Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ona 34

Był już późny wieczór, gdy kobieta wzięła się za porządki w domu. Znowu czekała ją niewyspana noc. Na kamiennej kuchni i kredensie piętrzyły się stosy nieumytych naczyń, wszędzie poniewierały się butelki i różne niewyrzucone śmieci. W balii nie mieściły się brudne ubrania, których część leżała po kątach mieszkania. Poza tym stało tu dużo różnych jej zdaniem niepotrzebnych rzeczy, a których mąż nie pozwalał wyrzucić twierdząc, że się przydadzą. Zresztą pan tego domu nie przykładał wagi do tego, co gdzie kładzie a potem się dziwił, że nic nie może znaleźć. Graciarnia, więc to była nieziemska i nie sposób było doprowadzić ją do porządku, mimo iż kobieta bardzo się starała. W domu Murariusa był zwyczajny bałagan. Mógł wynająć kogoś do pomocy, jako najlepszego majstra murarskiego w mieście byłoby go na to stać. Ale on tego nie zrobił, Ergamed Murarius, był skąpym pijakiem. Wszystko, więc robiła żona, którą z sobą brał do pomocy przy budowie. Nic, więc dziwnego, że jego małżonka nie miała czasu na porządki w domu. Często niedosypiała, aby choć trochę ogarnąć mieszkanie, ale czasami miała już serdecznie dość. Stała teraz pochylona nad miednicą z naczyniami i zastanawiała się gdzie go położyła. Znikną i od kilku dni nie mogła go nigdzie znaleźć.

- Ej, ty! - usłyszała głos męża dochodzący z sąsiedniego pokoju. - Chodź no tu!

- Nie mogę, jestem zajęta - odpowiedziała głośno. Jej nie wolno było krzyczeć.

- Chodź do chory, bo ja pójdę po ciebie! - zagroził.

Odłożyła zmywak, wytarła zniszczone od pracy dłonie w suchą ściereczkę i z ciężkim westchnieniem poszła do sąsiedniego pokoju. Siedział w fotelu przed stolikiem i usiłował grać w *tratiki. Przed nim stała w połowie opróżniona butelka po *jagaju (czyt. Dżadżaju). Pił prosto z butelki. Z obrzydzeniem spojrzała na swojego męża. Był od niej starszy o osiem lat, ale wyglądał na dużo starszego. Postarzała go zarośnięta, niechlujna broda i takież same długie włosy oraz zamiłowanie do alkoholu. Pociągną zdrowy łyk i bekną.

- Co chcesz? - spytała zmęczonym głosem. Było już późno a ona miała jeszcze dużo do zrobienia.

- Zagraj ze mną - kiwną głową na rozsypane patyczki. - W rozbieranego - mrugną oczkiem.

- Oszalałeś? - spytała z zaskoczeniem. - Wiesz ile jeszcze mam roboty?

- Robota nie zając, chodź do mnie - poklepał się po kolanie.

- Nie - pokręciła głową.

- Fiolka! - warknął podnosząc się. - Nie podskakuj. Na razie ja tu rządzę i rozkazuję ci przyjść.

Spojrzała na niego ze strachem w oczach, był pijany a ona się sprzeciwiła. Wiedziała, co teraz może nastąpić. Nie byłby to pierwszy raz. Pokręciła głową, była na tyle zmęczona, że nie chciało jej się już nic a na pewno nie perwersyjnych zabaw jej męża.

- To ja żyły sobie wypruwam, żeby tobie i Eneri niczego nie brakowało a ty mi odmawiasz?

- Eneri w to nie mieszaj. Duża jest i nie chce cię znać. Myślisz, że dlaczego zamieszkała u dziadków na wsi? Zresztą, kto by chciał mieszkać w takim chlewie i z pijakiem - odezwała się z obrzydzeniem. Miała dość udawania, że wszystko jest w porządku. Poza tym chyba nadszedł ten czas.

- Coś ty powiedziała? - dopadł do niej i złapał za włosy.

Pociemniało jej przed oczami, gdy szarpną za długi, ciemny warkocz.

- Że jestem pijakiem? Już ja się z tobą suko policzę - puścił włosy i uderzył pięścią w skroń. Nie krzyknęła. Nie będzie już krzyczeć ani płakać. Spojrzała na niego z pogardą i kopnęła kolanem w krocze. Zwinął się z bólu.

- To za wszystko, co mi zrobiłeś, ty draniu - stanęła nad nim.

Wyciągnął rękę w jej stronę, ale się odsunęła.

- Brzydzę się tobą. I odchodzę, mam dość.

Wyszła z pokoju.

- Wracaj! - wrzasnął za nią. - Wracaj ty cholero, ty cunnus zapchlona. Jeszcze będziesz na kolanach mnie błagać.

Ona jednak nie zwracała na niego uwagi. W podróżną sakwę zabierała suchy prowiant. Ergamed przyszedł do kuchni i zastawił jej drogę, gdy gotowa do wyjścia ruszyła w stronę drzwi.

- Dokąd to, do mamusi i córusi? Wiesz, że tam cię znajdę i obydwie stamtąd zabiorę do domu? A potem się z tobą policzę.

- Nie jadę do nich. Nie licz, więc, że mnie znajdziesz - odparła patrząc mu hardo w oczy. - A Eneri nie jest twoją córką. Nigdy nią nie była i nie masz do niej żadnych praw.

Ominęła męża i chciała wyjść. Złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.

- Chcesz powiedzieć, że przede mną byłaś z kimś? - oczy miał pociemniałe od gniewu i alkoholu a to stanowiło niebezpieczną mieszankę.

Nie była z nikim a mimo to zaszła w ciążę. Nikt jednak o tym nie wiedział a ona się nie chwaliła, nie było zresztą, czym. A teraz po prostu chciała się pozbyć tego niby męża.

- Możesz sobie myśleć, co tylko chcesz - chciała się wyszarpać, ale on trzymał mocno. - A teraz mnie wypuść - odezwała się zimno.

- Oszalałaś? Dopiero teraz się z tobą policzę - chciał ją uderzyć, ale nie zdążył.

Fiolka jak pogardliwie nazywał swoją żonę jednym sprawnym ruchem wyswobodziła się z dłoni tyrana i powaliła go na ziemię. Nie na darmo w ukryciu trenowała metody walki. Wiedziała, że czas na wyrównanie wszystkich rachunków kiedyś nadejdzie. Stała teraz nad nim jakaś taka bezlitosna i pewna siebie. Z jej ciemnych oczu wyzierała pogarda i samozadowolenie.

- Nie - pokręciła głową. - Już mnie nigdy nie dotkniesz.

Skierowała się w stronę wyjścia, ale powstrzymały ją słowa męża.

- Pójdziesz bez niego? - spytał jakoś kpiąco powoli wstając a w jego oczach czaiła się złośliwość. - Bez swojego cacuszka, stuknięta babo?

Odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego spod zmrużonych ze złością powiek.

- To ty mi go zabrałeś - domyśliła się w końcu szeroko otwierając oczy. - A ja tak szukałam...

- No - roześmiał się. - Aleś śmiesznie wyglądała szukając swojego drogocennego skarbu. Ale go już nie ma - odezwał się śpiewnie.

- Co, z nim zrobiłeś? - spytała akcentując każde słowo i czując jak przebiega przez nią fala wściekłego drżenia.

- Ależ nic - odparł drocząc się z nią. -Wrzuciłem w ogień i spaliłem.

Roześmiała się dziwnie, podeszła do niego i spojrzała w oczy.

- On się nigdy nie stopi. Oszukujesz mnie. Gdzie on jest? - wysyczała z wściekłością.

- Nie powiem. Błagaj na kolanach o przebaczenie, oddaj mi się a może ja powiem gdzie on jest.

Była tak nabuzowana wściekłością, że zadziałała odruchowo. Kopnęła go z obrotu w tors aż zatoczył się do tyłu, potkną o własne buty stojące na środku kuchni i znieruchomiał oparty o kamienny piec. Siadła mu na piersiach i złapała głowę w dłonie.

- Skręcę ci ten nic nie warty łeb, jeśli mi nie powiesz - wywarczała z wściekłością nie gorzej niż smok. - Tylko dwie rzeczy były dla mnie coś warte na świecie: córka i ta pamiątka po przodkach. Ty dla mnie jesteś nikim, więc cię zabiję bez wahania - mocniej skręciła mu głowę. - Gadaj to daruję ci życie.

Ergamed był przerażony. Jego pokorna do tej pory żoneczka oszalała a przy tym była wściekła i niebywale silna. A coś ty się spodziewał przemknęło mu nagle po głowie Sam zatrudniłeś ją do pomocy, i goniłeś do noszenia ciężkich rzeczy. Wyrobiła się na siłaczkę. Przy tobie musiała.

- Dobra powiem ci - odezwał się. - Ale zabierasz go i nigdy tu nie wracasz.

- Dobrze, bo nie zamierzałam wracać. A teraz mów!

- Zakopałem w ogrodzie pod drzewem.

Wypuściła jego głowę z dłoni i wstała. Zabrała swoją sakwę i ruszyła do drzwi, nie oglądała się za siebie. Gdy jej czujne ucho usłyszało, co mężczyzna do siebie mamrocze, wróciła się i prawy sierpowy powalił mężczyznę na ziemię. Zabolała ją dłoń, ale pomyślała, że warto było. Nie oglądając się więcej wyszła z mieszkania. Z lśniącym, oczyszczonym już mieczem wyszła za furtę i trzasnęła nią mocno. Skierowała swoje kroki w stronę lasu, gdzie wiedziała, że czeka na nią jej jedyny przyjaciel. Fioletowa, mieniąca się zorza wskazywała jej kierunek, gdy weszła w ciemny las. Wtedy też było tak ciemno, gdy ją znalazła i uratowała od niechybnej śmierci. Smoczątko było wtedy małe i bezbronne. Złamane skrzydełko i łapka nie pozwoliły mu na powrót ze swoimi, zostało, więc na pewną śmierć. Zaopiekowała się nim i wyleczyła. Byli dla siebie naym antidotum po tym, co się stało tamtego roku. Obydwie leczyły swoje rany i wspierały się nawzajem. Były prawdziwymi przyjaciółkami. Teraz Elia była jednym z większych, unikalnych, fioletowych smoków. Podobno ich rasa powstała, jako jedna z pierwszych. Ich istota pochodziła od zorzy na niebie, były dziećmi nocy i porozumiewły się tylko z wybranymi. Kobieta do nich należała i wiedziała o tym już od dawna. Tak jak wiedziała, że nadeszła pora, aby się ujawnić. Smoki pustoszyły jej krainę a ona nie zamierzała stać i biernie przyglądać się wszystkiemu z boku. Poza tym miała z tymi bestiami prywatne porachunki. Przyszła pora na ich wyrównanie.

- Elia kasssis tssi maszszmir - wysyczała w smoczym. (Elia chodź do mnie).

Już po chwili z gęstwiny wyszła ogromna smoczyca. Była piękna. Ciemno fioletowa łuska lśniła niczym wypolerowana a granatowe oczy wpatrywały się z miłością w swoją panią. Nad nozdrzami mieniła się blaskiem tęczy nierównomierna gwiazda. Zniżyła łeb w powitaniu.

- Witaj kwiatuszku - mruknęła cicho smoczyca.

- Witaj piękna - przytuliła się do smoczego łba. - To, co uważasz, że już?

- Tak - Elia odparła krótko. - Najwyższa pora. Eneri bezpieczna,zadbałam o to.

- Dziękuję. Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam wymarzyć.

- Zawsze do usług. To, co lecimy?

Kobieta skinęła głową. Nie pytała, dokąd. Ufała swojemu smokowi a on wiedział, dokąd lecieć. Wzbiły się w powietrze. Poczuła na twarzy uderzenie wiatru od ogromnych, smoczych skrzydeł i zachciało jej się krzyczeć z radości. Była wolna, nareszcie.

                -------------------------------------------------------------------------------

*tratiki - gra podobna do bierek z tą różnicą, że jeden patyczek ma kilka haczyków. Im więcej haczyków na jednym, tym jest wyżej punktowany.

*jagaj (czyt.Dżadżaj) - mocny napój alkoholowy na bazie jagi (niebieskie kule rosnące na niskim, mocnym krzaku, w smaku przypominają drożdże z jabłkiem)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro