Ona 34
Był już późny wieczór, gdy kobieta wzięła się za porządki w domu. Znowu czekała ją niewyspana noc. Na kamiennej kuchni i kredensie piętrzyły się stosy nieumytych naczyń, wszędzie poniewierały się butelki i różne niewyrzucone śmieci. W balii nie mieściły się brudne ubrania, których część leżała po kątach mieszkania. Poza tym stało tu dużo różnych jej zdaniem niepotrzebnych rzeczy, a których mąż nie pozwalał wyrzucić twierdząc, że się przydadzą. Zresztą pan tego domu nie przykładał wagi do tego, co gdzie kładzie a potem się dziwił, że nic nie może znaleźć. Graciarnia, więc to była nieziemska i nie sposób było doprowadzić ją do porządku, mimo iż kobieta bardzo się starała. W domu Murariusa był zwyczajny bałagan. Mógł wynająć kogoś do pomocy, jako najlepszego majstra murarskiego w mieście byłoby go na to stać. Ale on tego nie zrobił, Ergamed Murarius, był skąpym pijakiem. Wszystko, więc robiła żona, którą z sobą brał do pomocy przy budowie. Nic, więc dziwnego, że jego małżonka nie miała czasu na porządki w domu. Często niedosypiała, aby choć trochę ogarnąć mieszkanie, ale czasami miała już serdecznie dość. Stała teraz pochylona nad miednicą z naczyniami i zastanawiała się gdzie go położyła. Znikną i od kilku dni nie mogła go nigdzie znaleźć.
- Ej, ty! - usłyszała głos męża dochodzący z sąsiedniego pokoju. - Chodź no tu!
- Nie mogę, jestem zajęta - odpowiedziała głośno. Jej nie wolno było krzyczeć.
- Chodź do chory, bo ja pójdę po ciebie! - zagroził.
Odłożyła zmywak, wytarła zniszczone od pracy dłonie w suchą ściereczkę i z ciężkim westchnieniem poszła do sąsiedniego pokoju. Siedział w fotelu przed stolikiem i usiłował grać w *tratiki. Przed nim stała w połowie opróżniona butelka po *jagaju (czyt. Dżadżaju). Pił prosto z butelki. Z obrzydzeniem spojrzała na swojego męża. Był od niej starszy o osiem lat, ale wyglądał na dużo starszego. Postarzała go zarośnięta, niechlujna broda i takież same długie włosy oraz zamiłowanie do alkoholu. Pociągną zdrowy łyk i bekną.
- Co chcesz? - spytała zmęczonym głosem. Było już późno a ona miała jeszcze dużo do zrobienia.
- Zagraj ze mną - kiwną głową na rozsypane patyczki. - W rozbieranego - mrugną oczkiem.
- Oszalałeś? - spytała z zaskoczeniem. - Wiesz ile jeszcze mam roboty?
- Robota nie zając, chodź do mnie - poklepał się po kolanie.
- Nie - pokręciła głową.
- Fiolka! - warknął podnosząc się. - Nie podskakuj. Na razie ja tu rządzę i rozkazuję ci przyjść.
Spojrzała na niego ze strachem w oczach, był pijany a ona się sprzeciwiła. Wiedziała, co teraz może nastąpić. Nie byłby to pierwszy raz. Pokręciła głową, była na tyle zmęczona, że nie chciało jej się już nic a na pewno nie perwersyjnych zabaw jej męża.
- To ja żyły sobie wypruwam, żeby tobie i Eneri niczego nie brakowało a ty mi odmawiasz?
- Eneri w to nie mieszaj. Duża jest i nie chce cię znać. Myślisz, że dlaczego zamieszkała u dziadków na wsi? Zresztą, kto by chciał mieszkać w takim chlewie i z pijakiem - odezwała się z obrzydzeniem. Miała dość udawania, że wszystko jest w porządku. Poza tym chyba nadszedł ten czas.
- Coś ty powiedziała? - dopadł do niej i złapał za włosy.
Pociemniało jej przed oczami, gdy szarpną za długi, ciemny warkocz.
- Że jestem pijakiem? Już ja się z tobą suko policzę - puścił włosy i uderzył pięścią w skroń. Nie krzyknęła. Nie będzie już krzyczeć ani płakać. Spojrzała na niego z pogardą i kopnęła kolanem w krocze. Zwinął się z bólu.
- To za wszystko, co mi zrobiłeś, ty draniu - stanęła nad nim.
Wyciągnął rękę w jej stronę, ale się odsunęła.
- Brzydzę się tobą. I odchodzę, mam dość.
Wyszła z pokoju.
- Wracaj! - wrzasnął za nią. - Wracaj ty cholero, ty cunnus zapchlona. Jeszcze będziesz na kolanach mnie błagać.
Ona jednak nie zwracała na niego uwagi. W podróżną sakwę zabierała suchy prowiant. Ergamed przyszedł do kuchni i zastawił jej drogę, gdy gotowa do wyjścia ruszyła w stronę drzwi.
- Dokąd to, do mamusi i córusi? Wiesz, że tam cię znajdę i obydwie stamtąd zabiorę do domu? A potem się z tobą policzę.
- Nie jadę do nich. Nie licz, więc, że mnie znajdziesz - odparła patrząc mu hardo w oczy. - A Eneri nie jest twoją córką. Nigdy nią nie była i nie masz do niej żadnych praw.
Ominęła męża i chciała wyjść. Złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
- Chcesz powiedzieć, że przede mną byłaś z kimś? - oczy miał pociemniałe od gniewu i alkoholu a to stanowiło niebezpieczną mieszankę.
Nie była z nikim a mimo to zaszła w ciążę. Nikt jednak o tym nie wiedział a ona się nie chwaliła, nie było zresztą, czym. A teraz po prostu chciała się pozbyć tego niby męża.
- Możesz sobie myśleć, co tylko chcesz - chciała się wyszarpać, ale on trzymał mocno. - A teraz mnie wypuść - odezwała się zimno.
- Oszalałaś? Dopiero teraz się z tobą policzę - chciał ją uderzyć, ale nie zdążył.
Fiolka jak pogardliwie nazywał swoją żonę jednym sprawnym ruchem wyswobodziła się z dłoni tyrana i powaliła go na ziemię. Nie na darmo w ukryciu trenowała metody walki. Wiedziała, że czas na wyrównanie wszystkich rachunków kiedyś nadejdzie. Stała teraz nad nim jakaś taka bezlitosna i pewna siebie. Z jej ciemnych oczu wyzierała pogarda i samozadowolenie.
- Nie - pokręciła głową. - Już mnie nigdy nie dotkniesz.
Skierowała się w stronę wyjścia, ale powstrzymały ją słowa męża.
- Pójdziesz bez niego? - spytał jakoś kpiąco powoli wstając a w jego oczach czaiła się złośliwość. - Bez swojego cacuszka, stuknięta babo?
Odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego spod zmrużonych ze złością powiek.
- To ty mi go zabrałeś - domyśliła się w końcu szeroko otwierając oczy. - A ja tak szukałam...
- No - roześmiał się. - Aleś śmiesznie wyglądała szukając swojego drogocennego skarbu. Ale go już nie ma - odezwał się śpiewnie.
- Co, z nim zrobiłeś? - spytała akcentując każde słowo i czując jak przebiega przez nią fala wściekłego drżenia.
- Ależ nic - odparł drocząc się z nią. -Wrzuciłem w ogień i spaliłem.
Roześmiała się dziwnie, podeszła do niego i spojrzała w oczy.
- On się nigdy nie stopi. Oszukujesz mnie. Gdzie on jest? - wysyczała z wściekłością.
- Nie powiem. Błagaj na kolanach o przebaczenie, oddaj mi się a może ja powiem gdzie on jest.
Była tak nabuzowana wściekłością, że zadziałała odruchowo. Kopnęła go z obrotu w tors aż zatoczył się do tyłu, potkną o własne buty stojące na środku kuchni i znieruchomiał oparty o kamienny piec. Siadła mu na piersiach i złapała głowę w dłonie.
- Skręcę ci ten nic nie warty łeb, jeśli mi nie powiesz - wywarczała z wściekłością nie gorzej niż smok. - Tylko dwie rzeczy były dla mnie coś warte na świecie: córka i ta pamiątka po przodkach. Ty dla mnie jesteś nikim, więc cię zabiję bez wahania - mocniej skręciła mu głowę. - Gadaj to daruję ci życie.
Ergamed był przerażony. Jego pokorna do tej pory żoneczka oszalała a przy tym była wściekła i niebywale silna. A coś ty się spodziewał przemknęło mu nagle po głowie Sam zatrudniłeś ją do pomocy, i goniłeś do noszenia ciężkich rzeczy. Wyrobiła się na siłaczkę. Przy tobie musiała.
- Dobra powiem ci - odezwał się. - Ale zabierasz go i nigdy tu nie wracasz.
- Dobrze, bo nie zamierzałam wracać. A teraz mów!
- Zakopałem w ogrodzie pod drzewem.
Wypuściła jego głowę z dłoni i wstała. Zabrała swoją sakwę i ruszyła do drzwi, nie oglądała się za siebie. Gdy jej czujne ucho usłyszało, co mężczyzna do siebie mamrocze, wróciła się i prawy sierpowy powalił mężczyznę na ziemię. Zabolała ją dłoń, ale pomyślała, że warto było. Nie oglądając się więcej wyszła z mieszkania. Z lśniącym, oczyszczonym już mieczem wyszła za furtę i trzasnęła nią mocno. Skierowała swoje kroki w stronę lasu, gdzie wiedziała, że czeka na nią jej jedyny przyjaciel. Fioletowa, mieniąca się zorza wskazywała jej kierunek, gdy weszła w ciemny las. Wtedy też było tak ciemno, gdy ją znalazła i uratowała od niechybnej śmierci. Smoczątko było wtedy małe i bezbronne. Złamane skrzydełko i łapka nie pozwoliły mu na powrót ze swoimi, zostało, więc na pewną śmierć. Zaopiekowała się nim i wyleczyła. Byli dla siebie naym antidotum po tym, co się stało tamtego roku. Obydwie leczyły swoje rany i wspierały się nawzajem. Były prawdziwymi przyjaciółkami. Teraz Elia była jednym z większych, unikalnych, fioletowych smoków. Podobno ich rasa powstała, jako jedna z pierwszych. Ich istota pochodziła od zorzy na niebie, były dziećmi nocy i porozumiewły się tylko z wybranymi. Kobieta do nich należała i wiedziała o tym już od dawna. Tak jak wiedziała, że nadeszła pora, aby się ujawnić. Smoki pustoszyły jej krainę a ona nie zamierzała stać i biernie przyglądać się wszystkiemu z boku. Poza tym miała z tymi bestiami prywatne porachunki. Przyszła pora na ich wyrównanie.
- Elia kasssis tssi maszszmir - wysyczała w smoczym. (Elia chodź do mnie).
Już po chwili z gęstwiny wyszła ogromna smoczyca. Była piękna. Ciemno fioletowa łuska lśniła niczym wypolerowana a granatowe oczy wpatrywały się z miłością w swoją panią. Nad nozdrzami mieniła się blaskiem tęczy nierównomierna gwiazda. Zniżyła łeb w powitaniu.
- Witaj kwiatuszku - mruknęła cicho smoczyca.
- Witaj piękna - przytuliła się do smoczego łba. - To, co uważasz, że już?
- Tak - Elia odparła krótko. - Najwyższa pora. Eneri bezpieczna,zadbałam o to.
- Dziękuję. Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam wymarzyć.
- Zawsze do usług. To, co lecimy?
Kobieta skinęła głową. Nie pytała, dokąd. Ufała swojemu smokowi a on wiedział, dokąd lecieć. Wzbiły się w powietrze. Poczuła na twarzy uderzenie wiatru od ogromnych, smoczych skrzydeł i zachciało jej się krzyczeć z radości. Była wolna, nareszcie.
-------------------------------------------------------------------------------
*tratiki - gra podobna do bierek z tą różnicą, że jeden patyczek ma kilka haczyków. Im więcej haczyków na jednym, tym jest wyżej punktowany.
*jagaj (czyt.Dżadżaj) - mocny napój alkoholowy na bazie jagi (niebieskie kule rosnące na niskim, mocnym krzaku, w smaku przypominają drożdże z jabłkiem)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro