Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niespodziewany sprzymierzeniec 19

Zefira przez sekundę stała jak przymurowana, po czym mimo niechęci do wody zanurkowała z rozpędu. Otwartymi szeroko oczyma lustrowała ciemną toń. Gdy w oddali zobaczyła falującą niczym woal suknię dziewczyny, wychyliła łeb nad wodę, mocno wciągnęła powietrze, po czym ponownie zanurkowała. Położyła skrzydła wzdłuż ciała i pomknęła do przodu niczym strzała. Nienawidziła wody, która nie była jej żywiołem. Ale dla ratowania przyjaciółki była gotowa zrobić wszystko. Podpłynąwszy nie zastanawiała się długo. Jednym kłapnięciem paszczęki przegryzła odnóże wody, które ściskało dziewczynę. Dał się słyszeć potworny ryk Królowej Mórz, która dotkliwie odczuła stratę własnego, wodnego ogona. Zefira błyskawicznym ruchem podpłynęła pod opadające na dno ciało i uniosła je na swoim grzbiecie, po czym wyprysła do góry i zaczerpnęła głęboki oddech powietrza. Maris Stella na jej widok warknęła groźnie. 

- To znowu ty? Zanurkowałaś w wodzie wbrew swojej naturze, aby ratować to coś? - uniosła do góry kolczastą brew. - Jesteś żałosna. I teraz już nic cię nie...

Nie dokończyła. Zefira wykorzystując dodatkową dawkę magii, mocno wciągnęła powietrze nosem, lekko przymknęła oczy a jej łeb rozjaśnił się zielonym blaskiem. Z pyska zaś wydobył się kłąb zielonego, jadowitego dymu, który skręcając się w potworne kształty dotarł do nozdrzy Królowej. Ta zakrztusiła się a oczy jej zmętniały. Już po chwili okrutny gad poleciał do tyłu na plecy i z ogromnym pluskiem wpadł do jeziora. Wzburzone fale rozeszły się gniewnie muskając koniec ogona Zefiry. Potrząsnęła nim osuszając go z wody. W myślach postanowiła unikać kąpieli jak ognia.

- Dobrze tak tej uzurpatorce - mruknęła do siebie kierując się w stronę lądu.

Położyła dziewczynę na ziemi i trąciła ją pyskiem, ta jednak nie zareagowała. Zefira nie miała pojęcia, co zrobić. Nie posiadała mocy leczenia. Dziewczyna leżała przed nią bezwładnie blada i zimna. Wyglądała jak... jak trup. Smoczycy zrobiło się gorąco. To nie tak miało być. Poczuła się bezsilna i gdyby była człowiekiem to by zapłakała. Nie słyszała, więc bezszelestnych kroków. Dopiero, gdy usłyszała męski głos powoli odwróciła wzrok. Stał z tyłu w kompletnych ciemnościach i tylko było widać zarys jego potężnej sylwetki. To był łowca. Przez jedną chwilę czuła strach a potem uprzytomniła sobie, że ma przed sobą człowieka, który może pomóc Amare.

- Ty, smoku! - wykrzyknął. - Odsuń się od niej! I bez żadnych sztuczek! Wyczuwam twoje zamiary - sięgną do tyłu po strzałę i naciągną cięciwę w kuszy. Złowrogo zabłysł srebrny grot, wykonany specjalnie do zabijania smoków.

- Spokojnie chłopcze - odezwała się łagodnie, napominając się w duchu, aby nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, które mogłyby sprowokować mężczyznę. - Nie zamierzam jej zrobić krzywdy.

- Akurat, już ci wierzę - parskną. - I nie mów do mnie chłopcze. Odsuń się od niej, pewnie chcesz ją zabić. Odwróć się w moją stronę. Nie strzelam smokom w plecy.

- Jasne tylko prosto w oko - mruknęła do siebie Zefira.

Wiadome, bowiem było, że łowca o sokolim wzroku celuje w ślepia gadów i jeśli wceluje to ten pada trupem. Specjalne groty wbijają się w oko, roztrzaskując go i sięgając mózgu. Śmierć następuje na miejscu. O innych bardziej bolesnych metodach uśmiercania Zefira wolała nie myśleć.

- Zapewniam cię, zatem łowco, że nie zamierzam jej zabić. Chcę jej tylko pomóc, jest moją przyjaciółką.

Mężczyzna podszedł bliżej z kuszą gotową do strzału. Spojrzał na smoka z niewiarą. Nauczył się nie wierzyć tym stworzeniom. Jego pradziad był łowcą, gdy straszne jaszczury rujnowały krainę Iridis, zaś jego dziadek nauczył go walki z nimi twierdząc, że te bestie kiedyś wrócą i upomną się o swoje. Jak zwykle miał rację. Dziś już jednego pozbawił życia, gdy ten pustoszył jego wioskę wśród lasu. Do końca życia nie zapomni płonących budynków, trzęsienia ziemi i płaczu ludzi. Nie miał, więc wyrzutów sumienia, zabijając Hegardo - Smoka Ziemi. Na miejscu pokonanego gada leżał teraz ogromny kopiec ziemi. Jak wiadomo z żywiołu ziemi powstałeś w ziemię się obrócisz. Zapewne będzie teraz nazywany Kopcem Smoka. Dargona nic już to teraz nie obchodziło. Mocniej zacisną dłoń na kuszy.

- Nie wierzę ci.

- Mówię prawdę - Zefira odezwała się z naciskiem. - Przysięgam na smoczą moc.

Łowca szeroko otworzył oczy. Smocza przysięga była święta.

Podszedł do dziewczyny. 

- Pomóż jej, jeśli potrafisz - odezwała się niemal błagalnie.

Spojrzał na gada z lekkim zaskoczeniem. Nie słyszał jeszcze by smok mógł się zaprzyjaźnić się z człowiekiem. Ale najwyraźniej wszystko jest możliwe.

Podszedł do nieprzytomnej i ostrożnie położył ją na plecy. Była mokra i strasznie zimna. Ubranie kleiło jej się do ciała tym samym uwydatniając jej subtelne kształty. Zrobiło mu się szkoda tej małej. Odchylił jej głowę do tyłu i zbliżył usta do jej ust.

- Co ty robisz? - usłyszał zgorszony głos smoka.

- Ratuję jej życie.

- Całując w usta? Nie mogę na to patrzeć.

- To nie patrz - niemal warkną i ponownie pochylił się nad dziewczyną.

Zefira zasłoniła oczy skrzydłem i trwała tak nieruchoma niczym pomnik. Gdy usłyszała kaszel opuściła skrzydło a w jej oczach zabłysła radość. Amare powoli otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą twarz mężczyzny o niespotykanie zielonych oczach.

- Witaj wśród żywych piękna - odezwał się nieznajomy zdejmując z siebie skórzany kubrak.

Na jego słowa kapłanka się skrzywiła. Na pewno teraz nie wyglądała na piękną, ale raczej na sponiewieraną topielicę. Zarzucił jej ubranie na ramiona. Poczuła do niego wdzięczność. Było jej tak strasznie zimno.

- Ty, smoku - zwrócił się do Zefiry. - Dawaj ogień.

- Co?

- Głucha jesteś? Ogień. Trzeba ogrzać tę kruszynkę, bo nam zamarznie. Taka duża a taka głupia - mrukną do siebie.

Smoczyca poczuła się urażona, ale zionęła ogniem podpalając najbliższy konar wyrzucony przez fale na brzeg. Amare z przyjemnością przysunęła się do ognia.

- Masz, napij się - mężczyzna podał jej płaską buteleczkę. - To cię rozgrzeje.

Przyjęła ją z niepewnością i pociągnęła zdrowy łyk, po czym się zakrztusiła. Było mocne, lekko gorzkawe z nutą owoców thati.

- Co to jest? - spytała odzyskawszy oddech. Płyn palił w trzewiach i dawał poczucie ciepła. Pociągnęła jeszcze raz.

Nie odpowiedział. Usiadł obok niej, zabrał buteleczkę i sam się z niej napił.

- Dziewczynę zabieram z sobą - oświadczył. - A ty smoku możesz odlecieć abym się nie rozmyślił i cię nie zabił - machną ręką.

- Co?! Dlaczego chcesz zabić Zefirę? - Amare niemal poderwała się na równe nogi. - Ja nie pozwalam to moja przyjaciółka. Poza tym mamy misję do wykonania.

- Siadaj - obcesowo pociągnął ją za rękę. - W tym stanie to ty możesz do łóżka trafić a nie na jakieś wyprawy.

- Ale ja muszę - odezwała się z zaciętością. - Muszę. Smoki spustoszą naszą krainę, jeśli ich nie powstrzymam.

Spojrzał na nią i wybuchną śmiechem. Ta kruszyna chce ratować świat?

- Nie śmiej się tak - odezwała się Zefira ponuro.

Wiedziała, że łowca ma rację, co do Amare. Powinna się położyć i odpocząć, ale z drugiej strony, któż inny ochroni krainę Iridis przed okrutnymi potworami?

- To Kapłanka Smoka i tylko ona może powstrzymać te bestie.

Spojrzał z niewiarą na Amare. Ta dumnie uniosła głowę do góry.

- Kapłanka i tak się skąpała? A gdzie jej moce?

- Wyczerpały się - odparła Zefira. - Długo by opowiadać a nie ma teraz na to czasu. Zabieram cię Amare do Darmira. On będzie wiedział, co zrobić.

Dziewczyna podniosła się chętnie. Czuła się trochę niezręcznie obok obcego mężczyzny o zielonych oczach i ciemnych włosach związanych w kucyk.

- To w drogę - zawołała dziarsko i się zachwiała.

Nieznajomy przytrzymał ją za łokieć. Przez chwilę nad czymś się zastanawiał, gdy ta kruszynka niezdarnie gramoliła się na smoka. Nie chciał zostawiać jej samej w obecności potwora o nieprzeniknionym spojrzeniu. To w końcu tylko smok, mimo iż przyjaciel.

- Jadę z wami - oświadczył i zręcznie wspiął się na smoczy grzbiet.

Smoczyca gniewnie parsknęła.

- Pytałeś się mnie o zgodę chłopcze, czy cię zabiorę? - spytała podejrzanie łagodnie.

- No nie - odparł nonszalancko. - Ale jeśli walczycie ze smokami to chyba przyda się wam, ktoś, kto umie z nimi walczyć. Poza tym ktoś musi zająć się Amare. Bidula jeszcze drży z zimna - to mówiąc objął dziewczynę w pasie i przytulił ją do swojej piersi.

Zefira wyczuła, co się dzieje na jej grzbiecie i zupełnie jej się to nie spodobało. Na jego poczynania Amare zdrętwiała. Ten obcy mężczyzna za dużo sobie pozwalał. Z drugiej strony jednak czuła bijące od niego ciepło i spokój. Czuła się dziwnie bezpieczna.

Dargon tymczasem trzymał się jej niczym swojej kotwicy. To nic, że była dziewczyną, to nic, że ją uratował, ważne, że ona ufała smokowi i nie bała się na nim latać. Dargon się bał, chociaż udawał przed samym sobą, że tak nie jest. Od małego uczył się walki, ale na smokach nie latał. Teraz wysokość i szalony lot zrobiły na nim takie wrażenie, że gdyby nie ta drobna kobietka o błękitnym spojrzeniu to chyba nie odważyłby się na taki krok. Zamkną oczy i czekał aż bestia wyląduje.

- Hej, chłopcze! - dał się słyszeć głos Zefiry. - Zabierz to żelastwo z mojej skóry, bo cię zrzucę.

Smoczycy przeszkadzał jego kris przypięty do pasa i dziubiący ja w bok. Była to krótka broń o falistym ostrzu, hartowana w smoczym ogniu i krwi niewinnego. Skąd ten człowiek miał tę broń Zefira wolała nie wiedzieć.

- Nawet nie próbuj smoku - odparł mężczyzna. - I nie nazywaj mnie chłopcem - warkną mało uprzejmie i zwolnił uścisk na dziewczynie, aby położyć dłoń na broni.

- Mogę cie nazywać jak chcę, bo po pierwsze nie przedstawiłeś się a po drugie jestem od ciebie tysiąc razy starsza. Chłopaczku.

- Że starsza to nie znaczy, że mądrzejsza - odciął się. - I na nigris, nie mów do mnie więcej chłopaczku! Gadzie - warknął na koniec.

Na te słowa Zefira przesłała Amare mentalne ostrzeżenie, aby uważała i gwałtownym ruchem skręciła na lewe skrzydło. Nieprzygotowany na to łowca zsuną się ze smoka i w ostatniej chwili zawisł na jego łapie. Smoczyca zniżyła lot i w pełnym pędzie wpadła między drzewa porastające zbocze góry. Mężczyzna kurczowo trzymał się łapy, aby nie upaść a jednocześnie całym sobą zaliczał wszystkie drzewa, które chwytały go za ubranie i drapały twarz.

-Masz dość młody człowieku? - spytała go Zefira.

- Tak! Zabierz mnie stąd!

- To przeproś.

- Przepraszam.

- Nic nie słyszałam.

- Przepraszam! - niemal rykną, gdy duża gałąź chlasnęła go w twarz.

Już po chwili siedział z powrotem na smoczym grzbiecie i wybierał kolce, i liście z włosów i ubrania.

- Zabiję tego smoka jak wyjdę z tego żywy - mrukną do siebie.

Zefira miała jednak doskonały słuch.

- A zabijaj - zadrwiła. - To wtedy spadniesz i potłuczesz sobie swoją wielkopańską dupę.

Amare parsknęła śmiechem.

                                                ********************************************

Uh, trochę długie mi to wyszło. Mam nadzieję, że nie zanudziłam. Gwiazdki i komentarze mile widziane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro