Niespodziewana pomoc - 3
Starzec z Gór przekręcił się właśnie na drugi bok, gdy przez sen usłyszał jak ktoś go woła. Chciał to zignorować, ale się nie dało. Głos był natarczywy i Starzec musiał wstać. Podszedł do wyjścia jaskini z pochodnią w ręku i ostrożnie wystawił głowę. Nie bardzo chciał zmoknąć gdyż lało jak z cebra.
- Rusz się staruszku – usłyszał głos swojej znajomej i ujrzał jej błyszczące oczy. – Potrzebna jest twoja pomoc – to mówiąc uniosła do góry srebrzyste skrzydło. Pod nim spoczywała blada postać dziewczyny. Starzec pospiesznie powiesił pochodnię w zaczepie na skale i nie zważając na deszcz podszedł do nieprzytomnej dziewczyny i wziął ją na ręce.
- Ty Zefiro zawsze znajdziesz kogoś, komu trzeba pomóc.
- Tak wiem – odezwała się smoczyca. – I za to mnie lubisz. A teraz nie gadaj tylko jej pomóż.
Starzec wszedł do swojej jaskini i położył dziewczynę na wiązce słomy przykrytej kocem, która służyła mu za łóżko. Dziewczyna była blada i wyglądała strasznie. Przemoczona do suchej nitki, w porwanej i brudnej koszulinie, podrapanych do krwi rękach i pokaleczonych stopach. Z rozciętego czoła sączyła się krew.
- Cóż jej się stało na Świetlistego? – Spytał starzec przemywając ranę na czole.
- Myślę, że sama nam to powie, gdy oprzytomnieje – odezwała się smoczyca kładąc łeb w wejściu do jaskini i obserwując poczynania mężczyzny.
- Jeśli oprzytomnieje – odezwał się z naciskiem na „jeśli", sprawnie opatrując obrażenia na ciele dziewczyny. – Rana na czole jest dość głęboka i podejrzewam wstrząs mózgu. Jeśli oprzytomnieje do rana to wszystko będzie dobrze.
- To módl się żeby było – mruknęła smoczyca zwana Zefirą. – Bardzo mi jej szkoda. Jest taka bezbronna – rozczuliła się.
- Biedne dziecko. Zrobię wszystko, co w mojej mocy – obiecał starzec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro