Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Na Skale Przeznaczenia 22

Lecieli w kompletnej ciszy, wczesnym brzaskiem dnia w stronę Skały Przeznaczenia, która znajdowała się w paśmie gór Accendert na zachodzie krainy. Ciemne do tej pory chmury ustępowały pierwszym promieniom słońca wynurzającego się powoli zza pofałdowanej rzeźby horyzontu. Nieśmiałe na razie przebłyski zabarwiły niebo na kolor ciemnej purpury, która co chwilę zmieniała swój odcień i malowała nieboskłon na rozmazane kolory czerwieni i fioletu. Blakły one powoli, gdy kula światła majestatycznie wznosiła się do góry. Pod lecącą smoczycą, migały budzące się powoli do życia wioski i miasteczka. A lasy i leniwie płynąca rzeka, zdawały się ciągnąć bez końca. Taki widok zobaczyłby Dargon, gdyby zechciał spojrzeć w dół. On jednak nie chciał. 

Zmęczona Amare zasnęła w jego ramionach, zaś on sam zzaciśniętymi zębami uparcie patrzył w przód. Spoglądanie w przestrzeń pod sobąpowodowało w nim zawroty głowy. Chciał, aby powietrzna podróż już się skończyła, dlatego przerwał milczenie i spytał:

- Jak długo będziemy lecieć?

- Tyle ile trzeba chłopczyku - odparła Zefira uśmiechając się do siebie w duchu. Łowca bał się wysokości.

- Nie mów tak do mnie - sarkną.

- A jak mam mówić na waszą wysokość? - zadrwiła.

Podjęła rozmowę z mężczyzną w nadziei, że to zabije gnieżdżący się w niej niepokój. Martwiła się o Amare.

- Wasza wysokość też masz do mnie nie mówić - zażądał.

- To jak mam mówić? Nie przedstawiłeś się chłopcze.

- Dargon. Dargon Venatu - przedstawił się przez zęby gdyż żołądek podszedł mu do gardła, gdy Zefira gwałtownie zanurkowała w stronę ziemi. Otarła się brzuchem o trawę, złapała w zęby zająca, jednym kłapnięciem strasznej paszczęki pożarła go i ponownie wystrzeliła w górę.

Łowcy zrobiło się niedobrze a przez głowę przemknęła myśl, że to był głupi pomysł dosiadać smoka. Chciał już bezpiecznie znaleźć się na ziemi.

- Lusidum (Świetlisty), na co mi to było, na co? - spytał sam siebie opierając czoło o ramię dziewczyny przed nim. Przed oczami miał mroczki i robiło mu się słabo. Dlatego też, gdy dotarli do celu i smok wylądował na skalnej półce Dargon ledwo zsiadł i z trudem pomógł Amare, która wyglądała dużo lepiej od niego.

- Ej, starcze pobudka! - zawołała Zefira niemal wkładając łeb do pieczary.

Obudził się nieprzytomny i rozczochrany a kotka, która spała na jego piersi prychnęła ze złością, że ją wyrywają ze snu. Zagniewana zeskoczyła z niego. Darmir pocierając dłonią oczy ujrzał smoczy łeb jak zza mgły. Do zaspanego umysłu dotarło wreszcie to, co widzi i rozbudził się momentalnie. Zarzucił na siebie brunatną szatę z kapturem, wziął do ręki płonącą pochodnię i wyszedł z jaskini, gdy gad zabrał swój łeb.

Noc ustępowała z nieba, gdy czerwona kula słońca w połowie wznosząca się nad linią horyzontu wystrzeliła jaśniejącymi promieniami. Zamazały linię widnokręgu i podążyły w niebo skutecznie odsuwając ciemne chmury nocy na zachód. Z nad lasu do ich uszu dobiegły ptasie trele chwalące nowy dzień. Zaś gdzieś w oddali, znad skał dało się słyszeć głośne skrzeknięcie jakiegoś ptaszysko, a dźwięk jego głosu rozszedł się echem po górach.

- Zefiro co się stało? Kto to... - spytał z niepokojem widząc Amare w opłakanym stanie i obcego mężczyznę, który ledwo stał na nogach.

- Potem będziemy rozmawiać - smoczyca przerwała mu bez ceregieli. - Najpierw zajmij się Amare. Jest bardzo słaba i straciła całą moc.

Starzec wziął dziewczynę pod rękę i wprowadził do jaskini. Nikt nie zwracał uwagi na łowcę, który w pewnym momencie zwyczajnie zemdlał. Zobaczyła to Zefira, ale tylko wzruszyła skrzydłami, stwierdziwszy, że nic mu nie będzie.

Już po chwili dziewczyna przebrana w suche rzeczy i okręcona kraciastym kocem, siedziała przy ogniu i popijała aromatyczny, wzmacniający napój. Zaś Simi leżała na kolanach swojej pani i mruczała ze szczęścia.

Pustelnik krzątał się przygotowując jakąś dziwną błotnistą mieszankę i słuchając, smoczycy, która zdawała relację z tego, co się stało. Gdy zaczął podgrzewać swoją miksturę do jaskini wszedł pobladły na twarzy mężczyzna. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdyż z kociołka zaczął unosić się wstrętny zapach. Nieprzyjemna woń dotarła do jego nosa i spowodowała, że Dargon pospiesznie wyszedł. A po chwili z zewnątrz dały się słyszeć odgłosy torsji.

- Co to za jeden? - spytał  kiwając głową w stronę wyjścia.

- A taki tam... - lekceważąco odezwała się Zefira. - Łowca smoków.

Starzec spojrzał na nią z zaskoczeniem i pytaniem w oczach.

- Przyleciał tu bez pytania się o moją zgodę. Nie lubię go - warknęła cicho.

Z westchnieniem pokręcił głową i wyszedł z jaskini, z czarką w dłoni, w której znajdował się wzmacniający wywar. Dargon siedział pobladły na ziemi opierając się o skałę. Zbolały wzrok miał utkwiony w pociągniętym smugami słonecznymi niebie.

- Masz wypij - podał naczynie mężczyźnie. - Zaraz poczujesz się lepiej.

- Dziękuję - odezwał się łowca biorąc czarkę i wypijając ją duszkiem. Po chwili spał już snem kamiennym na ziemi. Darmir przykrył go derką, na co Zefira spojrzała na niego z oburzeniem. Udał, że tego nie widzi.

- A teraz spać - zakomenderował starzec. - Wszystkim nam należy się chwila odpoczynku. Potem pomyślimy, co dalej.

- Ale smoki... - chciała zaprotestować.

- Też muszą spać - przerwał jej. - Musicie odpocząć i być w pełni sił, aby stawić czoło niebezpieczeństwu. I nie dyskutuj głupi smoku - wszedł do jaskini gdzie na jego posłaniu spała już Amare. Posmarował delikatnie maścią zadrapania i siniaki, nie budząc jej przy tym a potem sam położył się spać.

Słońce stało już wysoko, gdy Zefira się obudziła. Czuła się dziś jakoś tak wyjątkowo dobrze. Jakby buzowała w niej dodatkowa porcja energii. Przeciągnęła się niczym leniwy kot i wyprostowała skrzydła. Jej widok był przerażający i piękny za razem. Dargon podziwiał smoczycę zza wpółprzymkniętych powiek. Promienie słońca odbijały się w jej srebrnych łuskach i dawały wrażenie, że płoną na biało. Zupełnie jak kobieta, która przez ułamek sekundy błysnęła mu przed oczyma zamiast smoka. Potrząsną głową odpędzając dziwny majak. To chyba było tylko złudzenie. Wstał odrzucając z siebie pled. Wyprostował się i ze zdziwieniem stwierdził, że czuje się doskonale. Z wnętrza jaskini dochodziły tak smakowite zapachy, że aż mężczyźnie zaburczało w brzuchu.

- A gdzie dzień dobry chłopcze? - odezwała się do niego smoczyca składając skrzydła.

- Nie jestem chłopcem - odparł spokojnie, ale już bez nerwów, jakie towarzyszyły mu w nocy. - Już ci się przedstawiłem. Jestem Dar...

- Tak wiem, wiem - przerwała mu niegrzecznie. - Wspaniały łowca smoków - przewróciła ślepiami i nisko schyliła łeb w jego stronę tak, że widział z bliska jej zielone oczy. - Ale dla mnie zawsze będziesz chłopaczkiem, robaczku - wysyczała mu w twarz..

- Dlaczego tak mnie nie lubisz? - spytał. - Przecież nic złego ci nie zrobiłem.

- Na razie. Ale tknij tylko moją dziewczynkę a gorzko wszystkiego pożałujesz - ostrzegła. - Poza tym czuć od ciebie smoczą krew. A ja nie lubię łowców - uniosła łeb do góry.

- A ja nie lubię smoków - odparł ze złością i wszedł do jaskini.

Na jego widok Amare przerwała w pół zdania i utkwiła wzrok w potrawce z zająca. Dzięki Darmirowi czuła się już dużo lepiej i gdyby nie ten mężczyzna, który ją dziwnie peszył pewnie porozmawiałaby szczerze z opiekunem. Teraz jednak nie miała na to szans.

- Dzień dobry - ukłonił się mężczyzna w ich stronę. - I dziękuję za wczoraj.

Podsłuchująca Zefira aż znieruchomiała z zaskoczenia.

- Ależ nie ma, za co, nie ma, za co - uśmiechnął się Darmir. - Siadaj chłopcze zaraz naleję ci gulaszu -podniósł się i podszedł do paleniska.

Dargon powstrzymał ciężkie westchnienie słysząc znowu to „chłopcze". Nie miał już siły wykłócać się o to ze wszystkimi. Podszedł do brunetki o niezwykłych oczach a ona odruchowo wstała.

- Nie przedstawiłem się wczoraj - skłonił głowę. - Ale jakoś warunki nie były sprzyjające. Jestem Dargon Venatu - przedstawił się.

- Amare Draconis - odruchowo podała mu dłoń a on skłonił się i ją pocałował. Dziewczyna poczuła dziwne uderzenie gorąca. Zaś od wejścia jaskini dało się słyszeć delikatne smocze warczenie.

Mężczyzna zignorował to i usiadł na pieńku.

Po przespanych dobrze paru godzinach i ciepłym posiłku Amare stwierdziła, że czuje się na tyle dobrze, że może wyruszać w dalszą drogę. Wyszła z jaskini i na skalnej półce zobaczyła swoich przyjaciół razem z łowcą. O czymś rozmawiali ale na jej widok zamilkli.

- A dokąd to moje dziecko? - łagodnie spytał ją starzec.

- Jak to, dokąd? - spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Walczyć z tymi potworami. Nie będę siedziała z założonymi rękoma, gdy smoki niszczą mój kraj - podniosła się z siedzenia i wyszła z jaskini. - Lecimy Zefiro - zakomenderowała.

Dargon spojrzał na nią spłoszony. Chciał pomóc dziewczynie i ją chronić, ale nie spieszyło mu się do ponownego dosiadania smoka. W dodatku takiego, który go nie lubił.

- Amare - odezwała się smoczyca łagodnie. - Wyczerpałaś wczoraj swoją moc. Ja wiem, że czujesz się już dobrze, ale...

Dziewczyna nie dała jej dokończyć.

- Jestem Kapłanką, zapomniałaś? Na pewno nadal posiadam moc i mogę przegonić te wredne jaszczury.

- Czujesz ją? - zadał pytanie Darmir. - Masz smoczy ogień pod skórą? Jesteś pewna, że ta siła nadal tam jest?

Spojrzała na niego zaskoczona i po chwili w geście rezygnacji opuściła głowę w dół. Poczuła w oczach łzy smutku. Znowu się nie spisała.

- Ej głowa do góry! - poczuła na ramieniu dotyk Dargona. - Pomogę ci. Znam się na walce z potworami.

Zefira warknęła na niego. Odruchowo zabrał dłoń.

- Tu nie chodzi młody człowieku o to, że jej pomożesz. Lecz o to, że Kapłanka nie będzie miała władzy nad bestiami, jeśli nie odzyska swojej mocy. A ja nie wiem jak jej pomóc - pustelnik rozłożył dłonie w geście rezygnacji.

- Może ja oddam jej część mocy? - zaproponowała smoczyca.

- Absolutnie się nie zgadzam - starzec gwałtownie podniósł głos. - Będzie ci ona potrzebna w walce i nie możesz wtedy zawieść Amare.

- Nie denerwuj mnie dziadku - parsknęła wypuszczając z paszczęki kłąb dymu, czym zresztą sama się zdenerwowała. Zazwyczaj umiała panować na swoimi emocjami. Co się z nią dzisiaj dzieje?

- Mam dość smoczej magii, aby udzielić jej Smoczej Kapłance. I mam zamiar to zrobić.

- Ani myślę się na to godzić - Darmir podniósł się z siedzenia i spojrzał do góry na smoka. - Straciłaś rozum Zefiro!

Smoczyca zniżyła w dół swój łeb i spojrzała przyjacielowi w oczy.

- Ja się nie pytam o twoją zgodę człowieku - wysyczała i sama przestraszyła się swojego głosu. Brzmiał jej dziwnie obco.

- Co się z wami dzieje? - Amare stanęła miedzy nimi. - Nie kłóćcie się! Trzeba iść...

Nagle w jej kotkę, która kręciła się jej koło nóg wstąpiło coś szalonego i zaczęła przeraźliwie miauczeć i domagać się uwagi.

- Idź stąd głupi kocie - syknął na nią Darmir, chcąc odsunąć ją nogą.

Na takie traktowanie Simi nastroszyła się jak ogromna szczotka, parsknęła i syknęła zupełnie nie po kociemu.

- Simi, co ty wyprawiasz? - Amare wzięła pupilkę na ręce.

Kotka nerwowo zamiauczała i szarpnęła za łańcuszek na szyi swojej właścicielki. Raz, drugi, trzeci.

- Co ty ro... - zaczęła dziewczyna i nie skończyła widząc, że po talizmanie przepływają iskierki ognia, które coraz bardziej przybierają na sile.

W tej samej chwili kicia zeskoczyła jej z rąk a z amuletu wypłynęło jasne światło. Na ten widok Darmir i Zefira odsunęli się odruchowo. Jasność rozeszła się koncentrycznie od środka i pochłonęła Kapłankę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro