Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Methton 28

         Z  WYJĄTKOWĄ  DEDYKACJĄ  DLA  MX, JESTEŚ  NAJLEPSZYM  PRZYJACIELEM                         

                                   TEN ROZDZIAŁ JEST SPECJALNIE DLA CIEBIE  

    Słońce stało nisko nad horyzontem, gdy wyruszyła na polowanie. Była głodna. Strasznie głodna. Zaczaiła się w blisko ogromnej rzeki Gassany. W końcu się doczekała. Czuła go wszystkimi swoimi zmysłami i niemal słyszała ruch wody, którą przecinał swoją ogromną płetwą grzbietową. Płyną powoli i leniwie szukając miejsca, aby zalec w błocie i łapać promienie słońca. Nie spodziewał się, że w krzakach czai się jego śmierć. Miała ona wygląd wielkiego, okrutnego i bardzo głodnego potwora. Wodne stworzenie znieruchomiało w wygodnym bagienku na brzegu rzeki, u stóp wysokiego wzgórza porośniętego lasem. Otworzyło pysk pełen ostrych zębów i wystawiło go w stronę słońca. Z lubością zamknęło wyłupiaste ślepia i odpoczywało. Był to ogromny białopłetw, drapieżny wodny stwór, przystosowany do życia w wodzie i na jej obrzeżach. Miał łuskowatą skórę w różnych odcieniach szarości i ogromne białe płetwy. Ułatwiały one zwierzęciu przemieszczanie się pod wodą jak i w błotnistym terenie. Potwór, który się na niego czaił, położył po sobie wielkie skrzydła i skradał się w jego stronę bezszelestnie niczym kot. Nagły trzask łamanych gałęzi, hałas i dziwny dźwięk przerwały ciszę lasu. Coś w zawrotnym tempie zsuwało się po zboczu krzycząc głównie na literę a i już po chwili chlupnęło z impetem tuż koło ogromnego białopłetwa.

- Ciemna cholera! - dało się słyszeć siarczyste przekleństwo, któremu towarzyszył olbrzymi rozbryzg błota.

Ogromna ryba niemal podskoczyła do góry, błyskawicznym ruchem wyśliznęła się z mułu i zanurkowała do rzeki. Z krzaków z dzikim warkotem wypadł skrzydlaty potwór i chciał złapać swoje wymarzone śniadanie. Śniadanie jednak nie chciało być zjedzone. Białopłetw zamigotał feerią barw oślepiając napastnika, postawił wysoko płetwę grzbietową i rzucił się w zmętniałą wodę. Wściekła, głodna bestia spojrzała wrogo na to coś, co spłoszyło mu przekąskę, która starczyłaby jej na dwa dni. Z groźnym warczeniem zwróciło swój wzrok w stronę ubłoconego osobnika. Młody mężczyzna zamarł z przerażenia i zachwytu. Jeszcze nigdy nie widział z bliska tak pięknego smoka. Jego srebrzysta łuska odbijała promienie słoneczne i wydobywała świetlne refleksy na całym ciele gada. Smok zbliżył do niego swój wielki łeb, wciągnął powietrze a jego piękne, zielone oczy z plamkami złota spojrzały na niego wrogo.

Mógłby go zabić, do tego był stworzony. Wprawdzie miał kuszę i strzały w kołczanie przewieszonym przez plecy oraz ostry, obusieczny topór, ale chyba by mu ręka uschła zabijając takie piękne i dostojne stworzenie. Siedział, więc nieruchomo cały ubłocony i czekał.

- Łowca - warkną smok ze złością. - Wystraszyłeś mój posiłek. Może w zamian zjem ciebie! Wiesz, że głodny smok to zły smok?

- Przepraszam, nie chciałem - chłopak uśmiechną się nieśmiało. - Poza tym jestem ciężkostrawny. Wiesz smoku, te metalowe karwasze i moja broń stanęłyby ci kością w gardle.

Gad spojrzała na niego z ukosa.

- Nie boisz się mnie robaczku?

- Nie panie smoku - pokręcił głową. - Gdybyś był na mnie zły, to już dawno byś mnie zjadł a nie rozmawiał - wzruszył ramionami. - A jak wielmożny pan smok jest głodny to mogę upolować jakąś rybkę.

Smoczyca spojrzała na niego ze zdumieniem.

- A to upoluj coś łowco, upoluj. I jestem Zefira - przedstawiła się. - Pani smok.

- Nazywam się Methron panie smoku to znaczy pani smok - zaplątał się i poczerwieniał z zażenowania. - Dla przyjaciół Met - odezwał się wstając z błota.

Poślizną się, zachwiał i ponowne upadł twarzą w szlam. Mimo tego w końcu wstał i się uśmiechnął. Smoczyca parsknęła śmiechem. Spodobał jej się ten młodzieniec. Mimo iż ubłocony i sponiewierany umiał trzymać fason. Ku własnemu zdumieniu Zefira już po chwili zjadała smaczną rybę. Była wprawdzie mniejsza od dwumetrowego białopłetwa, ale nie mniej smaczna. Mężczyzna ku jej zdumieniu zabił rybę podręcznym nożem o rozszczepionym ostrzu.

- No chłopaczku popisałeś się - pochwaliła.

- Nic wielkiego - wzruszył ramionami nie zwracajac uwagi na to jak go nazwała.

Był już teraz względnie czysty, gdyż spłukał z siebie największy bród wchodząc w ubraniu do rzeki. Siedział teraz cały mokry, co mu chyba nie przeszkadzało i jadł na surowo złapaną przez siebie khairu. Była to średniej wielkości rybka w fioletowym kolorze o smacznym, słodkim i ciepłym mięsie.

Zefira patrzyła na szczupłego, wysokiego mężczyznę o piwnych oczach i czarnych włosach związanych w kitkę. Jego jasny policzek przecinała poszarpana blizna, co tylko nadawało mu charakteru.

- Dlaczego właściwie plączesz się sam, gdy trwa wojna z okrutnymi smokami?

- Szukam przyjaciela - odparł. - Jest najlepszym łowcą, jakiego znam i świetnym kumplem. Zaginął kilka dni temu koło Zapomnianego Jeziora. Podobno ostatnio tam go właśnie widziano.

Na te słowa smoczyca podniosła czujnie łeb do góry.

- Dargon jest najbliższą mi osobą - odezwał się chłopak poprawiając na sobie uprząż, która podtrzymywała jego broń. Smoczyca ciężko wypuściła powietrze.

- Moi rodzice już nie żyją. I tylko on mi pozostał, muszę go odnaleźć. Do widzenia smoku, to znaczy Zefiro i dzięki za towarzystwo.

Odwrócił się, aby odejść.

- Zaczekaj! - zawołała za nim. Odwrócił się. - Zaniosę cię do tego chłystka.

- Słucham? - spojrzał na nią z zaskoczeniem.

- No, zaniosę do tego pożal się boże pogromcy smoków - odezwała się dobitnie.

- Do kogo? - nie zrozumiał.

- Do tego łacha, którego nazywasz swoim przyjacielem. Dargona.

- Łacha? - zdziwił się mężczyzna. - Dlaczego łacha? Znasz Dargona?

- Wsiadaj na mnie i nie dyskutuj, bo się rozmyślę - zagroziła. - I tak, znam tego patałacha. Wasze ludzkie określenia czasem są trudne do spamiętania, mimo iż mamy doskonałą pamięć.

W chwilę potem lecieli w stronę Skały Przeznaczenia a Zefira zaczęła się zastanawiać czy woli milczącego i strachliwego Dargona, czy tego żywiołowego chłopaka, który lotem na niej cieszył się jak małe dziecko.

I pewnie dotarliby do domu gdyby Królowa Światła nie wyczuła zapachu niebezpieczeństwa i smoków. Zmieniła, więc plany nie mówiąc nic Methronowi i poleciała w stronę północy gdzie znajdowała się duża rolnicza osada. Jej węch się nie mylił. Paliły się chłopskie zagrody. Było słychać ryk przerażonych zwierząt i krzyki ludzi. Na jej obrzeżach stało przerażające wojsko składające się z gadzich stworów i otępiałych mężczyzn. Najgorzej jednak wyglądała sytuacja mieszkańców. Zostali zgonieni na ogromny plac z trzema studniami i totemem Królowej Wód, zapewne pod osadą krzyżowały się podziemne cieki, a totem miał za zadanie ich pilnowania. Na jego środku stał okrutny wojownik, na widok, którego Zefira poczuła ciarki strachu na plecach. Było żle, bardzo źle.

- Co się dzieje? - spytał Methron szeptem.

- Zakłada uzależnienia.

- Co zakłada? - nie zrozumiał.

- Uzależnienia. Odciska im na przegubie dłoni swój znak, który bezwarunkowo zmusi wszystkich mieszkańców do słuchania tego potwora.

- Czyli po ludzku robi z nich niewolników - stwierdził mężczyzna z obrzydzeniem na twarzy. - Pomóżmy im.

- Nic z tego - pokręciła głową. - Nie damy rady.

- Jak to nie? - oburzył się. - Jesteś przecież smokiem potężniejszym od tych gadów na dole.

- Od gadów tak. Ale nie od tego potwora. Niestety nic tu po nas.

Już chciała odlecieć, gdy równocześnie wydarzyło się kilka rzeczy. Ktoś zobaczył ich z dołu i krzyknął. Wojownik spojrzał w górę i zobaczył srebrnego smoka. Zapewne wydał rozkaz zabicia gdyż mężczyźni naciągnęli do strzału kusze i łuki uzbrojone w okrutne, ostre strzały.

- Kurka wodna! - zaklęła smoczyca zakręcając niemal w miejscu i o włos unikając wystrzelonych strzał.

- Czekaj! - wykrzyknął Methron, który tylko cudem z niej nie spadł . - Tam ktoś jest - pokazał ręką na uciekającą z tłumu dziewczyną o jasnych włosach i ciemnym ubraniu.

- To nie nasza sprawa - warknęła.

Blondynka wybiegła poza teren zabudowań. Jej ucieczka jednak została zauważona i wojownik wysłał za nią Jadowitego. Wredne gadzisko szybko doleciało do uciekinierki i chciało plunąć w nią swoim jadem a tym samym zabić na miejscu. Nie zdążyło. Zefira błyskawicznie zniżyła lot, chuchnęła ogniem parząc potwora. Złapała jasnowłosą w szpony i błyskawicznie odleciała nie oglądając się za siebie. Nie widziała, więc jak okrutny wojownik zacisnął szponiastą dłoń w pięść i zaprzysiągł jej zemstę.

- Puszczaj! - krzyknęła dziewczyna z pod smoka. - Puszczaj mnie ty potworze, bo cię zabiję!

- Jak cię upuszczę to ty się zabijesz - warknęła Zefira w kierunku swoich łap. - Cicho bądź blondynko! Uratowałam ci życie a ty się jeszcze drzesz?

- Przepraszam - młoda kobieta odezwała się ze wstydem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro