Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Koszmar 29


Było już południe, gdy Amare wyszła z jaskini i z przyjemnością wciągnęła w płuca orzeźwiające górskie powietrze. Przed nią rozpościerał się przepiękny i zapierający dech w piersiach widok gór Accendert. Ciemnoszare masywy skał wznosiły się majestatycznie w stronę postrzępionych chmur a ich wierzchołki lśniły czerwienią i pomarańczą niczym lizane płomieniami ognia. Na ich szczytach fenixiry* lubiły zakładać gniazda i grzać się w promieniach słońca. Zbocza gór porośnięte darlamią* wyglądały jakby od nieba odpadły płaty błękitu i przykleiły się do głazów. Zaś liczne wodospady przecinały szarość skał lśniącą bielą i spadały wodospadami w niecki, tworząc liczne stawy położone wysoko w górach. Surowy krajobraz gór łagodziły gęste lasy porastające je do połowy i dające schronienie dzikim zwierzętom i ptakom. Mogłaby tak godzinami patrzeć i wsłuchiwać się w odgłosy przyrody. Przeciągnęła się i stwierdziła, że mimo nieprzespanej nocy czuje się całkiem nieźle. Darmir krzątał się po jaskini szykując jedzenie, którego zapach wydostał się na zewnątrz i drażnił nos. Dziewczyna chciała mu pomóc, ale ją wygonił twierdząc, że doskonale sam sobie poradzi.

- Witaj pani - przywitała się Orga podchodząc do niej i pochylając łeb.

- Witaj Królowo Ognia - uśmiechnęła się do niej Amare.

- Nie mów tak do mnie - poprosiła smoczyca. - Dla ciebie pani mogę być Orgą. Uratowałaś Orkanusa, mimo iż on nastawał na twoje życie. Dziękuję ci pani za to jeszcze raz.

- Ależ nie ma, za co droga Orgo i nie mów do mnie pani. Nie jesteś moją własnością tylko wolnym stworzeniem - podeszła do niej i przytuliła twarz do kostropatego pyska. Poczuła dziwne drżenie smoczego ciała, ale nie zwróciła na to uwagi. - Poza tym uratowałabym każdego smoka, który potrzebowałby pomocy.

Jeżeli Ognista do tej pory miała jakiekolwiek wątpliwości to teraz je straciła. Moc Amare płynęła z głębi jej dobrego serca. Kapłanka odsunęła się od smoczycy a ta odetchnęła z ulgą w głębi duszy. Jeszcze chwila i objawiłaby się jej prawdziwa natura a Orga nie chciała nikogo przestraszyć.

- Gdzie Zefira? - spytała dziewczyna.

- Poleciała coś przegryźć.

W tym samym czasie ze snu obudził się Dargon. Przeciągną się i zamarł. Za swoimi plecami poczuł chropowatą, smoczą łuskę. Z niewiarą pomacał dłonią do tyłu, co załaskotało Orkanusa, który otworzył jedno oko.

- Acha smok - stwierdził mężczyzna. - Czarny - dodał oglądając się do tyłu. - Witaj smoczku - poklepał go po boku. - Będę ci mówił Czaruś, bo jesteś czarny.

Sześć par oczu w milczeniu i zaskoczeniu przyglądało się jego poczynaniom. Nagle wzrok łowcy spoczął na Ordze.

- A teraz czerwony - wstał i podszedł do niej.

Skiną głową Amare w geście powitania. Przyjrzał się uważnie gadowi.

- Powinien być jeszcze srebrny. Acha już leci - z dala zobaczył zbliżającą się Zefirę. - No to wszystko w porządku. Powinien być jeszcze różowy i pomarańczowy - kontynuował wywód sam do siebie stając na środku skalnej półki.

- A temu, co? - Orga szeptem spytała Amare. - Słońce mu mózg rozjechało? Nie ma różowych ani pomarańczowych smoków - pokręciła łbem.

W tym samym czasie bystry wzrok Orkanusa zobaczył czarne znamię na łopatce mężczyzny i zaczął się powoli podnosić.

- Co tu robi dziecko ciemności? - spytał wrogo.

- Kto? - zdziwiła się Kapłanka.

- Ten podstępny karaluch, co stoi przede mną -  ze złością odparł smok powietrza i zaczął się powoli podnosić.

Dargon odczuł, że za jego plecami coś się dzieje. Odwrócił się i go zatkało, miał przed sobą ogromnego, potwornego smoka, który był zły i zdawał się rosnąć z minuty na minutę. Jego pociemniałe oczy rzucały gniewne błyski a ostre, czarne rogi wygięte do tyłu zdawały się żarzyć biało szarym ogniem.

- Ty! - ryknęła bestia. - Mroczny synu! Podejdź do mnie.

- Że niby ja? - zdziwił się mężczyzna pokazując na siebie palcem.

- Tak, ty pomiocie czarnego! Nie ma tu nikogo innego podobnego do ciebie. Morderca - rzucił mu w twarz. - Podejdź do mnie i zapłać za swe niecne uczynki.

- To. Mi. Się. Śni - Dargon odezwał się dobitnie sam do siebie. - To jakiś koszmar, z którego zaraz się obudzę.

- Ja jestem snem?! - ryknęło potworne stworzenie tak głośno, że mężczyznę owiało ciepłe powietrze z jego gardzieli i zaczął wierzyć, iż to nie sen a okropna rzeczywistość.

- Jestem Orkanus, Bóg Powietrza i Wiatrów i nie sen, a rzeczywistość mogę zamienić w twój największy koszmar mroczny gadzie! - to mówiąc wyciągną w jego stronę ostry jak brzytwa pazur i skierował go w stronę serca łowcy.

- Orkanus nie! - krzyknęła przerażona Amare i do nich podbiegła. Zasłoniła sobą Dargona zaś smok posłusznie znieruchomiał.

- Nie - powtórzyła. - On już... - nie dokończyła gdyż w tym samym czasie do skały doleciała Zefira i wypuściła coś ze swoich szponów, po czym wylądowała a z jej pleców zsunął się zwinnie obcy mężczyzna. Coś a raczej ktoś powoli podniósł się z kolan i oczom zgromadzonych ukazała się na czarno ubrana blondynka. Była wysoka, szczupła o gibkiej, wysportowanej sylwetce i jasnych włosach. Schludnie spleciony warkocz rozwiał się podczas lotu a jego kosmyki zdawały się tańczyć dookoła jej głowy. Ujrzała smoki i stojącą tyłem do niej męską sylwetkę. Poznałaby ją wszędzie nawet podczas czarnej nocy. Zignorowała gady, których nie znosiła z całego serca i podeszła do Dargona. Ten czując ruch za plecami odwrócił się i zamarł, a na widok dziewczyny aż cofnął się do tyłu.

- Witaj Piperis, co tu robisz? - odezwał się w lekkim popłochu widząc jej zielone oczy rzucające gniewne błyski.

- Ja ci dam Piperis - warknęła i przyrżnęła mu pięścią w twarz.

Łowca zatoczył się do tyłu. A wszyscy aż wstrzymali oddech. W powietrzu czuć było napięcie.

- Za co to? - spytał zaskoczony rozmasowując bolącą szczękę.

- Jeszcze się pytasz za co, ty kozi bobku?

Wszyscy zgromadzeni w tym Zefira i Methron wstrzymali oddech. Jeszcze nikt nigdy nie odezwał się tak do Dargona. Na dochodzące z zewnątrz krzyki z jaskini wyszedł Darmir a za nim kotka, która wskoczyła mu na ramię. Starzec z zaskoczeniem patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę. Nieopodal niego stał obcy, młody człowiek z rękoma skrzyżowanymi na piersi i patrzył na wszystko z nieodgadnionym wzrokiem. Pustelnik nie miał pojęcia, co tu się dzieje, ale na wszelki wypadek wolał się nie wtrącać. Zupełnie jak Amare, która po cichu opuściła zagrożony obszar i stanęła obok Zefiry. Wszyscy zamarli w bezruchu czekając na rozwój wypadków

- Zostawiłeś mnie samą z tą bestią i sobie poszedłeś. Mogłam zginąć ty moronie!

- Ależ doskonale sobie radziłaś kotku, jak zwykle zresztą - uśmiechną się półgębkiem.

W dziewczynę wstąpiła zimna furia. Jednym ruchem wykręciła mu rękę do tyłu, pchnęła silnie do przodu, usiadła mu na plecach przygniatając do ziemi i za włosy poderwała jego głowę do góry. Z karwasza wysunęła nóż, który otworzyła mu pstryknięciem tuż pod szyją. "Sprężynek" jak nazywała go pieszczotliwie dostała od pomysłowych braci, którzy chcieli, aby umiała się bronić. Choć ona potrafiła robić to doskonale. Była najmłodsza z sześciorga rodzeństwa i najbardziej wojownicza z nich wszystkich. Ci, co ją doskonale znali mówili na nią Hot Pepper.

- Jak zwykle? Tylko tyle chcesz mi powiedzieć? - mocniej przycisnęła mu nóż do szyi. - A skąd ty panie doskonały wiesz jak to jest, jak zwykle, co? - wysyczała niczym żmija. - Mogłam wtedy zginąć...

- Ale przecież żyjesz - odezwał się z wysiłkiem. - I jeszcze na mnie siedzisz Pep. Zejdź, bo mnie dusisz.

Szarpnęła go mocniej za włosy aż mężczyźnie z bólu pociemniało przed oczami. Zdecydowanie nie był to sen.

- Na śmierdzącą purchawkę tylko tyle masz mi do powiedzenia? Ty kozi synu. Seber mało mnie nie udusił, jak już poszedłeś sobie w cholerę, bo doskonale sobie radziłam - sarknęła ze złością. - Żyję tylko dzięki samej sobie ty pępku na końcu świata. Żeby cię wilkołazy pożarły przyjacielu od siedmiu boleści - wyrzuciła z siebie i wypuściła jego włosy z dłoni.

Podniosła się chowając nóż pod karwasz. Stanęła przed nim i patrzyła jak sponiewierany Dargon wstaje patrząc na nią spode łba. Wcale nie było jej go szkoda. Zasłużył sobie. 

- Myślałam, że nie żyjesz, bo nie wróciłeś. I nie dałeś o sobie znać. Przyjaciele tak nie robią - pokręciła głową. - A ty ot tak po prostu ruszyłeś polować na smoki - mówiła ze złością a w jej oczach lśniły krople łez.

- Pep - zaczął i chciał ją dotknąć, ale ona się odsunęła.

- Nie dotykaj mnie i już nigdy nie mów na mnie Pep. Jestem Peris.

Odwróciła się do niego plecami, chcąc odejść. Złapał ją za rękę i odwrócił w swoją stronę.

- Ale przecież nic się takiego nie stało. Przecież widzisz, że żyję.

Nie mógł powiedzieć nic gorszego. Dziewczyna potraktowała go lewym sierpowym tak mocno, że aż zemdlał.

- Puda żałosna, nawet nie potrafi przeprosić - mruknęła do siebie, odwróciła się i chciała odejść, ale nie wiedziała, dokąd.

Wszyscy patrzyli na nią w oszołomieniu.

- Co się tak gapicie? - spytała napastliwie. - Przedstawienie skończone - otarła łzy z oczu i usiadła na najbliższym kamieniu z głową opuszczoną w dół.

- Tego się nie spodziewałem - odezwał się Orkanus patrząc na nią i podchodząc nieco bliżej. - Łowczyni, co?

Podniosła na niego wzrok. Jeszcze nigdy nie rozmawiała z żadnym gadem. Raczej ich się pozbywała.

- Tak - przyznała krótko. - Chcę już stąd sobie pójść - oznajmiła wstając. - Nie zamierzam z wami walczyć. Z trzema i tak bym nie wygrała - uśmiechnęła się. - Miło było poznać - skłoniła głowę i chciała odejść.

- Zostań - powstrzymała ją Zefira. - Masz walkę we krwi. Przydasz nam się.

- Nie zostanę pod jednym dachem z tym moronem - kiwnęła głową w stronę podnoszącego się Dargona. Pomagał mu w tym Methron, troskliwie podtrzymując przyjaciela.

- Tu nie ma dachu dziewczyno - odparła na to smoczyca.

Peris roześmiała się.

- I niby, do czego mam się przydać? - spytała widząc jak były przyjaciel patrzy na nią z wyrzutem. Pomyślała, że zrobi mu na złość i zostanie.

- Zaraz wszystko wyjaśnię - odezwała się Amare i podeszła bliżej do Piperis. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, gdyż poczuła za plecami jakiś ruch. Obejrzała się do tyłu. Za nią w dziwnym, równym szeregu stały trzy smoki. Srebrny, czerwony i czarny. Z niejakim zdumieniem odwróciła się w ich stronę i wtedy to się stało.

fenixir*- duży ptak o rozpiętości skrzydeł dwóch metrów. Jego długie pióra imitują ogień i mają czerwony kolor przechodzący w pomarańczowy. Długi dziób i wysokie silne nogi barwy ciemnego złota, zakończone stalowymi pazurami. 

darlamia*- podobna do mchu niebieska roślinka o długich czepiastych kłączach i drobnych kolczastych listkach. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro