Dezerterka 38
Otoczony nadal nieziemskim światłem leżał nieruchomo i zdawał się nie oddychać. Oddychał jednak, czyli wszystko było w porządku. Córka pochyliła się nad nim i pogłaskała po policzku. Tak bardzo kochała swojego ojca, że mogłaby za niego życie oddać. Teraz jednak nie mogła zrobić nic póki ojciec był pod władaniem Świetlistego. Czekała, więc spokojnie aż odzyska przytomność. Powinnam się domyśleć, że tata jest nie tylko królem, skoro ja jestem Pośredniczką. Ciekawe, co jemu powie Przedwieczny. Zastanowiła się Amare.
Darmir zaś widząc to, co się stało nie chciał przeszkadzać, więc cichcem wycofał się do jaskini, gdzie przy stole żywiła się Fiolet.
- Smacznego - odezwał się odruchowo i usiadł naprzeciwko niej.
- Dziękuję - odparła oblizując łyżkę. - Dawno nie jadłam nic tak dobrego. Zawsze dobrze gotowałeś - pochwaliła.
- Dziękuję kwiatuszku, zawsze byłaś dla mnie miła, ale musimy poważnie porozmawiać - spojrzał wnuczce głęboko w jej niezwykłe fioletowe oczy. - Nie mamy już za dużo czasu.
- Wiem dziadku, niestety wiem - przerwała mu z ciężkim westchnieniem. - Musisz zacząć ich uczyć, prawie natychmiast. Gorgon robi z ludzi swoich niewolników i ślepo oddanych poddanych. Nie zawaha się przed niczym. Zabija tych, co stawiają opór a tych jest coraz więcej. Ludziom nie podobają się rządy nowego króla. Chowają się, więc w lasach z obawy przed śmiercią. A i tak Gorgon wysyła za nim swoich najlepszych łowców. Jest gorzej niż źle a wy prawie nic nie zrobiliście - pokręciła głową. - Musimy zacząć działać.
- Ale nie ma jeszcze szóstej... Musi być...
- Zaczynajcie bez niej. Znajdzie się prędzej czy później. Zrzuć te łachy pustelnika i bądź ich...
- Fattarem - wszedł jej w słowo Methron, który nagle pojawił się w jaskini. - Ona ma rację, nie możemy dłużej czekać. Młodziaki opowiedziały mi, co dzieje się na zamku. Musimy działać. Cienisty szerzy strach i terror, i rozsiewa swoje smocze nasienie pośród ludzi.
Na te słowa oczy Fiolet pociemniały z gniewu i odruchowo zacisnęła dłoń na głowni miecza. Darmir spojrzał na nią z niepokojem. Do wnuczki wróciły cienie przeszłości. Zbladła, zacisnęła zęby i wysyczała ze złości.
- Wasssess ichszsz nasstarss , massarri in jasscuccc (On jest mój, zabiję gada).
Methron spojrzał na nią z niepokojem.
- Mroczna? - spytał Darmira. Ten tylko pokiwał głową. - Ty też należysz do mroku dziadku?
Starzec roześmiał się.
- Ja nie należę do nikogo - odpowiedział rozkładając ręce. - Tylko do samego siebie. Tylko ona jest obdarzona tym piętnem - skinął głową w kierunku wnuczki. - Które zresztą sama przyjęła - odezwał cicho się ze smutkiem w głosie.
- Po linii czy po kości? - zadał kolejne pytanie a starzec tylko ciężko westchną spoglądając na wnuczkę.
- Ani tak, ani tak - odparła Fiolet. - Koniec pytań,pora wziąć się do roboty - to mówiąc wstała od stołu. - Musimy porozmawiać z resztą.
Wyszli na zewnątrz. Były król już odzyskał przytomność i rozmawiał z Amare. Zefira o coś kłóciła się z Orkanusem, zaś Orga uczyła Peris rzucania kulkami ognia tak, aby się nie oparzyć. Darmir odchrząknął, aby zabrać głos. Wnuczka jednak go uprzedziła.
- Słuchajcie - odezwała się głośno.
Wszyscy spojrzeli w jej stronę.
- Musimy ustalić plan działania. Gorgon wypowiedział wojnę a my podejmiemy wyzwanie - jej głos był pewny siebie i pełen autorytetu.
- Fiolet - syknął cicho jej dziadek i szarpnął ją delikatnie za rękaw. Ona jednak nie zwróciła na niego uwagi.
- Aby wyruszyć na walkę musicie być gotowi. A nie jesteście - rzuciła po wszystkich uważnym spojrzeniem. - Jedna Orga w wolnej chwili uczy łowczynię czegoś pożytecznego a reszta, co, śpi?
- Fiolet uspokój się - odezwał się Darmir głośno i wyraźnie. - Mamy tu bogów i to oni wczoraj ustalali plan działania.
- Tak? - spojrzała buńczucznie w oczy starca. - To, dlaczego nic nie robią? Nie widzę tu żadnych działań związanych z przygotowaniem do walki.
- Widzę, że za to ty jesteś gotowa do walki - łagodnie odezwała się Zefira podchodząc do dziewczyny. - Prawda Fioletko?
Na to imię kobieta zamarła. Tylko mama na nią tak mówiła, gdy była mała. Patrzyła znieruchomiałymi oczyma na boginię.
- Jesteś pełna gniewu i mroku a to nie jest dobre połączenie w walce ze sługami ciemności, kochanie.
- Nie mów tak do mnie - odezwała się z odcieniem złości w głosie. - Nie jestem twoją córką.
Bogini westchnęła ciężko. A Darmir głośno wciągnął powietrze, jego wnuczka za dużo sobie pozwalała.
- Fiolet bądźże cicho - szepnął półgłosem.
- Ma prawo tak mówić - Zefira wzruszyła ramionami. - Nie jest moją córką. Jednakże nie zgodzę się na jej udział w walce, jeśli będzie nosiła w sobie tyle gniewu. To nie jest dobry towarzysz w wojnie ze złem. Zaciemnia jasność umysłu i przysłania prawdziwy cel. Niech najpierw oczyści umysł, przemyśli wszystko a potem możemy spokojnie porozmawiać o jej udziale w walce.
- Nie możesz mi zabronić - zdenerwowała się kobieta. - Nikt nie może - odezwała się z naciskiem.
Prawie odchodząca bogini odwróciła się w jej stronę a jej łagodne do tej pory oczy zalśniły zielonym, złym blaskiem.
- Mogę Fiolet - odezwała się zimno. - Jestem boginią i mogę. I zrobię to, jeśli będę musiała - zagroziła. - Nie prowokuj mnie, więc dziecko mroku. On już coś tym wie - skinęła głową w stronę Dargona. - Nosi moje uzależnienie.
Łowca skinął głową na tak z miną zbitego psiaka.
Kobieta spojrzała na niego z niedowierzeniem.
- Niewolnik? To tak i dobrzy bogowie podporządkowują sobie ludzi? Nie jesteście lepsi od Gorgona. Chciałam walczyć przy waszym boku, ale już nie chcę, odchodzę.
- Fiolet, co ty mówisz - Darmira zatkało. - Nie rób tego.
Ona jednak nie zwracała na nikogo uwagi. Wezwała swojego smoka, aby odlecieć. Elia jednak pierwszy raz nie posłuchała swojej pani i pozostała niewzruszenie na wierzchołku Skały Przeznaczenia.
- I ty przeciwko mnie?! - krzyknęła ze złością. - Dobrze, więc, pójdę sobie na piechotę! Zdrajczyni - syknęła do siebie i ruszyła w kierunku zejścia ze skały.
Nikt jej nie zatrzymywał. No prawie nikt poza dwójką smoczych dziwolągów, które towarzyszyły jej w wędrówce w dół.
- A dokąd to panienka idzie - spytał polatujący przed nią Stinker.
- Nie twoja sprawa jaszczurze - warknęła. - I zejdź mi z drogi mała gadzino.
- U, u Jadzio smutny - odezwał się nieduży smok polatujący koło niej. - Panienka zła. Panienka nie miła.
- Panienka ma kołek w czterech literach i nie potrafi się odsztywnić - chuchną jej w twarz Stinker a jego oddech leciał zgnilizną.
- Phy.. - kobieta na chwilę straciła dech i powachlowała się dłonią. - Mógłbyś przynajmniej zęby myć - zdążyła powiedzieć zanim zemdlała.
Jadek w ostatniej chwili złapał ją pod pachami, aby nie upadła na skałę.
- Pomóż mi - wystękał do kumpla. - Ta baba jest potwornie ciężka. Musiałeś ja tak zagazować, że aż padła?
- Co miałem zrobić? - wzruszył skrzydłami. - Ci durnie pozwoliliby odejść jednej z nich. A Elia prosiła, aby mieć oko na fioletową. Ty wiesz? Ona jest naprawdę fioletowa - zawisł przed nieprzytomną kobietą i z przekrzywioną głową przyglądał się jej twarzy. - Normalnie sfioletowiała od mojego chuchu.
- Przestań jej się przyglądać tylko mi pomóż - stęknął Jadek. - Fioletowa czy nie i tak jest ciężka. Pomożesz wreszcie czy będziesz się tak gapił?
Stinker złapał kobietę za nogi i podniósł ją ze stęknięciem. Smoki sapiąc niczym dwa kowalskie miechy wznosiły się w górę razem ze swoim balastem. Na ich szczęście u szczytu stał Orkanus i patrzył na poczynania dwójki przyjaciół.
- Co się tak gapisz duży? - wysapał Stinker. - Lepiej byś pomógł, bo ruptury dostanę i sfioletowieję jak ona - kiwnął łbem na kobietę.
Orkanus bez trudu wziął ją na ręce.
- Co jej zrobiliście, hę? - spytał udając, że nic nie wie.
- A nic - Jadowy machnął łapą. - Po prostu nie pozwoliliśmy jej odejść, tak jak wy - wytknął.
- Do południa dojdzie do siebie - Stinker zbagatelizował sprawę.
Z góry dało się słyszeć zadowolone mruczenie Elie, że młodziaki dobrze się spisały. Ona nie mogła opuścić swojego posterunku, gdyż chciała mieć na wszystko oko, ale nowi koledzy doskonale się spisali.
Darmir widząc Orkanusa z wnuczką na rękach podszedł do niego z niepokojem na twarzy.
- Nic, nic spokojnie dziadku - uspokoił go Orkanus. - Niech dezerterka poleży spokojnie na powietrzu i dojdzie do siebie. Musi pozbyć się oparów absurdu z paszczęki Stinkera - odezwał się mrugając porozumiewawczo do smoków. Te zasłoniły pyski łapami, aby nie parsknąć śmiechem i odleciały do Elie, którą bardzo polubiły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro