Dargon Venatu 25
Po ich powrocie Amare zauważyła, że łowca jest jakiś nieswój i nie potrafi spojrzeć jej w oczy a jednocześnie biła z niego jakaś dziwna determinacja, jakiej do tej pory w nim nie widziała. I co było nie mniej zaskakujące, nie był już blady ze strachu, gdy zsiadał ze smoka tylko jakoś nerwowo obciągał lewy rękaw kurtki i rozglądał się na wszystkie strony. Najwyraźniej czegoś szukał. Ciekawe, czego? Drgnęła, gdy usłyszała przekleństwo a kamień kopnięty przez mężczyznę potoczył się grzechocząc o skałę i spadając w przepaść.
- Coś taki nerwowy chłopcze? - spytał go Darmir.
- Bo nie mogę znaleźć swojej broni - odparł ze złością.
Starzec w geście zdziwienia podniósł jedną brew do góry a dziwny uśmieszek pojawił mu się na twarzy.
- No, co? - zaperzył się młody człowiek.
- Tę kupę złomu nazywasz bronią? - spytała Zefira przesuwając ogon i odsłaniając załamanie skały, gdzie leżała sponiewierana broń łowcy.
- Ty... - podszedł do gada z dłońmi zaciśniętymi w pięści. - Ty góro słoni...
- Tylko bez takich - ostrzegła go machając jednym pazurem, jakby mu groziła . - Mam powiedzieć, co o tobie myślę, nędzny człowieczku? - pochyliła się w jego stronę.
- Nie musiałaś tak traktować mojej broni. Nic ci w końcu nie zrobiłem - warkną i zaczął zbierać z ziemi swój rynsztunek. Kris przyczepił do pasa a kołczan ze strzałami zarzucił na plecy. Od razu poczuł się jakoś pewniej.
- Ale chciałeś zrobić - odparowała smoczyca.
- Ale nie zrobiłem. Za to ty zawiesiłaś mnie nad przepaścią stara jędzo! - gwałtownie ugryzł się w język widząc jak bestia schyla do niego swój wielki łeb.
- Jak mnie nazwałeś chrabąszczu? - wysyczała. - A podobno miałeś być już dla mnie miły.
- Musiałem, inaczej byś mnie stamtąd nie zabrała - odparł twardo, przytulając do siebie swój czakram. W ferworze kłótni nie zauważył, że jego napisy zabłysły czerwienią. - Poza tym cały czas przypominasz, jaka to jesteś ode mnie starsza i mądrzejsza. A jędza to taka pochwała dla twojej złośliwości - brną dalej, czując, że coraz bardziej się pogrąża. - Więc właściwie nie masz, za co się obrażać - zakończył czując wstyd sam za siebie. „Lusidum, pomyślał, żebym ja, bezlitosny myśliwy tłumaczył się przed smoczą bestią? Na co mi to przyszło?
Na jego słowa Darmir dziwnie się rozkaszlał a Zefira roześmiała się tak głośno aż echo poszło po górach.
- Będą jeszcze z ciebie ludzie - klepnęła go po ramieniu łapą tak silnie, że upadł na tyłek i upuścił broń w kształcie dysku na ziemię.
Patrząc z niechęcią na smoka potarł obite od uderzenia ramię. Po chwili wstał, podniósł swoją broń i na ile pozwalała mu godność oddalił się i usiadł na skalnym występie. Po czym przystąpił do czyszczenia swojej broni.
Amare z iskierkami wesołości w oczach patrzyła na łowcę jak skrupulatnie czyści swoją broń. Już miała zacząć opowiadać, czego dowiedziała się od stwórcy, gdy nagle pewna myśl przyszła jej do głowy. Nie ufała jeszcze tak do końca temu mężczyźnie, ale gdyby miała więcej takich wojowników jak on...
Każdy sprzymierzeniec z talentami łowcy byłby bezcenny do walki ze smokami. Z tą myślą podeszła do niego.
- Dargonie - odezwała się a on spojrzał na nią z niepokojem, zaprzestając czyszczenia czakramu i odruchowo wstał.
Przypomniał sobie ostrzeżenie Zefiry, że będzie miała na niego oko i gorzko pożałuje, jeśli bodaj krzywo spojrzy na jej dziewczynkę. A on jej w to uwierzył. Dlatego też bał się teraz kontaktu z Amare.
- Dargonie - powtórzyła i położyła mu dłoń na ramieniu.
Drgnął jakby ugryzł go wąż a na ramieniu poczuł ciarki ognia. Oparzyła go? Niemożliwe, nie używałaby swojej mocy wobec niego, nie był jej wrogiem.
A mimo tego z zaskoczeniem usłyszał swój własny a jednak obcy głos.
- Nissessas kchassi (Zabierz dłoń) - z przerażeniem zatkał usta dłonią. Nie chciał przy niej mówić w smoczym języku. Co się z nim dzieje? Na policzku poczuł piekący znak ognia.
- Kim jesteś? - spytała go nagle lodowato a on poczuł jakby pierwszy raz ją zobaczył. Amare nie była już delikatną dziewczyną, jaką uratował od śmierci a pewną siebie kobietą, która nie przestraszyła się jego ostrych słów.
- Nie jesteś zwykłym łowcą, przyznaj się - jej głos był ostry niczym smoczy pazur.
- Niszszsz (Nie) - wysyczał mimo woli a smak goryczy podszedł mu do gardła.
- Amare odsuń się od niego - usłyszała stanowczy głos Zefiry, która już od dłuższego czasu przyglądała się tej dwójce.
- Nie - postawiła się Kapłanka. - Muszę się dowiedzieć, kim on jest. Uratował mi życie i nie wierzę, aby mógł zrobić mi krzywdę.
- Nie zrobi - uspokoiła ją smoczyca. - Ma założone uzależnienie. Proszę cię odsuń się od niego. On walczy...
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy na słowa przyjaciółki.
- Czy on ...? - spojrzała na nią z niemym pytaniem w oczach, zaczęła się domyślać, kim naprawdę jest łowca.
- Tak - odparła Zefira z ciężkim westchnieniem.
Wtedy Amare zrobiła coś, czego nikt się po niej nie spodziewał. Podeszła blisko do Dargona i położyła mu dłoń na policzku.
- Niszszsz - wysyczał ponownie i podniósł rękę do ciosu, po czym jękną z bólu, gdy oparzyła go bransoleta uzależnienia.
Zajrzała mu głęboko w ciemne oczy pełne szoku i bólu a Dargon poczuł jak zapada się sam w siebie. Ciemność, mrok, szarość i on w pustce.
Las. Płonące chaty i trzęsienie ziemi. To on. Król Ziemi. Wioska zalana lawą ognia. Krzyk i płacz ludzi. Powstające rozpadliny, które pochłaniały otaczające go życie. Nie czuł absolutnie nic, gdy przebił czarne ślepia gada. Poczuł tylko ulgę, że z tym stworem już go nic nie łączy. Jakby pękła kolejna nić wiążąca go z przodkami. Zawsze tak czuł, gdy zabijał sługi cienia i mroku; straszne potwory zamieszkujące lasy i będące zmorą śmiertelników. Chciał się uwolnić od swojego ciemnego dziedzictwa.
Wir wspomnień zalał jego umysł rzeką czasu i wydarzeń. Był już tylko ich niemym obserwatorem, zupełnie jak istota, do której przynależał i której był przez lata posłuszny. To mroczna siła prowadziła jego dłoń i kierowała jego wychowaniem na bezwzględnego wojownika. A teraz więź z ciemnym bytem jego duszy ulegała dziwnemu poluźnieniu i z chwili na chwilę była coraz cieńsza.
Pękła. W głosie ciemności, którą był otoczony dał się słyszeć ryk wściekłości. Dargon Venatu był wolny. Zwyciężył. Usną. A podczas snu nadeszło ukojenie.
- Coś ty mu zrobiła? - ze strachem zapytał Darmir, gdy zobaczył, że oczy mężczyzny uciekają mu w głąb czaszki a on sam osuwa się bezwładnie na ziemię.
- Nic - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. - Kazałam mu tylko odnaleźć własną drogę.
- Cha! - ucieszyła się Zefira. - Moja dziewczynka! Będzie sobie teraz słodko spał i naprawiał swoją zdegradowaną duszę. To teraz jak już go mamy z głowy to opowiadaj, co chciał od ciebie Przedwieczny.
Kapłanka zaczęła swoją opowieść, ale nie dane jej było dokończyć. Do Skały Przeznaczenia z zawrotną prędkością zbliżała się kometa pomarańczowego ognia. Wylądowała na tyle blisko nich, iż poczuli buchający od niej żar i odruchowo się odsunęli. Zefira instynktownie zasłoniła sobą Amare.
Kometa okazała się być płonącym smokiem. Ogromnym stworem, składającym się tylko z ognia. Płomień powoli przygasał ukazując znajome kształty Królowej Ognia. To była Orga. Pokłoniła się przed Kapłanką, która wyszła zza skrzydeł swojej smoczej opiekunki.
- Pani - zaczęła . - Musisz pomóc. On jest ciężko ranny, umiera. Bez twojej pomocy... - bezsilnie pokręciła głową. - Proszę - spojrzała błagalnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro