Śniadanie bogów 37
Darmir stał w jaskini nad wielkim kotłem, z którego buchała para i mamrocząc coś pod nosem mieszał w nim ogromną chochlą. Zaś aromatyczny zapach rozchodził się po całej grocie i powodował skurcze żołądka Amare i Peris, które pomagały szykować śniadanie. W saganie gotowała się najzwyczajniejsza w świecie *mioduszka. Darmir dodał jeszcze do tego garść wyselekcjonowanych jagód thati. Była to potrawa godna podniebienia bogów i dająca siłę na nadchodzący dzień. Nie było tylko, w czym jej podać.
- Co mówisz dziadku? - spytała go Amare stawiając na stole parę kubków i talerzy, których ich zdaniem było zdecydowanie za mało. Nazywała go dziadkiem już od dłuższego czasu, gdyż naprawdę go polubiła i traktowała jak najbliższą sobie osobę, a Darmir nie protestował, w końcu to on pierwszy zmieniał jej pieluchę. I tak już został przyszywanym dziadkiem Amare. A w przyszłości miał zostać kimś jeszcze.
- Nie ma więcej naczyń - odezwała się Peris przeszukawszy już całą powierzchnię jaskini i znajdując zapomnianą lunetę, klepsydrę z piaskiem, jakąś dziwną starą zbroję, która była jakby z lekkich łańcuszków połączonych ze sobą i wiaderko ze starą śmierdząca rybą. To ostatnie wyrzuciła od razu w odległą przepaść wywołując tym jęk protestu ze strony Darmira, który już pogodził się z tym, że dziewczyny robą porządek w jego rzeczach. I tak najważniejszego nie znajdą. Westchnął, więc tylko ciężko i machnął ręką, niech się dzieje, co chce. Dziwnie mu tylko trochę było, że już nie jest sam w swojej samotni. Ale wiedział, że czy wcześniej czy później musiało to nastąpić.
- No nie ma, naczyń - burkną teraz starzec. - Nie urodzę ich a goście się lęgną niczym grzyby po deszczu a jeszcze przybędą i to nie jedno - dodał jeszcze ciszej, aby nikt go nie słyszał.
- To, co, w czym podamy mioduszkę? - Amare spojrzała na niego z oczekiwaniem.
- Nie wiem - mruknął starzec. - Co ja jestem jadłodajnia miejska? Z rękawa wytrzepię zastawę stołową? - spojrzał z rozdrażnieniem na dziewczynę. - Aby stoję przy tym palenisku i zupki gotuję. I nie, nie ma naczyń! - podniósł głos ze złości. - Mam powiedzieć bogom, aby jedli z garści i palcami z podłogi? - sarknął ze złością i sięgnął po porcelanowy, pamiątkowy kubek.
W tej samej chwili do jaskini weszła Zefira.
- Hej Darmir - przywitała się, podeszła do starca i objęła go ramieniem. Mężczyźnie z wrażenia kubek wypadł z dłoni i stłukł się w drobny mak.
- No i kurka jeszcze i to - zezłościł się. - Fajans cholerny!
Wszyscy spojrzeli na niego w zaskoczeniu, takiego dziadka jeszcze nie widzieli.
- Spokojnie - uśmiechnęła się bogini kładąc mu dłoń na ramieniu. - To tylko kubek.
- Jasne tylko kubek - wykrzywił się i rzucił chochlę do saganka. - Skoro kubek nie jest ważny to jedzcie sobie palcami z garnka.
Zefira ciężko wypuściła powietrze, Peris zamarła w połowie gestu sięgania po ostatnie dwie łyżeczki, zaś Amare parsknęła śmiechem.
- Darmir, czyżby coś cię pierwszy raz przerosło? Przecież można kupić naczynia. Wystarczy, że poślesz kogoś do miasta na zakupy.
Strzec spojrzał na nią z błyskiem w oku, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał.
- Możemy pójść z Amare do miasteczka i zrobić zakupy - zaoferowała się Peris.
- Dobry pomysł - pochwaliła Zefira. - Ale Amare nigdzie nie pójdzie. Na nią pierwszą Gorgon zapoluje. Musisz zostać tu moja droga, tu będziesz chroniona przez nas i magię obronną. Tam będziesz zupełnie odkryta i narażona na niebezpieczeństwo.
- Ale przecież potrafię sobie poradzić - dziewczyna zaprotestowała. - Sama widziałaś, że sobie radzę.
- Zefira ma rację - poparł ją Darmir. - Nigdzie nie pójdziesz, jesteś zbyt cenna i nie protestuj - pogroził palcem widząc, jak Amare chce coś powiedzieć. - To, kto na ochotnika?
W tej samej chwili do jaskini wszedł przeciągający się w wejściu Orkanus.
- Co tu tak cudnie pachnie? - spytał podchodząc do paleniska z sagankiem. - Można trochę?
- Tak - zgodziła się Amare.
- Nie - jednocześnie odezwała się Zefira.
Spojrzał na nich skonsternowany.
- To mogę czy nie? - spytał sięgając po chochlę i delikatnie próbując potrawę.
- Mmm... - mruknął z zadowoleniem. - Dobre.
Darmir patrzył z jakimś potępieniem na Boga Wiatru a po chwili odezwał się:
- Szanowny panie boże - zwrócił się do niego. - Mioduszkę to je się łyżką z talerza albo w ostateczności z miski a nie chochlą z kociołka. I nie dostaniecie nic jeść, jeśli nie kupicie przynajmniej misek. Cynowych najlepiej, bo porcelana to tu się nie utrzyma - spojrzał wymownie na skorupy na podłodze.
- Dlaczego nie chochlą? - Orkanus spytał oburzony oblizując łychę. - Przecież i z tego, i z tego smakuje tak samo.
Na jego słowa Darmir złapał się za głowę a dziewczyny parsknęły śmiechem.
- Posłuchaj - Zefira spojrzała na boga. - Ja wiem, że tobie wszystko jedno, z czego będziesz jadł, ale nie jesteś sam a inni też chcą jeść. Nie mają jednak, z czego.
- Aha rozumiem. Będziemy jeść wszyscy z jednego garnka, jedną łyżką. No dobrze - wzruszył ramionami. - Mnie tam nie przeszkadza.
Ponownie zanurzył chochlę w zupie i uniósł ją do ust. Zatrzymał się jednak w połowie gestu, gdy zobaczył, że Darmir znieruchomiał ze zdumienia a dziewczyny niemal tarzają się po podłodze ze śmiechu. Nawet Zefira śmiała się do rozpuku i poklepała starca po ramieniu.
- A ty chciałeś ugościć nas po królewsku. Ha, ha a jemu wszystko jedno, z czego będzie jadł. On zje wszystko i ze wszystkiego.
- Ale jak to tak? - spytał Darmir zmieszany bez granic. - Wszyscy z jednego garnka? Jedną łyżką?
Na jego minę wszystkie panie niemal popłakały się ze śmiechu. Darmir był taki nieszczęśliwy, zniesmaczony i zaskoczony, że nie potrafiły się powstrzymać. Śmiech musiał dotrzeć do pozostałych na dworze gdyż już po chwili zjawili się w jaskini i patrzyli na trzęsące się ze śmiechu towarzystwo, i Orkanusa jedzącego chochlą z garnka.
- Co tu się dzieje? - spytał Methron, który do tej pory rozmawiał szeptem i w ukryciu z Boginią Ognia. - Dlaczego on zjada nasze śniadanie?
Jego pytanie wywołało kolejną falę śmiechu. W końcu wszyscy się opanowali i wytłumaczyli sobie nawzajem napad śmiechu.
- Mimo wszystko naczynia by się przydały - wtrąciła Orga. - I parę rzeczy chyba też. Siedzimy na saganku u Darmira i prawie nic nie robimy a on nam jedzenie szykuje.
- Wcale nie siedzimy u niego na saganku - zaprotestował Dargon. - Siedzimy na tyłku na pieńkach - sprostował a tym samym wywołał nową falę śmiechu. - No, co - zaperzył się. - Sami z Methronem przynieśliśmy ich z lasu, aby nie siedzieć wiecznie na zimnej skale i sobie du...
- Mmhy - przerwała mu rozweselona Zefira. - Bardzo dobrze zrobiliście - pochwaliła ich. Ale Orga ma rację. Musimy to jakoś zorganizować. Dziadek nie może zrobić wszystkiego sam.
- Wypraszam sobie - odezwał się Darmir. - Nie jestem jeszcze taki stary żeby czegoś nie ugotować czy coś zrobić.
- Ale wnuczkę masz - delikatnie przypomniała mu Amare.
Na te słowa Darmir zamilkł.
- No właśnie, gdzie ona jest? - spytał Orkanus. - Od rana jej nie widziałem.
- Nie wiem - odpowiedział szybko starzec, chociaż doskonale wiedział. - Jak się obudziłem to jej już nie było.
Towarzystwo popatrzyło po sobie porozumiewawczo, Darmir znowu coś ukrywał.
- Proponuję zjeść śniadanie, jak kto może, palcami, łyżkami czy widelcami. Wszystko mi jedno - odezwała się Orga. - I nie patrz tak na mnie dziadku jakbym ze słońca spadła. Dorośli są i głodni a tacy zawsze sobie poradzą. Jazda do gara i zjeść w końcu to śniadanie, bo i mnie już w brzuchu *kastardol walczy. Warczy - sprostowała, po czym wstała z pieńka z godnością królowej, która się skończyła w chwili podejścia do paleniska. Zdjęła sagan z ognia gołymi rękami, po czym postawiła go na stole. Na ten widok Amare, Peris i Dargon zrobili wielkie oczy.
- Jak to ty tak? - spytała Peris w szoku.
- Co niby? - Bogini Ognia wzruszyła ramionami i zza gorsetu wyjęła wystruganą z drewienka łyżeczkę. Mrugnęła przy tym oczkiem do Methrona. Zarumienił się.
- No przecież jest ognista - tym razem Darmir wzruszył ramionami i nałożył sobie chochlą owsianki do wyszczerbionej miski. - Ona sama jest ogniem, więc żar z paleniska nie jest jej straszny. No jedzcie - pogonił. - Bo czeka nas masa roboty.
Spojrzeli na niego w zaskoczeniu. Co ten dziadek znów wymyślił?
Już kończyli jeść, gdy wejście zasłonił wielki cień a po chwili na skalnej półce wylądował fioletowy smok. Elia usiadła cicho i miękko niczym kot, który właśnie wylizywał dłoń Methrona z resztek owsianki. Z braku miski jadła z jego garści, ale chłopakowi to nie przeszkadzało. Postanowił, że kupi miseczkę zwierzakowi, gdy będzie już w mieście. Po posiłku umył dłoń w zagłębieniu ściany gdzie cienkim strumieniem sączyła się woda. Pozostali zaś wyszli na zewnątrz. Młody łowca po chwili do nich dołączył. Z grzbietu smoka zręcznie zsunęła się Fiolet a zaraz za nią kolejna osoba.
- Jest już was pięcioro - mruknął Darmir cicho do Methrona, który stał obok. - To jest piąty - kiwnął głową w stronę króla, Ardana, który z radością w oczach obejmował swoją córkę Amare. - Obawiam się tylko, że on jeszcze nie wie, kim jest. Brakuje jeszcze jednej.
- Mmm - mruknął tylko łowca nie pytając skąd starzec wie, kto to ma być. - A jak już będzie to, co? - spytał, choć doskonale znał odpowiedź.
- Dobrze wiesz, co - mruknął starzec niewyraźnie gdyż zbliżała się do nich Fiolet.
- Masz dziadku tego swojego piątego - odezwała się z jakimś przekąsem. - Niby król a taki moron. Na piechotę by z zamku uciekał gdyby nie ja, daleko by chyba nie zaszedł z tymi małymi. A patrzy na mnie tak jakbym była puduchem. Jest coś do zjedzenia?
- Tak oczywiście. Choć to dam ci mioduszki.
- Nie trzeba, poradzę sobie sama - to mówiąc weszła do jaskini.
- Jacy mali? - zainteresował się Methron.
I zaraz uzyskał odpowiedź, gdy po chwili na skale wylądowało dwóch niedużych, zasapanych smoków. Usiedli na skale i ciężko oddychali.
- Co na Gorgona to jest? - zastanowił się zaskoczony Darmir. - Zresztą nie, nie chcę wiedzieć - wzdrygnął się i ruszył na spotkanie z królem, który nie mógł się nacieszyć spotkaniem z córką. Z obydwojga promieniowała niczym niezmącona radość i miłość tak wielka, że aż dawało się to odczuć. Stanął z boku i patrzył na ich szczęście z rozrzewnieniem. Nagle król i córka spojrzeli sobie prosto w oczy i wtedy to się stało. Jasność Świetlistego wyprysła z talizmanu smoka i objęła całą sylwetkę króla Ardana, który zdawał się płonąć niczym żywa pochodnia. Jego berło za pasem wystrzeliło ostrym błękitnym światłem w przestrzeń i z mocą pioruna uderzyło w odległą skałę. Ta zatrzęsła się i rozpękła na pół. Ardan zaś padł zemdlony.
* mioduszka podobna do naszej owsianki Jest ona uprawiana w dolinie rzeki Gasanny, ma wygląd wysokiej trawy o słodkich, miodowych nasionach. Ma miodowy smak i słodki aromat z nutą wanilii.
*kastardol - mała dzika świnka z długim rudym włosiem i czarnym ryjkiem oraz uszami. W chwilach zagrożenia wydaje bardzo donośne warczące odgłosy.
*puduch - powracający zza światów zmarły w pół fizycznej formie. Wygląda jakby był żywym człowiekiem, ale przez wszystko przenika i nic nie może zrobić mu krzywdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro