Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[8] Deal.... oh shit

-Cooogadh~ Bracie~ Skrawku mej duszy~ - wołałem w nicość turlając się znudzony w powietrzu. Cholera nie odpowiadała na żadne wołania, a Dippera nijak mogłem namierzyć. W końcu pojawił się mocny kopniak w bok. Zacząłem wirować w drugą stronę aż w końcu się zatrzymałem i wyprostowałem.
-Chyba coś ci się pomyliło - warknęła Gwiazda Wojny patrząc na mnie swoim okiem i pustym oczodołem. - To ty jesteś skrawkiem mojej duszy Samuel'u. Nie na odwrót.
Uśmiechnąłem się perliście i przeciągnąłem.
-To zależy jak na to spojrzysz - zaśmiałem się.
-Nijak na to spojrzysz to TY jesteś skrawkiem MOJEJ duszy. MOJE oko jest teraz w TOBIE. Nie na odwrót! - niemal krzyczał świecąc czerwonym lipiem.
-Oj no wiesz, że tylko się z tobą droczę - powiedziałem zbliżając się o kilka kroków. - Może omówimy to przy herbatce?
Pstryknąłem wyczarowując lewicujący stolik z herbatą i dwa fotele. Cogadh zmrużył oczy i wyprostował się przez co wyglądał bardzo władczo. Nic dziwnego, że nadal przeżywał żałobę po matce. Był bardzo do niej podoby. Przynajmniej do pierwszej wersji, która mnie nienawidziła całym sercem.
-Czy możesz mnie proszę wysłuchać czy dzwonimy po Gwiazdę Sprawiedliwości?
-Nie mieszaj w to Kornelii, ona..
-Czyli przeczuwasz ze mam racje. Nie ja jestem winny śmierci matki - przerwałem mu wpatrując się w niego badawczo. Blondyn zamilkł.
-Gdzie jest Dipper? - spytałem spokojnie. - Wiem, że w tym wymiarze nicości, ale jest to cholernie duże miejsce i łatwo się zgubić więc wiesz, dokładne współrzędne byłyby mile widziane.
-Nic ci nie powiem Trucizno Boga - warknął. Westchnąłem lekko i usiadłem w fotelu.
-Możemy się targować, wiesz? Ale najpierw usiądź.
Cogadh usiadł po turecku w powietrzu.
-Nie masz się czym targować - powiedział swoim spokojnie pustym głosem. Uśmiechnąłem się lekko i zdjąłem opaskę. Już miałem otworzyć oko, gdy przerażony brat skoczył na mnie i zasłonił wachlarzem, który wyczarował, by zasłonić moje oko.
-ZDURNIAŁEŚ DO
RESZTY?! CHCESZ NAS POŁĄCZYĆ?! - wrzasnął. Pozycja w jakiej się znaleźliśmy była komiczna. Fotel zmienił swoje ustawienie o 180 stopni przez co wisieliśmy głowami do nieistniejącego dołu. Ja siedzący w fotelu z jedną ręką wbitą w bok Cogadh'a, a on zawisł w powietrzu zasłaniając mi twarz. Lekka stróżka złotej krwi spłynęła po jego brodzie. Przerażony powoli spojrzałem na brata, który dyszał ciężko po nagłej dawne strachu.
-Przepraszam - szepnąłem nadal w lekkim szoku. - Ja...
-Nie chciałeś. Tak. Słyszałem to kilka miliardów razy - przerwał nie oddalając wachlarza ani na minimetr. Wolną ręką złapał mnie za moją, wbitą w niego i mocno ścisnął.
-Tak samo było z matką czy celowo ją zmiotłeś z powierzchni? - spytał wyrywając mi moja kończynę przy łokciu, a następnie wyjmując ją z siebie. Syknąłem z bólu.
-To nie było konieczne. Mogłem sam ją wyjąć.
Cogadh założył mi z powrotem opaskę i odsunął się. Jego regeneracja zatrzymała się, gdy był zagojony na tyle, by nie krwawić. Nie miał tyle siły. Potrzebował czasu.
-Chociaż jak tak na ciebie patrze to chyba przyda ci się trochę mojej mocy.
-Nic. Ale to absolutnie nic od ciebie nie chce.
-Nawet swojego oka? Wiesz, kiedyś mnie nim uratowałeś. Ale to było dawno, gdy Taiyō zabrała mi skrzydła i wszystko się ze mnie ulatniało. Teraz, gdy mam już swoje skrzydła to go nie potrzebuję. Chociaż bywa czasem pomocne.
Gwiazda Wojny przymrużyła oko i pogrążyła się w myślach. Nim odpowiedział zdołała minąć wystarczająca ilość czasu, bym się zaczął nudzić.
- Co mogę zrobić byś oddał mi Dippera? - zapytałem odczarowując sobie moją rękę.
- Zginąć. Daj mi cię zabić, a obiecuje, że Dipper wróci do swojego wymiaru w trybie natychmiastowym.
- Coś innego.
Cogadh syknął podirytowany i zaczął energicznie się wachlować. Co z nim było nie tak, że nie mógł nic wymyślić? No naprawde. Mój brat się starzeje.
- Może, by ci udowodnić moją niewinność dam ci pogrzebać w mojej głowie - powiedziałem powoli zastanawiając się czy to aby na pewno była dobra propozycja.
- Przy wszystkich? - spytał brat.
Kiwnąłem lekko głową.
- Powiedz to!
- Tak, pozwolę ci grzebać w mojej głowie przy wszystkich Gwiazdach.
Cogadh uśmiechnął się szeroko i zwinął wachlarz następnie wskazując nim w mój tors.
- Zawrzyjmy w takim razie deal.
Zastanowiłem się na chwilę patrząc na iskierki w oku Gwiazdy. Nic złego nie powinno się wydarzyć, poza tym mogę zabezpieczyć wspomnienia nie związane z Taiyō. Wyciągnąłem przed siebie rękę, która stanęła w niebieskich płomieniach.
- Moim warunkiem jest byś natychmiast wypuścił stąd Dipper'a do Gravity Falls. Mam być tego światkiem i już nigdy go nie ruszysz - powiedziałem poważnie. Cogadh szybko złapał za moją rękę tak, że płomień przeszedł także na jego kończynę.
- Moim warunkiem jest to byś pozwolił mi grzebać w swojej głowie przy wszystkich - wypowiedział swój warunek. Spojrzeliśmy sobie w oczy i równocześnie odpowiedzieliśmy:
- Deal.
Dopiero wtedy się zorientowałem jak głupi i nieostrożny byłem.

*Dipper*
- CZY TA NICOŚĆ SIĘ GDZIEŚ KOŃCZY?! - wrzasnąłem podirytowany. Byłem wyczerpany. Od zniknięcia Cogadh'a lazłem przed siebie, a sceneria ani trochę się nie zmieniła. Cały czas otaczała mnie czarna nicość. W pewnym momencie poddałem się i usiadłem... czy może zacząłem lewitować jak to Bill ma w zwyczaju.
- Gdzie jesteś durny naciosie gdy cię potrzebuję? - jęknąłem skulając się.
- Tuż za tobą - usłyszałem rozbawiony głos Bill'a. Szybko się odwróciłem, a na widok ukochanego rzuciłem się w jego ramiona ze łzami w oczach.
- Bill!
- No hej Sosenko. Stęskniłeś się? - zapytał głaszcząc mnie po głowie. Spojrzałem na niego z dołu i ucałowałem. Długo i namiętnie jakbyśmy mieli się pocałować po raz ostatni. Bill pogłębił pocałunek i przyciągnął mnie bardziej do swojego ciała.
- Samael'u. Nie zapominasz o czymś? - przerwał nasz moment Cogadh. Wbiłem w niego nienawistny wzrok i już miałem się na niego rzucić pięściami, gdy Bill złapał mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramie.
- No już już spokojnie. Pamiętam o wszystkim bracie, ale najpierw pozwól, że odstawie ukochanego do domu - powiedział jak zawsze rozbawiony Bill. Zacząłem go bić w plecy pięściami.
- O czym znowu mi nie mówisz?! Postaw mnie na ziemi i wyspowiadaj się ze wszystkich swoich sekretów! - krzyknąłem.
- Do zobaczenia Samael'u - powiedziała Gwiazda Wojny i z uśmiechem zniknęła. Bill odetchnął lekko.
- No naprawdę. Kiedyś był o wiele fajniejszym starszym bratem - mruknął pod nosem i postawił mnie przed sobą. Spojrzałem na niego obrażony.
- Co z nim ustaliłeś? - spytałem z zaplecionymi rękoma.
- Powiem ci w domu - powiedział ze zmęczonym uśmiechem i znów mnie przytulił.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nic ci nie jest - mruknął w moją szyję. Odwzajemniłem uścisk i schowałem głowę w jego ramieniu.
- Nie daj im mnie uprowadzić - szepnąłem. W odpowiedzi Bill tylko kiwną głową i prze teleportował nas do domu gdzie czekała na nas reszta rodziny. Cała zestresowana i zmartwiona.
- Wróciliśmy - powiedział Bill ponownie zakładając swoją szczęśliwą maskę.

_______________________
Macie 1066 słów.
Kolejny rozdział. Mam wrażenie, że jest chujowy i cała ta część jakaś beznadziejna jest ....
No ale cóż.
Taka dola autora.
Dawajcie komentarze co sądzicie i tak dalej.
Może jeszcze przed maturami pojawi się kolejny rozdział, ale nie jestem tego taka pewna więc proszę nie pytajcie mnie kiedy next, bo mam na głowie rozszerzoną filozofię i ledwo co wyrabiam ze snem... więc nie wiem kiedy uda mi się kolejny rozdział wysmarować.
Do następnego,
LucyNara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro