Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIII, który tylko z pozoru kończy historię


Grand pianos crash together, when my boy walks down the street

There are whole new kinds of weather, when he walks with his new beat

Everyone sings hallelujah, when my boy walks down the street

Life just kind of dancing through ya, from your smile down to your feet

...

Butterflies turn into people, when my boy walks down the street

Maybe he should be illegal, he just makes life too complete

Amazing, it's a whole new form of life*


211 dni później, 16 lipca 2020 roku

Traktowałem to trochę jak rozmawianie sam ze sobą. Ostatecznie tak to właśnie wyglądało - ja mówiłem do niego, a on nie odpowiadał, nie reagował w żaden sposób i chyba nawet do niego nie docierało. Czasami unosił głowę i spoglądał na mnie obojętnie, ale nie zdarzało się to często.

- Postaram się być koło piątej. Możemy dzisiaj po południu pojechać do Ali, chcesz? - zapytałem, zawiązując krawat przed lustrem i zaglądając przez otwarte drzwi do salonu, gdzie Kociak aktualnie leżał na kanapie, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że jego koc spadł na ziemię i gapił się w sufit. Nie odpowiedział. Okej, czyli pojedziemy. Gdyby bardzo nie chciał, wyrzuciłby z siebie te kilka sylab. - Wziąłeś leki? - dodałem i zobaczyłem, jak kiwa nieobecnie głową. Miałem ochotę zazgrzytać zębami. - No przecież wiem, że nie wziąłeś, sprawdziłem - odpowiedziałem sam sobie, stawiając teczkę koło drzwi i zgarniając z kuchni wszystko, czego potrzebowałem. Poszedłem do salonu, po czym ukucnąłem koło niego, podnosząc koc i kładąc go byle jak na oparciu. Podsunąłem mu szklankę wody, żeby popił, co zrobił bez żadnych sprzeciwów, bo pewnie nie chciało mu się sprzeciwiać.

- Bądź grzeczny, dobrze? - powiedziałem z uśmiechem. Hubert obrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć. Dostrzegałem w tym spojrzeniu już nieco więcej emocji, a nawet odrobinę jego zwykłej ironii, choć jeszcze bez wyraźnego przekonania. No bo jak można nie być grzecznym, kiedy się kompletnie nic nie robi?

Przez chwilę miałem wrażenie, że zamierzał odpowiedzieć. Wstrzymałem oddech.

- Włącz klimatyzację - rzucił jedynie, sprawiając wrażenie, jakby wypowiedzenie tych dwóch słów było dla niego autentycznie męczące, po czym z powrotem przeniósł wzrok na sufit. Wypuściłem powietrze, nieco rozczarowany.

- Sam sobie włączysz. Będę miał pewność, że chociaż raz dzisiaj zwleczesz tyłek z tej kanapy - oświadczyłem bez wahania. Hubert spojrzał na mnie z urazą. - Nie będziesz miał wyjścia, inaczej się usmażysz. To tylko jedno zadanie na cały dzień. Jestem pewien, że dasz radę - dodałem, po czym zerknąłem na zegarek. - Cholera, no i jestem spóźniony - oznajmiłem do nikogo konkretnie, po czym pochyliłem się i pocałowałem go w czoło, wstałem, przeszedłem przez korytarz i wyszedłem z mieszkania, zamykając drzwi na klucz.

Nauczyłem się już traktować go całkowicie normalnie. No, może niezupełnie normalnie, bo jednocześnie trochę jak małe dziecko, nad którym trzeba było ciągle skakać. Z drugiej strony to stało się dla mnie tak całkowicie naturalne - nie było mi go szkoda, prawie nigdy nie było też tak, że nie wiedziałem, jak się zachować. To było po prostu coś, co trzeba było przeczekać, choć chwilami ta jego bezczynność mnie irytowała. Wiedziałem jednak, że to nie była jego wina, wiedziałem też, że później sam będzie na siebie zły z tego powodu, więc trochę mu dokuczałem, kiedy to trwało - bo i tak nie obchodziło go to, co mówiłem - a później obaj powoli wracaliśmy do normy. Co nie zmieniało faktu, że znalazłem sobie dość męczące zajęcie na całą resztę życia.

Dostrzegałem jednak to, że depresja powoli chyliła się ku końcowi, co było zaskakujące, bo trwała zaledwie trochę ponad dwa miesiące. Kiedyś bywało tak, że Kociak zamykał się w sobie na prawie pół roku i ani myślał wracać do świata żywych. Spodziewałem się raczej, że po tym, co wydarzyło się w grudniu tym razem będzie przechodził przez to ciężej niż zwykle, a nie lżej. Nie zamierzałem jednak narzekać. Tęskniłem już za normalnym Hubertem. Hubert w depresji był okropnie męczący. Chciałem prawdziwego Kociaka, a nie tę snującą się z kąta w kąt podróbkę.

Minęło już siedem miesięcy od śmierci Mariusza. Minęło też siedem miesięcy, od kiedy Hubert przyjechał do domu i został. Odkąd tylko zaczął wyjeżdżać nie zdarzyło się, żebyśmy spędzili razem tyle czasu bez przerwy. Zacząłem czuć się tak, jak wtedy, kiedy byliśmy młodzi i mieszkaliśmy razem w Krakowie. Trochę obawiałem się, że za bardzo się do tego przyzwyczaję, bo to nie było tak, że tak będzie już zawsze. Obawiałem się momentu, kiedy oznajmi, że znowu wyjeżdża, a wiedziałem, że ten moment nadchodził. Nie mogłem mieć też do niego o to pretensji. Zrobił sobie siedmiomiesięczną przerwę od pracy, a to było cholernie dużo czasu. Postrzegałem te siedem miesięcy jako taki mały prezent dla mnie, choć wiedziałem, że on nie myślał o tym w ten sposób. Po prostu chciał odpocząć, więc postanowił odpocząć, a to, że ja przy okazji mogłem nacieszyć się jego ciągłą obecnością było dodatkowym plusem. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później obaj będziemy musieli wrócić do swoich własnych żyć.

To było dobre siedem miesięcy, mimo wszystkich smutnych okoliczności. Hubert dużo malował, a jednocześnie nie pozwalał sobie przerywać malowania kwestiami organizacyjnymi jego wystaw. Postanowił, że ten czas przeznaczy tylko dla siebie, dla mnie i dla swojej sztuki. W zasadzie zabarykadował się w Warszawie, gdzie nikt go nie znał i nie zawracał mu głowy, i poinformował świat o tym, że przez jakiś czas będzie nieosiągalny. Jeśli nie spędzał czasu na malowaniu, spędzał go ze mną, co również było fantastyczne, bo w końcu znowu nic nas nie goniło. Zacząłem znów czuć się tak, jakbyśmy mieli do dyspozycji cały czas tego świata, dzięki czemu mogliśmy sobie bezkarnie włóczyć się po mieście i leżeć na podłodze, nie robiąc niczego konkretnego, tak jak kiedyś. Po raz pierwszy od dawna nasze szczęście nie miało terminu ważności, bo co prawda wiedziałem, że Hubert znowu wyjedzie, ale nie wiedziałem kiedy, więc żadna okropna data nie wisiała mi nad głową.

Na samym początku Hubert bywał... może niezupełnie smutny, ale nieco bardziej refleksyjny niż zwykle. Częściej się zamyślał. Od czasu do czasu wspominał o swoim tacie, kiedy coś mu się nagle przypomniało albo z nim skojarzyło, ale generalnie nie mówił o nim wiele. Większość rzeczy zatrzymywał dla siebie, jak to Hubert, ale były takie chwile, kiedy spoglądałem na niego i byłem przekonany o tym, że myślał właśnie o Mariuszu. Nie byłem pewien, skąd to wiedziałem. Mimo to byłem zdania, że dość dobrze to wszystko znosił. Czasami tylko wychodził na balkon, bo nie chciał, żebym dostrzegł ten moment, kiedy tak bardzo mu czegoś brakowało. Nie chciał, żebym sam się dołował. Nie było sensu, żebyśmy nakręcali się nawzajem. Niczego nie mogliśmy zrobić, mogliśmy tylko żyć dalej.

Ja też jakoś sobie radziłem. Najgorzej było, kiedy byłem w pracy i widziałem coś, co mnie zainteresowało albo coś przychodziło mi do głowy i miałem taki moment, kiedy zamierzałem zapytać Mariusza, co o tym sądził. A wtedy sobie przypominałem i przez parę minut byłem nieco wytrącony z równowagi. Ale takie sytuacje z czasem zaczęły zdarzać się coraz rzadziej.

Kiedy wróciłem do domu, stanąłem na chwilę w progu i oparłem się o framugę, starając się zachowywać możliwie cicho, żeby mnie nie zauważył i żebym mógł przez chwilę popatrzeć sobie na tę scenę. Uwaga, proszę państwa, niebo się rozstąpiło, a świat nagle wszedł w nową erę, o której wiedziałem tylko ja. Erę Kociaka, który nie tylko wstał z łóżka, ale nawet zaczął szkicować. Krzyczmy „alleluja!".

- Witamy z powrotem - powiedziałem z szerokim uśmiechem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Kociak uniósł głowę wybity z rytmu, po czym zmrużył oczy.

- Byłem tu cały czas - odparł, unosząc brwi.

- O, naprawdę? Nie zauważyłem - powiedziałem złośliwie. - Nie rzucałeś się w oczy.

Hubert pokazał mi język. Podszedłem i usiadłem obok niego na podłodze, kompletnie nie przejmując się tym, że pogniotę sobie garnitur. Wyciągnąłem mu notes z dłoni i przytuliłem twarz do jego szyi.

- Dzięki Bogu, myślałem, że już z tobą nie wytrzymam - wymruczałem, na co Kociak parsknął śmiechem, obejmując mnie ramionami.

- No wiesz co! - zawołał z oburzeniem. - Wyobraź sobie, że wstałem, żeby włączyć klimatyzację i stwierdziłem, że wcale nie nienawidzę myśli o tym, żeby nie kłaść się z powrotem i w zamian zrobić coś konstruktywnego...

- Naprawdę? - zapytałem z przesadnym zaskoczeniem. Kociak uderzył mnie żartobliwie w ramię.

- No. A teraz chciałbym pójść pobiegać - oznajmił, podnosząc się niespodziewanie. Jęknąłem, samemu kładąc się na podłodze i zakrywając oczy.

- Teraz? Daj spokój, jestem taki wykończony...

- Nie marudź i nie bądź nudziarzem - zganił mnie, wyciągając rękę, żeby pomóc mi wstać. Sprawiał wrażenie, jakby energia wręcz w nim buzowała. Zawsze taki był po depresji. Tłumaczyłem to sobie tym, że musiał nadrobić.

- Wyobraź sobie, że w przeciwieństwie do ciebie ja byłem dzisiaj w pracy i mam prawo być zmęczony - obruszyłem się, pozwalając mu jednak podnieść się na nogi. Złapałem go za ramiona, żeby nie stracić równowagi. - Ale jeśli chcesz poćwiczyć to mam parę innych pomysłów... - zasugerowałem, poruszając sugestywnie brwiami.

- Naprawdę, jakich? - zapytał tonem kompletnie pozbawionym zainteresowania. Spojrzałem na niego krzywo. - A jeszcze przed chwilą byłeś taki wykończony... - zaczął, popychając mnie lekko na ścianę i przenosząc dłonie na moje biodra. - Ale jeśli bardzo ci zależy... - kontynuował, zaczynając składać drobne pocałunki na mojej szyi, a potem coraz wyżej. - To możemy coś wymyślić... - wyszeptał mi do ucha, jedną dłonią odpinając od dołu guziki mojej koszuli, a drugą sięgając do rozporka. - A jak jesteś bardzo zmęczony... - mówił dalej, przesuwając rękę na dół moich pleców i wsuwając ją pod materiał bokserek. - To możesz w ogóle nic nie robić, ja się wszystkim zajmę... - dodał, zaciskając dłoń na moim pośladku. - Zresztą i tak nie będziesz w stanie nic zrobić, jak już z tobą skończę - powiedział z przekonaniem, wsuwając kolano pomiędzy moje uda i ocierając się o mnie, podczas gdy drugą dłoń zacisnął w moich włosach, odchylając moją głowę do tyłu i przysysając się do mojej szyi.

- Mm... Hubert... chcę... - wydyszałem, błądząc dłońmi po jego plecach i bezwiednie poruszając biodrami.

- Wiem, czego chcesz - zapewnił mnie cicho, przenosząc dłoń pomiędzy moje pośladki i odrywając usta od mojej szyi. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i prowokacyjnym uśmieszkiem błąkającym się na ustach, po czym chwycił mnie za kark i przyciągnął do siebie, delikatnie ocierając swoimi ustami o moje, a następnie przygryzając moją dolną wargę. Mocno. Syknąłem z zaskoczeniem, gwałtownie wypychając biodra do przodu i zaciskając palce na materiale jego koszulki.

Rany boskie, on chciał mnie zabić. Cholerny Kociak i jego cholerny podepresyjny entuzjazm.


***


- Hej, kotku... śpisz? - zapytałem cichym tonem parę godzin później. Leżeliśmy rozwaleni na naszym łóżku, Hubert leżał w poprzek na plecach z jedną ręką pod głową, podczas gdy drugą obejmował luźno moje plecy. Uniosłem policzek z jego klatki piersiowej, spoglądając na jego twarz. - Śpisz? - powtórzyłem.

- Prawie. To znaczy nie - odparł, otwierając jedno oko i spoglądając na mnie z zaciekawieniem.

- Bo tak sobie pomyślałem... - zacząłem, po czym zamilkłem, żeby przesortować myśli. Kociak uniósł brwi.

- Zamierzasz kontynuować czy mogę iść dalej spać? - zapytał kpiąco.

- Nie, zamierzam - zapewniłem szybko. - No bo powiedziałeś, że chcesz wrócić do pracy... - Znowu przerwałem sugestywnie.

- Tak. To znaczy... i tak zrobiłem sobie cholernie długą przerwę, więc myślę, że to już czas - przyznał, marszcząc brwi. - Uważasz, że nie powinienem...? - dodał tonem pełnym wątpliwości.

- Nie, nie - powiedziałem natychmiast. - Jeśli tego chcesz to oczywiście, że powinieneś. Ale to znaczy, że będziesz znowu wyjeżdżał. Więc... jak często będziesz wyjeżdżał? - zapytałem nieco niezręcznie. Hubert zrobił minę, jakby zupełnie nie wiedział, do czego zmierzałem. I prawdopodobnie rzeczywiście nie miał pojęcia.

- Pewnie tak często, jak wcześniej. Wiele się nie zmieni pod tym względem. Wiesz, kochanie, to jeszcze po prostu potrwa przez jakiś czas. Mam trzydzieści dwa lata i mogę zrobić jeszcze mnóstwo rzeczy, ale nie będę tak jeździł do końca życia... - zaczął się tłumaczyć, bo chyba myślał, że znowu miałem do niego o to pretensje.

- Nie, nie o to mi chodzi - rzuciłem szybko, żeby nie odniósł mylnego wrażenia. - Po prostu pomyślałem sobie...

- Tak? - zapytał, kiedy na chwilę się zawiesiłem, zachęcając mnie do kontynuowania. Wziąłem głęboki oddech.

- Po prostu... przyszła mi taka rzecz do głowy... - Znowu się zawahałem, nie potrafiąc znaleźć języka w gębie. Co, do cholery, było ze mną nie tak? - A jak już przyszła mi do głowy to nie mogłem przestać o tym myśleć...

- No? - ponaglił mnie Hubert, najwyraźniej zniecierpliwiony.

- Tylko nie wiem, czy powinienem o tym wspominać i czy nie jest za wcześnie... - ciągnąłem, bo kiedy już zacząłem mówić to nie mogłem przestać. Tyle, że nie powiedziałem jeszcze niczego konkretnego. Cholera.

- Rany, po prostu wyrzuć to z siebie! - zawołał w końcu Hubert, brzmiąc, jakby zaczynał się irytować.

- Myślę, że powinniśmy wziąć ślub - wypaliłem w końcu zanim zdążyłem się rozmyślić. Kociak przez chwilę wpatrywał się we mnie bez wyrazu.

- Co? - wyrwało mu się w końcu, najwyraźniej kompletnie bez udziału woli. - Chcesz wziąć ślub - powtórzył, zupełnie jakby musiał usłyszeć te słowa jeszcze raz, żeby je zrozumieć. - Teraz? - dodał zdezorientowany.

- Tak - odparłem zdecydowanym tonem.

- Ale... dlaczego? - zapytał powoli, marszcząc brwi. - Po pierwsze... nie sądziłem, że w ogóle planowaliśmy kiedykolwiek wziąć ślub. A po drugie... mój ojciec tak jakby zmarł parę miesięcy temu, więc naprawdę nie jestem pewien czy to najlepszy moment...

- No właśnie dlatego to jest najlepszy moment - oznajmiłem bez wahania. Hubert przez moment wpatrywał się we mnie, jakbym spadł z księżyca.

- Okej, czy mógłbyś mi to wyjaśnić, bo jak na razie to zaczynam martwić się o twoje zdrowie psychiczne, a to niedobrze, bo któryś z nas powinien jednak być normalny...

- Nie, nie, posłuchaj... jestem prawnikiem - powiedziałem w końcu, bo musiałem od czegoś zacząć.

- Tak, mam tego świadomość - odparł Kociak, wpatrując się we mnie uważnie.

- No właśnie, i myślę prawniczo, i zdałem sobie sprawę z tego, że... teraz, kiedy Mariusza już z nami nie ma to gdyby gdzieś tam w świecie coś ci się stało to jedyna osoba, która może podejmować za ciebie decyzje medyczne znajduje się we Francji i jest bipolarna. A kiedy nie ma możliwości kontaktu z nikim uprawnionym to takie decyzje podejmuje sąd opiekuńczy.

Kociak przez moment gapił się na mnie bez wyrazu z otwartymi ustami. W końcu po dłuższej chwili wyrzucił z siebie ciche: „och...". Postanowiłem kontynuować.

- No właśnie, a ty i tak większość czasu spędzasz poza Polską, głównie w Stanach albo w krajach zachodnich, z których prawie wszystkie respektują związki partnerskie. Gdziekolwiek byś nie był, mogę dotrzeć tam w ciągu kilku godzin, plus minus. Laura może nie mieć takiej możliwości.

- I to by zadziałało? - upewnił się, z jednej strony wyglądając na pełnego wątpliwości, a z drugiej oczy mu się rozszerzyły, zupełnie jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że coś takiego było możliwe .

- No jasne. W takim wypadku jestem twoim partnerem i mam na to papier, więc co mi mogą zrobić? - powiedziałem, uśmiechając się z satysfakcją, po czym zawahałem się. - Ale wiesz, jeśli nie chcesz się jakoś za bardzo... formalizować to możemy po prostu podpisać milion dokumentów i wydać na to majątek, tak żeby upewnić się, że wszystko jest prawnie dograne i że nic nas nie zaskoczy... - zaznaczyłem szybko, nieco się plącząc. - Po prostu... po prostu nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy dzieje się coś złego i mówią mi, że nie mam w tej sprawie nic do gadania albo w ogóle nie mówią mi niczego, bo w sensie prawnym jestem dla ciebie obcą osobą...

- Więc... żebyś spał spokojnie w nocy? - upewnił się Kociak, wyglądając, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Pokiwałem powoli głową.

- Tak... tak, żebym spał spokojnie w nocy - przyznałem szczerze.

Kociak pokręcił głową, wzdychając.

- Wymagające to twoje spanie - stwierdził z delikatnym uśmiechem. - Poza tym wolałbym, żebyśmy nie zakładali opcji, w której ląduję w szpitalu niezdolny do podejmowania decyzji...

- Hubert - przerwałem mu zdecydowanym tonem. - Twoje zdrowie nie jest perfekcyjne. I nie będzie. Nie wiadomo, jak to będzie wyglądało za parę lat od teraz, więc ty też mógłbyś przestać żyć z dnia na dzień i zacząć brać pod uwagę różne scenariusze...

- A, więc zakładamy opcję, w której mi się pogorszy. Jeszcze lepiej - stwierdził ironicznie Kociak, krzywiąc się. Przewróciłem oczami.

- Wiesz, że nie o to mi chodzi - zaprotestowałem cicho, wpatrując się w niego intensywnie. Chciałem tylko, żeby przestał zmieniać temat i obracać wszystko w żart. Jego mina trochę złagodniała.

- Wiem - przyznał, tym razem już poważniejszym tonem. - I jasne, że możemy coś podpisać, po prostu żeby mieć na to papier. Związek partnerski możemy zawrzeć zawsze, ale widzę tutaj parę przeszkód - oświadczył ostrożnie.

- Jakich?

- Po pierwsze, to beznadziejny ruch dla twojej kariery... - zaczął bez wahania.

- Więc teraz martwimy się moją karierą? - zdziwiłem się. - Wiesz, Kiciuś, istnieje coś takiego jak priorytety...

- Okej, ale czym innym jest wyjście z szafy, a czym innym pryśnięcie za granicę, żeby wziąć ślub ze swoim chłopakiem, podczas gdy według konstytucji małżeństwo jest związkiem pomiędzy kobietą a mężczyzną. A ty jako przedstawiciel parlamentu powinieneś jej przestrzegać nie tylko dlatego, że takie jest prawo, ale dlatego, że najwyraźniej stwierdziłeś, że w nią wierzysz w momencie, w którym postanowiłeś reprezentować naród. Pierdolić konstytucję to sobie mogę, za przeproszeniem, ja, bo nigdy się pod nią nie podpisywałem. Ty niekoniecznie. To znaczy możesz, ale to trochę hipokryzja, a ty cały swój wizerunek opierasz na tym, że jesteś autentyczny i trzymasz się swoich przekonań. Ludzie właśnie za to cię cenią. To po prostu nie będzie dobrze wyglądać, Kuba.

Zastanowiłem się nad tym przez chwilę. Cholerny Kociak jak zwykle miał cholerną rację.

- Okej, więc nikt nie musi wiedzieć - zdecydowałem w końcu. Hubert uniósł brwi.

- Prędzej czy później i tak się dowiedzą - poinformował mnie.

- Wtedy powiem prawdę, czyli że zrobiłem to, żeby mieć takie same prawa jak wszyscy. Ponieważ nie uważam, że to jest hipokryzja, jeżeli mój kraj mi tych praw nie zapewnia, więc to nadal jest trzymanie się moich przekonań. Poza tym już i tak jestem głównym pedałem Rzeczpospolitej, więc wśród tych, którzy mnie nie lubią nie da się bardziej popsuć mojej reputacji, a ci, którzy mnie popierają wiedzą, jak na moim przykładzie wygląda sytuacja wszystkich gejów w Polsce. Poza tym... wzbudzałem już większe kontrowersje i zawsze jakoś wychodziłem na swoje. Więc jeśli przyjdzie co do czego to powiem, że to jest tylko i wyłącznie moja prywatna sprawa i nie muszę nikomu się z tego spowiadać, a potem będę zapierdalał tak długo, aż zacznie to obowiązywać też w Polsce - oświadczyłem zdeterminowanym tonem. Kociak spojrzał na mnie z zaskoczeniem i przez chwilę zastanawiał się nad moimi słowami.

- To cię naprawdę rusza, co? I naprawdę się tym przejmujesz - bardziej stwierdził niż zapytał, przyglądając mi się uważnie.

- Tak - przyznałem miękkim tonem. - To nie jest w porządku.

- Nic nigdy nie jest w porządku w stosunku do gejów, Kuba. Jesteśmy tak przyzwyczajeni do tego, że mamy gorzej, że traktujemy to jak coś oczywistego i zaczynamy cieszyć się, kiedy dadzą nam cokolwiek, nieważne jak dalekie to jest od równego traktowania - oznajmił, wzruszając bezsilnie ramionami. Pokręciłem uparcie głową.

- Nie powinno tak być - odparłem z przekonaniem. - Nie chodzi mi już o nas, my zawsze sobie jakoś poradzimy, choćbyśmy mieli stanąć na rzęsach. Ale o wszystkich innych, którzy od początku są na przegranej pozycji.

Kociak spojrzał na mnie, mrużąc oczy i uśmiechając się z zadowoleniem. Wyciągnął dłoń i położył ją na moim policzku.

- Łał. Lubię, jak jesteś taki... idealistyczny. I taki... taki pragmatyczny. Naprawdę sobie to wszystko dokładnie przemyślałeś, co? - dodał po chwili, spoglądając na mnie z błyskiem w oku. Parsknąłem śmiechem.

- To właśnie we mnie lubisz? Że jestem pragmatyczny ? - powtórzyłem, przewracając oczami. Kociak uśmiechnął się sugestywnie.

- Mm, jasne, to takie gorące... - wymruczał, ale po kilku sekundach nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Spojrzałem na niego spode łba.

- I skąd wiedziałem, że zareagujesz na moje romantyczne oświadczyny śmiechem? - zapytałem z wyrzutem. Kociak uniósł brew.

- To niby miały być romantyczne oświadczyny? Jeśli chciałeś być romantyczny to po pierwsze powinieneś uklęknąć... - zaczął, ale natychmiast mu przerwałem.

- To chodź - rzuciłem, zrywając się z łóżka i ciągnąc go za sobą. Hubert wzniósł oczy do nieba.

- Kuba, ja żartowałem... - powiedział, mimo to stając posłusznie naprzeciwko mnie koło łóżka. - Kuba, jesteśmy nadzy - poinformował mnie suchym tonem.

- Nigdy nie miałem cię za konwencjonalistę - odparłem, klękając na jedno kolano. Kociak natychmiast wybuchnął śmiechem, po czym pokręcił głową. - Co? - zapytałem z wyrzutem.

- Nic, po prostu przeszło mi przez myśl, że skoro już tam jesteś... nieważne, kontynuuj - wydusił, starając się zapanować nad swoją mimiką.

- Kotku, ja tu próbuję ci się oświadczyć, mógłbyś nie myśleć w tym czasie o seksie? - zapytałem, udając całkowicie poważny ton.

- Tak, tak, już jestem spokojny. Nie zwracaj na mnie uwagi - odparł, choć wcale nie wyglądał na spokojnego i właśnie uniósł rękę do ust, żeby ukryć szeroki uśmiech.

- Nie mogę ci się oświadczać i jednocześnie nie zwracać na ciebie uwagi - prychnąłem, po czym zobaczyłem, że Kociak rzeczywiście zaczął nad sobą panować. Odchrząknąłem. - Okej. Eee... - zacząłem, po czym zawahałem się, ponieważ kompletnie nie wiedziałem, co chciałem powiedzieć. - Poczekaj, zaraz coś wymyślę - zapewniłem go, czego efektem było kolejne parsknięcie śmiechem. Spróbowałem jeszcze raz, chwytając go za rękę. - Hubert. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem cię na urodzinach Julki dziesiątego października dwa tysiące dwunastego roku, czyli cholerne osiem lat temu. Byłeś tym snobem, który przyszedł na imprezę i nawet z nikim się nie przywitał... - zacząłem, uśmiechając się pod nosem. Teraz Kociak już nie był w stanie przestać się śmiać nawet na chwilę. - To był właśnie ten dzień, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że chcę spędzić z tobą resztę życia. Chociaż w zasadzie miałem wtedy ze trzy promile we krwi, więc może jednak zdałem sobie z tego sprawę następnego dnia... Ej, czy ja ci w czymś przeszkadzam? - zapytałem, patrząc z wyrzutem, jak Kociak ledwo stoi na nogach ze śmiechu.

- Nie, skąd, idzie ci świetnie - wydusił. Pokręciłem głową z uśmiechem.

- Co to ja mówiłem? A, mówiłem o tym, że już wtedy byłem tobą absolutnie zauroczony, chociaż nie przyznawałem się do tego nawet przed samym sobą. Ale potem... z każdym dniem, kiedy dowiadywałem się o tobie kolejnych rzeczy, tylko się w tym utwierdzałem. A z czasem to zaczęły być rzeczy, o których wiedziałem tylko ja i nadal czasami budzę się rano i nie mogę uwierzyć w to, że to właśnie mnie kopnął ten zaszczyt. Bo jesteś najbardziej nietuzinkową osobą pod słońcem i dzień, w którym cię poznałem, kompletnie przewrócił moje życie do góry nogami. Wszystko... wszystko się wtedy zmieniło i to był... to był najlepszy dzień w moim życiu - powiedziałem, uśmiechając się lekko. - Tamten i każdy kolejny, bo teraz jest nawet jeszcze lepiej niż wtedy, bo znamy się na wylot i mam czasami wrażenie, że ty znasz mnie lepiej niż ja sam. I to jest niesamowite, bo nie ma takiej rzeczy, której byś o mnie nie wiedział, a jednak nadal uważasz, że jestem wart tego całego zachodu. I nie ma takiej rzeczy, której ja bym nie wiedział o tobie, widziałem cię, kiedy leżałeś i nie chciało ci się żyć, kiedy gadałeś bez sensu, kiedy zachowywałeś się jak dupek, kiedy bywałeś tak uparty, że miałem ochotę cię walnąć, kiedy śliniłeś się podczas snu, kiedy byłeś pijany w trzy dupy i kiedy płakałeś, a uwierz mi, nie jesteś najładniejszy, kiedy płaczesz, wyglądasz wtedy okropnie... I naprawdę, mimo wszystkich kłótni i całego tego gówna, przez które przeszliśmy uważam, że w jakiś popieprzony sposób idealnie się uzupełniamy. Więc skoro już i tak jesteśmy jak stare dobre małżeństwo, to co, wyjdziesz za mnie? - zapytałem z nieśmiałym uśmiechem.

Hubert wpatrywał się we mnie przez całą tę przemowę. W którymś momencie przestał się śmiać i tylko słuchał z szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami. Pod koniec na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech, coraz szerszy i szerszy, aż w pewnym momencie miałem wrażenie, że przepołowi ją na pół. Zapatrzyłem się na niego przez chwilę. Kiedy uśmiechał się w ten sposób wyglądał, jakby nie postarzał się nawet o jeden dzień przez te osiem lat.

- Hubert? - zapytałem w końcu, bo jednak oczekiwałem jakiejś reakcji.

- Co? - zapytał, mrugając. - A, powinienem odpowiedzieć? - upewnił się. - Hm... no dobra - rzucił z głupkowatym uśmiechem.

- To ja do ciebie tak romantycznie, a w zamian dostaję „no dobra"? - zapytałem z oburzeniem, podnosząc się z kolan. - Sorry, nie mam dla ciebie pierścionka... - dodałem żartobliwie przepraszającym tonem.

- Jeszcze czego - powiedział Hubert ze zgrozą w głosie, po czym objął moją szyję ramionami. Złapałem go w pasie i uniosłem do góry, czując się trochę, jakbym był na haju.

- Ej, postaw mnie! Nie jestem już taki lekki! - zaprotestował. Postawiłem go z powrotem na ziemi, nie puszczając go jednak i przez cały czas wpatrując się w jego twarz jak w obrazek. - Co? - zapytał, kładąc dłoń na mojej szyi i uśmiechając się szeroko. Pokręciłem tylko głową bez słowa, nie będąc w stanie wyrazić werbalnie emocji, które się we mnie kotłowały.

- Szaleję za tobą - powiedziałem w końcu, nie będąc w stanie przestać się uśmiechać.

- Wiem o tym - odparł Hubert zarozumiałym tonem, po czym zmrużył podejrzliwie oczy. - Naprawdę nie jestem ładny, jak płaczę? - powtórzył moje wcześniejsze słowa, sprawiając wrażenie urażonego.

- Nie można mieć wszystkiego - odparłem, wzruszając ramionami. - Jesteś też strasznie marudny przed pierwszą kawą - dodałem niewinnie. Kociak prychnął.

- I na dodatek ślinię się podczas snu? Rany, jesteś absolutnie pewien, że chcesz się ze mną hajtnąć? Przemyśl to jeszcze - poradził, uśmiechając się szelmowsko, po czym objął mnie ramionami w pasie.

- Przemyślę - obiecałem poważnie. - To gdzie i kiedy chcesz to zrobić? - dodałem, zmieniając temat. Kociak zamrugał.

- Teraz i na podłodze? - odparł pytającym tonem. Przewróciłem oczami.

- Wziąć ślub, Hubert - uściśliłem, patrząc na niego krzywo.

- A! - zawołał, kiedy zrozumiał, co miałem na myśli. - Sorry, myślami byłem gdzie indziej...

- Nie wątpię - odparłem suchym tonem.

- Okej, hm... a bo ja wiem... w sobotę? - zasugerował niepewnie.

- W tę sobotę? - upewniłem się, wytrzeszczając oczy. Kociak wzruszył ramionami.

- Może być w którąkolwiek sobotę - odparł beztrosko. - A gdzie... we Francji?

- Też tak pomyślałem. To by miało sens - stwierdziłem, kiwając głową.

- Ale będziesz musiał nauczyć się francuskiego, bo inaczej nie będziesz wiedział, co podpisujesz i będziesz musiał uwierzyć mi na słowo - dodał, uśmiechając się kpiąco.

- Znam francuski na tyle , dziękuję bardzo - odparłem z urazą. To była prawda. Rozumiałem już prawie wszystko, co czytałem lub słyszałem. Po prostu... mówienie nie szło mi najlepiej, bo ten akcent nie był normalny .

- Hej, czy jak teraz zawrzemy związek partnerski to dostaniesz francuskie obywatelstwo? - zastanowił się na głos.

- Będę mógł się o nie ubiegać po pięciu latach - odparłem automatycznie. Kociak zamrugał.

- Nie wiem dlaczego nie spodziewałem się, że będziesz znał odpowiedź na to pytanie. Czasami jesteś takim strasznym... prawnikiem - dokończył, najwyraźniej nie wiedząc, jakim innym określeniem mógłby mnie obrazić. Przewróciłem oczami. - Czyli zagadka rozwiązana, chcesz mnie poślubić dla obywatelstwa - dodał takim tonem, jakby dokonał jakiegoś niesamowitego odkrycia.

- Wiesz, jak tak cię teraz słucham to nie potrafię wymyślić żadnego innego powodu - oznajmiłem złośliwie, unosząc wątpliwie brwi. Kociak walnął mnie pięścią w ramię. Przez chwilę gapiliśmy się na siebie bez słowa.

- Naprawdę to robimy? - zapytał w końcu, przerywając ciszę. Mruknąłem potwierdzająco.

- Jeśli chcesz się wycofać to teraz jest ostatni moment - zapowiedziałem prawdopodobnie dlatego, że wiedziałem, że nic takiego nie wchodziło w grę. Hubert zastanawiał się przez chwilę.

- Ale... to nic nie zmieni pomiędzy nami, prawda? - zapytał, jak na siebie brzmiąc dosyć niepewnie.

- Oczywiście, że nie - oświadczyłem bez wahania. Kociak pokiwał głową.

- Okej... czyli nie chcesz zmieniać nazwiska...?

- Nie - odparłem natychmiast.

- I nie kupisz mi nic zaręczynowego...?

- Nie - powtórzyłem, ledwo panując nad śmiechem. Hubert westchnął.

- I nie zaczniesz mnie zdradzać...?

- Rany boskie, z tym właśnie kojarzą ci się śluby? - zapytałem z niedowierzaniem, na co Kociak wzruszył tylko ramionami, uśmiechając się przepraszająco. - Nie, nie zacznę cię zdradzać. W ogóle niczego nie zacznę robić, będę cię wkurzał tak samo, jak do tej pory i będę się martwił tak samo, jak do tej pory i będę cię kochał tak samo, jak do tej pory. Zadowolony?

Hubert przez chwilę poważnie rozważał moje słowa.

- Tak - odparł w końcu usatysfakcjonowany.

- Tak? - upewniłem się.

- Tak - powtórzył bez wahania, patrząc mi w oczy. Przez chwilę wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, kiedy następnego ranka po imprezie wpatrywał się we mnie znad kubka kawy z uśmieszkiem na ustach i uniesioną pytająco brwią, a ja szczerzyłem głupkowato zęby i za cholerę nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego serce łomocze mi w piersi. Teraz wyglądał identycznie, jak w tamtym momencie. Miałem tylko nadzieję, że ja nie wyglądałem identycznie, bo wtedy jeszcze miałem tendencję do robienia z siebie przy nim kompletnego kretyna.

- Wiesz, że twoja mama nas zabije, jak się dowie, że zrobiliśmy to za jej plecami? - wyszeptał Kociak, zupełnie jakby nie chciał mówić zbyt głośno, żeby nie zrujnować atmosfery chwili.

- To może wykorzystajmy czas, który nam pozostał? - zasugerowałem pozornie niewinnym tonem z szerokim uśmiechem, na co Kociak roześmiał się, ale to nie sprawiło, że czar prysnął. Te momenty między nami miały to do siebie, że nic nie było w stanie ich popsuć.

________________________

* The Magnetic Fields - "When my boy walks down the street"


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro