Rozdział XXVIII, w którym jesteś moim ulubionym bałaganem
Hold on, darling
This body is yours, this body is yours and mine
Hold on, my darling
This mess was yours, now your mess is mine
Sorry for the mess,
'Hey, I don't mind'
You're talking in your sleep, out of time
Well, you still make sense to me
Your mess is mine*
7 lipca 2014 roku
Leżałem na plecach, wpatrując się w sufit, jak wielokrotnie wcześniej. Lewą ręką obejmowałem plecy Huberta, który postanowił użyć mojej klatki piersiowej jako poduszki i rysował coś właśnie czubkami palców na moim brzuchu. Nie wiedziałem, co to było. Czułem jego ciepły oddech na mojej skórze, a jego broda łaskotała mnie w żebra. Ani ja, ani on nie przejęliśmy się faktem, że był poniedziałek. Zanim zasnęliśmy, zbliżała się czwarta nad ranem. Koło dziesiątej trzydzieści po raz pierwszy zapytałem go cicho czy spał, na co odparł, że tak, zerkając na mnie spod rzęs. Obaj mieliśmy prawo być kompletnie wykończeni. Gdzieś do południa budziliśmy się co jakiś czas, wymienialiśmy po jednym zdaniu i ponownie zapadaliśmy w sen. W końcu koło dwunastej Kociak uniósł lekko głowę i pocałował mnie w obojczyk.
- Chcesz wstać? - wyszeptał, zerkając na moją twarz.
- A ty? - zapytałem równie cicho. Wzruszył ramionami.
- Mam dzisiaj urodziny. Możemy tu leżeć przez cały dzień - odparł beztrosko. Nie wiedziałem za bardzo, na czym polegała ta logika, ale posłusznie się z nim zgodziłem. - Chciałbym nigdy się stąd nie ruszać - dodał leniwie. Uśmiechnąłem się, głaszcząc jego włosy.
- Naprawdę? Wytrzymałbyś tak długo w jednym miejscu? - zapytałem przekornie nieco kpiącym tonem. Hubert zmierzył mnie krzywym spojrzeniem.
- No nie wiem, może nie odbije mi znowu w najbliższym czasie... - zaczął, unosząc sugestywnie brwi. Natychmiast poczułem się winny.
- Rany, przepraszam, kotku...
Hubert parsknął śmiechem.
- Nie przepraszaj, głupku, możemy o tym rozmawiać - rzucił z uśmiechem. - Możliwe, że kiedyś będę musiał się do tego przyzwyczaić, więc równie dobrze mogę już zacząć...
- Pójdziesz z kimś o tym pogadać? - zapytałem konkretnym tonem, wpatrując się w niego przenikliwie. Wahał się przez chwilę.
- Jasne, że tak. Jeśli to się powtórzy... - zaczął, wykręcając się nieco. O nie, nie ma mowy.
- Uważam, że powinieneś pójść już teraz - oznajmiłem głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Na pewno to nie zaszkodzi, a może pomóc. Wtedy może będziemy bardziej gotowi, kiedy... jeśli to się powtórzy. Będziemy przynajmniej wiedzieli, co robić, bo ja na ten moment nie miałbym pojęcia, co zrobić w takiej sytuacji. Poważnie, Hubert, lepiej się upewnić i być przygotowanym.
Hubert wbił we mnie niechętny wzrok, ale nie odwróciłem spojrzenia, starając się pozostać tak zdecydowanym, jak tylko byłem w stanie. W końcu westchnął, pokonany.
- Okej. Okej, masz rację - zgodził się, nie wyglądając na zbyt zadowolonego z tego pomysłu. Ja sam też nie byłem, ale nie przeskoczymy tego, a lepiej było mieć to za sobą. Poza tym cokolwiek miało się okazać, wolałem wiedzieć to już teraz .
Kociak po chwili rozpogodził się i pochylił, żeby cmoknąć mnie krótko w usta. Parsknąłem śmiechem.
- Drapiesz - oznajmiłem, krzywiąc się lekko. Hubert wyszczerzył zęby.
- Przeszkadza ci to? - zapytał z zaciekawieniem. - Powinienem się jej pozbyć?
Przez chwilę wpatrywałem się w niego uważnie, próbując porównać w myślach Kociaka teraz i tego bez zarostu, którego pamiętałem. W końcu pokręciłem głową.
- Nie, jest w porządku - stwierdziłem ku własnemu zaskoczeniu. - Ale zapuść włosy - dodałem bez wahania.
- Wiem. Zamierzam. Wiedziałem, że ci się nie spodoba.
- To dlaczego to zrobiłeś? - spytałem, parskając śmiechem. Hubert roześmiał się, ale szybko spoważniał.
- Właśnie dlatego - odparł złośliwie, po czym dodał, wzruszając ramionami: - To był impuls.
- Impuls, no tak... - stwierdziłem, kiwając głową. - Jillowi się podobało? - dodałem, siląc się na neutralny ton. Kociak spojrzał na mnie gwałtownie i przez chwilę nie odpowiadał.
- Okej, zasłużyłem na to - stwierdził w końcu, zaciskając usta. - I tak, podobało mu się - dodał, uśmiechając się ironicznie. - Właściwie przekonał mnie do tego.
Pokiwałem nieobecnie głową.
- Więc jak to było, to był kompletny przypadek? Bo mnie nie było w pobliżu? Czy, nie wiem... podobał ci się albo... - zacząłem, niepewny, o co tak naprawdę pytałem. Kociak zastanawiał się przez chwilę.
- Czy mi się podobał... nie wiem. Chyba nie. Po prostu... bardzo mi pomógł, wiesz? A byłem wtedy naprawdę w rozsypce i jednocześnie cały czas sugerował, że jest zainteresowany, a ja czułem się trochę dłużny wobec niego. Po prostu rozmawiałem wtedy z Leną i powiedziała mi, że byli u ciebie z Pawłem, ale cię nie było, więc wkurzyłem się na nią, bo prosiłem, żeby się nie wtrącali... Ale to znaczyło też, że pewnie byłeś w Warszawie, a to była dobra wiadomość. Ale i tak miałem spieprzony humor, bo to był jeden z pierwszych razów, kiedy zaczęło do mnie docierać, co właściwie zrobiłem, a on po prostu był pod ręką, taki zmartwiony i przejęty, więc pomyślałem sobie... czego mu brakowało? - Kociak wzruszył ramionami, uśmiechając się krzywo. - Ale ani przez moment nie chodziło o niego, cały czas chodziło o ciebie. Potraktowałem go, jak... - mruknął do siebie, przymykając na chwilę oczy.
Chciałem zaprotestować, ale nie byłem w stanie. Nie potrafiłem też pozbyć się cichego głosu satysfakcji w swoich myślach, mimo że wiedziałem, że to było okrutne. Próbowałem nie cieszyć się z tego, że Hubert złamał temu facetowi serce i to jeszcze w taki sposób, ale ciężko mi było myśleć jakkolwiek inaczej niż negatywnie o gościu, który śmiał dotknąć czegoś, co było moje . Sorry, stary, źle ulokowałeś swoje uczucia. Ten tutaj nigdy nie należał do ciebie. Możesz próbować go wyrywać, ile ci się podoba. Może nawet poświęci ci jedną dziesiątą myśli, ale ostatecznie zawsze wyląduje w moim łóżku.
Rany, naprawdę byłem obsesyjnym i perwersyjnym wariatem.
- Kiedy to było? - zapytałem cicho.
- Szóstego czerwca - odparł natychmiast. Najwyraźniej ta data utkwiła mu w pamięci.
- I potem... co?
- Potem... - zaczął niepewnie. - Wyniosłem się stamtąd, co w sumie nie było trudne, bo i tak ciągle podróżowałem. Spotkałem się z nim jeszcze raz jakiś tydzień temu, żeby przeprosić, ale nie wyszło to najlepiej. Zacząłem też w końcu powoli czuć się normalniej i zacząłem też malować... niemal bez przerwy. Poświęciłem ci cykl, wiesz?
Uniosłem wysoko brwi.
- Poświęciłeś mi cykl ?
Kociak pokiwał głową z zadowoleniem.
- No. Siedem obrazów. Uważam, że są fantastyczne, ale będziesz musiał sam ocenić. W każdym razie praktycznie bez przerwy myślałem o tobie obsesyjnie i malowałem, więc nic dziwnego... I w zasadzie przez cały ten czas myślałem nad wróceniem tutaj i spotkaniem się z tobą... ale nie wiedziałem za bardzo, co dalej i nie wiedziałem też, czy to był dobry pomysł. Bo tak naprawdę nie sądziłem, że do siebie wrócimy - wyznał, marszcząc brwi.
- Nie sądziłeś...? - zapytałem ze zdumieniem. - Dlaczego?
Hubert wzruszył ramionami.
- Ponieważ zjebałem. Bardzo. Ty to wiesz i ja to wiem. Sądziłem, że będę musiał przepraszać na kolanach, a nawet wtedy prawdopodobnie powiedziałbym coś beznadziejnego, bo naprawdę nie jestem dobry w przepraszaniu... A ty zasługujesz na coś znacznie lepszego niż gość, który wyjeżdża bez słowa, a potem cię zdradza. Przyznajmy, nie jestem najlepszym wyborem. To nie jest tak, że powiem ci, że cię kocham i problem z głowy - powiedział cicho, krzywiąc się i spoglądając gdzieś w bok. Złapałem go za szyję i zmusiłem, żeby na mnie spojrzał.
- Spróbuj - rozkazałem. - Powiedz to.
Przez chwilę wpatrywał się we mnie niepewnie.
- Kocham cię - wyszeptał w końcu.
- Problem z głowy - oświadczyłem bez wahania, przyciągając jego twarz do mojej.
Całowaliśmy się przez długie minuty, tak po prostu, donikąd nie zmierzając. Czułem się, jakbym był pijany i nie mogłem przestać myśleć o tym, że naprawdę znowu tutaj byliśmy . Wydawało mi się, że więcej rzeczy powinno stać między nami; dwa miesiące, których już nie odzyskamy, on robiący dokładnie to, co robiliśmy teraz z innym facetem, wszystkie te słowa, którymi świadomie chcieliśmy sobie zrobić krzywdę. To, że obaj tak bardzo się zmieniliśmy i pod wieloma względami nie byliśmy już tymi samymi Hubertem i Kubą, co wcześniej. To było zaskakujące, z jaką łatwością i automatycznością ponownie się dopasowaliśmy. Nie byłem pewien, czy mogłem temu zaufać.
Kiedy w końcu postanowiliśmy zwlec się z łóżka, dochodziła czternasta. Kociak zaczął robić kawę, a ja ambitnie zdecydowałem się pójść po coś do jedzenia. Zabrał się ze mną, założyliśmy tylko buty i wyszliśmy na słoneczną ulicę. Było okropnie upalnie i nie dało się całkowicie otworzyć oczu, więc ściągnąłem Hubertowi z nosa jego lenonki i sam je założyłem, po czym ruszyłem w stronę Placu Nowego. Dziwnie było znowu razem łazić po naszym własnym, prywatnym Kazimierzu, bo trochę tak o nim myślałem. Jakbym cofnął się w czasie, jakby Kociak nigdy, nawet na moment nie przestał włóczyć się za mną podczas zakupów, rzucając niepotrzebne komentarze i kupując całkowicie bezużyteczne rzeczy, z których na pewno nie dało się zrobić śniadania. Takie, jak na przykład hummus, bita śmietana i sos tatarski. Według Huberta Kocińskiego bez problemu do spożycia podczas jednego posiłku.
Mogę teraz zrobić małą demonstrację tego, z jaką prędkością plotki rozchodzą się w Krakowie, ponieważ spędziliśmy na zakupach nie dłużej niż dwadzieścia minut, a dokładnie w momencie, kiedy wchodziliśmy z powrotem do mieszkania usłyszeliśmy piknięcie mojego telefonu.
Ewka: Ptaszki ćwierkają, że widziano cię za Kazimierzu z niejakim do niedawna zaginionym Hubertem K. SZCZEGÓŁY POPROSZĘ.
Uśmiechnąłem się, przewracając oczami i odkładając telefon na blat, kiedy rozległo się kolejne piknięcie.
Dona: Ej, o co chodzi z tym, że Kociak wrócił? Pogodziliście się? Wróciliście do siebie? Co się dzieje?
- O rany, nie mów mi, że tak szybko poszło... - zaczął ze śmiechem Hubert, rozpakowując zakupy. Nagle zadzwonił jego telefon.
- Kto tym razem? - westchnąłem, zerkając na swój wyświetlacz i widząc kolejne cztery sms-y.
- Z całych trzech osób, które mają ten numer... Julia - mruknął, przykładając telefon do ucha. - Halo? ... No mówiłem ci, że... No wiem, nie mieliśmy długo spokoju... Zostanę na pewno na parę dni, spikniemy się na jakąś kawkę, okej? ... A póki co daj żyć... Tak, tak, ja ciebie też.
Rozłączył się i przewrócił oczami.
- Siostra Karola nas widziała, więc mu powiedziała, a on powiedział Rafałowi, Rafał powiedział Donie, a Dona całej reszcie - wyjaśnił beztrosko. Uśmiechnąłem się ciepło, podchodząc do niego i przytulając się do jego pleców.
- Teraz już nie ma odwrotu, co? Świat się dowiedział - powiedziałem cicho, wzruszając ramionami. Hubert pokiwał nieobecnie głową. Zmarszczyłem brwi. - Powiedziałeś, że zostaniesz na kilka dni...? - dodałem z wahaniem, no bo byliśmy znowu razem nieco ponad pół doby, a on już zamierzał za chwilę gdzieś jechać? To nie był najlepszy znak dla naszego świeżo odnowionego związku.
- Sam jeszcze nie wiem... To znaczy domyślam się, że będziesz musiał wrócić do pracy, nie? Do Warszawy? Na razie nie wygląda na to, żebym miał wiele do roboty, wszystko mam w miarę ogarnięte, więc pomyślałem, że po prostu pojadę z tobą, no bo bez sensu, żebyś ty siedział sam tam, a ja tutaj... - oświadczył niepewnie, po czym odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć. - No chyba, że chcesz się skupić na pracy albo coś...?
- Oczywiście, że chcę, żebyś pojechał ze mną - odparłem bez cienia wątpliwości. - Warszawa z tobą będzie milion razy lepsza. Zobaczysz nasze nowe mieszkanie, jest trochę mniejsze od tego, ale dla nas dwóch idealne i jest blisko do centrum...
- Nasze mieszkanie? - zapytał Kociak zaintrygowanym tonem, parskając śmiechem, po czym nagle spoważniał. - Rany, zaczyna do mnie docierać, że czeka mnie życie na walizkach - dodał z zamyśleniem. - Zafundujemy sobie mieszkanie w każdym mieście? - zapytał, unosząc zadziornie brew.
- Jasne... gdziekolwiek nas w danej chwili życie poniesie - odparłem z uśmiechem. To wcale nie brzmiało tak źle. - Jak długo będziesz miał teraz wolne? - spytałem z zaciekawieniem, bo Kociak nigdy zbyt długo nie wytrzymywał bez pracy. Zastanowił się.
- Hm... jest szansa, że mógłbym się stąd nie ruszać do końca lipca. Mogę to wszystko spokojnie nadzorować na odległość, wystawa w Oslo rusza na początku sierpnia, więc wtedy pewnie będę musiał się tam pojawić... Trzy pozostałe zaczną się dopiero w październiku, w Glasgow, w Antwerpii i w Orleanie... więc na razie jeszcze się tym nie przejmuję - wyjaśnił beztrosko. Uniosłem brwi.
- Wow, naprawdę nie próżnowałeś przez ten czas, co? - zapytałem z podziwem. Wzruszył ramionami.
- Musiałem się na czymś skupić. A to była najprzydatniejsza rzecz, na której mogłem się skupić - przerwał na chwilę, zastanawiając się. - Ale nawet, gdyby tak nie było, zostałbym, wiesz? Odkryłem, że porażki rzeczywiście motywują.
Ledwo byłem w stanie zapanować nad śmiechem.
- Rany, to naprawdę był pierwszy raz, kiedy coś ci się nie udało? - zapytałem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Hubert spojrzał na mnie pytająco. - No wiesz, wystawa w Montpellier, która nie wypaliła.
- Nie... miałem na myśli nas - wyjaśnił, uśmiechając się smętnie. - Nie myślałem ostatnio zbyt wiele o wystawach. Robiłem je, bo musiałem coś robić. I tak, to był pierwszy raz, kiedy tak bardzo coś mi się nie udało - dodał cicho, po czym westchnął. - Wiesz, Kuba, to nie jest tak, że zmienię się całkowicie, myślę, że nawet gdybym chciał to nie potrafiłbym, ale... tym razem spróbuję zrobić to dobrze. Tyle mogę ci obiecać.
Spojrzałem na niego z wyrozumiałym uśmiechem.
- Nie chcę, żebyś się zmieniał. Ale jak jeszcze raz mnie zostawisz, kiedy sytuacja zrobi się cięższa, bo stwierdzisz, że tak będzie lepiej... naprawdę się wkurzę.
- Nie zrobię tego - obiecał. Pokiwałem głową.
- W takim razie sobie poradzimy. Jedyne, czego wymagam to żebyś tutaj był i nie przestawał mnie kochać. Poza tym możesz mnie wnerwiać, możemy się kłócić, możemy rzucać talerzami...
Hubert zamknął mnie, pochylając się i całując mnie przelotnie w usta, po czym odsunął się z uśmiechem i mrugnął do mnie.
- Masz to jak w banku - wyszeptał.
***
10 lipca 2014 roku
- Halo? - rzuciłem do słuchawki, pchając przed sobą koszyk i zastanawiając się, co jeszcze miałem kupić. Nie było mi dane skupić się na tej kwestii.
- Hej, stary - usłyszałem głos mojego starszego brata. - Masz ochotę dzisiaj wpaść do nas na jakieś piwko?
- Miałbym wielką ochotę, ale nie ma mnie w Warszawie - odparłem z uśmiechem. - Jestem w Krakowie.
- O! Pojechałeś w końcu po rzeczy? - zapytał Tomek nieświadomie. Parsknąłem śmiechem pod nosem. - Kiedy wracasz?
- Nie wiem... Prawdopodobnie jeszcze trochę tu posiedzę - powiedziałem niesugerującym niczego tonem.
- Co? Nie no, co ty, Kuba, nie siedź tam sam... - W głosie Tomka słychać było zmartwienie. - Tylko się zdołujesz...
- Nie siedzę sam. I nie zdołuję się - odparłem z przekonaniem, tym razem nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. - Spoko, za parę dni wrócimy do Warszawy...
- Wy? Wy, czyli kto? - zapytał Tomek zdezorientowanym tonem. - Czekaj... no nie gadaj!
- Mogę nie gadać, ale to nie zmieni faktu... - powiedziałem niewinnym głosem. Tomek roześmiał się.
- Czekaj, mówimy o tym samym? - upewnił się z podekscytowaniem. - Twój Hubert zrobił wielki powrót?
- Hm, można to tak ująć - mruknąłem. - Nie było tak...
- Kuba? - usłyszałem za swoimi placami i odwróciłem się.
- O! Siema! - rzuciłem z uśmiechem, widząc swojego kumpla ze studiów i jego dziewczynę. - Ej, Tomek, wpadłem na znajomego, oddzwonię do ciebie, okej? - powiedziałem do telefonu.
- Dobra, dobra, tylko oddzwoń na pewno, bo chcę wiedzieć dokładnie, co się stało! - zawołał rozkazującym tonem. - Narka!
- Hej, sorry, nie widziałem, że rozmawiasz przez telefon - przeprosił Dawid, podchodząc do mnie. Nie widziałem go od czasów imprezy... kiedy to mogło być? Kociak i ja dopiero zaczęliśmy być razem, a ja na pewno się jeszcze wtedy nie ujawniłem, więc to musiało być w grudniu... półtora roku temu. - Stary, kopę lat!
- No, wieki - przytaknąłem, podając mu rękę. - A ciebie to już w ogóle nie widziałem od nie wiem kiedy! - dodałem, pochodząc do Natalii i całując ją w policzek.
- Tak to jest, jak się olewa starych znajomych! - zawołała ze śmiechem, tylko udając urażoną. - Gdzie się podziewałeś?
- No właśnie, próbowaliśmy kilka razu zebrać przynajmniej część naszego roku, ale wszyscy albo się porozjeżdżali, albo są super ważni i zajęci... - dodał Dawid, przewracając oczami. - A o tobie od jakiegoś roku to już w ogóle słuch zaginął. Co porabiasz ostatnio?
- Wiesz, ja to wyprowadziłem się z Krakowa... teraz mieszkam w Warszawie - wyjaśniłem, opierając się o wózek, na co Dawid uniósł brwi. - To znaczy zacząłem tutaj aplikację, ale dostałem jakiś czas temu propozycję z warszawskiej kancelarii, która obsługuje większe firmy, więc będę kontynuował tam. Tak właściwie to dopiero zaczynam.
- Wow, no to nieźle, stary! - zawołał Dawid ze szczerym uśmiechem. - Ja dalej na starych śmieciach... Ale Natka ma teraz też nową pracę... W RMF MF - dodał, patrząc na swoją dziewczynę z dumą. Natalia przewróciła oczami.
- Uu, robi wrażenie. Gratuluję! - rzuciłem.
- A tak poza tym to co u ciebie? Wiesz, poza karierą? - dodał Dawid ze śmiechem. - Ustatkowujesz się?
- O dziwo chyba tak. Nie robimy się młodsi, nie? - zapytałem, wzdychając cicho. Dawid zaśmiał się.
- Ta, kto by pomyślał... Z tego, co pamiętam ostatnio, jak się widzieliśmy to byłeś singlem... Gadaj, co się zmieniło? - zapytał, poruszając sugestywnie brwiami. Parsknąłem śmiechem.
- Można powiedzieć, że wszystko... - odparłem tajemniczo.
- O, brzmi poważnie - wtrąciła Natalia, uśmiechając się szeroko. - Długo jesteście razem?
- No, jakieś półtora roku... Ostatnio przeszliśmy mały kryzys, ale już wszystko wróciło do normy - odparłem, wzruszając ramionami. Oni mówili o nieistniejącej dziewczynie. Ja mówiłem o Hubercie. Ostatecznie wychodziło na to samo.
- Kryzysów się nie uniknie, stary... wiem coś o tym - powiedział wyrozumiale Dawid, spoglądając znacząco na swoją drugą połówkę, która skrzywiła się w odpowiedzi. - Ty, powinniśmy się spotkać! My nadrobimy zaległości, dziewczyny się zakumplują... - Okej, tym razem musiałem się zaśmiać. Dawid spojrzał na mnie zdezorientowany. - Co?
Pokręciłem głową, zaciskając usta.
- Nie, nic... to znaczy, wiesz, Natka, jestem pewien, że ty i Hubert byście się bardzo zakumplowali, więc możemy się spotkać, jeśli tylko chcecie - odparłem, nie przestając się uśmiechać. Byłem już do tego tak cholernie przyzwyczajony, że nie robiło to na mnie wrażenia. Reakcje bywały różne, ale bardzo niewiele osób odpowiadało agresją. Zwykle było to po prostu ogromne zaskoczenie i niezręczność, ale tyle byłem w stanie bez problemu przeżyć.
Dawid chyba nie do końca załapał, co miałem na myśli, bo tylko zmarszczył brwi, ale Natalia otworzyła szeroko oczy. Przez chwilę znowu zachciało mi się śmiać, myśląc o tym, że właśnie zrobiłem coming out na środku supermarketu.
- Wiedziałam! - zawołała dziewczyna, na co obaj spojrzeliśmy na nią jak na wariatkę. - Kiedyś podejrzewałam, że jesteś gejem - dodała konspiracyjnym tonem. Uniosłem brwi z zaskoczeniem, a Dawid zgromił ją wzrokiem.
- Mała, co ty gadasz? Kuba nie jest... - zaczął, zupełnie jakby sam pomysł był absurdalny.
- Co? Na pewno nie wiedziałaś! - rzuciłem, no bo ostatnio widziałem Natalię jeszcze zanim poznałem Huberta, a wtedy w mojej głowie nie było nawet jednej gejowskiej myśli. Dawid spojrzał na mnie z otwartymi ustami.
- No dobra, może nie wiedziałam, ale przeszło mi to kiedyś przez myśl - oświadczyła upartym tonem. - Takie rzeczy się wyczuwa - dodała, wzruszając ramionami.
- Super, mogłaś mi wtedy powiedzieć - rzuciłem, uśmiechając się krzywo.
- A tam, doskonale sam sobie dałeś radę - powiedziała ze śmiechem.
- Zaraz, o czym wy w ogóle mówicie? Stary, podczas całej naszej znajomości byłeś z co najmniej trzema dziewczynami - powiedział powoli Dawid, jakby chciał nas przekonać, że się myliliśmy, a on miał rację. - A teraz nagle... co?
- Tak wyszło - odparłem beztrosko. Zaczynało mnie to nawet bawić.
- Nie ma „tak wyszło"! Czuję się oszukany! - oświadczył i chyba sam był tym zaskoczony. Zamrugałem ze zdumieniem.
- Co? Niby dlaczego?
- Jeszcze nie wiem - stwierdził z zastanowieniem. - Bo przecież zawsze razem wyrywaliśmy dupeczki, a teraz się okazuje, że ty nawet nie chciałeś ich wyrywać!
Uniosłem brwi z politowaniem.
- Serio? To jest twój największy problem? - zapytałem z niedowierzaniem, podczas gdy Natalia pacnęła go w ramię.
- Zostaw go w spokoju - syknęła, marszcząc groźnie brwi. Dawid uniósł dłonie w pokojowym geście.
- No dobra, dobra... nieważne. Mi to obojętne, co tam lubisz - rzucił, wyglądając trochę, jakby nie mógł się zdecydować, jak się z tym czuć.
- Tym bardziej musimy się spotkać - oświadczyła bez wahania Natalia. - Mieszkacie obaj w Warszawie?
- Ciężko powiedzieć... - zastanowiłem się przez chwilę. - Hubert dużo wyjeżdża, więc teoretycznie nie mieszka ze mną... Ale przez następne parę dni na pewno będziemy w Krakowie, a dzisiaj w sumie robimy imprezę, bo chcieliśmy się spotkać ze starymi znajomymi, korzystając z okazji, że tutaj jesteśmy. Więc jakbyście chcieli wpaść... - zasugerowałem. Natalia spojrzała pytająco na Dawida.
- Nie będziemy przeszkadzać? - zapytał tonem pełnym wątpliwości. - Jak tam będzie wasza paczka czy coś...
- Nie, no co ty. Tak, jak mówiłeś, byłoby super nadrobić zaległości - odparłem szczerze.
- No dobra, to możemy wpaść - zdecydował w końcu, choć nie sprawiał wrażenia kompletnie przekonanego. Natalia pokiwała głową z entuzjazmem. - Gdzie to będzie?
- Na Kazimierzu. Estery szesnaście, przy samym placu. Może być koło dwudziestej?
***
W sumie to było nawet dobrze, że Dawid i Natalia odwrócili nieco moją uwagę, bo byłem tego dnia okropnie zestresowany. Hubert po południu miał umówioną wizytę. Z lekarzem - mówiłem, kiedy rozmawiałem z nim. Z psychiatrą - dopowiadałem w myślach. Taka była cholerna prawda i nie było sensu tego ukrywać. Kociak podszedł do tego całkowicie profesjonalnie i na spokojnie, w stylu „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni" i „lepiej wiedzieć wcześniej niż potem być nieprzyjemnie zaskoczonym". Trochę musiałem go przycisnąć, ale poszedł grzecznie. W zasadzie myślę, że mogłem denerwować się bardziej niż on.
Kiedy tylko usłyszałem ruch w korytarzu, od razu wypadłem z kuchni, patrząc na niego wyczekująco.
- No i? - zapytałem niecierpliwie, bo uznał, że najpierw zdejmie buty, poprawi włosy i sprawdzi pocztę, zanim udzieli mi jakichkolwiek informacji. Uniósł powoli wzrok.
- Jeszcze nie ma wyroku - oznajmił ironicznym tonem, wzruszając ramionami. - To znaczy... na ten moment ciężko stwierdzić. Chwilowo jestem na obserwacji, mam się spowiadać ze wszystkiego, co dzieje się w mojej głowie. To mogła być mania albo hipermania, raczej to drugie, ale w sumie wcale nie musiała. Ale to prawdopodobne biorąc pod uwagę mamę - powiedział beznamiętnie, po czym wyminął mnie w drzwiach kuchennych i wstawił wodę. - Nie wiadomo, kiedy może nadejść kolejny etap, jeśli w ogóle, bo każdy przypadek jest inny.
Odetchnąłem głęboko, po czym podszedłem do niego od tyłu i położyłem podbródek na jego ramieniu.
- Przynajmniej coś wiemy - powiedziałem pocieszająco. Kociak skrzywił się, ale i tak przechylił głowę i pocałował mnie w czoło.
- No. Nie powinienem też pić alkoholu. Ani absolutnie brać żadnych innych używek - dodał, przewracając oczami. - Powiedziała, że jeśli to było to... to mogło bardzo przyspieszyć cały proces - powiedział ponurym tonem. Pocałowałem go w ramię.
- Nie wchodź w „co by było, gdyby"... Po pierwsze przecież nie wiedziałeś, po drugie... jeśli okaże się, że tak, to nic z tym nie zrobisz. A jeśli okaże się, że nie, to też nic z tym nie zrobisz - oświadczyłem, uśmiechając się i odwracając go przodem do siebie. Kociak uniósł brwi.
- Od kiedy to ty tu jesteś optymistą? - zapytał nieco złośliwym tonem.
- Jeden z nas musi być - odparłem beztrosko. Hubert parsknął śmiechem.
Zanim się zorientowaliśmy, nadszedł wieczór. Siedziałem zwinięty na kanapie z laptopem, nie mogąc za bardzo się poruszyć, bo Frida rozwaliła mi się na kolanach. Nie miałem serca przerywać jej drzemki, bo tak naprawdę strasznie stęskniłem się za tym małym cholerstwem. Jednak kiedy raz masz jakieś zwierzę, nie jesteś w stanie się z nim pożegnać. Miałem wrażenie, że ona też stęskniła się za mną - albo po prostu była przebiegła i udawała, żeby wyłudzić moje uczucia. Kto je tam wie, te koty.
Przez ostatnie parę dni praktycznie nie miałem czasu na przemyślenie tego wszystkiego, co się wydarzyło. Wszystko stało się tak szybko. Wróciliśmy tak jakby do punktu wyjścia i z jednej strony było tak samo, a z drugiej zupełnie inaczej. Ja byłem inny - bardziej nieufny, mniej zaślepiony głupim optymizmem? Hubert też był inny - bardziej pokorny, bardziej refleksyjny. Zaczęła wręcz irytować mnie jego ciągła potrzeba, żeby za wszystko mnie przepraszać. Nie chciałem, żebyśmy się przepraszali, chciałem, żebyśmy zostawili to za sobą. W pewnym sensie czułem się bardzo niepewnie, bo z jednej strony nie chciałem oglądać się za siebie, a z drugiej bałem się tego, co miało nadejść. Nie tylko my się zmieniliśmy, okoliczności i wszystko wokół nas też się zmieniło. Nagle znaleźliśmy się co prawda znowu razem, ale w zupełnie innym punkcie w życiu niż byliśmy wcześniej. W zasadzie bez miejsca, gdzie bylibyśmy na stałe i nawet bez perspektywy tej stałości. To mnie niepokoiło. Nie lubiłem nie mieć planu, a w tym wypadku miałem wrażenie, że nie mieliśmy żadnego planu. Nie byłem pewien czy da się stworzyć związek ot tak, improwizując. To było to, co powiedziałem Hubertowi podczas jednej z naszych kłótni: czy jeśli zaczniemy prowadzić osobne życia to czy one nie wciągną nas tak bardzo, że wszystko to po prostu się rozjedzie? Gdyby nie to, że to byłem ja i Hubert, to nie dawałbym nam żadnych szans. W sumie nie wiedziałem też czy to, że chodziło właśnie o nas dwóch działało na naszą korzyść czy wręcz przeciwnie. Przekonaliśmy się wielokrotnie, jak okropnie niezgodni potrafiliśmy być. Z drugiej strony najwyraźniej nie potrafiliśmy też wytrzymać bez siebie. Błędne koło.
Hubert poszedł do sklepu, żeby kupić alkohol, którego nawet nie będzie mógł pić, na co nie omieszkał zwrócić uwagi swoim marudnym tonem około pięćdziesiąt cztery razy. Wkrótce mieli pojawić się u nas goście, bo po trzech dniach Dona oznajmiła, że całkowicie rozumie naszą potrzebę zamknięcia się w domu na cztery spusty i nie widywania nikogo poza sobą nawzajem, ale nie zamierza czekać ani chwili dłużej. Zorganizowała więc imprezę w naszym mieszkaniu i zaprosiła na nią wszystkich, po czym oświadczyła, że dopiero po imprezie możemy sobie jechać do Warszawy. Nie chciało nam się nawet protestować.
Dopiero, gdy znalazłem się w towarzystwie wszystkich naszych przyjaciół poczułem, jak bardzo za nimi tęskniłem. Teoretycznie z nimi wszystkimi cały czas utrzymywałem kontakt, ale nie spotykaliśmy się wszyscy naraz, bo myślę, że żadne z nas nie byłoby w stanie przełknąć tego, jak bardzo w tej grupie brakowałoby Huberta. Sądzę, że to mogłoby aż fizycznie boleć, a nie potrzebowałem wtedy więcej bólu, więc rozmawiałem z każdym z nich z osobna, ale kiedy z całej układanki zabrało się jeden element zwany Kubą-i-Kociakiem, całość przestała być całością i automatycznie przestaliśmy być paczką. To było zabawne, jak takie rzeczy działały.
A jednak fantastycznie było ich wszystkich znowu zobaczyć. Usłyszeliśmy dzwonek i pomyślałem, że albo Dawid i Natalia jednak zdecydowali się przybyć, albo Hubert znowu zapomniał kluczy.
Wszyscy jednocześnie wybiegli do korytarza, niektórzy z zamiarem rzucenia się Kociakowi na szyję, a inni uderzenia go. Zdania były podzielone.
- Hej, wchodźcie - rzuciłem, wpuszczając Dawida i Natalię do środka. - Okej, więc po kolei: to jest Dona i Rafał, Ewka i Igor, Julia, Karol, Lena i Paweł - przedstawiłem. - A to mój kumpel ze studiów, Dawid, i jego dziewczyna, Natalia.
- Hej - rzuciła przyjaźnie Natalia, zdejmując buty. - A gdzie jest twój...? - zaczęła i w tym momencie drzwi się otworzyły, i ukazał się w nich Kociak. Uniósł brew, widząc tłum zgromadzony w korytarzu, po czym otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo Ewka przeleciała przez całe pomieszczenie z prędkością pocisku i rzuciła się na niego, niemal zwalając go z nóg. Wybuchnąłem śmiechem.
- Rany boskie, kobieto, też cię kocham, ale może by tak delikatniej? - wydusił. Najwyraźniej pozbawiła go nieco oddechu.
- Po tym, co odwaliłeś nie zasłużyłeś na żadną delikatność - rzuciła, w końcu go puszczając, ale reszta też nie zamierzała mu odpuścić. Dona pacnęła go żartobliwie w tył głowy, a Rafał praktycznie podniósł do góry. W końcu Kociakowi udało się od nich wszystkich uwolnić.
- Okej, okej, wystarczy tej miłości - zarządził, przewracając oczami, po czym odwrócił się do rozbawionej Natalii i wyglądającego na nieco ogłupiałego Dawida. - Cześć. Hubert. Przepraszam za ich niecywilizowane zachowanie - rzucił złośliwie, zarabiając sobie kolejnego żartobliwego kuksańca od Dony.
- Ależ nie przepraszaj, to było przezabawne - rzuciła Natalia, szczerząc zęby. Kociak spojrzał na nią spode łba, ale mimo to uśmiechnął się.
- Drinka komuś? - zapytałem, kiedy wszyscy wpakowali się za mną do kuchni.
- Jasne - rzucił odruchowo Hubert.
- Ty nie dostaniesz - oznajmiłem, wyciągając otwieracz do wina. Kociak zatrzymał się wpół ruchu.
- Och. Już zdążyłem o tym zapomnieć - stwierdził, mrugając z zaskoczeniem. Rzuciłem mu ostre spojrzenie mówiące: „spróbuj, do cholery, potraktować to poważnie". - Wygląda na to, że będę pił... - rozejrzał się wokół z zastanowieniem. - ...sok bananowy - dokończył, wzruszając ramionami i udając, że wcale mu to nie przeszkadzało. Igor uniósł brwi z niedowierzaniem.
- Poważnie, na abstynencję cię wzięło? Kim jesteś i co zrobiłeś z Kociakiem?
Hubert otworzył usta, żeby odpowiedzieć, a ja słuchałem z ciekawością, jaką wymówkę sobie znajdzie, bo nie sądziłem, żeby chciał powiedzieć im prawdę. Przynajmniej jeszcze nie teraz, kiedy w zasadzie nic nie było przesądzone.
- O Boże, Hubert jest w ciąży! - zawołała Dona ze śmiechem, zanim Kociak zdążył się odezwać. Obaj spojrzeliśmy na nią krzywo.
- Ktoś tu nie uważał na lekcji biologii - mruknął Hubert pod nosem, przewracając oczami.
- Nie no, poważnie, co się dzieje? - dodała z zaciekawieniem, wyraźnie nie wiedząc, kiedy odpuścić. - Nie chcę nawet myśleć, co musiałeś odwalić po pijaku, żeby całkowicie odstawić alkohol...
Rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie, ale nawet jeśli złapała aluzję, to cała reszta zdążyła spojrzeć na nas z zaciekawieniem.
- Muszę was rozczarować, nie ma za tym żadnej upokarzającej historii - oświadczył Kociak, próbując się uśmiechnąć i udawać wyluzowanego. - Kwestie zdrowotne, ale nic poważnego - wyjaśnił beztroskim tonem. Nawet jeśli pozostali nie do końca mu uwierzyli, nikt nie ciągnął tematu.
Kilka godzin później większość osób albo się zmyła, albo pousypiała na kanapach w naszym salonie - lub, w przypadku Ewki, na naszym łóżku. No cóż, później ją z niego wykopiemy. Leżałem zwinięty pod kocem w fotelu, w połowie już śpiąc. Kiedy odrobinę wysiliłem zmysły, zdałem sobie sprawę, że Hubert rozmawiał z kimś ściszonym głosem na balkonie. To nie było tak, że chciałem podsłuchiwać. Po prostu usłyszałem głos Pawła, który powiedział:
- To nie jest tak, że cię krytykuję czy coś... Po prostu sądziłem, że po tym, co mi mówiłeś, jak to wszystko między wami wyglądało pod koniec... Sądziłem, że to była z twojej strony świadoma decyzja. A raczej nie należysz do ludzi, którzy popełniają dwa razy ten sam błąd...
- Nie, i właśnie dlatego nie zamierzam drugi raz popełnić tego samego błędu. Bo błędem było to, że odszedłem, Paweł. Nie to, że wróciłem - powiedział Hubert tak cicho, że musiałem nieco unieść głowę, żeby dosłyszeć jego odpowiedź.
- Jeśli jesteś pewien... To nie jest tak, że go nie lubię. Okej, nie jestem jego wielkim fanem i nie sądzę, żebyście do siebie pasowali, ale próbuję podejść do tego obiektywnie. Już kiedyś ci mówiłem, że według mnie on ostatecznie będzie oczekiwał od życia czegoś innego niż ty i ten przypadkowo-spontaniczno-wyjazdowy styl życia, który ty prowadzisz i chcesz dalej prowadzić w końcu wyjdzie mu bokiem. I to nie jest tak, że ten problem nie będzie powracał...
- Nic innego mi nie pozostaje, mogę tylko wierzyć, że jesteśmy w stanie to przeskoczyć, jeśli będziemy o tym rozmawiać i będziemy szczerzy. To nie jest tak, że mam inne wyjście...
- Oczywiście, że masz inne wyjście! - zaprotestował Paweł ostrym tonem. - Jednocześnie próbując utrzymać związek i się rozwijać, będziesz obie te rzeczy robił połowicznie. Nie musisz się tego trzymać tylko dlatego, że...
- To nie o to chodzi, Paweł. Przez te dwa miesiące... byłem wrakiem. Więc mogę tylko modlić się, żeby udało nam się jakoś pokonać wszystkie te rzeczy, w których nie zgadzamy się kompletnie, bo jak nie to... to sam nie wiem. Naprawdę jestem już w punkcie, z którego nie ma odwrotu, wszystkie jego gówniane problemy są też moje, a wszystkie moje gówniane problemy są jego. Wiem, że nie jesteśmy do końca funkcjonalni i narobiliśmy sporo emocjonalnego bałaganu, ale to jest nasz bałagan, i wiesz... - Hubert zawahał się przez chwilę. - Jeszcze jakiś czas temu nie byłem tego taki pewny, ale wybrałbym ten bałagan ponad wszystko inne bez mrugnięcia okiem. - Kociak brzmiał, jakby sam był zaskoczony swoim oświadczeniem. - Myślisz, że to głupie? Mieć dwadzieścia sześć lat i być gotowym rzucić wszystko dla faceta?
Paweł przez chwilę nie odpowiadał.
- Naprawdę go kochasz, co? - wyrzucił z siebie w końcu ściszonym, nieco ponurym tonem. Hubert westchnął.
- Okej, może jestem trochę socjopatyczny. I trochę emocjonalnie upośledzony. I powiedziałem głośno, że go kocham już tysiące razy, ale... nigdy za bardzo się nad tym nie zastanawiałem. To znaczy to było tak, że wiesz... jesteśmy razem, jest nam dobrze, on mówi, że mnie kocha, więc ja odpowiadam to samo i tyle. Nie zastanawiałem się nad tym, co to tak naprawdę znaczy. Ale... tak, naprawdę go kocham. W takim najbardziej skrajnym znaczeniu tego słowa, że jak go nie ma to wszystko wokół wydaje się trochę gorsze i autentycznie nie wiem, co ze sobą zrobić, i mi odbija. Więc tak, może chwilę mi to zajęło, ale już załapałem. Po prostu... nigdy nie sądziłem, że mnie to spotka - dodał cicho, jakby z zamyśleniem. Uśmiechnąłem się do siebie i zamknąłem oczy. Nie potrzebowałem słyszeć niczego więcej.
Jakiś czas później poczułem dłonie Huberta zaciskające się na moich ramionach i jego wargi na moim karku. Westchnąłem z zadowoleniem. Jego usta przesunęły się do góry, pocałował skórę za moim uchem i wyszeptał:
- Hej, podnoś tyłek i chodź do łóżka, bo musimy wykopać z niego Ewkę. - Skrzywiłem się i mruknąłem protestującym tonem. - No już, bo jak nie to zamknę się z nią w sypialni i nie wpuszczę cię tam aż do wyjazdu - zagroził. Oczy miałem nadal zamknięte, ale niemal słyszałem, że się uśmiechał. Podniosłem się posłusznie, wciąż bardzo rozespany.
- Myślę, że ty gorzej byś na tym wyszedł. Nie wytrzymałbyś z nią tyle - odparłem ze złośliwym uśmieszkiem, odzyskując nieco trzeźwość umysłu. Hubert parsknął śmiechem.
- Nie byłbym taki pewien - stwierdził z przesadnym zastanowieniem. - Jestem zahartowany, w końcu wytrzymuję z tobą - dodał z bezczelnym uśmiechem, chwytając mnie za rękę i ciągnąc w stronę korytarza. Przewróciłem oczami. Mógł udawać dupka, ile tylko mu się podobało. Mnie i tak nie oszuka.
- Też cię kocham - odparłem z prostotą. - I nie przejmuj się, też wolę nasz bałagan niż jakąkolwiek uporządkowaną nudę. W ogóle... jesteś moim ulubionym bałaganem - dodałem, parskając nieco zażenowanym śmiechem.
Hubert spojrzał na mnie pytająco, po czym wyraźnie zmieszał się i odwrócił wzrok, próbując ukryć szeroki uśmiech, który nagle pojawił się na jego ustach. W końcu udało mu się opanować wyraz twarzy i spojrzał na mnie krzywo.
- Mm, twój romantyzm naprawdę nie zna granic - stwierdził, uśmiechając się kpiąco, po czym dodał pod nosem, wychodząc z salonu: - Wstrętny podsłuchiwacz.
__________________________
* Vance Joy - "Mess is mine"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro