Rozdział XXVI, w którym mijamy się tak daleko od domu
How I wish, how I wish you were here
We're just two lost souls
Swimming in a fish bowl
Year after year
Running over the same old ground
What have we found
The same old fears
Wish you were here*
5 lipca 2014 roku
Po wyjściu Leny stałem w korytarzu przez kolejne kilkanaście minut. Po głowie cały czas krążyły mi jej słowa. Jest kiepsko... pracuje praktycznie bez przerwy... ma jakieś dziwne huśtawki nastrojów... za każdym razem był pijany... żebyśmy nie zawracali ci głowy... W końcu wszystkie te myśli złożyły się w moim mózgu w jedną myśl, przysłaniającą jakiekolwiek inne: Kociak mnie potrzebował. A nawet, jeśli nie konkretnie mnie to potrzebował... czegoś. Pomocy. Było kiepsko .
Nagle zerwałem się, jakby wstąpiła we mnie jakaś zupełnie nowa, nieznana mi dotąd energia, i pobiegłem do salonu. Wyciągnąłem z leżącej tam torby laptopa i wpisałem w wyszukiwarce „Kraków Lyon loty". Tyle wiedziałem. Jednocześnie drugą ręką wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer.
- Halo? - odezwała się Ada niemrawym tonem. Jeśli ją obudziłem, to nie miałem ani odrobiny poczucia winy.
- Hej, słuchaj... lecę do Francji - oznajmiłem, nie wyjaśniając niczego więcej. Nie musiałem.
- Czyli operacja odzyskania Sam-Wiesz-Kogo została oficjalnie rozpoczęta! - zawołała tryumfalnym tonem, natychmiast się rozbudzając. Parsknąłem śmiechem, jak za każdym razem, kiedy kontynuowała potterową analogię.
- Tak, tak - mruknąłem, przewracając oczami. - Kupuję właśnie bilet... na jutro rano - dodałem.
- Gdzie dokładnie lecisz? - dopytała. Zerknąłem na karteczkę, bo chyba nigdy nie zapamiętam nazwy tej cholernej miejscowości.
- Najpierw do Lyon, a potem muszę się dostać do Bourgoin-Jallieu - odparłem prawdopodobnie z okropnym akcentem.
- Co? Dobra, czekaj. Wyślij mi sms-em nazwę i o której lądujesz. Kupuj bilet na samolot, a ja ci sprawdzę czy coś tam jeździ z lotniska w Lyon i zaraz oddzwonię.
- Jesteś aniołem - rzuciłem rozkojarzonym tonem.
- Oczywiście, że tak - stwierdziła bez cienia wątpliwości, po czym rozłączyła się.
Znowu działałem jak w transie. Kierował mną bardziej instynkt niż cokolwiek innego. Wiedziałem, co musiałem zrobić i nie zamierzałem marnować czasu na zastanawianie się nad tym. Co musiałem zrobić? Polecieć do Lyon. Stamtąd dojechać do Bourgoin-Jallieu. Znaleźć wskazany adres i przekonać Laurę, żeby powiedziała mi, gdzie Hubert teraz przebywał. Pojechać tam (jak? Czym? Wymyślę później).
Brzmiało jak bułka z masłem.
Wątpliwości dopadły mnie w nocy. Bardzo irytowało mnie to, że nie mogłem jechać od razu, już, ale to był pierwszy samolot, jaki znalazłem. Musiałem to przeczekać, ale wiedziałem, że i tak nie zasnę. Położyłem się więc w ubraniach, wpatrywałem w sufit i próbowałem ułożyć sobie w głowie to, co mu powiem, jak go zobaczę. Żaden z tych scenariuszy nie brzmiał ostatecznie satysfakcjonująco, zupełnie jakbym miał w sobie mnóstwo słów, ale nie były one wystarczające. Zacząłem więc pisać w myślach czarne scenariusze. Co, jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Albo jeśli był naprawdę w złym stanie? Przepracowany albo... jeszcze gorzej? A co, jeśli tak naprawdę wcale nie był w złym stanie? Może Lenie tylko się tak wydawało, albo tak było i mu przeszło, a teraz świetnie się bawi? A co, jeśli...?
Przestań przestań przestań.
Nie mogłem w końcu wytrzymać, bo było strasznie gorąco i koszulka przylepiła mi się do ciała, więc wyszedłem na balkon i znów zacząłem rozmyślać, tym razem nad tym, co ja, do cholery, wyrabiałem. Zamierzałem polecieć do innego kraju i pojawić się zupełnie ni stąd, ni zowąd w domu jego matki. Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że ona mogła nie chcieć ze mną rozmawiać, bo może myślała, że złamałem jej synowi serce czy coś. Właściwie prawdopodobnie tak było, chyba złamaliśmy sobie serca nawzajem. Tak czy inaczej nie miałem za bardzo alternatywy. To był mój jedyny plan.
Nie musiałem wstawać rano, bo w ogóle nie spałem, więc koło siódmej po prostu zawlokłem się z powrotem do środka. Samolot odlatywał o dziewiątej trzydzieści. Miałem mnóstwo czasu. O wpół do ósmej siedziałem przy kuchennym stole i uznałem, że była to już odpowiednia pora, żeby zadzwonić. Daniel odebrał od razu, po pierwszym sygnale.
- Dzień dobry. Nie dzwonię za wcześnie? - spytałem grzecznie.
- Nie, Kuba, skąd. Właśnie o tobie myślałem - odparł. Zmarszczyłem brwi.
- Tak?
- Tak, myślałem o naszej ostatniej rozmowie... Myślę, że nie do końca się zrozumieliśmy, a i ja użyłem trochę nieodpowiednich słów...
- To znaczy? - zapytałem, jednocześnie całkowicie się z nim zgadzając.
- Absolutnie nie chciałem cię urazić i naprawdę bardzo zależy nam, żebyś z nami został. To, co powiedziałem... to też nie było całkowicie zależne ode mnie. Nie jestem... nie mam nic przeciwko, wiesz? Chciałem, żebyś to wiedział, bo to rzeczywiście mogło zabrzmieć kiepsko. Istnieją po prostu pewne wewnętrzne mechanizmy, ale jestem pewien, że jakoś się dogadamy...
- Też jestem pewien, że się dogadamy - zgodziłem się, przerywając mu konkretnym tonem. Byłem zaskoczony, kiedy rzeczywiście się zamknął i pozwolił mi mówić. - Mogłem powiedzieć ci to już wtedy, ale byłem trochę... wyprowadzony z równowagi tą całą rozmową. Moje prywatne życie jest prywatne. Nie zamierzam przenosić go do pracy, ale poza pracą wy nie macie w tej kwestii nic do powiedzenia. Mógłbym ci powiedzieć, że będę dyskretny, ale nie rozumiem za bardzo, co niedyskretnego i gejowskiego można zrobić w biurze. Nie zamierzam podrywać praktykantów.
Daniel parsknął śmiechem.
- Wiem, Kuba, chodzi tylko i wyłącznie o to, że kiedy firma tego typu wchodzi na rynek to stara się unikać takich dodatkowych atrakcji. Jeszcze dobrze nie zaczęliśmy działać, a już nas nie lubią, bo widzą, że robimy to z głową.
- I myślisz, że ktoś będzie wnikał w prywatne sprawy przypadkowych młodszych wspólników? - zapytałem powątpiewającym tonem.
- Tak naprawdę to nie. Naprawdę nie sądzę. Po prostu musiałem ci o tym powiedzieć. Wiesz, absolutnie nie mam tu niczego złego na myśli, ale są tacy... tacy geje, którzy mocno z tym obnoszą. I w tym też nie ma niczego złego, bo mają do tego pełne prawo - zapewnił mnie szybko. - Po prostu wolelibyśmy tego uniknąć. Chodzi tylko o to, że byłoby lepiej, gdyby ludzie z branży nie wiedzieli. Więc bez publicznych coming outów w najbliższym czasie.
- Nie zamierzam robić publicznego coming outu w najbliższym czasie. Ale nie zamierzam też nikogo usuwać z obrazka - dodałem nieco sarkastycznym tonem. A niech ma.
- Nie, jasne, że nie... Rany, naprawdę nie wierzę, że to powiedziałem. To, co robisz w domu nas nie interesuje. To co... jaka decyzja? Bo my jesteśmy sto razy na tak.
Przez chwilę wstrzymałem powietrze. Rozważałem to tylko dlatego, że w którymś momencie odkryłem, że naprawdę zaczęło mi na tym zależeć. Chciałem to zrobić. Więc... raz kozie śmierć.
- Wchodzę w to.
***
6 lipca 2014 roku
Po nieprzespanej nocy przysnąłem w samolocie. Miałem ze sobą tylko podręczny bagaż, dokładnie ten sam plecak, z którym przyjechałem do Krakowa, więc po lądowaniu skierowałem się od razu do wyjścia, po drodze zahaczając o kantor. Ada świetnie się spisała i rzeczywiście kupiła mi bilet na autobus, który miał odjeżdżać czterdzieści minut po moim przylocie. Czułem się jakby lepiej, ale nadal podenerwowany, bo znajdowałem się coraz bliżej. Minęła dwunasta, a ja byłem zajęty szukaniem mojego autobusu lub ewentualnie kogoś, kto mówił tutaj po angielsku. Udało się po zastraszająco długim czasie. Jazda trwała zaledwie pół godziny.
Kiedy znalazłem się na dworcu, zacząłem czuć się nieco zagubiony. Bourgoin-Jallieu było przyjemnie wyglądającą miejscowością, ale nie przyjechałem tutaj, żeby podziwiać architekturę, więc chwilowo za bardzo tego nie doceniałem. Okazało się, że niestety nie było to już lotnisko w Lyon, więc praktycznie nikt nie znał angielskiego. W końcu znudziło mi się próbowanie się dogadać i włączyłem Google Maps w poszukiwaniu placu de Gaulle'a, nie myśląc o tym, że zapłacę majątek za internet. Jak się okazało plac znajdował się jedną przecznicę dalej. Geniusz.
Kiedy znalazłem się pod numerem 68, dłonie zaczęły mi się pocić. Dobrze, że można było zrzucić winę na upał. To była zwyczajnie wyglądająca, dwupiętrowa kamienica. W końcu zebrałem się w sobie, wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem dzwonkiem.
Drzwi otworzył mi bardzo chudy i bardzo wysoki facet wyglądający na trochę ponad trzydzieści lat.
- Est-ce que je peux aider? - rzucił, ale dla mnie zabrzmiało to jak „eskżepede".
- Do you speak english, maybe? - zapytałem w zamian niepewnym tonem. - I'm looking for Laura Kocińska - dodałem, myśląc, że może imię w czymś pomoże. Zmierzył mnie nieco podejrzliwym spojrzeniem, po czym przez chwilę się zastanawiał.
- Wait - wydusił w końcu, sprawiając wrażenie, jakby kosztowało go to sporo wysiłku, po czym zniknął w środku. Po chwili znów usłyszałem kroki i tym razem drzwi otworzyła kobieta. Oczy mi się nieco rozszerzyły na jej widok, bo była niewysoka i bardzo szczupła, powiedziałbym wręcz, że filigranowa, miała na głowie burzę upiętych byle jak brązowych loków, ciemnobrązowe oczy, nieco odstające uszy i dołeczki w policzkach. Pomyślałem sobie, że musiała być piękna, kiedy była młoda. W zasadzie nadal była. Wyglądała tak bardzo jak Hubert, że przez chwilę nie byłem w stanie oderwać od niej wzroku.
Laura zamrugała na mój widok, chyba tak samo zaskoczona, jak ja, albo nawet i bardziej, bo ja w końcu spodziewałem się ją tutaj zobaczyć, a ona mnie niekoniecznie. Przez chwilę wpatrywała się we mnie bez słowa, po czym uśmiechnęła się ciepło, a w jej oczach pojawiło się coś bardzo znajomego, nie chodziło nawet o kolor i kształt, ale jakiś taki błysk, który natychmiast mi się z nim skojarzył.
- Cześć, Kuba - powiedziała miękkim tonem.
- Dzień dobry - odparłem, czując się bardzo niezręcznie i nie wiedząc, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Mimowolnie poczułem jednak ulgę, że w końcu był tu ktoś, kto mnie rozumiał.
- Wejdź - dodała, cofając się o krok. Przekroczyłem nieśmiało próg i podążyłem za nią do niedużego, ale przyjemnie urządzonego salonu. Wyraźnie ktoś uwielbiał tutaj bibeloty, ponieważ w gablotkach stały dziesiątki filiżanek i innych ładnych pierdółek, a wszystkie półki zastawione były figurkami, małymi, stojącymi zegarami i ramkami na zdjęcia, z których wiele przedstawiało Kociaka na różnych etapach dorastania. Uśmiechnąłem się do siebie na ten widok. Byłem też pewien, że kilka wiszących na ścianach obrazów było jego autorstwa. Żaden był ze mnie znawca sztuki, ale ten styl rozpoznałbym wszędzie.
- W zasadzie jeszcze się tak naprawdę nie poznaliśmy, ale czuję, jakbym cię znała - powiedziała, odwracając się do mnie nagle. - Jestem Laura.
- Bardzo mi miło panią poznać. Kuba - odparłem, chcąc podać jej rękę albo coś, ale w zamian przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała w oba policzki.
- Mów mi po imieniu. I siadaj - poleciła nieco apodyktycznym tonem, wskazując na wygodnie wyglądającą kanapę. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
Właściwie nie przyjechałem tutaj, żeby pić kawę, ale skoro już tu byłem...
- Chętnie. Kawy - powiedziałem, siadając na brzegu kanapy. Laura zniknęła na chwilę w innym pomieszczeniu.
- No, nie spodziewałam się tutaj ciebie - oznajmiła, wchodząc ponownie do salonu i niosąc dwie filiżanki.
- Ja też się siebie tutaj nie spodziewałem - odparłem automatycznie, uśmiechając się przepraszająco. Ona w odpowiedzi też się uśmiechnęła, tym razem szerzej, z zębami.
- Ach, zatem spontanicznie odwiedzasz przypadkowe francuskie miejscowości? - Miałem wrażenie, że się ze mnie śmiała, bo oczy jej migotały. - Co za zbieg okoliczności, że trafiłeś akurat tutaj...
- Tak, ironia losu - przyznałem, kręcąc głową ze śmiechem.
- No, jak dla mnie to jest trochę ironia losu, bo wczoraj o tobie myślałam - oznajmiła, na co zamrugałem z zaskoczeniem. - Zastanawiałam się, który z was w końcu pójdzie po rozum do głowy i spodziewałam się, że raczej to będziesz ty. Mój syn potrafi być bardzo uparty.
- Ja też potrafię być uparty - oświadczyłem z uśmiechem. Laura uniosła brwi.
- Tak jak Hubert? - zapytała z niedowierzaniem.
- Okej, nikt nie jest tak uparty - zgodziłem się bez oporu, na co roześmiała się, kiwając głową. Chyba było lepiej niż sądziłem; z pewnością nie była na mnie zła i nie uważała, że to była moja wina.
- Tak, i jest też impulsywny. Ale to najwyraźniej macie wspólne - dodała, patrząc na mnie znacząco. Wzruszyłem ramionami.
- Nie sądzę... to znaczy, normalnie raczej nie robię takich rzeczy. Nie jeżdżę spontanicznie do innych krajów. Nawet nie wiem za bardzo, co tu robię...
- Myślę, że wiesz doskonale, co tu robisz - poprawiła mnie, uśmiechając się w tajemniczy sposób. - I że jesteś bardziej spontaniczny niż ci się wydaje. Przynajmniej Hubert tak powiedział.
- Tak? - zainteresowałem się. Może rzeczywiście tak było. Bywałem spontaniczny, kiedy chodziło o niego.
- Tak. Powiedział też, że jesteś rozbrajająco przeuroczy i kompletnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. Myślę, że mógł mieć rację. - Kociak powiedział, że byłem przeuroczy . Zanim zdążyłem zdecydować czy powinienem się zaczerwienić, czy zapytać, co jeszcze o mnie mówił, Laura kontynuowała, patrząc mi w oczy i uśmiechając się wyrozumiale: - Słuchaj, będę z tobą szczera, Kuba. Nie wiem, co między wami zaszło, ale rozumiem, że to było coś poważnego. To się zdarza, wszyscy czasami popełniamy błędy i podejmujemy kiepskie decyzje. Wiem też, że kiedy mój syn coś sobie umyśli to bardzo ciężko jest go od tego odwieść. Ale przede wszystkim wiem, że nigdy nie słyszałam i nie widziałam go tak szczęśliwego, jak wtedy, kiedy był z tobą. Wcześniej trochę się martwiłam tym, że był tak zamknięty w sobie i miał tendencję do izolowania się od wszystkiego i skupiania się na pracy... Trzymał ludzi na dystans. - Pokiwałem głową. Wiedziałem, że tak było. - Nie pozwalał nikomu się poznać, poznać swoich słabych stron... Lubił też być zawsze najlepszy - zaśmiała się. - Z jednej strony był bardzo... - Przez chwilę wydawało się, jakby szukała odpowiedniego słowa. - ...zadowolony z siebie, ale nie sądzę, żeby był całkowicie szczęśliwy. Myślę, że był trochę samotny, to ja byłam osobą, której mówił najwięcej, a to i tak nie było wiele. Może... może to było przez nieobecność ojca i przez to, jaką miał z nim relację...
- Myślę, że w jego przypadku to była bardziej potrzeba udowodnienia, że nikogo nie potrzebuje - wtrąciłem cicho. - Nie znosi być zależny. A dopuszczenie do siebie ludzi sprawia, że jest się od nich zależnym.
- Każdy kogoś potrzebuje - zaprotestowała Laura, na co pokiwałem głową, całkowicie się z nią zgadzając. - A potem pojawiłeś się ty i nagle zaczęłam słyszeć, że Kuba powiedział to i Kuba wymyślił tamto... To było tak niecharakterystyczne dla niego. Nigdy wcześniej nikogo nie traktował na tyle poważnie, żeby mi o tym opowiadać, a jak pytałam to zawsze wzruszał ramionami i mówił, że to nie dla niego, a w ogóle to jest zajęty, nie ma czasu na bzdury i mam się odczepić. Aż w końcu któregoś dnia zadzwonił do mnie późno w nocy, wiem, że ty wtedy gdzieś wyjechałeś, i powiedział: „mamo, wydaje mi się, że się zakochałem, co mam zrobić, żeby tego nie spieprzyć?" - powiedziała ze śmiechem. - Nic mądrego mu wtedy nie doradziłam. Bo niby skąd ja miałabym wiedzieć?
- Chyba nikt tego nie wie - zgodziłem się. - Przez dłuższy czas dosyć dobrze sobie z tym radziliśmy. To znaczy z niespieprzaniem tego...
- I co stanęło na drodze? - zapytała z zaciekawieniem, patrząc na mnie uważnie.
- Życie - odparłem prosto, wzruszając ramionami. Laura wpatrywała się we mnie bez słowa, czekając, aż rozwinę tę wypowiedź. Przez chwilę miałem problem z doborem słów. - Czasami po prostu chcemy kilku rzeczy naraz i ciężko jest je ze sobą pogodzić - wyjaśniłem w końcu niezręcznie. Pokiwała powoli głową.
- Myślisz, że uda ci się je pogodzić? - zapytała przenikliwie.
- Mam nadzieję.
- „Mam nadzieję" nie wystarczy.
- Tak - odparłem szybko. - Tak, uda mi się.
- Okej. A myślisz, że jemu się uda?
Tym razem wahałem się chwilę dłużej.
- Mam nadzieję - powtórzyłem. Pokiwała głową, usatysfakcjonowana, po czym westchnęła.
- Wiesz, Kuba, żadna ze mnie specjalistka odnośnie tego, co jest dla was najlepsze, chłopcy. Mogę tylko powiedzieć, co widzę. Hubert ma ciężki charakter i często, kiedy pojawiają się problemy odcina się i udaje, że mu nie zależy. Nie wiem, może to ja zrobiłam mu krzywdę, bo jestem jedną z tych matek, które uważają, że ich dzieci są ósmym cudem świata i nie ma nikogo równie wyjątkowego. Więc być może to moja wina, bo rzeczywiście ma tendencje do skupiania się na sobie, co jest kiepską cechą u partnera. Ty wydajesz mi się bardziej bezkonfliktowy. Sama nie wiem, wydaje mi się, że macie tak różne charaktery, ale jak coś działa tak długo to myślę, że przy odrobinie wysiłku może spokojnie działać dalej, o ile tylko uczucia pozostają te same...
Pokiwałem głową. To była całkiem dobra analiza.
- Myśli pani... przepraszam, myślisz, że same uczucia wystarczą? I wysiłek? Że okoliczności zewnętrzne zawsze da się przeskoczyć?
- A ty tak myślisz? - odbiła piłeczkę, przyglądając mi się uważnie. Zastanawiałem się przez chwilę.
- Kiedyś tak myślałem - przyznałem niezbyt optymistycznie. Pochyliła się w moją stronę.
- Nie pozbywaj się tego - poradziła mi cicho. - A jakbyś jeszcze był w stanie przekonać do tego mojego syna, byłoby świetnie. Czasami nie rozumiem, dlaczego przy całym tym zacięciu artystycznym taki z niego pragmatyk...
Parsknąłem śmiechem. Kilka razy już się nad tym zastanawiałem i też wydawało mi się to jedną z kociakowych sprzeczności.
- Chyba... chyba po prostu pójdę sprawdzić - stwierdziłem w końcu, wzruszając ramionami.
- Sprawdź, a jak się dowiesz, to mi powiedz. Mam ogromną nadzieję, że masz rację - powiedziała z uśmiechem, mrugając do mnie, po czym wstała, podeszła do komody i otworzyła najwyższą szufladę. - Dzwonił wczoraj rano, że wrócił już z Orleanu z powrotem do Paryża, bo ma tam coś do załatwienia... A jak ostatnio był w Paryżu to zatrzymał się u jakiegoś znajomego, jakiegoś Jilla, więc podejrzewam, że znowu u niego jest - oznajmiła, najwyraźniej czegoś szukając.
Mój mózg zatrzymał się na chwilę na informacji, że oczywiście , że był u Jilla , ale przekląłem się w myślach, bo po pierwsze to nie był już czas na takie bzdury, a na tle tego wszystkiego, co się stało Jill wydawał się najmniejszym problemem, a po drugie zupełnie przestałem słuchać Laury, która nadal coś mówiła.
- Cały czas gdzieś wyjeżdża, ja sama przestałam się orientować w tym, co robi... czasami wpada na chwilę i mówi tylko, że nie może zostać, bo następnego dnia musi być w Glasgow czy gdzieś... No ale co ja mogę? Ja już wykonałam swoją robotę, być może lepiej, być może gorzej, a teraz mogę już tylko bezczynnie patrzeć na to, co robi ze swoim życiem i ewentualnie coś doradzić... Jeśli będzie chciał jakiejkolwiek rady, a zwykle nie chce. Wydaje mu się, że wszystko wie najlepiej, myślę, że ewentualnie ty jesteś jedyną osobą, której jeszcze czasami słucha...
Laura najwyraźniej znalazła to, czego szukała, bo wróciła do stolika z kartką i długopisem.
- Wydaje mi się, że dobrze pamiętam adres. Mieszka przy Boulevard de Rochechouart 80 - powiedziała, jednocześnie zapisując. - Poczekaj, daj mi pomyśleć... jak wysiądziesz z pociągu na Paris Gare de Lyon to w zasadzie mógłbyś pojechać tam metrem, najpierw jedynką w kierunku Pont de Neuilly, przesiadłbyś się na Châtelet, a później czwórką w stronę Clignancourt... Musiałbyś wysiąść na Barbès-Rochechouart i pójść w lewo, w stronę placu Pigalle. Albo po prostu weź taksówkę - dodała przepraszającym tonem po chwili zastanowienia, parskając śmiechem i mimo to podając mi kartkę, na której znajdowały się wszystkie wskazówki.
- Naprawdę bardzo dziękuję. Przyjechałem tu zupełnie nie wiedząc, czy to cokolwiek da, więc... - dodałem z zażenowanym uśmiechem, który Laura natychmiast odwzajemniła.
- Naprawdę mam nadzieję, że wszystko pójdzie po waszej myśli, chłopcy. Od początku wam kibicowałam, bo widziałam, jaki dobry miałeś wpływ na Huberta. A nawet, gdyby coś nie poszło po waszej myśli, bo tak też w życiu bywa... tu masz mój telefon - powiedziała, dopisując na kartce numer. - Dzwoń, kiedy tylko chcesz, niezależnie od tego, jak to wyjdzie z Hubertem, zawsze będę o tobie ciepło myśleć i będę do dyspozycji, gdybyś czegokolwiek potrzebował. Okej?
Odebrałem od niej karteczkę z zaskoczeniem, kiwając głową. Mama Kociaka była chyba najmilszą osobą pod słońcem. Jak to było możliwe? Nie to, żeby Hubert nie był miły. To znaczy, no cóż... miewał swoje momenty. Ciężko było mi też uwierzyć, że tak ciepła i kochana osoba mogłaby cierpieć na depresję czy ogólnie mieć jakieś problemy... no cóż, ze sobą. Jednocześnie poczułem niewielką ulgę, bo gdyby rzeczywiście okazało się, że... to chyba nie było tak źle, nie?
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć do salonu wszedł ponownie facet, który jako pierwszy otworzył mi drzwi i najwyraźniej zdziwił go fakt, że nadal tu byłem.
- Qui est-ce? - zapytał Laurę. Bardzo niezręcznie się czułem nie znając języka, który znali wszyscy wokół i przyszło mi do głowy, że powinienem kiedyś nauczyć się cholernego francuskiego.
- C'est Kuba, le copain de Hubert - powiedziała z uśmiechem. Rozpoznałem nasze imiona, więc uznałem, że też się uśmiechnę. Na twarzy faceta pojawiło się zrozumienie. - Kuba, to mój chłopak, Sebastian. Nie zna ani słowa po polsku i ze trzy po angielsku - dodała żartobliwie.
- Enchanté - rzuciłem, bo tyle wiedziałem. Słyszałem wielokrotnie, jak Kociak odpowiadał w ten sposób na czyjeś „miło cię poznać".
Laura odprowadziła mnie do drzwi, upewniając się dokładnie, że wiedziałem, jak dotrzeć na dworzec i że zadzwonię do niej, gdybym zgubił się w Paryżu albo w ogóle, gdyby cokolwiek się stało. Zapewniłem ją, że oczywiście, po czym zarzuciłem na ramię plecak, a ona przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła, po czym ponownie pocałowała w oba policzki z krótkim „au revoir". Odpowiedziałem tym samym, postanawiając od razu zacząć wprowadzać w życie moje postanowienie o nauczeniu się francuskiego, po czym ruszyłem szybkim krokiem w stronę dworca.
Nie tak wyobrażałem sobie swoją pierwszą wizytę w Paryżu. Podróż trwała prawie cztery godziny, więc kiedy wysiadłem z pociągu, byłem już strasznie wykończony. Przez chwilę wpatrywałem się tępo w karteczkę z wytycznymi, którą przygotowała dla mnie Laura i w końcu wsiadłem do metra, ale przegapiłem Châtelet i wysiadłem na następnej stacji, która nazywała się Luwr. Uznałem, że oleję metro, wyszedłem na zewnątrz i zobaczyłem wyrastającą znad innych budynków wieżę Eiffela. Gapiłem się na nią przez chwilę, myśląc "O, cholera, jestem w Paryżu!". Jadąc tutaj cały czas myślałem o Kociaku i ani przez moment o tym, że zaraz znajdę się w jednym z najsłynniejszych miejsc na ziemi. Mieście artystów. Mieście miłości. Adekwatnie.
Po chwilowej zadumie odwróciłem się do wieży plecami i podążyłem w przeciwnym kierunku. Zacząłem iść długą ulicą przed siebie, w stronę, w którą wydawało mi się, że powinienem iść, co jakiś czas posiłkując się Google Maps. Szedłem przez prawie godzinę. Przestało być tak obrzydliwie gorąco i w zasadzie spacer wydawał się idealny, żeby zebrać i przesortować myśli. Na ulicach było mnóstwo turystów. Nie było w tym niczego dziwnego, w końcu to był Paryż, początek lipca i słoneczne, niedzielne popołudnie. Idealny moment na zwiedzanie. Ja nie byłem tutaj po to, żeby zwiedzać, choć rozglądałem się z zainteresowaniem i musiałem przyznać, że miasto było przepiękne. I specyficzne. Przeszedłem przez ulicę pełną burdeli i sex shopów, gdzie panie stojące na rogach proponowały mi różne dziwne rzeczy, których na szczęście nie rozumiałem. Przypomniałem sobie, jak Kociak opowiadał mi o Paryżu i o jego klimacie i stwierdziłem, że miał absolutną rację. Trochę ciężko było mi sobie wyobrazić, że to było jego miasto, które znał praktycznie jak własną kieszeń. Tyle razy chciałem tu przyjechać i wreszcie mi się udało, choć okoliczności były dalekie od idealnych.
W końcu zobaczyłem przed sobą Moulin Rouge - oczywiście, że oglądałem film - ale robiło się coraz później, więc nie zatrzymywałem się, tylko upewniłem się, że musiałem skręcić w prawo i zupełnie nagle, wcześniej niż się spodziewałem, znalazłem się pod Boulevard de Rochechouart 80.
To była kolejna zwyczajna kamienica, chociaż tym razem ulica była bardzo ruchliwa i pełna ludzi. Podszedłem do drzwi i znalazłem na rozpisce nazwisko Jilla - de Laclos, pamiętałem. Dopiero wtedy serce zaczęło mi łomotać, bo nagle zdałem sobie sprawę z tego, że istniało duże prawdopodobieństwo, że Hubert znajdował się obecnie w mieszkaniu zaledwie kilkanaście kroków ode mnie. Mój Kociak tam był, nie wiedziałem co prawda, co robił, być może był zmęczony albo myślał o mnie albo nie myślał o mnie w ogóle i lepiej się bawił z Jillem - nie myśl tak . Nie wiedziałem go od ponad dwóch miesięcy. Kiedy teraz się nad tym zastanawiałem, nie miałem pojęcia, jak przetrwałem ten czas.
Nie mogłem uwierzyć, że być może za chwilę go zobaczę. Nie zastanawiałem się nawet nad tym, co mu powiem. To nie było ważne. Wystarczyło to, że ja spojrzę na niego, a on spojrzy na mnie i być może znowu będziemy Kubą i Hubertem. Błagałem w myślach wszystkie bóstwa, w które nie wierzyłem, żeby okazało się, że jesteśmy na tej samej stronie. Że on chciał wrócić równie bardzo, jak ja. Ludzie w złości mówią różne rzeczy, ale to przecież nie znaczy, że dwie osoby, którym tak dobrze wychodzi bycie razem powinny się rozstać. To byłoby idiotyczne.
Zdałem sobie sprawę, że stałem pod drzwiami od dwudziestu minut w momencie, kiedy podeszła do nich starsza pani, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem i otwierając bramę. Wślizgnąłem się za nią do środka, po czym zacząłem wspinać się po schodach.
Kiedy znalazłem się pod mieszkaniem Jilla, postanowiłem sobie, że nie będę zastanawiał się bez końca i od razu nacisnąłem dzwonek, po czym spędziłem ponad minutę na wyobrażaniu sobie, jak Kociak otwiera mi drzwi.
Niech to on otworzy drzwi. Proszę. Nie chcę rozmawiać z Jillem. Nie wytrzymam już ani chwili dłużej.
Oczywiście moje modły nie zostały wysłuchane i chwilę później usłyszałem stłumione kroki, po czym moim oczom okazał się prawie trzydziestoletni facet z kasztanowymi włosami i niebieskimi oczami. Poznałem go z jego wspólnych zdjęć z Hubertem. Był dosyć dobrze zbudowany i odrobinę niższy ode mnie, ale odrobinę wyższy od Kociaka. W lewej brwi miał okrągły kolczyk, a na przedramieniu bardzo dziwny tatuaż z zegarem.
Na mój widok uniósł brwi, więc prawdopodobnie on również wiedział, kim byłem.
- Hi, I'm looking for Hubert. Is he here? - zapytałem nieco nerwowym tonem.
- You're Kuba. It's nice to finally meet you - odparł w zamian, wcale nie odpowiadając na moje pytanie czy Hubert tu był, czy też nie. Trochę mnie to zirytowało, bo nic innego mnie nie obchodziło, ale postanowiłem być miły, bo ten gość był aktualnie jedyną możliwością kontaktu z Kociakiem, jaką miałem.
- Yeah, likewise - odpowiedziałem z grzeczności. - So...
- No, Kitten's not here. From what I've gathered, he went back to Poland this morning - poinformował mnie, opierając się leniwie o framugę i mierząc mnie spojrzeniem, które można by opisać jako niechętne.
Serce zabiło mi szybciej. Wrócił do Polski? Ale jak to?
Kitten? Serio ?
- Hm... why? - zapytałem zbitym z tropu tonem, nie będąc w stanie wymyślić niczego lepszego. Jill wzruszył ramionami, jakby chciał na siłę pokazać, że go to nie obchodziło.
- Probably he's just done everything he had to do around here... Oh, he might also say something about getting back together with you, so you both can live happily ever after, dancing on the rainbow or something - powiedział, uśmiechając się ironicznie, po czym zmierzył mnie oceniającym spojrzeniem. - To be honest, I don't see the appeal...
Uniosłem brwi, bo ten facet był naprawdę chamski, ale uznałem, że nie miałem czasu na to, żeby się z nim sprzeczać o zasady dobrego wychowania. Obchodził mnie tylko Hubert, a Hubert był w Polsce... Co za bzdura, ja byłem we Francji, a on był w Polsce. Ta cholerna ironia losu uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Nie byłem w stanie wymyślić żadnego powodu, dla którego miałbym dalej tu stać i rozmawiać z tym wrednym typem, więc postanowiłem zrobić taktyczny odwrót.
- Okay, so I'll just go, sorry for interrupting... - zacząłem, zawracając z powrotem w stronę schodów.
- Yeah, sure. No problem - rzucił Jill. - Oh, right... and I'm sorry that I fucked your boyfriend - dodał złośliwym tonem, wzruszając ramionami, jakby to nie było nic wielkiego, po czym zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Przez chwilę zastygłem na klatce schodowej, zupełnie nie mogąc się poruszyć, po czym bez udziału swojej woli zacząłem schodzić na dół. Mój umysł był jednocześnie czystą kartką, jak i generował milion myśli na sekundę. Wyszedłem z kamienicy, przeszedłem kilka kroków, usiadłem na murku, zapaliłem papierosa i dopiero wtedy pozwoliłem sobie pomyśleć o tym, co właśnie usłyszałem.
Oczywiście facet mógł kłamać, ale sądząc po jego wyrazie twarzy nie sądziłem, żeby tak było. Moja wyobraźnia zaczęła podsuwać mi straszne obrazy i przez chwilę czułem się, jakbym miał za chwilę zwymiotować, tak bardzo nie chciałem ich w swojej głowie.
Zapaliłem drugiego papierosa i moje myśli powoli zaczęły robić się bardziej klarowne. Okej, w takim razie... stało się i tyle. Trzeba będzie to jakoś ogarnąć. Bardzo próbowałem skupić się na konkretach, na przykład na tonie, w jakim Jill wypowiedział ostatnie zdanie, bo chyba był trochę zazdrosny i być może rzeczywiście żywił do Huberta jakieś uczucia (wiedziałem wiedziałem wiedziałem), bo sprawiał wrażenie zirytowanego właśnie faktem, że Kociak wrócił do Polski. Do Polski, czyli do mnie. Zatem cokolwiek nie zaszło, cokolwiek z kimkolwiek nie zrobił - ostatecznie chciał wybrać mnie. Przynajmniej tak sobie wmawiałem. Przypomniały mi się słowa Laury - wszyscy czasami popełniamy błędy i podejmujemy kiepskie decyzje - i uczepiłem się tej myśli, bo tak bardzo chciałem, żeby to była prawda, a przecież dla Huberta ja byłem tą dobrą decyzją, a wszystko inne było błędem. Kociak nie mógł tak naprawdę być zainteresowany nikim innym, mogłem go wkurwiać, mógł mnie nie znosić, ale mógł wybierać pomiędzy mną a mną i ewentualnie mną. Innej opcji nie brałem pod uwagę. Różni ludzie mieli różne rzeczy, ale serce Huberta Kocińskiego należało do mnie i niech mnie szlag trafi, jeśli pozwolę, żeby to kiedykolwiek się zmieniło. Aż mnie zmroziło w środku, kiedy pomyślałem sobie, że nawet we własnych myślach brzmiałem jak desperat i psychol.
A później przez jakiś czas nie mogłem uwolnić się od myśli, że Jill powiedział, że he... fucked ... my boyfriend. Nie byłem w stanie sobie tego nawet wyobrazić, bo to nie było możliwe, żeby Kociak pozwolił mu na... zrobienie tego, co mogłem robić tylko ja. I kiedyś Darek, ale on był już mocno nieaktualny. Nikt inny, nigdy. Więc to absolutnie nie było możliwe. Prawda? Prawda?
Ostatecznie udało mi się uspokoić i zamówiłem taksówkę z zamiarem pojechania na lotnisko, a czekając na nią myślałem tylko o tym, że Hubert wrócił do Polski. Wrócił do mnie, ponieważ gdziekolwiek by nie był... z kimkolwiek by nie był... Kociak był mój i zawsze już będzie, a ja zawsze będę jego, bo tak po prostu działał wszechświat. Jasne, to bolało, ale bardziej bolało w stylu „coś ty, do cholery, odwalił, kotku". Bolało to, że Hubert, z całą jego pasją i oddaniem, mógłby robić to z kimś innym niż ze mną. Bardziej niż cokolwiek innego chciałem stanąć naprzeciw niego i sprawdzić, czy mi o tym powie i w jaki sposób mi o tym powie, bo wiedziałem dokładnie, jak Hubert mówił o rzeczach, które go obchodziły lub nie obchodziły, przez które czuł się winny albo jak dupek, albo których żałował. Wtedy będę wiedział na pewno. Jednak pomimo bólu i jakiegoś bardzo stłumionego, ale głębokiego, nieprzyjemnego ukłucia w moich wnętrznościach, które rozpoznałem jako rozczarowanie - bo serio , dwa miesiące to nie cholerna wieczność, jestem pewien, że byłbyś w stanie przez ten czas powstrzymać się od wyruchania kogoś, kto nie jest mną , ty pieprzony draniu, zasługujesz za to na dziesiątki godzin ciężkich robót i podlizywania się - zszokowało mnie to, jak bardzo w moich oczach to niczego nie zmieniało.
Dotarłem na lotnisko po dziewiętnastej i jakimś sposobem znalazłem samolot do Krakowa o wpół do dziewiątej. Misja znalezienia Huberta trwała dalej, ale teraz już wiedziałem dokładnie, gdzie był. Pojechał do domu, więc mógł być tylko w naszym mieszkaniu, nigdzie indziej.
Przyszło mi do głowy, że wrócił tego samego ranka, kiedy ja poleciałem do Francji. Mogliśmy się minąć dosłownie o minuty. Kiedy ja jechałem na lotnisko, on być może wracał z lotniska. Znowu cholerna ironia losu.
Zadzwoniłem jeszcze w międzyczasie do Ady, żeby zdać jej relację z rozwoju sytuacji. Była podejrzanie rozbawiona faktem, że przeleciałem się zupełnie niepotrzebnie do Francji, ale z drugiej strony podekscytowana tym, że Hubert wrócił i że w końcu go znalazłem (prawie), chociaż nie tam, gdzie się spodziewałem. W końcu oświadczyła pocieszającym tonem, że „przynajmniej widziałem Paryż", po czym kazała mi się skupić na Hubercie i nie przejmować się niczym innym (jakby musiała mnie do tego przekonywać). Kiedy znalazłem się w przestworzach po raz drugi tego samego dnia, przeszło mi przez myśl to, jakie moje życie stało się pokręcone.
Czas zaczął płynąć trochę szybciej i trochę wolniej jednocześnie. Przemierzyłem drogę z lotniska na Kazimierz jak na autopilocie i zanim się obejrzałem, byłem na Estery szesnaście. Dziwna była myśl o byciu w domu i o tym, że być może Hubert również był w domu. Zupełnie, jakby nic się nie zmieniło, a przecież zmieniło się wszystko i miałem świadomość tego, że wszystkie te rzeczy, które w mojej głowie miały pójść łatwo, mogły wcale nie pójść łatwo. Byłem tak wykończony, że ledwo utrzymywałem trzeźwość myślenia, a wiedziałem, że czekało nas jeszcze wiele godzin rozmów i wyjaśniania. Jeśli mamy coś zrobić, to niech to będzie wyrzucenie z siebie wszystkiego, co nam leżało na sercach. Nie mieliśmy innego wyjścia.
Albo Hubert zatrzaśnie mi drzwi przed nosem. Tak też mogło się to skończyć, w końcu Jill mógł powiedzieć w złości cokolwiek, nawet po to, żeby specjalnie wprowadzić mnie w błąd, a zresztą w ogóle nie miałem do niego zbyt wielkiego zaufania. Starałem się nie brać jednak takiej opcji pod uwagę nawet w myślach.
Wszedłem na górę i zdążyłem wyciągnąć klucze, kiedy nagle drzwi otworzyły się i zobaczyłem go, stojącego w progu w trampkach i w czarnej marynarce, wyraźnie gotowego do wyjścia. Przeszło mi przez myśl, że gdyby wyszedł parę minut wcześniej, być może znowu byśmy się minęli.
Przez moment obaj zamarliśmy. Kociak wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, jakby kompletnie nie spodziewał się mnie tutaj zobaczyć. Wykorzystałem te kilkanaście sekund, żeby mu się przyjrzeć.
Z jednej strony wyglądał tak samo, jak zawsze, a z drugiej zupełnie inaczej. Miał krótkie włosy, i to takie zupełnie krótkie. Nie byłem pewien czy to do niego pasowało, czy wręcz przeciwnie. Zastanawiało mnie, co go do tego skłoniło i przez chwilę pozwoliłem sobie na krótki, ale dramatyczny wewnętrzny lament, no bo gdzie są moje loki?! I był też nieogolony, wyraźnie od dawna. Kociak nigdy nie pozwalał sobie zbyt długo być nieogolonym. To akurat dodawało mu mnóstwo uroku. Sprawiał też wrażenie zmęczonego, jego oczy były bardzo podkrążone, jakby nie spał od co najmniej kilku nocy. Miał lekko rozszerzone źrenice i był bardzo blady. Mimo, że wyglądał elegancko, odnosiłem wrażenie, jakby chciał tym wszystkich oszukać, żeby tylko nikt nie zorientował się, jak bardzo źle się trzyma. Był też bardzo chudy. Bardziej niż kiedykolwiek, kiedy go widziałem.
Błądziłem wzrokiem po jego twarzy, starając się wychwycić każdą drobną zmianę, każde napięcie i wszystko, co mogłoby być tutaj nie na swoim miejscu, bo znałem tę twarz lepiej niż swoją własną. Nie byłem w stanie do końca stwierdzić, czym to było spowodowane, ale wydawał się tak kompletnie inny . Starszy? Smutniejszy? Nie miałem pewności.
Kiedy tak staliśmy, nie odrywając od siebie wzroku, nagle zaczęła wypełniać mnie tak ogromna ulga, że przez chwilę miałem wrażenie, jakby miała rozsadzić mnie od środka. Był tutaj, mogłem go fizycznie doświadczyć i upewnić się, że nic mu nie było. W końcu po jakiejś minucie gapienia się Hubert jakby zgarbił się i skulił się w sobie, przez moment patrząc w podłogę, po czym znowu na mnie spojrzał, tym razem niepewnie, przygryzł dolną wargę i otworzył usta, wyraźnie zamierzając coś powiedzieć. Nie wiedziałem, co to było i póki co mnie to nie obchodziło.
- Zamknij się - rzuciłem, czym chyba tak go zaskoczyłem, że rzeczywiście mnie posłuchał. Zerknąłem na zegarek, żeby się upewnić, po czym uśmiechnąłem się nieco drżącym uśmiechem i dodałem: - Wszystkiego najlepszego.
- Co? - zapytał cichym, zdezorientowanym tonem, mrugając niepewnie. Jego głos brzmiał na nieco zachrypnięty. Najwyraźniej ostatnią rzeczą, o której myślał były jego urodziny. Wcale mnie to nie dziwiło.
- Od czterech minut jest siódmy lipca - wyjaśniłem beztroskim tonem, wzruszając ramionami, po czym zrobiłem dwa kroki do przodu i jakby nigdy nic, kompletnie nie pytając go o zdanie owinąłem ramiona wokół jego szyi.
Można nazwać to głupotą, naiwnością, romantyzmem i prawdopodobnie mnóstwem innych pobłażliwych określeń, ale serio, trzeba mieć priorytety. A kiedy mam do wyboru martwienie się o Kociaka, krzyczenie na Kociaka bądź przytulenie Kociaka, zawsze wybieram to ostatnie. To po prostu instynkt.
__________________________
* Pink Floyd - "Wish you were here"
Tłumaczenia:
Est-ce que je peux aider? - W czym mogę pomóc?
Do you speak english, maybe? I'm looking for Laura Kocińska - Mówisz może po angielsku? Szukam Laury Kocińskiej
Wait - Poczekaj
Qui est-ce? - Kto to?
C'est Kuba, le copain de Hubert - To Kuba, chłopak Huberta
Hi, I'm looking for Hubert. Is he here? - Cześć, szukam Huberta. Jest tutaj?
You're Kuba. It's nice to finally meet you - Ty jesteś Kuba. Miło cię w końcu poznać.
Yeah, likewise. So... - Tak, wzajemnie. Więc...
No, Kitten's not here. From what I've gathered, he went back to Poland this morning - Nie, Kotka tu nie ma. Z tego, co wiem, wrócił dzisiaj rano do Polski.
Hm... why? - Hm... dlaczego?
Probably he's just done everything he had to do around here... Oh, he might also say something about getting back together with you, so you both can live happily ever after, dancing on the rainbow or something. To be honest, I don't see the appeal... - Pewnie po prostu zrobił już wszystko, co miał tutaj do zrobienia... Och, mógł coś jeszcze wspomnieć o wróceniu do ciebie, żebyście mogli żyć długo i szczęśliwie, tańcząc razem na tęczy czy coś. Szczerze mówiąc, nie widzę powodów do zachwytu...
Okay, so I'll just go, sorry for interrupting... - Okej, w takim razie ja już pójdę. Przepraszam, że przeszkodziłem...
Yeah, sure. No problem. Oh, right... and I'm sorry that I fucked your boyfriend - Jasne, nie ma problemu. Och, no tak... no i przepraszam, że przeleciałem twojego chłopaka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro