Rozdział XVIII, w którym nie potrafimy tak po prostu odpuścić
Right from the start
you were a thief, you stole my heart
and I your willing victim
I let you see the parts of me
That weren't all that pretty
And with every touch you fixed them.
Now you've been talking in your sleep - Oh oh
Things you never say to me - Oh oh
Tell me that you've had enough
Of our love, our love.*
7 listopada 2013 roku
- Co tu robisz? - zapytałem niepewnie, siadając naprzeciwko niej i nie wiedząc za bardzo, w którą stronę patrzeć. Moja mama wyglądała na odpowiednio zawstydzoną.
- Zastanawiałam się nad tym bardzo długo... - zaczęła, gdzieś po drodze gubiąc resztę myśli. Nie odzywała się przez chwilę. - W końcu doszłam do wniosku, że... doszłam do wniosku, że całkowicie zwariowałam. Bo ja tu siedzę i myślę o bzdurach, a moje dziecko jest gdzieś w świecie i zastanawia się, dlaczego się do niego nie odzywam. I uznałam, że... że moje wątpliwości są tutaj zdecydowanie mniej ważne.
Uśmiechnąłem się, czując się nieco pewniej.
- Twoje wątpliwości są bardzo ważne - zaprotestowałem. - Ale wolałbym, żebyśmy mogli o nich porozmawiać, zamiast... no nie wiem, stracić kontakt.
- Oczywiście, że nie - zapewniła mnie mama. - Przepraszam, że w ogóle na to pozwoliłam. Po prostu... to był trudny miesiąc. Nie wiedziałam, co myśleć, a twój ojciec wcale mi tego nie ułatwiał...
Westchnąłem, bo nie miałem pojęcia, jak inaczej zareagować. Mama spojrzała na mnie ze zrozumieniem.
- Będę nad nim pracować. Zrobię... zrobię, co w mojej mocy, ale to może trochę zająć. On też musi się z tym oswoić. Wszyscy musimy. Wiesz... zaskoczyłeś nas - dodała, parskając śmiechem na to niedomówienie.
- Wiem - stwierdziłem. - Przepraszam, ale nie sądzę, żeby był jakiś delikatniejszy sposób na przekazanie tego.
- Pewnie masz rację. - Pokręciła głową, śmiejąc się cicho. Byłem coraz bardziej zrelaksowany. Wyglądało na to, że wcale nie było tak źle. - Fajny ten twój Hubert - dodała po chwili, nie patrząc na mnie i uśmiechając się do siebie.
- Mówiłem ci. Najlepszy. Mam znakomity gust - odparłem bez wahania, szczerząc zęby. Roześmiała się, kręcąc głową.
- Chociaż tyle. To znaczy, jeśli już masz być... to nie wybrałeś źle. Przepraszam, nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało... - zaczęła natychmiast tłumaczyć, ale przerwałem jej.
- Nie przepraszaj, nie musisz uważać teraz przy mnie na każde słowo, okej? Wystarczy mi, że możemy normalnie pogadać. Cokolwiek powiesz, nie obrażę się. Raczej - dodałem po chwili zastanowienia.
Moja mama pokiwała głową, wyglądając, jakby jej ulżyło. Najwyraźniej sama też do końca nie wiedziała, jak się zachować.
- Wiesz, trochę mnie zabolało, że powiedziałeś Darii i Tomkowi, zanim powiedziałeś mi - przyznała. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem, na co przewróciła oczami. - Daj spokój, to było jasne, że wiedzieli. Nie było żadnego zaskoczenia, jak w domu wybuchła kłótnia Tomek zaczął cię natychmiast bronić, bez mrugnięcia okiem. Jak potem zadzwoniłam do Darii było to samo. Jak... jak długo wiedzieli?
- Od zeszłych świąt - przyznałem niechętnie, patrząc gdzieś w bok. - Duśka dłużej.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Wiesz, nie sądziłam, że jesteście tak dobrzy w utrzymywaniu tajemnic.
- To nie była ich wina - obroniłem ich natychmiast. - Nie mogli nic powiedzieć, to nie był ich sekret.
- Wiem, wiem. Po prostu... przez te wszystkie miesiące rozmawiałam z nimi tysiące razy, i z tobą, i... nic, ani słowa. Ale rozumiem to - dodała szybko, nie chcąc najwyraźniej, żebym czuł się nadmiernie winny. - I sądząc po pozostałych reakcjach twoje obawy były całkowicie uzasadnione - westchnęła, wyglądając, jakby coś bardzo ją dręczyło. - Wstyd mi za nich, wiesz?
- Przecież ty za nich nie odpowiadasz. Nie zmusisz ich do tego, żeby myśleli inaczej. Nikt ich do tego nie zmusi. Może... może zawsze tak będzie i będziemy musieli po prostu się z tym pogodzić - powiedziałem, przełykając ciężko ślinę.
- Nie... nie - zaprotestowała moja mama słabym głosem. - Nie pozwolę, żeby zniszczyli moją rodzinę. Jakoś... jakoś sobie z tym poradzimy, nawet jeśli będę musiała was wszystkich do tego zmusić.
Parsknąłem śmiechem, słysząc determinację w jej głosie, a jednocześnie czując ulgę. Powiedziała, że nie pozwoli im zniszczyć jej rodziny. Im , a nie mi . Jakby to nie była jednak moja wina. Przez chwilę oboje milczeliśmy.
- Więc... co u ciebie słychać? Jak sobie radzisz? - zapytała w końcu miękkim tonem.
Wciągnąłem głośno powietrze i jakby nigdy nic zacząłem mówić.
- W pracy jest dosyć ciężko... mam nawał roboty, ale to właśnie chciałem robić, więc nie ma na co narzekać... Konkurencja jest dosyć duża i nie podoba mi się za bardzo ta atmosfera rywalizacji między aplikantami, zupełnie jakbyśmy nie mogli wszyscy pracować wspólnie, musimy podkładać sobie nawzajem nogi. Poza tym wszystko jest raczej w porządku. Hubert dużo wyjeżdża, ale tego nie przeskoczymy. Robi... naprawdę robi karierę, wiesz?
- Wiem - przytaknęła z uśmiechem. - Rozmawialiśmy o tym. To niesamowicie zdolny chłopak, prawda?
- Nawet nie masz pojęcia - pokiwałem głową w entuzjazmem. - No, więc jeździ cały czas i robi kolejne wystawy, ale to dobrze, nie? Pokłóciliśmy się wczoraj trochę, ale to nic poważnego. Przynajmniej tak mi się wydaje. Mam nadzieję.
- Zdecydowanie nie sprawiał wrażenia, jakbyście byli pokłóceni. Zrobił ci całkiem dobrą reklamę - poinformowała mnie, uśmiechając się lekko. Uniosłem brwi z zaskoczeniem.
- Hm. Będę musiał mu to wypomnieć - stwierdziłem, na co mama parsknęła śmiechem.
- To on cię broni, a ty tak się odpłacasz? - zapytała z rozbawieniem, po czym pokręciła głową. - Ale poważnie... miałam swoje wątpliwości, ale teraz widzę, że... wydajecie się naprawdę niezłą parą. Nie sądziłam, że to powiem, ale chyba nigdy nie polubiłam żadnego z... partnerów... moich dzieci tak bardzo. Wiesz, że prosto z mostu kazał mi się wyluzować i przestać owijać w bawełnę? - zapytała, marszcząc brwi i wyglądając, jakby nie była pewna czy być urażona, czy rozbawiona. Parsknąłem śmiechem.
- Tak, to brzmi jak on. Nie ma kompletnie żadnej przyzwoitości - przyznałem. Cholera, w moich ustach to i tak zabrzmiało jak komplement.
- To było odświeżające. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale... wiesz, zastanawiałam się, jak to się w ogóle stało i Hubert trochę mi opowiedział, tylko pokrótce, i... sama nie wiem. Chyba nadal ciężko mi uwierzyć w to, że twoje życie tak się zmieniło - dokończyła, parskając nerwowym śmiechem.
- Co ci powiedział? - zapytałem, nie mogąc powstrzymać zaciekawienia.
- Powiedział mi mniej więcej, jak się poznaliście... i jak to się rozwinęło od tamtego momentu. Nie mówił zbyt wiele, raczej ogólnie. Ale rozumiem, jak bardzo wtedy cię to męczyło, wiesz? To znaczy na początku. Przepraszam, że nie było mnie wtedy z tobą. Że w żaden sposób ci nie pomogłam.
- Nie pomogłaś mi dlatego, że niczego ci nie powiedziałem. Więc to tym bardziej nie twoja wina. Chwilami nawet chciałem ci powiedzieć, ale... no cóż.
Zapadła chwila ciszy, która jednak zupełnie mi nie przeszkadzała. Od dawna nie czułem się tak lekko. Miałem kolejnego sojusznika, najważniejszego sojusznika. Poza tym większość rodziny miałem po swojej stronie. Było dobrze. Bardzo dobrze.
Już otwierałem usta, żeby powiedzieć coś jeszcze - cokolwiek, kiedy zza drzwi balkonowych niepewnie wyłonił się Hubert.
- Mogę? - zapytał, rozglądając się. Uśmiechnąłem się, a moja mama natychmiast odparła:
- Oczywiście, że tak. - Hubert postawił przed nią filiżankę z kawą, po czym usiadł koło mnie.
- Czy zanim wszedłem też panowała taka niezręczna cisza? - zapytał po chwili, spoglądając to na mnie, to na moją mamę, która parsknęła śmiechem.
- Pracujemy nad tym - odparła wesoło, po czym Kociak zdołał odwrócić naszą uwagę, gadając coś o mojej najnowszej sprawie. Westchnąłem, czując się kompletnie surrealistycznie, podczas gdy moja mama i Hubert gawędzili beztrosko. Czasami moje życie osiągało po prostu zbyt wysoki poziom absurdu.
***
- To było... dziwne - stwierdziłem chwilę po tym, jak zamknąłem drzwi za moją mamą. Hubert wszedł do kuchni bez słowa, więc pomyślałem, że chyba mnie nie usłyszał. - Słyszysz? Powiedziałem, że to było dziwne - powtórzyłem, idąc za nim. Stanąłem w drzwiach i zamrugałem, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. - Czy mi się wydaje, czy ty nadal się do mnie nie odzywasz?
Kociak tylko wzruszył ramionami, ale na jego ustach czaił się ledwo zauważalny cień uśmiechu. Przewróciłem oczami.
- No daj spokój... - poprosiłem, podchodząc do niego i przytulając się do niego od tyłu. - To nie fair, przy mojej mamie byłeś dla mnie miły...
- Nie do końca, byłem miły dla niej. Do ciebie praktycznie nie odezwałem się słowem - zaprotestował, próbując odwrócić się w moją stronę, ale mu nie pozwoliłem.
- Nie wierzę ci, powiedziała mi, że mówiłeś o mnie same dobre rzeczy... - stwierdziłem z przekonaniem, ale Kociak natychmiast zaczął kręcić głową.
- No i co z tego? Jesteś mój, więc jestem po twojej stronie. Jak nie podoba mi się jakaś moja praca to i tak jej bronię i mówię, że jest zajebista. Tak samo nawet, jeśli nie lubię cię akurat w danym momencie, ciebie też będę bronił, okej?
- Nie jestem pewien czy to, co właśnie powiedziałeś było słodkie, czy powinienem poczuć się dotknięty. Tak naprawdę mnie lubisz, prawda? - zapytałem najbardziej niewinnym tonem, jakim tylko się dało, jednak Hubert pozostał niewzruszony.
- Nie, nie lubię cię - odparł obojętnie, wyrywając się z mojego uścisku i wracając do krzątania się po kuchni. - Zachowujesz się absurdalnie i wpędzasz mnie w poczucie winy, kiedy powinienem być po prostu... zadowolony z siebie i cieszyć się tym, co udało mi się osiągnąć. A ty odwracasz od tego uwagę i robisz z siebie ofiarę. Podczas gdy nie masz do tego absolutnie żadnego powodu.
- Masz rację. Przepraszam - spróbowałem, na co Hubert spojrzał na mnie spode łba.
- Serio, Kuba?
- Okej, okej. Wcale nie przepraszam, poza tym nie uważam, żebym nie miał do tego żadnego powodu...
- Czy w jakikolwiek sposób zasugerowałem ci, że jeśli spotykam się z kimś, kto nie jest tobą to automatycznie zdradzam cię z tą osobą? - przerwał mi ostrym tonem, w odpowiedzi na co przewróciłem oczami.
- To nawet nie o to chodzi. Nawet nie dałeś mi znać ani nie zapytałeś, czy...
- To teraz muszę pytać cię o zgodę? Nie bądź śmieszny, Kuba. - Hubert zawahał się przez chwilę, jakby zastanawiał się, jak wyrazić to, co miał na myśli. - Wiesz, jaką jestem osobą. Nigdy nie byłem zbyt dobry w... dostosowywaniu się do czegokolwiek. Ale od początku właśnie tacy byliśmy, nie musieliśmy się kontrolować, nie musieliśmy sobie nic udowadniać. I to jest fantastyczne, dla mnie przynajmniej. Ja ci ufam całkowicie, więc nie wiem, dlaczego ty nie możesz...
- Ja też ci ufam - zaprotestowałem, podchodząc do niego powoli. - Po prostu czasami... Nie wiem, może za bardzo się angażuję...
- Uważasz, że jesteś bardziej zaangażowany w nas niż ja? - zapytał Hubert, marszcząc gniewnie brwi. Najwyraźniej wahałem się z odpowiedzią o parę sekund zbyt długo. - To jest po prostu niewiarygodne. Kuba, rozumiem, że mogłeś mieć wątpliwości na początku, ale teraz? Może... nie wiem, może nie okazuję tego tak często, ale przecież mnie znasz. Lepiej niż ktokolwiek inny, więc nie wiem, jak możesz w ogóle myśleć, że...
- Wiem. Wiem, kotku, nie musisz tego ani okazywać, ani mówić, ja wiem - zapewniłem go. - Mimo, że najwyraźniej mnie nie lubisz, ale nadal w to nie wierzę - dodałem z szerokim uśmiechem. Widziałem, że Kociak próbował się powstrzymać, ale nie był w stanie też się nie uśmiechnąć. Odetchnąłem z ulgą, myśląc, że być może kryzys został zażegnany.
- Okej, okej. To znaczy, nadal cię nie lubię, ale... okej - odparł, przewracając oczami. Objąłem go ramionami, ale pozostał niewzruszony.
- Przepraszam - powtórzyłem, chowając twarz w jego włosach.
- Wiesz, że nie o to chodzi, po co mi twoje „przepraszam", skoro wiem, że następnym razem zareagujesz dokładnie tak samo...
Roześmiałem się, wzruszając ramionami.
- Co mogę zrobić? Jestem już za stary, żeby się zmienić.
Kociak rozważał to przez moment, po czym przytaknął poważnie.
- Masz rację, jesteś strasznie stary.
Położyłem dłoń na sercu, robiąc zranioną minę.
- Jak możesz? Masz świadomość tego, że podchodzę pod trzydziestkę? Trzydziestkę! Wiesz, jakie do uczucie? - zawołałem dramatycznie.
- Skąd miałbym wiedzieć? Ja jestem młody i piękny - odparł bez wahania, na co parsknąłem śmiechem, po czym jak gdyby nigdy nic przygwoździłem go do ściany. Przez chwilę szarpał się, żeby się wydostać, po czym dał sobie spokój.
- Wypuść mnie... - zajęczał, na co pokręciłem głową ze śmiechem.
- A nie będziesz się już ze mną kłócił? - zapytałem przebiegłym tonem.
- Ja? - zawołał Kociak z oburzeniem. - A kto to wszystko zaczął? Poza tym jak mam się z tobą nie kłócić, kiedy tak mnie wkurzasz...
- Wiesz, że zmniejszasz swoje szanse na zostanie wypuszczonym? - rzuciłem beztrosko, zarabiając sobie mordercze spojrzenie.
- Brutal - stwierdził urażonym tonem. Zbliżyłem się jeszcze bardziej, na co odwrócił głowę. - Naprawdę myślisz, że teraz będę się z tobą całował? To podchodzi pod molestowanie.
- Będziesz się ze mną całował, jak cię wypuszczę? - zapytałem kalkulującym tonem.
- Wiesz, że mógłbym ci po prostu powiedzieć, że tak, a potem uciec? - odpowiedział, ledwo powstrzymując parsknięcie śmiechem.
- Ale nie jesteś tak okrutny, prawda? - zapytałem niewinnie. Kociak przewrócił oczami, po czym wyciągnął głowę na tyle, na ile był w stanie i przycisnął swoje usta do moich, tylko na sekundę.
- Nie w stosunku do ciebie, nie - powiedział cicho, korzystając z chwili mojej nieuwagi i wymykając się z mojego uścisku, a następnie z kuchni. - Naiwniak - rzucił przez ramię, na co zaśmiałem się, wychodząc za nim.
- Tak mnie traktujesz? A ja tu martwiłem się przez całą noc, czekając na ciebie...
- Ty musiałeś czekać na mnie całą noc? - zapytał Kociak, odwracając się i spoglądając na mnie gniewnie. - Otworzyłem drzwi, spodziewając się dostawcy pizzy, a w zamian zobaczyłem twoją matkę, to dopiero była trauma!
Nie mogąc wytrzymać, parsknąłem śmiechem i podszedłem do niego, znowu obejmując go ramionami.
- Kocham cię, wiesz?
Ponieważ zawsze dobrze było powiedzieć to na głos. Hubert wzruszył ramionami, nie patrząc na mnie i sprawiając wrażenie niezainteresowanego.
- A ty mnie kochasz? - dodałem niepewnie. Tym razem Kociak spojrzał na mnie, po czym przewrócił oczami.
- Oczywiście, że tak - odparł, machając ręką, zupełnie jakby sprawa była zupełnie oczywista.
- Więc może byśmy sobie trochę odpuścili, co? - zapytałem nagle poważnym tonem. - Ja spróbuję odpuścić tobie, a ty w zamian odpuścisz trochę mi i moim napadom obłędu. Nic nie poradzę na to, że jestem wariatem. Okej?
Kociak uśmiechnął się, kręcąc głową z rezygnacją.
- Dobra. Myślę, że to wcale nie taki zły pomysł. Mimo, że twój - dodał wrednie. Westchnąłem. Z Hubertem nic nigdy nie mogło być proste.
Już zamierzałem odpowiedzieć coś równie zgryźliwego, kiedy usłyszałem dzwonek telefonu. W kilku krokach dotarłem do salonu.
- Halo? - rzuciłem, nawet nie zerkając na wyświetlacz.
- Cześć, stary - usłyszałem głos mojego brata i uśmiechnąłem się do siebie.
- Siema, co słychać? - zapytałem, wychodząc z telefonem na balkon. Cały ten dzień był emocjonalną kolejką górską pełną sprzecznych wrażeń, poza tym zawsze męczyło mnie, kiedy Hubert był na mnie zły, nawet jak uważałem, że miałem rację - a w tym wypadku nadal byłem o tym przekonany. Odpaliłem papierosa, przekładając telefon do drugiej ręki.
- Słuchaj, mam wieści, więc dzwonię do wszystkich po kolei - poinformował mnie Tomek, na co nadstawiłem uszu. Wieści w wykonaniu Tomka nie zawsze były bezpieczne. - Oświadczyłem się.
- O rany, komu?! - wyrwało mi się, zanim byłem w stanie na dobre przemyśleć całą sytuację. Niemal czułem, że gdyby mój brat tu był wpatrywałby się we mnie z niedowierzaniem.
- No jak to komu? Ewelinie! - zawołał.
- No tak... tak, oczywiście, że tak - wymamrotałem, próbując ułożyć to sobie w głowie i nie spanikować. - Nie wydaje ci się, że to trochę... za wcześnie? - zapytałem, starając się utrzymać delikatny ton i go nie urazić. O co chodziło z tymi ludźmi, którzy przychodzili do nas i oznajmiali, że się żenią? Co to miało być, jakiś sezon ślubny?
- Za wcześnie? Dlaczego? - zapytał bez zrozumienia.
- No wiesz... byłeś już wcześniej żonaty i niezbyt dobrze się to skończyło...
- To znaczy, że powinienem już nigdy tego nie robić? - zapytał defensywnym tonem.
- Nie, nie - zapewniłem go natychmiast. - Tylko wiesz... ona jest bardzo młoda, ma ledwo dwadzieścia lat. Ma jeszcze mnóstwo czasu, żeby...
- No cóż, zgodziła się - przerwał mi Tomek, nie brzmiąc na zachwyconego. - Chyba my sami wiemy, co jest dla nas najlepsze. A jeśli ja jestem pewny i ona jest pewna to...
- Okej, okej - skapitulowałem szybko. - A co na to jej rodzice? - dodałem nerwowo.
- No cóż... nie są przeszczęśliwi z tego powodu - przyznał niechętnie, a ja byłem przekonany, że było to grube niedopowiedzenie. - Ale miałem nadzieję, że chociaż ty będziesz się cieszył.
- Cieszę się - zawołałem, zastanawiając się czy mój entuzjazm brzmiał tak sztucznie, jak mi się wydawało.
- To świetnie, ponieważ jesteś mi potrzebny. - Ups. Czyli dopiero teraz Tomek przechodził do rzeczy. - Ewelina chce, żeby nasze rodziny się poznały. Żeby jej rodzice zobaczyli, że jesteśmy porządni i normalni, i może wtedy będą bardziej skłonni do... nieutrudniania nam życia.
- Okej... - stwierdziłem powoli. - Co to ma wspólnego ze mną?
- No właśnie do tego zmierzam. Robimy imprezę zaręczynową u nas w domu, bo mama się uparła, że ona wszystko zorganizuje. Rodzice się spotkają, polubią się, a przy odrobinie szczęścia spojrzą na mnie w nowym świetle i stwierdzą nagle, że jestem idealnym materiałem na zięcia. Dobry plan, co?
- Znakomity - przyznałem ironicznie. - Czekaj, czemu...
- No, więc oczywiście musisz przyjechać. Być może nawet Duśce uda się dotrzeć. Ma być kameralnie, tylko my, Ewelina, jej siostra i jej mąż, no i jej rodzice. No i oczywiście dziewczyna Artura, której imienia znowu nie pamiętam, i Hubert.
- Hubert? - powtórzyłem głucho, próbując objąć umysłem to, co właśnie powiedział. - Poczekaj chwilę. - Pokręciłem głową. - Chcesz, żeby Hubert przyjechał do naszego domu i po raz pierwszy poznał ojca i Artura, podczas gdy będą tam też rodzice twojej dziewczyny, których chcesz do siebie przekonać? W jakiej alternatywnej rzeczywistości fakt, że twój brat pojawi się z innym facetem miałby ci w tym pomóc? - zapytałem z niedowierzaniem, na co Tomek prychnął zdegustowany.
- Cóż, jeśli okaże się, że są homofobami, to wcale nie chcę ich do siebie przekonywać - stwierdził bez wahania, na co zrobiło mi się nieco cieplej na sercu. - Ale Ewelina twierdzi, że nie są, a ja chcę, żeby była tam cała moja rodzina, do której należycie i ty, i Hubert. Jeśli ojcu albo Arturowi się to nie spodoba to niech spadają. Jak dla mnie ich może tam nie być.
Przyznam, że cała ta mowa mocno mnie rozczuliła, ale nadal nie byłem przekonany do tego pomysłu.
- Okej. Po prostu... obgadam to z nim i zobaczymy, okej? - odparłem w końcu, chcąc mieć więcej czasu na przemyślenie tego całego szaleństwa.
- Dobra. Naprawdę chciałbym, żebyś tam był, wiesz? I twój chłopiec też. To dla mnie ważne. - Zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając. - Słuchaj... nie masz do mnie pretensji, co? No wiesz, o ślub.
- Dlaczego miałbym mieć pretensje? - zapytałem ze zdumieniem, autentycznie nie mając pojęcia, o co mogło mu chodzić. Tomek odchrząknął niezręcznie.
- No wiesz, że możemy to sobie tak po prostu zrobić, a wy... nie możecie - dokończył kulawo.
Ach. O to chodziło. Przewróciłem oczami.
- Oczywiście, że nie - odparłem cierpliwym tonem. - Nie muszę brać ślubu, żeby żyć z osobą, z którą chcę żyć. Poza tym gdybyśmy już bardzo chcieli brać ślub to możemy pojechać gdzieś, gdzie to jest możliwe...
- Rozmawialiście o tym? - zapytał Tomek podekscytowanym tonem.
- Nie - uciąłem szybko, po czym zmieniłem zdanie. - To znaczy tak, ale Kociak nie wierzy w śluby, więc... - przerwałem niezręcznie.
- A, czaję. Jest jednym z tych. W sumie można było się tego spodziewać. Ale, no wiesz, tak jak mówiłeś możesz być z kim chcesz bez ślubu i to niczego nie zmieni, nie?
- No jasne, że tak - odparłem z przekonaniem. Chyba.
- Dobra, przemyśl to, w porządku? - rzucił, a ja usłyszałem jakiś głos w tle. - Muszę lecieć.
- Na razie - pożegnałem się, po czym rozłączyłem, wchodząc do mieszkania i wołając: - Kotku, nigdy nie uwierzysz!
Hubert uniósł wzrok znad laptopa i wpatrzył się we mnie pytająco.
- Tomek się oświadczył tej swojej Ewelinie - oznajmiłem, kręcąc głową z niedowierzaniem, na co Hubert parsknął śmiechem.
- Wiem, mówił mi dzisiaj. Przez Facebooka - dodał, krzywiąc się.
- Mówił ci? - powtórzyłem, unosząc wysoko brwi. - Zanim powiedział mi?
- Dzwonił do ciebie, ale byłeś w pracy i nie odbierałeś - odparł, wzruszając ramionami.
- I nie pomyślałeś, żeby dać mi znać? - zapytałem z urazą.
- Rany, przecież nie ukrywałem tego przed tobą ani nic. Po prostu chciał ci sam powiedzieć.
Zmarszczyłem brwi. Z jakiegoś powodu przeszkadzało mi to, że Hubert wiedział przede mną.
- I wiesz, że chce, żebyśmy przyjechali na to całe przyjęcie zaręczynowe?
Kociak mruknął potwierdzająco.
- Tak, powiedziałem mu, że się zastanowimy, bo nie wiedziałem, czy ty będziesz w ogóle chciał... No bo wiesz, ta część twojej rodziny, której jeszcze nie znam i która nie jest naszymi fanami też tam będzie, więc...
- No właśnie wiem... - zasępiłem się nieco. - A ty co o tym myślisz?
- Jeśli ty chcesz jechać, to pojedziemy. Mi to nie przeszkadza - odparł Hubert beztroskim tonem, na co jeszcze bardziej zmarszczyłem brwi.
- Więc nie przeszkadza ci, że będziesz musiał spędzić cały dzień z co najmniej dwoma osobami, które cię nie znoszą? - zapytałem wątpliwym tonem.
- Zdecydowanie nie - odparł, zupełnie jakby to nie stanowiło żadnego problemu.
- Jak może ci to nie przeszkadzać? - obruszyłem się.
- Zwyczajnie. Nie obchodzi mnie, co o mnie myślą.
- To mój ojciec i mój brat - powiedziałem powoli, jakby w ten sposób miało to do niego dotrzeć. Kociak w końcu uniósł wzrok znad monitora.
- Wiem o tym - odparł równie powoli, przedrzeźniając mnie. - Co chcesz, żebym zrobił? Jeśli ktoś nie lubi mnie przez to, że jestem gejem nie mogę nic z tym zrobić, mogę to tylko ignorować, ale to nie jest powód, żebym się chował.
- Czyli według ciebie ja się „chowam", tak? - rzuciłem ostrym tonem, na co Kociak uniósł brew.
- Tak, Kuba, chowasz się. To chciałeś usłyszeć? - zapytał zrezygnowanym tonem, wstając z kanapy. - Nie przeszkadza mi to, ale tak jest. Chcesz jechać do rodziców, okej, nie mam z tym problemu. Jeśli nie chcesz jechać, też nie będę cię namawiał. Nikt nie każe ci się konfrontować z całym światem. Ja bym to zrobił, ale ty nie jesteś mną i nigdy nie będziesz, więc zrób to, do cholery, po swojemu i przestań czekać na aprobatę, moją, swojego ojca, swojego brata i każdego wokół. Nie potrzebujesz ich aprobaty. Nie potrzebujesz mojej aprobaty. - Z tymi słowami Kociak zatrzasnął swój komputer i ruszył w stronę korytarza, ale zatrzymał się jeszcze w drzwiach. - Może jednak odpuszczanie nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Kiedy Hubert wyszedł z salonu, stałem tam, myśląc o tym, że Kociak był w stanie zaledwie za pomocą paru słów wdeptać mnie w ziemię i sprawić, że poczuję się jak gówno, i o tym, że bardzo, bardzo potrzebowałem jego aprobaty.
***
- ...to nie jest tak, że kłócimy się cały czas o to samo, wiesz? Po prostu o wszystkie głupoty, zupełnie jakby każde słowo, moje albo jego, niosło za sobą ryzyko eksplozji, wiesz? - powiedziałem, wzdychając ciężko i biorąc łyk piwa. Siedząca naprzeciwko mnie Weronika pokiwała głową.
- A wcześniej tak nie było? - zapytała z zaciekawieniem, delikatnym tonem.
- Nie aż tak. Zdarzało nam się kłócić, ale to było jakby... jakby bardziej chciało nam się godzić, rozumiesz? Wiedzieliśmy, że musimy szybko się pogodzić, bo dopiero wtedy wszystko będzie dobrze. A teraz... teraz tego nie ma, możemy być wściekli i to się ciągnie w nieskończoność. I cokolwiek bym nie powiedział to i tak będzie źle - wyznałem żałosnym tonem. Weronika poklepała mnie po dłoni.
- I myślisz, że nic się poważnie nie dzieje z nikim innym? - zapytała cicho. - Czasami, jak ludzie nie są szczęśliwi w związku...
- Myślisz, że Hubert jest nieszczęśliwy? - zapytałem nagle, wyrywając dłoń z jej uścisku, na co przewróciła oczami, uśmiechając się ciepło.
- Nie wiem, ale... nie sądzę. Znaczy, żeby był nieszczęśliwy. Chcesz wiedzieć, co myślę? - zapytała, spoglądając na mnie poważnie.
- Tak - odparłem, kiwając głową.
- Myślę, że... - zaczęła, zastanawiając się przez chwilę. - Myślę, że jesteś w nim zakochany do szaleństwa i zawsze stawiasz go na pierwszym miejscu. Nie jestem tylko pewna jego priorytetów. W tym związku to ty jesteś tym, który ciągle daje, ciągle odpuszcza, ciągle idzie na ustępstwa, a on jest tym, który robi, co mu się podoba. Dajesz mu nad sobą mnóstwo władzy. A to nie jest ani zdrowe, ani fair.
Wpatrywałem się w nią przez chwilę nieruchomo, nawet nie mrugając. Nie... nie było tak w rzeczywistości. Nasz związek wcale tak nie wyglądał. Prawda?
- Więc myślisz, że co powinienem...? - zacząłem, ale po drodze zgubiłem gdzieś resztę pytania.
- Nie będę ci mówić, co masz zrobić, Kuba. Sam musisz do tego dojść - oznajmiła cierpliwym tonem, znowu chwytając mnie za rękę. - Ale myślę, że on ci złamie serce - dodała po chwili wahania zdecydowanym tonem, patrząc mi w oczy. - A właściwie to jestem o tym przekonana. Mam tylko nadzieję, że zdołasz się pozbierać.
_________________________
* P!nk - "Just give me a reason"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro