Rozdział XIII, w którym najwygodniej nam na podłodze pachnącej miłością
Cause we are
We are shining stars
We are invincible
We are who we are
On our darkest day
When we're miles away
So we'll come
We will find our way home*
282 dni później, 10 października 2013 roku
- Dodzwoniłeś się do Kociaka, nie zostawiaj wiadomości po sygnale, bo i tak jej nie odsłucham. - Odsunąłem słuchawkę od ucha, przewracając oczami, i poczekałem na piknięcie.
- Mógłbyś raz na jakiś czas odebrać cholerny telefon... Chyba, że jesteś już w samolocie. Jeśli tak, to postaram się wyrobić na piątą, żeby cię odebrać, ale dopiero co wyszedłem z kancelarii i jestem trochę opóźniony... To znaczy, nie opóźniony, tylko... No wiesz - zaśmiałem się. - Kupiłem wino, nie wiedziałem, czy chciałeś białe czy czerwone, więc wziąłem jedno i drugie... A w zasadzie po trzy butelki jednego i drugiego, tak na wszelki wypadek. Dobra, to widzimy się na lotnisku. Nie mogę się doczekać, wiesz? Strasznie się za tobą stęskniłem. Ale chyba już o tym mówiłem. W każdym razie, uwielbiam cię, i pewnie odsłuchasz to dopiero, jak się zobaczymy, i będziesz się ze mnie śmiał. Ale nieważne. Okej, kocham cię. Do zobaczenia.
Rozłączyłem się, śmiejąc się pod nosem, po czym pognałem dalej ruchliwą ulicą. Było po drugiej, a ja miałem jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia.
U nas życie mijało powoli. Zmarła Margaret Tatcher, ludzie zaczęli robić sobie selfie, wybrali nowego papieża, w USA kryzys rozpoczął się na dobre, Kate Middleton urodziła syna, a Higgs wreszcie dostał Nobla w dziedzinie fizyki. W „Grze o tron" zginęła połowa bohaterów, „Operacja Argo" dostała Oscara, w Krakowie na Grodzkiej pijany facet zabił studenta, a w Warszawie próbowali odwołać Hannę Gronkiewicz-Waltz. Nas to wszystko mało obchodziło, żyliśmy zamknięci w swoim małym świecie. Duśka pojechała do Szkocji i znalazła tam pracę, myślała chyba też o kolejnych studiach. Trochę za nią tęskniłem, bo rzadko się odzywała. Tomek też nie dzwonił, ale wiedziałem, że nadal spotykał się z tą samą dziewczyną, a poza tym, z tego, czego dowiedziałem się od mojej byłej bratowej, zdecydowanie niewystarczająco często odwiedzał swojego syna. Poziom bycia dupkiem w jego przypadku nie uległ zmianie. Artur za to w końcu zaczął się z kimś umawiać (no nareszcie!) i podobno wstąpiło w niego nowe życie. O tym wszystkim dowiedziałem się od mamy, ponieważ ja i moje rodzeństwo zwykle radziliśmy sobie właśnie w ten sposób - lubiliśmy się, ale na dystans. Potem mama zawsze pytała mnie, co słychać u mnie, a ja zbywałem ją banałami typu „wszystko w porządku" i „nic się nie dzieje".
Jak do tej pory nic jej nie powiedziałem. Zacząłem tak dobrze czuć się w tej komfortowej rutynie, że jeszcze nie byłem gotowy na to, by ją zepsuć.
Dona zaszła w ciążę i od tego czasu bez przerwy pokazywała mi wózki w internecie, a ja udawałem, że mnie to interesowało. Rafał trochę oszalał. Lena wyjechała studiować do Wiednia, przez co Kociak bywał przygaszony. A ja większość wolnego czasu, kiedy Huberta akurat nie było w pobliżu, spędzałem przesiadując w kawiarniach z Ewką. Czyli wszystko wróciło do punktu wyjścia, nie? Z tym, że teraz, kiedy nie byliśmy już razem, o wiele lepiej spędzało nam się wspólnie czas.
Jeśli chodzi o Huberta i o mnie, to również wpadliśmy w miłą rutynę. Kociak ostatnio ciągle był zabiegany - w tym roku miał kończyć studia, ale właściwie nie było to jego priorytetem, gdyż nagle jego kariera zaczęła się rozwijać w ekspresowym tempie. Trochę mnie to irytowało, i przez to czułem się źle, bo przecież chciałem, żeby odniósł sukces, prawda? Z drugiej strony, zdecydowanie nie chciałem stracić go z oczu na rzecz rozmaitych galerii sztuki rozsianych gdzieś po świecie. Półtora tygodnia temu Kociak poleciał do Londynu, bo chcieli umieścić kilka jego prac na jakiejś wystawie w Tate Modern, a to już było coś . Więc poleciał, i miał wrócić dzisiaj, i jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to „wreszcie, nareszcie ".
Nie to, żeby w moim życiu zawodowym coś się nie układało. Dokładnie siedemnaście dni temu w końcu zdałem egzamin na aplikację. Kociak zmuszał mnie przez całe wakacje do nauki, co wreszcie się opłaciło, w związku z czym rzuciłem swoją starą pracę i skupiłem się całkowicie na robieniu aplikacji w sporej kancelarii adwokackiej. Zacząłem w zeszły poniedziałek i jak dotąd nie wyglądało to niesamowicie ekscytująco, ale liczyłem na to, że sytuacja się poprawi. Głównie pisałem wnioski i pozwy, i robiłem kawę ważnym mecenasom, ale byłem cierpliwy. Trochę więc narzekałem Kociakowi przez telefon, podczas gdy on był prawie półtora tysiąca kilometrów dalej, imprezując z ważnymi figurami świata sztuki, ale byłem pozytywnie nastawiony. Wreszcie znalazłem się na dobrej drodze. Nie potrzebowałem niczego więcej. No, za wyjątkiem Kociaka.
Radziliśmy sobie wyjątkowo dobrze. Jakieś sześć miesięcy temu, w okolicach kwietnia, kiedy Dona odkryła, że jest w ciąży, ostatecznie zacząłem rozważać przeprowadzkę. Wprowadziłem się do Huberta pod koniec maja, żeby Dona i Rafał mogli zostawić sobie całe mieszkanie, dla siebie i dziecka. Dona miała wyrzuty sumienia, ale powiedziałem jej, że to dla mnie żaden kłopot. I rzeczywiście nie był. I tak już tam praktycznie nie mieszkałem.
Od tego czasu zaczęło się robić domowo. Nigdy przedtem nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić, a teraz nie potrafiłem objąć umysłem tego, że kiedykolwiek nie mieszkaliśmy razem. Robiliśmy zakupy, organizowaliśmy imprezy, a czasami po prostu leżeliśmy razem na podłodze, piliśmy wino, paliliśmy trawkę i było nam tak cudownie beztrosko. Ja gotowałem i dbałem o to, żeby wszystkie rachunki były opłacone przynajmniej mniej więcej na czas, a Kociak dbał o to, żebyśmy zawsze mieli zapas zdrowego żarcia i nie zginęli w brudzie. Czasami się kłóciliśmy, ale zwykle po tym, jak Kociak trzasnął kilkakrotnie drzwiami - uwielbiał trzaskać drzwiami - ja w końcu spoglądałem na niego z miną zbitego psa, mówiąc coś w rodzaju, że o cokolwiek się kłócimy, to nie jest dla mnie aż takie ważne, bo on jest o wiele ważniejszy, na co on stwierdzał, że on w zasadzie też może odpuścić, i potem godziliśmy się przez parę godzin. Mieliśmy też kota - małe, urocze i wredne stworzenie, dokładnie na kształt właściciela - i kupiliśmy samochód - również mały, w sam raz do miasta. Czasem jeździliśmy razem do Zakopanego. Brakowało nam tylko wspólnego konta w banku i obrączek. Było perfekcyjnie.
Oficjalnie nie byłem już w szafie, choć wciąż nie powiedziałem moim rodzicom. Kociak czasem spoglądał na mnie krzywo i przewracał oczami, bo nie rozumiał, dlaczego to robiło taką wielką różnicę - powiedzieć im, a powiedzieć reszcie świata - ale mnie nie poganiał. Wiedziałem, że miał rację, zwłaszcza, że widywałem rodziców średnio dwa razy do roku - to naprawdę niczego by nie zmieniło. Ale mimo to wciąż nie znalazłem odpowiedniej okazji, by to zrobić. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Nie powiedziałem również jeszcze niczego w mojej nowej pracy, głównie dlatego, że nikt nie pytał. Mój coming out w starej pracy był za to nieco wymuszony, ponieważ pani Basia, dawna sekretarka, z jakiegoś powodu postanowiła zeswatać mnie z Aśką, nową sekretarką, i po jakimś czasie zmęczyło mnie szukanie wymówek. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- Wiesz, Kuba, jest taka sytuacja... Mieliśmy iść dzisiaj wieczorem na „Sen nocy letniej" do Bagateli, ale ja muszę jechać do mojej córki, a Marek ma jakąś sytuację rodzinną... No i Asia została sama, może chciałbyś z nią pójść? - zaczęła pani Basia, dosiadając się do mnie podczas lunchu bez pytania. Otworzyłem usta, chcąc zaprotestować. - Wiesz, to będzie tak tylko, niezobowiązująco, przecież nie pójdzie sama...
- Proszę pani - przerwałem jej zdecydowanym tonem, mając już tego dość. - Widzę, że pani cały czas próbuje, ale to nie ma sensu. Nie pójdę z Asią do teatru, nie zaproszę jej na randkę, nie weźmiemy ślubu i nie będziemy mieć gromadki dzieci.
Pani Basia chyba trochę się zawstydziła i zaczerwieniła, ale dzielnie wytrzymała moje spojrzenie.
- Ale dlaczego? Mógłbyś chociaż spróbować... Nie spotykasz się z żadną dziewczyną, prawda? Ona jest taka śliczna, doskonale do siebie pasujecie. Jak nigdy nie spróbujesz, to nigdy nie...
Zacząłem kręcić głową jeszcze zanim dokończyła zdanie.
- Nie, nie spotykam się z żadną dziewczyną, ponieważ jestem gejem. Z reguły nie spotykamy się z dziewczynami.
Aż mi się zrobiło głupio, że postawiłem ją w takiej sytuacji, bo otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym natychmiast je zamknęła, kiedy żadna odpowiedź nie przyszła jej do głowy. Przez chwilę wpatrywała się we mnie bez ruchu, po czym jej oczy nagle rozszerzyły się.
- O matko, przepraszam... - zaczęła, czerwieniąc się jeszcze bardziej. - Ja... nie wiedziałam...
Uśmiechnąłem się, mam nadzieję, że wyrozumiale.
- Nic się nie stało. Wiem, że pani nie wiedziała. Po prostu... - Parsknąłem śmiechem. - Po prostu nie wiedziałem już, co mam mówić.
- Oczywiście... oczywiście, że tak. Mogłeś powiedzieć coś wcześniej! - zrugała mnie, w końcu się uśmiechając. Pokręciłem głową ze śmiechem.
- Mogłem, ale to niezręczne - wytłumaczyłem się defensywnym tonem.
- W tych czasach to człowiek nigdy nie wie... - Pani Basia pokręciła głową z niedowierzaniem. Znowu parsknąłem śmiechem. Nachyliła się nade mną z konspiracyjnym uśmiechem. - Więc? Jest jakiś wyjątkowy chłopiec?
„ Wyjątkowy chłopiec"? Niemal wybuchnąłem śmiechem. Pani Basia co prawda była najkochańszą osobą na świecie, najwyraźniej była też otwarta jak na przedstawicielkę starszego pokolenia, ale nadal niezbyt się od niego różniła.
- W zasadzie tak - przyznałem z lekkim zażenowaniem. To nie był temat, o którym chciałem rozmawiać ze znajomą z pracy. Zwłaszcza ze znajomą z pracy przed sześćdziesiątką. Pochyliła się jeszcze bardziej, wpatrując się we mnie wyczekująco. Westchnąłem, zastanawiając się, czemu zawsze muszę przez to przechodzić.
Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale oczywiście pani Basia nie potrafiła utrzymać języka za zębami i jakiś czas później wszyscy w pracy już wiedzieli. Nikt o tym za bardzo nie mówił, ale wiedzieli, a ja wiedziałem, że wiedzieli, a oni wiedzieli, że ja wiedziałem. Aśka czasem zerkała na mnie, wyglądając na niesamowicie zażenowaną. Praktycznie przestała się do mnie odzywać, kiedy tylko nie musiała. Nie to, żebym był do niej jakoś nadmiernie przywiązany, ale ciążyła mi niezręczna atmosfera. Nie chciałem, żeby w tej pracy tak szybko zrobiło się podobnie, dlatego póki co starałem się nie odzywać.
Dziewczyny były kolejnym problemem, zwłaszcza dziewczyny, które kiedykolwiek postrzegały mnie jako kogokolwiek innego niż kolegę. Aśka zareagowała niezręcznością i odrobiną złości - nie pokazywała jej, ale dostrzegałem to w jej zachowaniu. Ewka zaś, po przejściu przez pierwszy szok, zaczęła być niesamowicie miła. Zdezorientowało mnie to, bo spodziewałem się raczej, że będzie wkurzona. No cóż, nigdy nie rozumiałem kobiet. Kiedy tylko dowiedziała się, co było powodem naszego zerwania, i że to nie była jej wina , zaczęła nalegać na spędzanie ze mną ogromnej ilości czasu. W ten sposób z pary, przez ex-parę, staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Okazało się, że to wychodziło nam o wiele lepiej niż bycie razem. Kiedy poznała mnie i Huberta, nagle stała się naszą największą fanką - obok Dony i Leny - i uznała, że jesteśmy absolutnie najbardziej fantastyczną parą na świecie. W ogóle wielu naszych znajomych zaczęło uważać nas za idealną parę, czego niektórzy z nich kompletnie nie rozumieli, biorąc pod uwagę to, jak bardzo się różniliśmy. Ale chyba o to chodziło. Te różnice pomagały, a ja i Hubert po prostu ze sobą współgraliśmy. Kociak trochę naigrawał się z naszego fanklubu i uważał to za niesamowicie zabawne, ale szybko polubił Ewkę i pogodził się z tym, że stała się częścią naszego życia.
Jeśli chodziło o innych ludzi, to chwilę zajęło, zanim otrząsnęli się z szoku po niespodziewanej nowinie. Miałem na ASP mnóstwo szpiegów i wiedziałem, że drugiego stycznia, kiedy wszyscy wrócili na zajęcia, wrzało tam jak w ulu od plotek. Kociaka oczywiście tam nie było, leżał wtedy ze mną w łóżku, bo pierwszego stycznia zrobiliśmy sobie powtórkę z Sylwestra tylko we dwóch, a następnego dnia ja wziąłem wolne od pracy. Dona jednak opowiadała mi o wszystkim i powiedziała, że ludzie po prostu zwariowali. Poziom plotek dotyczących Kociaka jeszcze nigdy nie był tak wysoki, i poczułem się trochę źle, że tym razem to przeze mnie był na nie narażony. Najwyraźniej wszyscy przychodzili do Ewki, zadając jej idiotyczne pytania typu „czy wiedziała" i „jak się z tym czuje". Popołudniu tego leniwego, pełnego nic nierobienia dnia, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
Otworzyłem drzwi na oścież i zamrugałem, kiedy zobaczyłem Ewkę, a właściwie bardzo wściekłą Ewkę, i skąd ona w ogóle wiedziała, gdzie Kociak mieszkał?
- Cześć - rzuciłem głupio. Nie spodziewałem się, że będę musiał się z nią skonfrontować tak szybko.
- „ Cześć"? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - zapytała groźnym tonem. Kociak wyjrzał na chwilę z kuchni za moimi plecami, na co dziewczyna zgromiła go wzrokiem. Hubert uniósł ręce w pokojowym geście i postanowił zostawić nas samych. Okej, z tej strony zero wsparcia. - Słuchaj, możesz się bzykać z kim chcesz, ale nie wciągaj w to mnie. Dzięki twojemu bardzo przemyślanemu przedstawieniu przedwczoraj ludzie teraz nie zamierzają zostawić mnie w spokoju. Przez najbliższe parę lat. A ty sobie tu niewinnie siedzisz i w ogóle to się na tobie nie odbija. Myślisz, że to w porządku? - Złapała się pod boki, wciąż patrząc na mnie spode łba. Poczułem się jak złapany w pułapkę.
- Ale... co? - zapytałem, znowu zły na siebie, że tak źle radziłem sobie z konfrontacjami.
- Nie przeszkadza mi to, że umawiałam się z gejem. W porządku, przeżyję. Ale zrób coś, żeby ci ludzie przestali gadać, bo oszaleję, a to twoja wina. Powiedz, że byłam twoją przykrywką, czy coś. - Wciągnęła głęboko powietrze, po czym kontynuowała spokojniejszym tonem: - No, to skoro to mamy już za sobą, to... dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
Jej spojrzenie złagodniało, a ja w końcu poczułem, że niebezpieczeństwo minęło.
- Nie wiedziałem, jak - odparłem cicho, mając nadzieję, że wyglądałem odpowiednio przepraszająco. - W ogóle... niewiele wtedy wiedziałem.
Pokiwała głową, przez chwilę gapiąc się gdzieś w podłogę.
- Zrozumiałabym, wiesz? - rzuciła wyzywającym tonem. - Mogłeś mi po prostu powiedzieć, zamiast zrzucać na mnie taką bombę wśród tych wszystkich ludzi. Zaczęli mnie wypytywać, o co chodzi, a ja nie wiedziałam, co im powiedzieć. A wy sobie zwyczajnie poszliście.
W jej głosie słychać było pretensję, a ja wiedziałem, że miała do niej pełne prawo.
- Przepraszam - powiedziałem, nie mogąc wymyślić nic lepszego.
- Ale... - zaczęła, a ja spojrzałem na nią z nadzieją. - Ale to było dość słodkie, a ja przynajmniej wiem, że nie chodziło o mnie. Więc... w porządku.
Uśmiechnęła się, na co ja też się uśmiechnąłem.
Trzeba było przyznać, że Ewka była jedyna w swoim rodzaju.
Zrobiłem szybkie zakupy, sprawdzając kilkukrotnie, czy wszystko, co było na kartce, znalazło się w moim koszyku. Dzisiaj był ważny dzień, i to nie tylko dlatego, że Hubert w końcu wracał do Krakowa. Dokładnie rok temu, dziesiątego października, dałem się wyciągnąć Ewce na imprezę urodzinową Julii, na której po raz pierwszy zobaczyłem Kociaka. Zastanawiałem się czasem, co by było, gdybym nie poszedł na tę imprezę. Ostatecznie, rozważałem to wtedy i nie za bardzo chciało mi się iść. Jak wszystko by się potoczyło? Czy nadal byłbym z Ewką, czy poznałbym Huberta po prostu później i zareagował dokładnie tak samo? Biorąc pod uwagę wspólnych znajomych, to było prawdopodobne, ale czasami niesamowita wydawała się wiedza, że gdybym podjął jedną inną decyzję, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Teraz wiedziałem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu, ale gdybym cofnął się w czasie i powiedział dawnemu sobie, co się wydarzy, pewnie popukałby się w czoło i uznał mnie za chorego psychicznie. Zadziwiające, jak szybko człowiek potrafi się zmienić dzięki odpowiednim okolicznościom.
Wieczór miał być idealny. Miałem wino i składniki na kolację, chociaż tak naprawdę żadna z tych rzeczy nie miała większego znaczenia, bo liczyło się głównie to, że Hubert będzie w domu.
Parę godzin później później zaparkowałem koło lotniska. Miałem jeszcze kilkanaście minut, więc zapaliłem papierosa, po czym oparłem się o barierkę i czekałem.
Pojawił się w tłumie ludzi, ciągnąc za sobą sporą walizkę, a w ręce niosąc drugą, mniejszą. Zamrugałem z zaskoczeniem, będąc pewnym, że zabrał ze sobą tylko jedną. Miał niesamowicie rozczochrane włosy, podkrążone oczy i miałem wrażenie, że przez te półtora tygodnia jeszcze bardziej schudł i pojawiło mu się kilka nowych piegów. Założył duże, białe okulary przeciwsłoneczne, mimo, że słońce było dosyć słabe, i stanął na środku, rozglądając się i krzywiąc lekko, kiedy kilka przeciskających się przez tłum osób go szturchnęło. Parsknąłem śmiechem i odbiłem się od barierki. Kiedy mnie zauważył, jego twarz nieco się rozjaśniła.
- Nienawidzę samolotów. Nic nie słyszę - powiedział zamiast przywitania, kiedy znalazłem się w zasięgu słuchu. Zaśmiałem się, biorąc od niego torbę z laptopem.
- Wyglądasz... okropnie - oceniłem, zaskakując samego siebie, po czym znowu się zaśmiałem. Kociak spojrzał na mnie z urazą, po czym przewrócił oczami.
- Ciężki poranek. Właściwie, ciężkie jedenaście dni - wyjaśnił krótko, wsuwając okulary głębiej na nos. Zignorowałem jego starania i ściągnąłem je, nie zwracając uwagi na jego protesty i przyglądając się jego oczom. Były bardzo podkrążone i nieco przekrwione.
- Widzę, że była dobra impreza - stwierdziłem, zarzucając torbę na ramię. Wcale nie byłem pewien, czy mi się to podobało. Odkąd zaczęliśmy być razem, ja i Kociak bardzo rzadko imprezowaliśmy osobno. Ja przy nim zrobiłem się o wiele bardziej rozrywkowy, a on przy mnie zaczął mieć jakiekolwiek hamulce. Według mnie działało to rewelacyjnie i nie przeszkadzali mi znajomi Kociaka, z którymi mógł rozmawiać o sztuce, ponieważ ich znałem. Wiedziałem jednak, że nie było zbyt wielu osób, które Kociak szczerze by lubił, więc kim byli ci ludzie, z którymi imprezował na drugim końcu świata, i z którymi dogadywał się na tyle dobrze, żeby doprowadzić się do takiego stanu?
- Nawet nie pytaj - uciął, brzmiąc na zmęczonego. - Boże, jak dobrze być w domu! - zawołał, kiedy zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia. Chciałem zrobić cokolwiek, chciałem go pocałować na powitanie, chciałem go przytulić, ale chyba żaden z nas nie czułby się z tym komfortowo na środku lotniska. Kiedy ruszyliśmy, Hubert wybawił mnie od tego dylematu. Złapał mnie za rękę, i, idąc, położył brodę na moim ramieniu. Odwróciłem głowę, patrząc na niego z rozbawieniem. - Nie mogłem tam już wytrzymać - zamarudził. - Jedzenie było okropne, nie było żadnego dobrego wina, ludzie byli non-stop naćpani i nie umieli pić, więc upijałem się szkocką w towarzystwie podstarzałych drag queen, bo oni... one... whatever, były jedynymi osobami, które chciały słuchać tego, jak bardzo za tobą tęsknię i jaki jesteś fantastyczny. Uważały to za niesamowicie romantyczne - oświadczył, przewracając oczami i w końcu mnie puszczając. Obaj rozejrzeliśmy się odruchowo, ale wyglądało na to, że nikt nie zwrócił na nas uwagi.
Wytrzeszczyłem oczy, słuchając go.
- Drag queen? - powtórzyłem, mrugając, po czym przewróciłem oczami. - Czemu mnie to zaskakuje... Więc nie poznałeś żadnych fajnych facetów? - zażartowałem, ale tak naprawdę pytanie było całkowicie poważne.
- Poznałem. Setki - odparł Kociak beznamiętnym tonem, po czym wybuchnął śmiechem, kiedy rzuciłem mu ostre spojrzenie. - Nie martw się, nie lubię Brytoli. Są zdecydowanie zbyt nieokrzesani.
Parsknąłem śmiechem, otwierając samochód i wrzucając jego walizki do bagażnika. Kiedy obaj wsiedliśmy do środka, Kociak nadal mówił coś o Anglikach i ich braku dobrego wychowania, ale ja tylko zatrzasnąłem za sobą drzwi, po czym, czując się w samochodzie bezpieczniej, złapałem go za szyję i przyciągnąłem do siebie. Hubert przerwał wpół słowa, kiedy moje usta przycisnęły się do jego ust. Moja głowa była wykrzywiona pod niezbyt wygodnym kątem i kompletnie nie dbałem o jakąkolwiek finezję, ale Hubertowi chyba to nie przeszkadzało, bo natychmiast uchylił usta i zaczął odwzajemniać pocałunek z taką samą intensywnością. Westchnąłem, czując, jakbym czekał na to latami, a nie tylko przez półtorej tygodnia. Oderwałem się od niego, oparłem swoje czoło o jego i przeczesałem palcami jego włosy, bo potrzebowałem po prostu być blisko. Hubert przesunął głowę i schował twarz w zagięciu mojego ramienia i szyi. Przymknąłem oczy, obejmując go ramionami, i znowu zaskoczyło mnie to dziwaczne uczucie absolutnego szczęścia. Nie po raz pierwszy, i z pewnością nie po raz ostatni w życiu, poczułem się absurdalnie. Czy wszyscy zakochani ludzie tak mają? Przecież wyjechał tylko na chwilę, w związku z pracą. Wiedziałem, że wróci, a jednak teraz, kiedy Hubert rzeczywiście tutaj był, w całej swojej wspaniałości, dopiero zacząłem się relaksować, dopiero zacząłem znowu móc oddychać, dopiero świat wrócił w całości do normy.
Nagle przypomniałem sobie, że nadal byliśmy całkowicie widoczni przez szybę. Kociak chyba czytał mi w myślach, bo uniósł głowę.
- Powinniśmy jechać - wyszeptał, jakby nie chciał za bardzo psuć momentu.
- Wiem - odszepnąłem, po czym bez zbędnego przedłużania odpaliłem samochód. Wiedziałem, że wszystko znów było w porządku, i wiedziałem, że on też o tym wiedział. Nie musieliśmy tego mówić.
Po drodze Kociak znowu zaczął opowiadać. Z tego, co mówił, wywnioskowałem, że jednak poznał parę bardzo interesujących osób, z którymi miał poważny zamiar kiedyś współpracować, a nawet całkiem się zaprzyjaźnił. Opowiadał mi o jakimś artyście z Norwegii, gościu przed czterdziestką, który podobno stwierdził, że Hubert inspirował się... Vladimirem Kushem i kimś jeszcze... jak nazywał się ten drugi? No nieważne. W każdym razie był zachwycony obrazami Kociaka i już zaczął negocjować kolejną wystawę. Byłem w stanie w to uwierzyć. Niemal każdy był zachwycony jego obrazami.
Twierdził, że imprezował, ponieważ to było środowisko, w którym nie dało się nie imprezować. Po prostu tam w ten sposób poznawało się ludzi. Co do samych ludzi, to niektórych polubił, innych nie za bardzo. Powiedział, że artyści są strasznymi snobami, ale znajdowały się jednostki wzbudzające sympatię. Ich imprezy nie miały żadnych granic, a to dlatego, że trochę mniej pili, a trochę więcej ćpali. Zapytałem go, czy coś brał. Wzruszył jedynie ramionami, oznajmiając, że nigdy nie był fanem dragów, ale wszystkiego warto było spróbować. Zostawiłem temat w spokoju, po tym, jak poprosiłem go cicho, żeby nie robił tego, kiedy mnie, albo kogoś innego godnego zaufania, nie było w pobliżu. Pokiwał jedynie głową, patrząc w szybę.
Dopiero, kiedy wreszcie zatrzymaliśmy się przed kamienicą, przeszliśmy przez bramę i wspięliśmy się po schodach, poczułem, że byłem w domu. Otworzyłem drzwi przed Hubertem, żeby mógł wtachać swoją walizkę. Kiedy drzwi się za nami zamknęły, Hubert rzucił cały swój bagaż na podłogę, spoglądając na mnie groźnie.
- Mam nadzieję, że nie zamordowałeś Fridy? - zapytał, natychmiast rozglądając się po mieszkaniu. Kotka, którą mój zdziwaczały chłopak postanowił nazwać na cześć surrealistycznej malarki meksykańskiej, a na którą ja wołałem po prostu „kot", najwyraźniej wyczuła, że jej właściciel wrócił do domu, ponieważ natychmiast pojawiła się w korytarzu z wysoko uniesionym ogonem, wyglądając na skrajnie urażoną. Kociak, kompletnie się tym nie przejmując, podszedł i wziął ją na ręce. Prychnąłem w duchu. Gdybym ja to zrobił, już byłbym podrapany. To prawdopodobnie dlatego, że oni oboje należeli do tego samego gatunku.
- Cześć, skarbie - przywitał się Kociak, zbliżając twarz do mordki kota. - Czy Kuba dobrze cię traktował?
- Nie słuchaj ani słowa z tego, co ona mówi - ostrzegłem żartobliwie. Kiedy Kociak jedynie rzucił mi przelotny uśmiech, przewróciłem oczami. - Naprawdę? Pierwsze co, witasz się z kotem?
Hubert zerknął na mnie, w końcu wypuszczając kota, który czmychnął i przycupnął koło szafki na buty, przyglądając nam się uważnie. Miała trójkolorowe, biało-rudo-brązowe futro i zielone oczy. Ona i ja nie pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia, ale Hubert był nią absolutnie zauroczony, więc ja nie miałem nic do gadania. Musiałem jednak przyznać, że mieszkanie było przyjemniejsze, kiedy był w nim jakiś zwierzak. O ile tylko ten zwierzak nie miauczał w środku nocy, jakby go zarzynali.
Kociak spojrzał na mnie z rozbawieniem, doskonale wiedząc, o czym myślałem, i podszedł do mnie, kładąc dłonie na ścianie po obu stronach mojego ciała.
- No, nie bądź zazdrosny - rzucił kpiącym tonem, po czym zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, aż dotykaliśmy się nosami. Parsknąłem śmiechem.
- Nie jestem zazdrosny o twojego kota - zaprotestowałem, ponieważ sam pomysł był zupełnie absurdalny.
- To nasz kot - poprawił mnie natychmiast Hubert. - I zawsze jesteś zazdrosny.
Musiałem przyznać mu trochę racji. Nie znosiłem przyznawać mu racji.
Tkwiliśmy tak przez chwilę, po prostu patrząc sobie w oczy. Wydawało mi się, że prawie przestaliśmy oddychać, żeby ta chwila mogła trwać w nieskończoność. W końcu Kociak odsunął się, uśmiechając się do mnie zawadiacko.
- Mam coś dla ciebie - oświadczył bardzo zadowolonym z siebie głosem. - Zorientowałem się, że nie mam już prawie żadnych pieniędzy, i dlatego, z wrodzoną sobie logiką, postanowiłem kupić to - wyjaśnił, siadając na podłodze i otwierając mniejszą walizkę. Pochyliłem się i zamrugałem, kiedy zorientowałem się, co to było. Gramofon.
- Co...? Jak ty...? - zapytałem, zacinając się. Zawsze uwielbiałem wszystko, co stare. Gramofon i maszyna do pisania to były dwie rzeczy, które pewnego dnia koniecznie chciałem mieć w domu. Kiedyś, jak już będę bogaty. Z pewnością nie teraz.
- Podobno jest z lat dwudziestych. Niemiecki - odpowiedział Kociak na niezadane pytanie, wzruszając ramionami. - Musimy dokupić tubę, da się ją tutaj przymocować. - Pokazał mi odpowiedni otwór. - No i winyle.
- Będziemy słuchać winyli? - zapytałem z szerokim uśmiechem, siadając i dokładnie oglądając sprzęt. Wyglądał staro. I na tym moja wiedza się kończyła.
- Skoro już musisz być hipsterem - odparł zgryźliwie Kociak, przewracając oczami, ale uśmiechając się. W ogóle nie zwróciłem na to uwagi.
- Ile ty za to zapłaciłeś? - zapytałem w zamian, bo to nie mogło być tanie. Hubert przez chwilę nie odpowiadał.
- Siedemdziesiąt funtów. Na targu staroci. Po negocjacjach - odparł z gigantycznym uśmiechem. Wytrzeszczyłem oczy. To było bardzo mało. - Ludzie w dzisiejszych czasach mają gdzieś gramofony - wyjaśnił beztrosko. Odwróciłem się do niego, zostawiając gramofon w spokoju, i w zamian opierając się o jego ramię. Nadal siedzieliśmy na podłodze. Zdecydowanie zbyt wiele czasu spędzaliśmy na podłodze.
- Chodź, zrobiłem kolację. To coś, co zrobiłem, jest całkiem dobre, chociaż to francuskie danie, którego nazwy nie umiem nawet wymówić... To jest takie ciasto z nadzieniem z kurczaka i z pieczarek, i...
- Vol-au-vent? Z ragoût? Uwielbiam - przerwał mi Kociak, dźwigając się na nogi i wyciągając rękę, żeby pomóc mi wstać. Zaśmiałem się, kręcąc głową. Jak to się wymawiało? - Ooo, i to wszystko dlatego, że wróciłem? Jestem wzruszony - oświadczył nieco złośliwie, wciąż jednak nie przestając się uśmiechać. Odwzajemniłem uśmiech, nieco tajemniczo.
- Nie tylko dlatego - oznajmiłem, patrząc na niego znacząco. Kociak przez chwilę przyglądał mi się bez zrozumienia. - Wiesz, jaki dzisiaj jest dzień? - zapytałem, przewracając oczami. Nie, nie spodziewałem się, że będzie pamiętał. Kociak nigdy nie pamiętał o takich rzeczach. To nie było z jego strony celowe. Hubert zamrugał z zaskoczeniem.
- Dziesiąty października? - odparł, bardziej pytając niż stwierdzając. Parsknąłem śmiechem. Już to było zadziwiające, jako że Hubert bardzo rzadko wiedział, jaki był dzień. A, no tak, pamiętał pewnie, kiedy miał lecieć samolotem.
- Tak, a co stało się w zeszłym roku tego dnia? - próbowałem go naprowadzić, nie mogąc powstrzymać głupawego uśmiechu. Hubert zmarszczył czoło w całkowitym skupieniu.
- Dziesiątego października...? - powtórzył rozkojarzonym tonem. Widziałem, jak w jego głowie zaświeciła się żarówka, a na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. - Urodziny Julii! - zawołał zupełnie, jakby odkrył Amerykę. Pokręcił głową z zaskoczeniem. - Wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy - mruknął, bardziej do siebie niż do mnie. - To słodkie, że o tym pamiętasz - rzucił nagle.
- To wredne, że ty nie pamiętasz - zripostowałem, na co spojrzał na mnie krzywo.
- To nie tak, że nie pamiętam... - zaczął się bronić, ale przerwałem mu, kładąc mu palec na ustach.
- Wiem - zapewniłem go, po czym zacząłem kierować nas w stronę salonu. - A teraz chodź grzecznie zjeść.
Cztery godziny i trzy butelki wina później znowu leżeliśmy na podłodze w korytarzu, na niezbyt miękkich panelach i w różnych stopniach rozebrania. To była kolejna rzecz, na którą czekałem. Po pierwszym nieśmiałym razie i kilku kolejnych, niezręcznych, doszliśmy do doskonałej wprawy. Okazało się, że wystarczyła odpowiednia osoba i odrobina zaufania, żeby seks z męczącego obowiązku stał się kompletnym uzależnieniem. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak kiepsko nam szło uprawianie go w łóżku i dlaczego zawsze ostatecznie lądowaliśmy na tej konkretnej podłodze. Teraz Hubert leżał oparty o mnie, a ja obejmowałem go ramieniem i bawiłem się jego włosami, gapiąc się na małe pęknięcie na suficie. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, jak często musiałem leżeć na tej podłodze, żeby tak doskonale zapamiętać to pęknięcie. Przymknąłem oczy, nie potrzebując już niczego więcej i czując się absolutnie błogo.
- Trudno mi w to uwierzyć, wiesz? - wymamrotał Kociak. Otworzyłem oczy - byłem niemal przekonany, że zasnął.
- W co? - spytałem cicho. Hubert przez chwilę nie odpowiadał.
- W to, że znamy się dopiero od roku - odparł, jakby z zastanowieniem. - Mam wrażenie, jakbyśmy znali się od miliona lat.
Rozważyłem jego słowa i musiałem przyznać mu rację. Zacząłem wręcz rozdzielać swoje życie na to sprzed poznania Huberta, i życie właściwe. Znowu, dziwnie, jak błyskawicznie zmienia się nasza perspektywa.
- Kiedyś będziemy mówić, że jesteśmy razem od miliona lat - postanowiłem, opierając policzek o jego głowę i z powrotem przymykając oczy. Kociak jedynie zamruczał w odpowiedzi, a ja przed zaśnięciem zdążyłem tylko pomyśleć o tym, że jeszcze nie zaczęli grzać i jeśli będziemy spać na podłodze, to na pewno obaj będziemy chorzy.
Chwilę po ósmej rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Wygrzebałem się z łóżka, do którego z tego, co pamiętałem, wróciliśmy koło drugiej w nocy, całkowicie zmarznięci, zarzuciłem na siebie cokolwiek i poszedłem do korytarza, złorzecząc, na czym świat stoi. Kto normalny przychodził do domów ludzi o tak absurdalnej godzinie? Przeczesałem włosy ręką i otworzyłem drzwi na oścież.
Zamrugałem, widząc osobę po drugiej stronie. Gość był w średnim wieku, może po czterdziestce, może przed pięćdziesiątką. Miał ciemne włosy, siwiejące po bokach, i niezbyt zadowoloną minę. I miał na sobie garnitur. Garnitur . O ósmej rano. Nawet ja nie nosiłem garnituru o ósmej rano, a w końcu byłem sztywniakiem.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytałem na tyle uprzejmie, na ile było mnie stać, jednocześnie próbując całkowicie się rozbudzić. Facet uniósł brew.
- Czy zastałem może Huberta? - zapytał nieco spiętym tonem. Sprawiał wrażenie chłodnego i wydawało mi się, że z jakiegoś powodu mnie nie lubił. Wpatrywał się we mnie tak, jak wpatruje się w coś małego i irytującego, co stoi ci na drodze.
Otworzyłem usta, żeby odpowiedzieć w równie niesympatyczny sposób, że mógłby się najpierw, do cholery, przedstawić, a wtedy być może udzielę mu informacji odnośnie tego, czy zastał Huberta, czy nie, ale Kociaka najwyraźniej też obudził dzwonek i właśnie wyłonił się zza drzwi sypialni. Usłyszałem skrzypnięcie i odwróciłem się w samą porę, by zobaczyć, jak staje w progu i mruga. Przez chwilę wydawał się zastygnąć w bezruchu, po czym westchnął ledwo słyszalnie, jakby z rezygnacją.
- Cześć, tato.
__________________
* Fun. - "Carry on"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro