Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXII, w którym jesteśmy dla siebie najlepszym środkiem przeciwbólowym


Lights will guide you home

And ignite your bones

And I will try to fix you

Tears stream down your face

When you lose something you cannot replace

Tears stream down your face and I

Tears stream down your face

I promise you I will learn from my mistakes

Tears stream down your face and I*


416 dni później, 11 grudnia 2019 roku

Jak przez mgłę słyszałem, że Oskar powiedział, że jest mu przykro. Właściwie powtórzył to kilka razy, ale nie byłem pewien ile, bo słowa docierały do mnie z pewnym opóźnieniem. Tak, to brzmiało dosłownie: „Naprawdę bardzo mi przykro, Kuba".

Mi też było.

Chyba jeszcze to do mnie do końca nie dotarło. Siedziałem za swoim biurkiem, wpatrując się tępo w przestrzeń i próbując ułożyć to sobie w głowie. Nie potrafiłem. Nie tego się spodziewałem, kiedy przyszedłem rano do pracy, uderzyło to we mnie jak grom z jasnego nieba. Nie sądziłem, żebym potrafił pogodzić się z tym, że to była prawda. Nie chciałem się z tym godzić.

Byłem nieco odrętwiały i nie miałem pojęcia, co tak naprawdę czułem i która emocja we mnie wygrywała, choć chyba na ten moment było to niedowierzanie. Mój umysł nie chciał za bardzo współpracować, a powinien, bo właśnie miałem wykonać najtrudniejszy telefon w moim życiu.

- Słuchaj, mógłbyś zostawić mnie na chwilę samego? - zapytałem nieco zagubionym tonem, po czym dodałem, podnosząc komórkę: - Muszę...

- A, tak. Tak, jasne, Kuba - odparł szybko Oskar, zrywając się z miejsca. - Masz tyle czasu, ile potrzebujesz. W ogóle gdybyś wolał wrócić do domu...

- Nie - odparłem szybko i chyba nieco niegrzecznie. - To znaczy... nie ma takiej potrzeby - poprawiłem się, zaciskając usta. Oskar pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco i zamknął za sobą cicho drzwi do mojego biura.

Przez chwilę nie mogłem się zebrać i odkładałem ten moment w czasie. Nie wiedziałem, na co czekałem i miałem świadomość tego, że powinienem zrobić to już teraz . To był mój cholerny obowiązek. W końcu po kilku minutach, które wydawały się wiecznością wciągnąłem głęboko powietrze i nacisnąłem jedynkę na szybkim wybieraniu. Przymknąłem oczy, wsłuchując się w kolejne sygnały.

- Cześć, kochanie - powiedział Hubert pogodnym tonem. - Już się stęskniłeś?

Przez moment nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa.

- Hej - zacząłem w końcu, siląc się na neutralny ton. - Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć...

- Co? Słabo cię słyszę - rzucił Hubert, a ja usłyszałem w tle jakiś szum. - Czy to coś ważnego, słońce? Bo teraz prowadzę i trochę się spieszę...

- Prowadzisz i jednocześnie rozmawiasz przez telefon? - zapytałem z oburzeniem, na chwilę zapominając, po co właściwie dzwoniłem.

- Mam zestaw głośnomówiący - odparł Hubert niecierpliwym tonem. Niemal byłem w stanie usłyszeć, jak przewraca oczami. - Mogę do ciebie oddzwonić za...?

- Nie, nie, Hubert, to naprawdę ważne. Zjedź na chwilę, okej? - poprosiłem, opierając czoło na dłoni i próbując obmyślić jakiś scenariusz. Nic nie przychodziło mi do głowy.

- Nie no, dobra, to mów.

- Nie, kotku, naprawdę. Zjedź na pobocze.

- Rany, Kuba, serio...?

- Po prostu to zrób - uciąłem. Kociak chyba zorientował się, jak poważnie brzmiał mój głos, bo przez chwilę się nie odzywał.

- Okej. Okej, zjechałem. Teraz mów, o co chodzi - polecił zmartwionym tonem. Akurat w tamtym momencie głos uwiązł mi w gardle i przez chwilę nie potrafiłem się wysłowić. - Kuba? Naprawdę mnie straszysz, więc po prostu powiedz, co się stało - dodał w końcu Hubert, tym razem brzmiąc na mocno zdenerwowanego.

- Ala zadzwoniła do mnie rano. Mariusz miał wylew w nocy. Zabrali go do szpitala, ale lekarze nic nie mogli zrobić - wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu. Mój głos zadrżał tylko raz, co uznałem za spore osiągnięcie. Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza. - Hubert? Jesteś tam? - zapytałem nieśmiało.

- Tak... - odparł. Trudno było mi zinterpretować ton jego głosu. Brzmiał odlegle i nieco nieobecnie. Po chwili usłyszałem jakiś szum.

- Co robisz? - spytałem nieco zaalarmowany.

- Zawracam i jadę na lotnisko - odparł bez wahania. Nie wiem dlaczego, ale zaniepokoiło mnie to, na jak spokojnego brzmiał.

- Nie, poczekaj - poprosiłem. - Nie powinieneś teraz prowadzić...

- Kuba - przerwał mi z takim zdecydowaniem, jakie tylko Kociak potrafił w sobie odnaleźć w takich sytuacjach. - Nic mi nie będzie. Po prostu... po prostu wrócę do domu, a w międzyczasie spróbuję zrozumieć to, co właśnie do mnie powiedziałeś. Myślę, że zobaczymy się za jakieś cztery godziny, nie dłużej.

- Okej - odparłem, mimo że nadal wcale mi się to nie podobało. - Na pewno wszystko w porządku...? - dodałem, po czym zdałem sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to pytanie zabrzmiało.

- Nie - powiedział krótko Hubert. - Nie, nic nie jest w porządku, ale nic mi nie da to, że będę tu stał i się nad tym zastanawiał. Wolę się czymś zająć.

- No dobra - zgodziłem się, bo była w tym jakaś logika. - Bądź ostrożny - poprosiłem jeszcze.

- Będę - obiecał, po czym rozłączył się.

Westchnąłem, wiedząc, że na nic więcej póki co nie mogłem liczyć i wcale nie czując się ani trochę bardziej uspokojony niż wcześniej. Wiedziałem, że Kociak potrzebował czasu i musiał zmierzyć się z tą myślą samemu. Wiszenie ze mną na telefonie na pewno by mu nie pomogło, nie był z tych, którzy w ekstremalnych sytuacjach potrzebowali nadmiaru wsparcia. Znałem go zbyt dobrze, żeby o tym nie wiedzieć. Potrzebował czyjejś obecności, ciszy i spokoju, dlatego właśnie to zamierzałem mu dać.

Irytowało mnie to, jak nagle zrobiło się cicho, ale jednocześnie nie byłem w stanie zmusić się do powrotu do pracy. Myślałem o tym, jak Hubert musiał teraz się czuć. Wiedziałem, że choć zawsze starał się udawać, że nic nie jest w stanie go złamać, był cholernie wrażliwy i często tłumił w sobie emocje. Dawał im upust dopiero, kiedy był sam albo czasami tylko ze mną, ale nigdy przy nikim innym. Miałem nadzieję, że już udało mi się przekonać go do tego, że nie zawsze musiał być silny i że przy mnie nigdy nie musiał udawać, że wszystko było dobrze, ale czasem nadal o tym zapominał. To był jego odruch: cokolwiek by się nie działo musiał wyglądać, jakby kontrolował sytuację, nawet jeśli kompletnie jej nie kontrolował. Tak naprawdę ciężko było mi przewidzieć jego reakcję. Miałem nadzieję, że nie odepchnie mnie i pozwoli sobie pomóc.

Nie mówiąc już o tym, że ja chyba też potrzebowałem wsparcia. Tylko troszeczkę. Nie był to co prawda mój ojciec, ale... chyba czasami wydawało mi się, że był niezniszczalny. Czasami naprawdę tak o nim myślałem, bo sprawiał wrażenie, jakby stał ponad wszystkimi śmiertelnikami. Widzieliśmy się sześć dni temu na posiedzeniu sejmu. I mieliśmy pomysły, które zamierzaliśmy obgadać w piątek, a które teraz nigdy nie doczekają się jego opinii. Nie mieściło mi się to w głowie. To był... to był moment. Nic mu nie było. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat. Wiedziałem, że takie rzeczy się zdarzały, ale nigdy nie sądziłem, że zdarzą się nam .

Poza tym... był tym ojcem, który mnie zaakceptował i wspierał każde moje działanie, i wierzył we mnie od początku, a nie tylko wtedy, kiedy było mu to na rękę. I uznał, że byłem wystarczająco dobry dla jego syna. I traktował mnie jak rodzinę, mimo że wcale nie musiał respektować związku, który nie był i nigdy nie będzie w żaden sposób sformalizowany. I rozmawiał ze mną jak równy z równym, widząc mnie zaledwie drugi raz w życiu, kiedy upiliśmy się razem przed jego weselem. I bez wahania stanął po mojej stronie, kiedy oznajmiłem światu, że byłem gejem, mimo że to mogło nadszarpnąć jego własną reputację. I chwilami był tak podobny do Huberta, że podnosiło mnie to na duchu, kiedy Kociaka nie było w domu.

Więc tak, uważam, że miałem od cholery powodów, żeby być zdołowanym. Chciałem, żeby okazało się, że to nie była prawda. I chciałem Kociaka tu i teraz. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób by to pomogło, ale czułem, że przytulenie Huberta mogłoby w tym momencie zdziałać cuda.

Cholera, Kuba, nie możesz zacząć płakać w biurze. To byłoby kompletnie nie na miejscu.

W końcu wykrzesałem z siebie wystarczająco determinacji, żeby zabrać się do pracy. Czas wlókł się jak nigdy, a ja kompletnie nie byłem w stanie się skupić i co chwilę się zawieszałem. Wiedziałem, że raczej nie zrobię już tego dnia niczego konstruktywnego, ale i tak wolałem przynajmniej udawanie od całkowitej bezczynności. Przez bezczynność zaczynałem myśleć, a tego dnia myślenie było naprawdę nieprzyjemnie. Nie myśląc mogłem chociaż przez chwilę udawać, że to nie była prawda.

Koło południa telefon zaczął dzwonić coraz częściej. Dzwoniły osoby, które nie miały żadnego interesu w dzwonieniu w środku tygodnia o tej porze, więc domyśliłem się, że informacja pojawiła się już w mediach. Uznałem, że dowiem się później i ewentualnie oddzwonię, bo teraz nie chciało mi się z nikim rozmawiać. Za każdym razem sprawdzałem tylko czy nie dzwonił Hubert. Nie dzwonił.

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim usłyszałem pukanie do drzwi, prawdopodobnie kilka godzin. Uniosłem wzrok nieco wytrącony z równowagi. Nie sądziłem, że ktoś będzie mi dzisiaj zawracał głowę.

- Proszę - rzuciłem cicho.

Kociak wszedł do mojego biura jak do siebie. Obserwowałem w ciszy, jak zamyka za sobą drzwi, przechodzi przez pomieszczenie i podnosi z mojego biurka kulkę antystresową, po czym podrzuca ją do góry. Nie byłem pewien, co powiedzieć. Hubert wyglądał normalnie, choć był nieco blady i miał pogniecioną marynarkę. W końcu to on odezwał się cicho chyba tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek.

- Oskar mnie wpuścił.

Na co ja odparłem:

- Myślałem, że pojedziesz prosto do domu.

Kociak wzruszył ramionami.

- Wiedziałem, że będziesz tu siedział i próbował odwrócić swoją uwagę - odparł z przekonaniem, w końcu unosząc głowę i patrząc mi w oczy. Jego spojrzenie było trochę puste, trochę zmęczone i trochę zagubione. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, po czym wreszcie wyszedłem zza biurka i podszedłem do niego, wyciągając mu z rąk kulkę, którą właśnie się bawił. Wiedziałem, że Hubert, kiedy był zestresowany musiał zająć czymś ręce i przez cały czas coś robić.

- Za dobrze mnie znasz - oznajmiłem, po czym owinąłem ramiona wokół jego ciała. Poczułem, jak przylega do mnie i kładzie policzek na moim ramieniu. Zamknąłem oczy. Od razu lepiej.

- Jak się czujesz? - spytałem po kilku minutach stania w bezruchu i trzymania go w swoich ramionach. To była niesamowite, jak bardzo zwykła bliskość była w stanie pomóc. Hubert długo nie wierzył w to, że przytulenie jest najprostszym i najszybszym sposobem na naprawienie większości sytuacji. Ja zawsze o tym wiedziałem, ale zajęło mi chwilę zanim go do tego przekonałem.

- Nie wiem - odparł po kolejnej chwili milczenia. Zacząłem przeczesywać palcami jego włosy, bo wiedziałem, że to go uspokajało. - Chyba jeszcze to do mnie nie dotarło. To znaczy teoretycznie wiem , że to prawda, ale mój umysł najwyraźniej nie zamierza tego przyjąć.

Pokiwałem powoli głową. Czułem się podobnie. Wiedziałem, że Kociak próbował to racjonalizować, co oznaczało, że prędzej czy później te racjonalne wyjaśnienia runą, a zaprzeczenie zniknie. Wtedy nastąpi eksplozja. Hubert tak działał.

Odsunąłem się od niego na kilka centymetrów, wypuszczając ciężko powietrze.

- A jak ty się czujesz? - zapytał cicho Kociak.

- Ja? - zapytałem, marszcząc brwi. - Po co przejmujesz się mną, to był twój...

- Kuba, nie opowiadaj głupot. Pracowaliście razem. Spędzałeś z nim o wiele więcej czasu niż ja. Wiem... wiem, że się lubiliście, więc nie zachowuj się tak, jakbym miał monopol na bycie smutnym - wyszeptał do mojego ucha, głaszcząc mnie po plecach. Westchnąłem, przyznając mu rację.

- Okej - zgodziłem się posłusznie. - Nie... - zacząłem, próbując jakoś ubrać w słowa to, co czułem. - Nie wiem - dokończyłem z rezygnacją.

- Ja też nie wiem - przyznał Hubert. Wiedziałem, że wiedział, co miałem na myśli. - Chcesz tu zostać? - zapytał z wahaniem. - Będzie ci... nie wiem, łatwiej, jeśli zajmiesz się pracą...?

- Nie - odparłem natychmiast. Wszystko mnie przytłaczało niezależnie od tego czy byłem tutaj, czy gdziekolwiek indziej. - Chodźmy do domu - zdecydowałem. Hubert pokiwał głową.

Zabrałem teczkę, a Hubert wziął moją torbę z laptopem i wyszliśmy na korytarz. Rzeczywiście przyleciał z Amsterdamu tak, jak stał, nawet bez żadnej walizki. Przeszliśmy koło recepcji i obaj bezmyślnie skinęliśmy głowami. Kilka osób z biura zerknęło na nas z zaciekawieniem, inne ze zrozumieniem. Rzeczywiście wszyscy już wiedzieli, a każdy miał też świadomość tego, że ja i Mariusz byliśmy w pewien sposób powiązani. Wiedzieli, że jest - rany boskie, był - ojcem mojego faceta. Sam parę razy żartobliwie nazwałem go teściem. Większość osób rozpoznawała też Huberta, nawet te, które nigdy go nie poznały; kiedy nasz związek wyszedł na jaw, każdy był co najmniej zaciekawiony, a znalezienie informacji nie było trudne, bo sieć została zasypana naszymi zdjęciami, choć niewiele było takich, na których bylibyśmy razem. Oskar właśnie z kimś rozmawiał i tylko odwrócił się, pokiwał głową i wrócił do swojego rozmówcy. Nie chciał zawracać nam głowy. To było miłe z jego strony. Wiedziałem, że Hubert rozmawiał z nim już wcześniej. Dosyć się lubili od czasu, kiedy mój szef postanowił wpaść do mnie któregoś dnia z rana, żeby omówić projekt ustawy, a drzwi otworzył mu półnagi, rozespany Kociak. Biorąc pod uwagę początek tej znajomości i fakt, że Oskar od początku nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że zamierzał wykorzystywać popularność i sukces Huberta tak długo, jak tylko się da, uważam, że dogadali się całkiem nieźle.

Wyszliśmy na mróz, a mi nawet nie przyszło do głowy, że pokazywanie się razem pod biurem krajowym tego dnia mogło nie być najlepszym pomysłem. Kiedy już o tym pomyślałem, postanowiłem to zignorować, myśląc, że polowanie na sensację w takim momencie byłoby co najmniej niesmaczne.

No cóż, nigdy nie twierdziłem, że ten kraj jest cywilizowany i że istnieje w nim jakakolwiek kultura dziennikarska.


***


13 grudnia 2019 roku

Zawsze czułem się niezręcznie w takich sytuacjach. Było zbyt dużo ludzi, którzy chcieli rozmawiać i mówić, jak to było im przykro, a ja chciałem tylko przytulić się do kotka i nie musieć niczego robić, a najlepiej zamknąć się gdzieś i nie wychodzić przez parę dni. Wszystko mnie irytowało. Irytował mnie ksiądz opowiadający o życiu wiecznym i zgraja polityków szepczących do siebie o polityce, bo o niczym innym nie potrafili rozmawiać. Irytował mnie stojący za mną facet, który bez przerwy zagadywał swoją towarzyszkę. Irytowało mnie te kilka osób, które tu były, a nigdy się z Mariuszem nie zgadzały i zawsze wszystko nam utrudniały. Po co tu były?

Nie irytował mnie tylko Kociak, który stał koło mnie, wpatrując się w tłum z wyraźną niechęcią, co prawdopodobnie było spowodowane jedynie tym, że zwyczajnie musiał na czymś skupić swoją uwagę. Staliśmy najbliżej siebie, jak się dało bez dotykania się, ale co jakiś czas przyciskałem na chwilę dłoń do jego dłoni, tak po prostu, żeby upewnić się, że był. W którymś momencie chyba zupełnie przestało mu się chcieć cokolwiek, bo przysunął się i oparł głowę na moim ramieniu. Bez zastanowienia objąłem go w pasie. Teraz nic mnie nie interesowało. Liczyłem się ja i Hubert, liczyła się Ala, Marta i Maciek. Ta cała reszta kompletnie mnie nie interesowała.

Ludzie na nas zerkali, ale byli w tym stosunkowo dyskretni. Przyszło mnóstwo osób, a większości z nich Hubert nawet nie znał. Ja znałem prawie wszystkich. W tym środowisku ludzie zwyczajnie się znali. Nie wiem, dlaczego uznali, że to był dobry moment, żeby podejść do nas, zamienić ze mną dwa słowa i przedstawić mu się. Wszyscy wiedzieli, kim był. Wszyscy wiedzieli, że właśnie stracił ojca. Co oni mieli w głowach?

Widziałem, że Kociak zaczynał być już cholernie zmęczony i cholernie wkurwiony. Ja sam nie byłem w lepszym stanie. Wszyscy byli poważni i kiwali sobie głowami w tłumie, po czym podchodzili do znajomych i zaczynali rozmowy. Wiedziałem, że to było coś powszechnie uznawanego za właściwe i wymagane, ale nie byłem w stanie się do tego zmusić. Każdemu odpowiadałem półsłówkami. Pojawiło się kilka osób z dalszej rodziny, z którymi Hubert zamienił dwa zdania i zostawił bez słowa. Z niektórymi z nich widział się po raz pierwszy. Nigdy nawet nie mieszkał z ojcem, więc zwyczajnie nie mieli kiedy się poznać. Chwilę później Kociak został dorwany przez rodzinę Ali, którą poznaliśmy na weselu Mariusza. Obserwowałem, jak oni mówią przyciszonymi głosami, a on kiwa nieobecnie głową.

- Hej - usłyszałem cichy głos zza swoich pleców. Odwróciłem się i zobaczyłem Agatę, koleżankę Mariusza z pracy. Właściwie była tak jakby jego prawą ręką. Zawsze, kiedy Mariusz nie był dyspozycyjny, ona zajmowała się wszystkim. Była ubrana w czarny żakiet, sprawiała wrażenie nieco bladej, ale trzymała się nieźle. Widać było, że mocno to przeżyła. Nie było w tym niczego dziwnego, pracowali razem od lat.

- Cześć - odparłem, pochylając się i całując ją w policzek. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, nieco oddaleni od reszty ludzi. W końcu Agata wskazała głową na Kociaka, który stał z Maćkiem i Martą. Maciek coś mówił, a Kociak tylko kiwał głową. Po raz pierwszy sprawiali wrażenie, jakby w czymś się zgadzali.

- Hubert jakoś się trzyma? - zapytała zniżonym głosem. Nie sądziłem, żeby Agata kiedykolwiek miała okazję spotkać go osobiście. Kociak nie interesował się za bardzo pracą Mariusza i zbyt często był nieobecny, żeby mieć kiedy poznać jego współpracowników.

- Trochę udaje - odparłem równie cicho, wzruszając ramionami. Pokiwała głową ze zrozumieniem. Zobaczyliśmy, jak Kociak szepcze coś do Maćka i Marty, po czym odłącza się od nich i zmierza w naszym kierunku.

- Nie zamierzasz iść na tę pożal się Boże imprezę, co? - zapytał cicho, gdy znalazł się poza zasięgiem słuchu pozostałych. Skrzywiłem się.

- To jest stypa, nie wiem, czy można to nazwać „imprezą" - poprawiłem go. - I absolutnie nie. Chyba, że ty chcesz...? - dodałem niepewnie. Kociak spojrzał na mnie jak na wariata, po czym zawahał się.

- To nie będzie źle odebrane?

- Niezbyt mnie to obchodzi. Naprawdę nie chce mi się z nikim gadać - odparłem, wzruszając ramionami. - Wracamy do domu? - upewniłem się.

Hubert pokiwał głową z wdzięcznością, po czym spojrzał na Agatę nieco pytająco.

- Dzień dobry, jestem Agata Kuśmierska... byłam zastępcą twojego taty - przedstawiła się natychmiast, uśmiechając się ciepło i wyciągając rękę, którą Kociak uścisnął, wyglądając przy tym dość obojętnie.

- Bardzo mi miło - odparł, najwyraźniej stwierdzając, że i tak już wiedziała, kim był i nie widząc potrzeby przedstawiania się.

- Jesteś do niego strasznie podobny - dodała, przyglądając mu się z zaciekawieniem. - Przepraszam, może nie powinnam była...

- Nic się nie stało - zapewnił szybko Kociak, tym razem prezentując cień uśmiechu. - Wszyscy tak mówią - dodał, brzmiąc nieco nostalgicznie. Zawsze go wkurzało, gdy ludzie powtarzali, że wyglądał jak młodsza wersja Mariusza z dłuższymi włosami i bez garnituru.

- Kuba, jak tylko to wszystko nieco się uspokoi, dałbyś radę spotkać się ze mną jakoś w przyszłym tygodniu? - zmieniła temat, skupiając się znowu na mnie. - Mam mnóstwo projektów i pomysłów, które wiem, że chciał przedyskutować z tobą. I tak będziemy wprowadzać je w życie, ale opinia jest zawsze mile widziana, a wiem, że dużo z tobą rozmawiał na ich temat - powiedziała, starając się brzmieć konkretnie, choć nie do końca jej się to udało. Zrobiło mi się cieplej na sercu, kiedy okazało się, że nadal interesowało ich moje zdanie, mimo że nie było już Mariusza, który był tak naprawdę jedynym wspólnym ogniwem między nami.

- Jasne - odparłem, nawet uśmiechając się delikatnie i kiwając głową.

- Dobra, jeśli chcecie się ewakuować to zróbcie to teraz, zanim wszyscy zaczną się zbierać - poradziła, rozglądając się ukradkiem. - Chyba pójdę na tę stypę i postaram się nas godnie reprezentować - dodała, choć sprawiała wrażenie, jakby to była ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę. Spojrzałem na nią ze współczuciem. - Jakby co to jakoś was wytłumaczę.

- Dzięki - odparłem, po czym zerknąłem na Kociaka i położyłem dłoń na jego plecach. - To co, wymykamy się ukradkiem?

- A co, chcesz żegnać się z tymi wszystkimi ludźmi? - odpowiedział pytaniem na pytanie, unosząc brwi. W duchu przyznałem mu rację.

- Okej, to chodź - odszepnąłem. - Dzięki, Aga, pożegnaj wszystkich od nas, gdyby ktoś pytał i zdzwonimy się w tygodniu - dodałem, znowu całując ją w policzek, podczas gdy Kociak złapał spojrzenie Marty i najwyraźniej dał jej w jakiś sposób do zrozumienia, że już szliśmy, bo pokiwała głową, a on uniósł krótko rękę w pożegnaniu, po czym kiwnął głową Agacie i zrobiliśmy taktyczny odwrót.

Nigdy nie czułem się dobrze na cmentarzach, więc złapałem Huberta za rękę, kiedy szliśmy alejką pomiędzy nagrobkami w stronę wyjścia. Zrobiło mi się trochę lepiej.

- Wszystko dobrze? - zapytałem cicho, pochylając się. Tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić. Kociak nie docenił mojego zaniepokojenia, jedynie przewrócił oczami i odpowiedział marudnym tonem:

- Chciałbym po prostu pozbyć się tego garnituru.

Zaśmiałem się pod nosem, ściskając jego dłoń jeszcze mocniej. Nie znosiłem pogrzebów, ale podnosiło mnie na duchu to, że ktoś mnie rozumiał. I była to ta sama osoba, co zwykle. Zresztą znaliśmy się nie od dziś. Wiedziałem, że obaj byliśmy typami, które swoją radość ogłaszały światu, ale cierpieć wolały w ciszy.


***


18 grudnia 2019 roku

Przez jakiś czas w naszym warszawskim mieszkaniu było bardzo cicho. Czułem się prawie, jakbym nie był u siebie. Hubert snuł się po pokojach jak cień. Zawsze, kiedy wracał obaj byliśmy przepełnieni entuzjazmem, cały czas coś się działo. Teraz to było tak niespodziewane, a jednocześnie Kociak nie wrócił do domu po prostu, żeby wrócić do domu. Wrócił w konkretnym celu i obaj mieliśmy tego bolesną świadomość. To było dziwne; trochę jak depresja, ale chyba jeszcze gorsze. Depresje byłem w stanie przeżyć; taka po prostu była specyfika choroby, to była faza, którą należało przeczekać i wszystko wracało do normy. Depresja nie była niczym spowodowana , po prostu była . A teraz było po prostu bardzo, bardzo smutno i nie zapowiadało się, żeby to miało się zmienić.

Kociak niewiele się odzywał. Ze dwa razy rozmawiał z mamą przez telefon. Laura też była tym wszystkim wstrząśnięta. Rozważała przyjechanie na pogrzeb, ale z końcu z tego zrezygnowała. Z jednej strony to był tylko jej były facet z młodości, nie było między nimi żadnej wyjątkowej więzi, przynajmniej nie teraz, po latach, z drugiej strony miała z nim jednak dziecko, a to łączy ludzi w znacznym stopniu. Ostatecznie jednak zdecydowała, że to nie był najlepszy pomysł, a Hubert chyba się z nią zgodził.

Dochodziła dwudziesta druga. Wszedłem do salonu i zobaczyłem, że Kociak stał na balkonie tyłem do mnie, opierając się o barierkę. Wyszedłem na zewnątrz i zamierzałem właśnie opleść go ramionami w pasie, ale w zamian przystanąłem, mrugając ze zdumieniem.

Rany boskie, Hubert palił papierosa. Hubert nie wypalił ani jednego papierosa od czerwca dwa tysiące czternastego roku. To było dopiero wydarzenie na skalę światową.

Nie czułem jednak, żeby krytykowanie tego faktu było w tym momencie na miejscu. W zamian zrobiłem to, po co przyszedłem i przytuliłem się do niego od tyłu, marszcząc nos, kiedy poczułem intensywny zapach mięty i tytoniu. Odzwyczaiłem się od niego.

Hubert przez pierwszą chwilę nie zareagował, po prostu wpatrując się nieobecnym wzrokiem w dachy budynków. W końcu westchnął cicho i oparł się plecami o moją klatkę piersiową. Miałem wrażenie, że ulgę sprawił mu fakt, że nie musiał już stać o własnych siłach. Objąłem go jeszcze ciaśniej, kładąc podbródek na jego ramieniu i zorientowałem się, że miał łzy na policzkach, chociaż w tym momencie już nie płakał. Opuścił nieco głowę, wypuszczając drżąco dym.

- Sorry, zaraz się ogarnę - wymamrotał cicho, spoglądając gdzieś w bok.

- Nie musisz się ogarniać, kotku - zapewniłem go cicho, całując go w skroń. - Wyrzuć to z siebie.

Reakcją Huberta było coś pomiędzy pokręceniem głową z wzruszeniem ramionami.

- Chyba nie umiem - przyznał niepewnie. - Nie, naprawdę... potrzebuję się ogarnąć.

- A ja uważam, że jest wręcz przeciwnie i przydałoby ci się, gdybyś przez chwilę nie musiał ogarniać - zasugerowałem nieco surowym tonem. Hubert przez chwilę nie odpowiadał.

- Może masz rację - przyznał w końcu, wzdychając, po czym zawahał się. - Słuchaj... mógłbym tu zostać? - zapytał niepewnie. Zmarszczyłem brwi.

- Co to w ogóle za pytanie? - zdziwiłem się, łapiąc go za podbródek i przekrzywiając nieco jego głowę, żebym mógł spojrzeć na niego z dezaprobatą, no bo skąd w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy? - Przecież wiesz, że zawsze możesz tu zostać.

- No wiem, ale... czy będzie okej, jeśli zostanę dłużej? - uściślił z poważnym wyrazem twarzy.

- Hubert - zacząłem, kładąc dłoń na jego policzku. - A czy przypadkiem nie wściekam się cały czas właśnie dlatego, że za rzadko tu jesteś? Więc skąd, do cholery, przyszedł ci do głowy pomysł, że musisz w ogóle o to pytać?

Kociak wzruszył ramionami i spojrzał gdzieś w dół, uśmiechając się lekko pod nosem.

- Nie wiem - przyznał. - Jestem irytujący i odrywam cię od pracy, więc pytam na wszelki wypadek.

Uśmiech pojawił się na mojej twarzy niezależnie od mojej woli. Pochyliłem się nad nim.

- Uwielbiam, kiedy jesteś irytujący i odrywasz mnie od pracy - wyszeptałem mu do ucha, po czym odsunąłem się, poważniejąc. - Słuchaj, kotku, gdziekolwiek i jakkolwiek długo byś nie był... twój dom jest tutaj . Ze mną . Możesz przyjechać w każdej chwili i zostać tak długo, jak tylko chcesz. Im dłużej, tym lepiej - zapewniłem go.

- Wiem, wiem - odparł takim tonem, jakby rzeczywiście wiedział i po prostu wykazał się chwilowym idiotyzmem.

- Więc jak długo zamierzasz zostać? - zapytałem z zaciekawieniem. Kociak wzruszył ramionami.

- Sam nie wiem. Chyba nie chcę tego planować. Po prostu odwołam wszystko i odpocznę. A potem zobaczymy.

Uśmiechnąłem się z czułością i cmoknąłem go w czoło.

- Okej - odparłem po prostu. Hubert zmarszczył brwi.

- Myślisz, że mogę tak... nic nie robić przez jakiś czas? - zapytał niepewnie, zupełnie jakby ta idea była mu kompletnie obca, po czym sięgnął do popielniczki, żeby zgasić w niej papierosa.

- Myślę, że możesz robić, co ci się w danym momencie żywnie podoba - poinformowałem go, na co pokiwał głową usatysfakcjonowany. Po chwili dodałem ciszej: - Stęskniłem się za tobą. Strasznie. Wiem, że nie powinienem tego mówić ze względu na okoliczności... ale cieszę się, że przyjechałeś. I że zostaniesz. Nic ma nic lepszego na świecie niż wracanie do domu, kiedy ty w nim jesteś - wyznałem szczerze. Hubert uniósł głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. Sprawiał wrażenie, jakby zesmutniał.

- Wiesz, jeszcze to chyba do mnie do końca nie dotarło. To jest po prostu taki kosmos i jest mi tak źle z samym sobą...

- Hej, czemu? - zapytałem z zaniepokojeniem.

- Bo... nie wiem - westchnął, przecierając oczy wierzchem dłoni. - Bo może gdybym tu był... albo, nie wiem, chociaż częściej odbierał telefon. Był bardziej... zainteresowany . Cokolwiek.

Pogłaskałem go po włosach. Chyba nie było takiej rzeczy, którą mógłbym teraz powiedzieć i która rzeczywiście sprawiłaby, że przestałby tak myśleć. Postanowiłem i tak spróbować.

- Daj spokój. Nic nie byłbyś w stanie zmienić. Wiem, że ciężko jest nam się pogodzić z tym, że kompletnie nie mamy wpływu na takie rzeczy, ale... naprawdę nie mamy. Istnieją sytuacje całkowicie od nas niezależne.

Kociak pokiwał smętnie głową.

- Wiem, ale i tak. Ostatnio byłem tak cholernie zapracowany... nie miałem nawet czasu, żeby pogadać. Jak ostatnio do mnie dzwonił to powiedziałem, że nie mam czasu i że odezwę się w weekend. I nie zdążyłem.

Serce mi się ścisnęło, kiedy go słuchałem, więc znowu owinąłem wokół niego ramiona, przytulając twarz do jego szyi. Wiedziałem, że musiał to z siebie wyrzucić, a teraz będzie musiał się pogodzić. Wiedziałem też, że to prawdopodobnie zajmie trochę czasu. W międzyczasie Kociak kontynuował. Nie byłem pewien czy zwracał się bardziej do mnie czy do siebie.

- Ty jakoś miałeś dla niego czas, a ja nie mogłem znaleźć jednej cholernej chwili. Chociaż... on dla mnie też nigdy nie miał czasu. Może byliśmy siebie warci - dodał gorzko.

- Byliście niesamowicie podobni, to prawda - przyznałem. - Nie doszukuj się tutaj drugiego dna. Po prostu nie wiedziałeś. Nikt nie wiedział. Nikt z nas nie rozważa takich rzeczy zanim się nie wydarzą. Nie rozpamiętuj tego i myśl o dobrych chwilach - poradziłem cicho, po czym dodałem: - Okej, więc nie odbierasz telefonu i jesteś zawsze zapracowany. To nie znaczy, że nie troszczysz się o ludzi. Ani że ich nie kochasz. To znaczy, że taki po prostu jesteś.

Hubert milczał przez chwilę, wpatrując się w noc.

- Myślisz, że wiedział? - zapytał nagle, a ja dawno nie słyszałem, żeby brzmiał tak niepewnie. Uśmiechnąłem się wyrozumiale.

- Wiedział - odparłem zdecydowanym tonem. - Wiedział, że go kochasz i sam kochał cię nad życie. Powiedziałbym, że prawie tak bardzo, jak ja - dodałem, uśmiechając się jeszcze szerzej. Kociak prychnął pod nosem. - Mimo, że cię krytykował. I że ty krytykowałeś jego. I że się kłóciliście. To był po prostu kawałek was, ale wiesz, że bardzo cię podziwiał, nie? To, że jesteś tak samodzielny i to, że jesteś tak dobry w tym, co robisz i to, że osiągnąłeś to wszystko sam od początku do końca. To nie było aż tak widoczne, ale tylko do momentu, kiedy zaczynał chwalić się tobą przed swoimi znajomymi...

- Dobra, przestań, bo znowu się rozpłaczę - przerwał mi Hubert, ledwo powstrzymując się od uśmiechu. - Załapałem.

- I dobrze - powiedziałem, po czym dodałem a'propos niczego: - Nie pal już.

- Wiem. Nie zamierzam - odparł cicho, po czym westchnął, obejmując mnie w pasie i opierając policzek na moim ramieniu. Przez chwilę staliśmy pogrążeni w komfortowej ciszy, po czym znowu ją przerwałem:

- Za dużo pracujesz - oznajmiłem, po raz kolejny całkowicie zmieniając temat. Hubert westchnął.

- Wiem - przyznał ponownie. - Chyba muszę się przewartościować. Odpocząć, pomyśleć... Ostatnio jestem tak zjechany, że nie wiem nawet, jak się nazywam. To tak cholernie wykańczające i zaczynam się zastanawiać czy to jest w ogóle tego warte. Nie wiem... nie wiem czy chcę dalej tak żyć.

Pomyślałem: dzięki wszystkim bóstwom, zrozumiał. Trochę to zajęło, ale wreszcie dotarło, chociaż po części.

- Wiesz, ile na to czekałem? - zapytałem, unosząc brwi.

- Tak. Ale, hej, nie zamierzam przestać pracować... - zaczął, żeby nie było żadnych nieporozumień.

- Przecież nie mówię, że masz przestać - zastrzegłem natychmiast. - Ale... może zrobić sobie przerwę? Albo zwolnić? - dodałem z nadzieją. Hubert pokiwał głową z zastanowieniem.

- Zwolnić... tak. Zwolnienie brzmi dobrze. Chyba chciałbym zwolnić.

No to były słowa, których nigdy nie spodziewałbym się usłyszeć z ust Huberta Kocińskiego. A jednak czasami nawet najbardziej niemożliwe rzeczy stają się możliwe.

______________________

* Coldplay - "Fix you"


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro