05.12.2019
Dzień 5
Rano zjadłam ostatnią rację żywnościową. Jeśli jutro nie natrafię na źródło pożywienia, nie widzę możliwości przeżycia, jednak nie tracę zupełnie nadziei. Zawsze istnieje szansa, że gdzieś tam, wśród białych zasp, kryje się ludzka osada. Może, nawet jeśli mi się poszczęściło, niemal współczesna? Trudno zgadywać.
Przerwy musiały stać się jeszcze częstsze. Przez pierwsze trzy godziny od wyruszenia przystawałam aż dwadzieścia razy z każdym kolejnym na nieco dłużej. Wlokłam się żółwim tempem i nic nie wskazywało poprawy.
Około dwóch godziny przed zachodem znalazłam dogodne miejsce na nocleg. Dalsza wędrówka nie miała sensu. Nie miałam gwarancji, że dojdę wiele dalej ani że znajdę lepsze miejsce na obozowisko.
Splątane zarośla wysokości ponad metra rosną w nieregularnym kręgu wokół niewielkiego zagłębienia. Podłoże jest pozbawione kamieni i niemal gładkie, nie ma w nim wielu nierówności, mimo obecności tak wielu roślin. Niestety twarde, ciemne listki gęsto wyrastające z poskręcanych gałązek nie nadają się do zjedzenia.
Czuję, że tracę koncentrację. Coraz trudniej mi składać słowa w zdania. Przy pisaniu drży mi dłoń. Na dzisiaj skończę. Mam nadzieję, że obudzę się rano.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro