ponad siedem miliardów / idwtkoh au
Świat stanął w miejscu. Zrobił to równie niespodziewanie, co gwałtownie i w niezwykle brutalny sposób.
Oczywiście to jedynie bardzo dramatyczna przenośnia i chociaż żadne z tamtych wydarzeń nie miało najmniejszego wpływu na ponad siedem miliardów ludzi dla tych kilkorga były najbardziej tragicznymi chwilami w życiu. Szczególnie dla tego, który czuł się odpowiedzialny za całe to cierpienie. Czuł się odpowiedzialny, ale sam także najbardziej to przeżywał. Chciał krzyczeć z bezsilności, kiedy jeden z jego najlepszych przyjaciół próbował popełnić samobójstwo, kiedy dzieciak, którego uratował kopał z furią ziemię usypaną dookoła świeżych grobów. Ale mógł jedynie stać i patrzeć. Niczym bezwolny widz oglądał, jak całe szczęście, wszystko, co do tej pory osiągnęli obraca się w niwecz z jego powodu. Jak powolutku cała ta beznadziejna sytuacja przestaje dotyczyć tylko ich, a on sam traci szansę za szansą, by cokolwiek naprawić. Snuł się więc ulicami przemoczony przez letnie ulewy i zaglądał w jasne okna mieszkań na parterze, w zaskakująco zwyczajne życia przeciętnych ludzi. I tak pomiędzy jednym oknem a drugim zastanawiał się, dlaczego z ponad siedmiu miliardów ludzi na świecie, to tym Bogu ducha winnym dzieciakom musiało przytrafić się coś tak strasznego. Jak jedna z tych tragedii, opisywanych w zakłamanych gazetach i przytaczanych w idiotycznych wiadomościach. Tych, które zawsze dotykają kogoś innego, gdzieś daleko. Nigdy nas samych.
Gdy tak spędzał czas na ponurych rozmyślaniach i spoglądaniu w okna, ci, których nazywał dzieciakami przestali nimi być. I choć zdawałoby się, że mijając czasem znajome miejsca zobaczył ich, śmiejących się i rozmawiających jak dawniej, było w nich coś, co nie pozwalało mu zapomnieć, o tym jak wiele bólu zadały im jego nierozsądne decyzje.
I wtedy w jednym z mieszkań zobaczył ją.
Mieszkała naprzeciwko kwiaciarni w jednym z tych ohydnych, nowoczesnych budynków, zupełnie do niczego niepasujących. To ona ustawiła w oknie na półpiętrze pelargonie. I kiedy to zrobiła, jakby cały blok wydał się o wiele bardziej przytulny i przyjazny.
Była miła. Nie do przesady i właściwie sporo narzekała, kiedy myślała, że nikt nie zwraca uwagi, ale sprawiała wrażenie takiej... zwyczajnej. I samotnej.
Pomyślał więc - „Oszaleję zaraz, jeżeli jakoś nie sprawię, by świat, ich świat znów ruszył do przodu".
Przeczesał palcami czarne włosy i z sercem na dłoni ruszył na spotkanie swojej chyba ostatniej szansy.
// haha w końcu wiadomo z czego ten twór w ogóle jest
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro