Rozdział 9
– Możesz już wejść – krzyknęła Barb do stojącego w korytarzu Adama.
Drzwi natychmiast się otworzyły i wszedł do pokoju. Mimo tego, że minęło już tyle czasu, nadal nie mogłam się przyzwyczaić do zmian, jakie w nim nastąpiły.
Bardzo schudł, choć wypracowane mięśnie nadal rysowały się pod skórą. Policzki pokryte zarostem lekko się zapadły, uwidaczniając kości jarzmowe. Krótkie włosy całkowicie zmieniły jego wizerunek. Nie ukrywałam, że bardzo mi brakowało jego łobuzerskiej wersji z charakterystyczną jasną czupryną i błyskiem w błękitnych tęczówkach, które teraz przygasły. Miałam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś to zobaczę.
– Rose... – Szeroko otworzył oczy, a kolejne słowa utknęły mu w gardle.
Oniemiał, widząc mnie w ciemniejszym kolorze i z grzywką zasłaniającą czoło. Barb pracowała nad moją metamorfozą przez dwie godziny, żebym mogła, podczas drogi powrotnej, ukryć swoją prawdziwą tożsamość. Po minie przyjaciela wnioskowałam, że się udało.
Włożyłam palce pomiędzy kosmyki i zmierzwiłam je u nasady. Miodowe fale lekko uniosły się, a następnie luźno opadły na ramiona.
– Jak wyglądam? – zapytałam.
Obróciłam się wokół własnej osi, niczym modelka prezentująca piękny strój. W przeciwieństwie do kobiety z paryskich wybiegów, byłam ubrana w stare rzeczy, należące wcześniej do Mary. Razem z Barb przeszukałyśmy dwie szafy zanim znalazłyśmy koszulkę, sweter i jeansową spódnicę, które, jako jedyne, przetrwały próbę czasu.
Podobny problem był z ubiorem dla Adama. Już traciłyśmy nadzieję, na znalezienie czegokolwiek, bo rzeczy Jonathana rozpadały nam się w rękach. Udało się odszukać parę szerokich jeansów i koszulkę w hiphopowym stylu, przez co mój przyjaciel przypominał teraz młodszą odsłonę Eminema. Nie ukrywałam, że celowo drażniłam go tym porównaniem, przez co zabijał mnie wzrokiem.
Teraz patrzył zupełnie inaczej – z błyskiem iskier zachwytu, jakby widział najpiękniejszą istotę. Speszyłam się i schowałam twarz we włosach. Niepotrzebnie prowokowałam sytuacje, które mogły doprowadzić nas do destrukcji. To było złe. Nie mogliśmy patrzeć na siebie w ten sposób. On też zdawał sobie z tego sprawę. Odchrząknął zmieszany i lekko się wycofał.
Drżącymi palcami zaczesałam miodowe pasma za uszy i, chcąc wybrnąć z niezręczności, zwróciłam się do Barb:
– Jesteś pewna, że twoja ziołowa farba nie zmyje się zbyt szybko?
– Tak, kochanie. Rośliny, które dobrałam do mieszanki koloryzującej, zawierają silne substancje barwiące. Na dłuższy czas możesz pożegnać się z jasnym blondem.
Jej ciepły uśmiech dodał mi pewności, a serdeczny uścisk wywołał łzy, które ściekły po policzkach. Nie byłam w stanie powstrzymać skumulowanych emocji, towarzyszącym zbliżającemu się pożegnaniu. Byłam wdzięczna tej dobrodusznej kobiecie za opiekę, którą nas otoczyła w najcięższych chwilach. Żal było mi się z nią rozstawać, ale doskonale rozumiałam, dlaczego nie chce opuszczać starej chatki w głębi dziczy. Tu był jej dom. Czas byśmy i my wrócili do swojego.
Na myśl o powrocie ogarniał mnie strach, bo nie mieliśmy świadomości, jak wygląda obecna sytuacja poza naszym bezpiecznym azylem. Oboje musieliśmy zachować szczególną ostrożność, żeby nie wpaść ponownie w ręce Bone'a.
Adam nie był pewien, czy Set z Braćmi uporali się już z wrogim gangiem. Jeśli nie, ludzie, wynajęci przez tego zbira, nadal krążyli po trasie do Mountfall. Nie mogłam sprzeczać się z jego podejrzeniami, gdyż nie opuszczały mnie złe przeczucia. Może to wina złych doświadczeń. Nadal rozpamiętywałam moment porwania, brutalność mężczyzn i stan w którym znalazłam przyjaciela. To cud, że wyszliśmy cało z niewoli.
Wczoraj wieczorem długo rozmawialiśmy na ten temat i jednogłośnie stwierdziliśmy, że dla własnego bezpieczeństwa będziemy podróżować nocą. Tak będzie łatwiej ukryć się przed ewentualnym zagrożeniem. Ograniczymy też kontakt z nieznanymi nam ludźmi, bo nie wiadomo, komu można ufać. Plan może nie był perfekcyjny i mierzyliśmy ponad nasze siły, ale nie mieliśmy zamiaru pozwolić drugi raz się złapać. Bez niczyjej pomocy musieliśmy dać radę pokonać kilkudniową drogę i dotrzeć do Siedziby.
Oby nam się udało...
Adam, widząc mój posępny nastrój i łzy, które nadal kręciły się w oczach, otulił mnie ramieniem i przysunął do boku. Wtuliłam się w niego niczym mała dziewczynka. Potarł pocieszająco moje plecy, po czym lekko się schylił.
– Boisz się powrotu? – wyszeptał.
Na tak celnie zadane pytanie istniała tylko jedna odpowiedź. Dałam mu ją poprzez lekkie skinienie głowy. Po siedmiu tygodniach, spędzonych praktycznie cały czas razem, czytał teraz we mnie jak w otwartej księdze. Nawet nie musiałam rozwijać tematu, bo dobrze wiedział, że nie tylko Bone i Charles zabierają mi sen z powiek. On jednak chciał to usłyszeć. Najwyraźniej martwił się, że znowu zamknę się w sobie. Czekał cierpliwie na moją odpowiedź.
Dłonią zaciśniętą w piąstkę otarłam oczy i podniosłam na niego wzrok.
– Przecież wiesz, że tak. Niejednokrotnie o tym rozmawialiśmy. Boję się, że coś może pójść źle, ale także spotkania z Setem. Od momentu, gdy zastałam go... – urwałam, bo nie byłam w stanie po raz kolejny powiedzieć tego na głos. To nadal tak cholernie bolało. Przełknęłam nagromadzoną w ustach ślinę i kontynuowałam. – Od tamtego zajścia, nie widzieliśmy się. Nie wiem, jak zareaguję, gdy się zobaczymy. Pomimo tego, że nadal go kocham, nie jestem pewna, czy będziemy umieli uratować małżeństwo.
Serce na wskroś przedarł ból nie do zniesienia. Dopiero teraz, tak namacalnie czułam, jak wielka przepaść powstała między mną a ukochanym mężem. Marzyłam o cofnięciu się do szczęśliwych chwil, ale wątpiłam, żeby kiedykolwiek udało się je odtworzyć. Nie byłam w stanie wyprzeć z umysłu obrazów, które były niczym sól na otwartą ranę. Sprawiały cierpienie mojej duszy, wyciskały z oczu kolejne łzy.
Czy będę w stanie kiedykolwiek pozbyć się następnej mary, która uporczywie mąciła mi w głowie?
Silne dłonie otuliły moje policzki, a z niebieskich oczu płynęło czyste zrozumienie. Przy nim czułam spokój i chełpiłam się cichą nadzieją, że pomoże mi uporać się z opanowującą niemocą. Wskaże mi drogę do odnalezienia starej siebie, która nie znała przeszkód nie do pokonania.
– Skrzacie, nie myśl o tym. Wszystko się ułoży. Dopilnuję tego. Przysięgam.
Te kilka słów sprawiło, że uśmiech sam wypełzł na usta. Mój przyjaciel stał się nie tylko obronnym murem, ale i ukojeniem. Wierzyłam, że dokona cudu i mnie naprawi. Pomoże mi wyjść z mgły, w której zgubiłam swoją ścieżkę. Poda dłoń i doprowadzi do celu.
Kciukiem otarł ostatnią łzę, którą uroniłam ze wzruszenia. Kąciki jego ust lekko się uniosły, a w oczach mogłam dostrzec kolor pogodnego, letniego nieba. Emanował od niego spokój, który tak łapczywie łaknęłam. Swobodnie wypuściłam z płuc nagromadzone powietrze, gdy tylko ciężar, zalegający na piersiach, zelżał. Odczytał każdy mimowolny gest mojego ciała i z ulgą powiedział:
– Możemy ruszać.
Krótkimi ruchami głowy nerwowo przytaknęłam. Ponownie odwróciłam się w stronę starszej kobiety, która w głębokim zamyśleniu nas obserwowała.
– Barb, tak bardzo jesteśmy ci wdzięczni za... – nie dała dokończyć. Raptownie podniosła dłoń, uciszając mnie tym jednym gestem.
– Nie jesteście mi nic dłużni. Cieszę się, że mogłam pomóc i was ugościć. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie odwiedzicie. Oczywiście w innych okolicznościach – zaznaczyła, zerkając na nas znacząco. – Jak dla mnie moglibyście tu zostać, ale jeśli chcecie przed nocą dotrzeć w okolice miasta, proponuję już wyruszać.
Choć starała się to ukryć, na jej twarzy wyrył się smutek. Kolejny raz przeżywała utratę bliskich sobie osób. Ta chwila musiała kojarzyć jej się z dniem, kiedy ostatni raz widziała rodzinę. Dziś znowu nadchodził czas pożegnania i samotności. Trudno jej było patrzeć na to, jak opuszczamy leśniczówkę, ale jeszcze trudniej byłoby stąd odejść razem z nami. Dokonała wyboru, a my musieliśmy uszanować jej wolę.
Nie mogąc powstrzymać kolejnej fali emocji, wyrwałam się z ramion Adama, podbiegłam do kobiety i ją objęłam. Przytuliła mnie tak czule, że miałam wrażenie, jakbym żegnała się z własną matką.
– Nigdy o tobie nie zapomnimy – wycedziłam przez zaciśnięte gardło.
Pomimo, że głos słabł, słowa płynące z moich ust były pełne przekonania. To było oczywiste, że ani ja, ani Adam, po tym co przeżyliśmy w odizolowanej od cywilizacji chatce, nigdy nie wymażemy z pamięci Barb. Nie zostawimy jej też w potrzebie. Wspólnymi siłami pomożemy polepszyć warunki, w których mieszkała i odwdzięczymy za uratowanie życia.
Bez pieniędzy, wyposażeni jedynie w ekwipunek przygotowany przez Barb, byliśmy już czwartą dobę w trasie do Siedziby klubu Death Road MC. Bojąc się o własne życie, podróżowaliśmy głównie pod osłoną nocy, żeby jak najmniej rzucać się w oczy. Dniami głównie odpoczywaliśmy na leśnych parkingach dla kierowców, albo myśliwskich chatkach wykorzystywanych jedynie sezonowo przez właścicieli.
Przez cały ten okres jedynie dwa razy ośmieliliśmy się złapać stopa, widząc po rejestracjach, że to miejscowi. Dzięki temu udało nam się zmniejszyć dystans o pięćdziesiąt mil. To dużo, jak na naszą obecną sytuację. Niestety ani podwożący nas kierowcy, ani sprzedawca na stacji benzynowej, nie chcieli użyczyć nam telefonu do skontaktowania się z bliskimi. Bacznie lustrowali nasz wygląd, a po ich minach mogłam jedynie przypuszczać, że biorą nas za kogoś z niechlubną przeszłością. Nie wyprowadzaliśmy ich z błędu, a także nie mieliśmy zamiaru tłumaczyć, co nas spotkało. Wtajemniczanie obcych mogło nam przynieść jedynie kolejne kłopoty.
Dziś, wiedząc, że zaledwie dziewięćdziesiąt mil dzieli nas od domu, postanowiliśmy wyruszyć wcześniej, niż dotychczas. Gdy wyszliśmy z opuszczonego domku myśliwego, było późne popołudnie, a niebo mieniło się złotem, różem i ognistą czerwienią. Całe szczęście, że burza przeszła przez ten obszar, gdy spaliśmy schronieni w bezpiecznym miejscu. Teraz jedynie mogliśmy podziwiać niesamowity spektakl barw, znikające w oddali posępne chmury, a także obserwować napawające grozą zniszczenia lasu.
W zaledwie dwadzieścia minut wróciliśmy do głównej drogi i, zachowując czujność, ruszyliśmy w stronę Mountfall. Rozgrzany, mokry asfalt parował, co tylko utrudniało oddychanie. Mięśnie nóg przeszywał ból, a stopy piekły przez pęcherze, które zrobiły mi się już pierwszego dnia przez stare, niedopasowane obuwie. Brzuch skręcał się z głodu, ale nie mogłam prosić o jedzenie, bo został nam jedynie ostatni kawałek chleba i nic poza nim. Brakowało nam pożywienia, czystej wody i sił, lecz oboje nie pozwalaliśmy słabościom przejąć nad nami kontroli. Brnęliśmy uparcie przed siebie, bo już niedługo mieliśmy być wśród bliskich.
– Skrzacie, jak się czujesz? Może cię poniosę? – nieoczekiwanie zapytał Adam.
Przystanęłam i popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Był wykończony ciągłą wędrówką, a mimo to chciał wziąć mój ciężar na ręce. Urzekła mnie jego troska, oddanie i odpowiedzialność za drugą osobę. Zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że tak bardzo się zmienił? Może zawsze taki był, tylko nie umiał ukazać swojego pięknego wnętrza przed światem.
Podeszłam do niego i objęłam rękami w pasie. Wtuliłam policzek w tors, a na moich ustach pokazał się szczery uśmiech. Kochałam go, ale nie miłością romantyczną, a czysto platoniczną. Szczególnie przez ostatnie tygodnie stał się mi bliski, jak nigdy dotąd. Tak dobrze było mieć przy sobie przyjaciela, któremu mogłam bezgranicznie ufać. Tylko dzięki niemu nie poddałam się i dałam radę pokonać najgorsze przeciwności.
Podniosłam do góry głowę i natknęłam się na pełne ciepła spojrzenie. Pomimo zmęczenia i złego samopoczucia, odwzajemnił się uśmiechem. Popatrzyłam na jego spierzchnięte wargi, które pragnęły wody i poszarzałą z wycieńczenia twarz. Zapewne był jeszcze bardziej głodny, niż ja. Poprzedni posiłek ledwo uszczknął, żeby zostawić większość dla mnie. Nie mogłam znowu spowalniać naszego powrotu. Musiałam wziąć się w garść i tak, jak on, pokazać upór i siłę, żeby jak najszybciej dotrzeć do domu.
– Nie trzeba. Dam radę – odparłam i odsunęłam się o krok. Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce. – Nie traćmy czasu. Marzę o tym, żeby w końcu wziąć prysznic i coś zjeść.
– To dobra motywacja. – Zaśmiał się i ruszył u mojego boku.
Ociężałe i spuchnięte nogi, już po pół godzinie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Coraz częściej nachodziły mnie myśli, czy nie próbować złapać kolejnego stopa. Niestety droga była mało uczęszczana. Poza tym, w tej okolicy szczególnie musieliśmy mieć się na baczności.
Wspomnienie porwania, jeszcze przez długi czas będzie wzbudzać we mnie panikę. Nawet dobiegający z daleka dźwięk motocykla przyprawił mnie o dreszcze i sparaliżował ciało. Na myśl przyszedł mi Bone, albo ktoś z jego bandy. Zastygłam w bezruchu, a palce odruchowo zacisnęłam na dłoni Adama.
Również się zatrzymał i spojrzał na mnie zaskoczony. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo jako pierwsza się odezwałam:
– Słyszysz to? Może powinniśmy się ukryć?
Od razu zrozumiał, co mam na myśli. Odwrócił głowę w stronę dobiegającego nas odgłosu, który niósł się echem pośród drzew. Znieruchomiał i wsłuchał się dokładnie w mechaniczną symfonię silnika. Minęła dłuższa chwila, gdy znowu na mnie spojrzał.
– Nie, to pojedynczy biker. Gdyby był to ktoś od Bone'a, jechałby w grupie. To w końcu nasz najbliższy rewir.
Jego słowa wcale mnie nie uspokoiły. Było jeszcze jasno, a my, pomimo znaczących zmian wyglądu, mogliśmy zostać rozpoznani przez niepożądane osoby. Pełna obaw, kurczowo owinęłam dłonie wokół męskiej ręki i przylgnęłam do smukłego boku. Ruszyliśmy powolnym, opieszałym krokiem, a serce podchodziło mi do gardła wraz ze zbliżającym się rykiem silnika.
Nie czekałam długo, żeby zobaczyć zbliżającą się w naszą stronę postać motocyklisty. Im był bliżej, tym bardziej mój przyjaciel się spinał. Nie wiedziałam, jak mam odczytać sygnały jego ciała, co wprawiało mnie w jeszcze większy stres. Żołądek zaczął zaciskać się boleśnie, a gardło dusiła niewidzialna pętla. Nawet nie byłam w stanie zapytać, czy rozpoznaje jadącego mężczyznę. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
– No kurwa... Nie wierzę! – Adam raptownie przystanął i podniósł rękę do góry.
Mijający nas biker zahamował tak gwałtownie, że omal się nie wywrócił. Zatrzymał się przy poboczu, zeskoczył z jednośladu i porzucił niedbale swoją maszynę. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy zdjął kask, a ja rozpoznałam bliską mojemu sercu osobę. Oderwałam się od boku przyjaciela i ruszyłam biegiem. Obraz rozmazywał się, a serce łomotało z radości.
Nie wierzę! Udało się! Udało!
Ruszył w moją stronę i pozwolił z rozpędu skoczyć sobie na szyję. Objęłam go tak mocno, jakbym bała się, że to tylko moje wyobrażenie i zaraz rozpłynie się w powietrzu. On jednak tu był. Naprawdę mnie przytulał. Z radości obracał wokół własnej osi. Gdy postawił mnie na ziemi, ujęłam dłońmi jego twarz, a on delikatnie otarł moje łzy.
– Różyczko... – Głos mu się łamał ze wzruszenia. Ponownie zamknął mnie w swoich objęciach i docisnął do torsu. – Wiedziałem, że żyjesz. Wiedziałem.
– Zaraz ją udusisz. – Tuż za moimi plecami rozległ się rozbawiony głos Adama.
Nim się obejrzałam, puścił mnie i rzucił na przyjaciela. Zacisnął niedźwiedzi uścisk na wątłym ciele swojego Prezesa, nadal nie dowierzając, że ma nas oboje przy sobie.
– Kurwa mać! Ax! Uspokój się! – Mój towarzysz niedoli jednocześnie śmiał się i krzyczał.
Blondyn cofnął się o krok, po czym zrobił naburmuszoną minę dziecka.
– Jak mam się uspokoić?! Nie było was siedem i pół tygodnia! – Rozemocjonowany wymachiwał w powietrzu rękami. – Na zmianę z Setem was szukamy, bo każdy, łącznie ze służbami, zwątpił, że jeszcze kiedykolwiek się odnajdziecie.
Oniemiałam, bo nie docierało do mnie to, o czym mówił Alex. Adam poczuł się tak samo zdezorientowany, lecz zaczął go tonować.
– Zwolnij i zacznij mówić od początku.
Podeszliśmy do pobocza i usiedliśmy obok motocykla. Mój domyślny brat wyciągnął z sakwy butelkę wody i poczęstował nas napojem. Dopiero, gdy ugasiliśmy pragnienie, zaczął wszystko wyjaśniać.
– Był blady świt, kiedy znaleźliśmy szopę, w której was przetrzymywali. Natknęliśmy się tam na Bone'a i Charlesa.
Zadrżałam, słysząc imię najgorszego z moich demonów. Alex natychmiast wychwycił tę reakcję i otulił mnie czule ramieniem.
– Obaj zginęli z naszych rąk. Już nie musisz się bać – oznajmił, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Dopiero, gdy dodał – zabiłem tego gnoja. Już nigdy więcej cię nie skrzywdzi – oblała mnie fala ulgi, której nie byłam w stanie opisać.
Mój prześladowca nie żyje. Nie muszę uciekać. Jestem wolna.
– A co z resztą gangu? – dopytał Adam.
– Wszyscy zginęli. Gdy was porwano, ja, Set i czterej Bracia ze Starszyzny, zaczęliśmy was szukać. Reszta, pod dowództwem Warrior i Cast'a, ruszyła na wojnę. Do rana nie został nikt z wrogiej grupy.
– Ja pierdolę... – Przyjaciel przeczesał odruchowo krótkie włosy i głośno westchnął.
– Bone'a osobiście odstrzelił Set, a ja miałem niezły ubaw z tą angielską ciotą. Niestety radość z pozbycia się tych skurwieli szybko znikła, gdy zajrzeliśmy do szopy. Was nie było, a znaleźliśmy jedynie dwa trupy kolejnych przydupasów tego gnoja. Wiedzieliśmy, że uciekliście. Zaczęliśmy was szukać, ale natknęliśmy się na bagna. Set ściągnął ekipy ratunkowe do pomocy. Ojciec wynajął kolejne do przeczesania całego terenu, ale nic nie znaleźli. Wszyscy jednogłośnie uznali, że podczas ucieczki utonęliście w bagnach. Tylko ja i Set wierzyliśmy, że żyjecie. Dzień w dzień, na zmianę, jeździliśmy w tamto miejsce szukać was na własną rękę.
Set nie zwątpił. Szukał mnie.
Myśl, która pojawiła się tak nagle, ponownie przyspieszyła rytm mojego serca. Nie byłam jednak w stanie długo rozważać kumulujących się we mnie uczuć, bo z ust Adama padło kolejne, ważne dla mnie pytanie:
– A co z Ryan'em?
– Przez kilka pierwszych dni, tuż po waszym zniknięciu, trzymałem nad nim pieczę w szpitalu. Po was nie było śladu, więc Set musiał zadzwonić do naszego ojca i poinformować go o tym, co się stało. Przyleciał do Stanów razem z Emmą i, w obstawie prawników, załatwił tymczasową opiekę nad Ryan'em, do momentu waszego powrotu. Ruszył swoje wszystkie kontakty i przeniósł go do kliniki w Bostonie, gdzie ordynatorem jest jego przyjaciel z dawnych lat. Zmienili małemu terapię i z każdym dniem jest coraz lepiej. Rozmawiałem z nimi dwie godziny temu. Wszystko jest w porządku, a Emma i ojciec są w nim zakochani i traktują jak wnuka. Nie wiem, czy dobrowolnie zechcą wam go oddać.
Roześmieliśmy się w głos, z namacalną ulgą, że pod nieobecność nasze dziecko miało zapewnioną tak dobrą opiekę.
– A co się z wami działo? Gdzie byliście? Przeszukaliśmy obszar dwudziestu mil wokół bagien i nie znaleźliśmy żadnego śladu. No i dlaczego ty, Różyczko, masz ciemne włosy, a Risk wygląda jak Eminem?
Prychnęłam, słysząc to samo określenie z ust brata, jakiego sama używałam, żeby dopiec przyjacielowi.
– Niezaprzeczalnie jesteście rodzeństwem – burknął Adam i zmrużył na nas oczy.
Opowiedział Aleksowi przebieg naszej ucieczki z szopy, wędrówkę przez las i moment nieszczęśliwego wypadku. Mój brat nie mógł uwierzyć w to, jak daleko zaszliśmy w głąb niebezpiecznych terenów i ile mieliśmy szczęścia, spotykając na swej drodze Barb. Szczegółowo zaczął wypytywać o nasz pobyt u tej cudownej kobiety, ale nie włączałam się do ich rozmów. Z każdą chwilą opuszczały mnie siły i czułam się coraz bardziej słaba. Miałam ochotę wtulić się w tors brata i po prostu zasnąć.
Zauważył moje zmęczenie i szybko stonował z pytaniami. Otulił ramieniem i pocałował w czubek głowy.
– Przepraszam, że tak ciągnę was za język. Na rozmowy jeszcze przyjdzie czas. Dzwonię do Warrior. Niech bierze auto i przyjeżdża.
Aleks, nie zmieniając pozycji, wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer. Nie przykładał go jednak do ucha, tylko włączył tryb głośnomówiący. Już po dwóch sygnałach usłyszeliśmy głęboki baryton.
– Co tam Ax? Gdzie ty znowu się włóczysz?
– War, weź klubowy samochód i przyjedź po mnie. Stoję osiemdziesiąt mil na południe od Siedziby. Zaraz podeślę ci dokładną lokalizację. – Jak zwykle nie wyjawił bezpośrednio, co dokładnie się wydarzyło. Zauważyłam, że to urok mojego brata, który w różnych okolicznościach doceniałam.
– Co się stało?
– Moja maszyna leży na poboczu. Możesz po prostu przyjechać autem? – mruknął.
Razem z Adamem zaciskaliśmy usta, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Kurwa, ty i te twoje durnowate pomysły. – Podsumował go Warrior. – Jakbyś nie mógł wprost powiedzieć, że coś stało się z Harrym. Wysyłaj lokalizację. Już ruszam. Ja pierdolę, nawet wieczorem nie można spokojnie się napić.
Aleks rozłączył się, a my wybuchliśmy głośnym rechotem.
– Braciszku, dlaczego nie powiedziałeś mu, że nas znalazłeś? – Otarłam oczy i spojrzałam na niego.
Z obojętnością wzruszył ramionami.
– Rzadko kiedy widzę durną minę u Wara. Korzystam z każdej okazji.
Tym stwierdzeniem po raz kolejny doprowadził nas do łez i bólu brzucha ze śmiechu. Mój brat był po prostu bezbłędny i unikatowy. Nie znałam drugiego, tak skomplikowanego człowieka, jak on.
Było już ciemno, gdy Adam kończył historię naszego pobytu w leśniczówce, a ja z całej siły walczyłam sama ze sobą, żeby mu nie przerwać i zacząć wypytywać Aleksa o Seta. Byłam spokojna, że żyje i nic mu się nie stało podczas wojny klubów. Ze wcześniejszych wypowiedzi wynikało, że dzień w dzień mnie szukał i nawet na moment nie zwątpił, że wrócę. Chciałam jednak wiedzieć coś więcej.
Co wydarzyło się po moim odejściu? Czy ta dziwka nadal urzęduje w klubie? Czy Set po kryjomu spotyka się z nią?
Jednak żadne pytanie nie wyszło z moich ust. Może się bałam tego, co usłyszę? Brat nigdy by mnie nie okłamał, a nawet najbrutalniejszą prawdę powiedziałby mi prosto w oczy. Nie przeżyłabym, gdyby wyjawił fakt o ciągnącym się romansie mojego męża, podczas gdy ja omal nie umarłam. Wolałam przekonać się o tym osobiście.
Mrok nocy rozproszyły światła parkującego nieopodal nas pojazdu. Oślepiona przez reflektory, zmrużyłam powieki, żeby dostrzec potężną sylwetkę mężczyzny wysiadającego z kabiny. Zrobił kilka kroków w naszą stronę, gdy nagle zamarł.
– O cholera... – Złapał się oburącz za głowę. – Risk? Rose?
Podnieśliśmy się z pobocza i podeszliśmy do niego. Mój brat skrzyżował na torsie ręce, wyszczerzył się, a następnie dumnie oznajmił:
– Mówiłem, że ich znajdę.
Warrior przetarł dłońmi twarz, jakby chciał ocucić się ze snu.
– Kurwa! To naprawdę wy! – Nasz łysy ulubieniec zgarnął najpierw mnie, a potem Adama, szerokimi ramionami i serdecznie powitał uściskiem. – Wszyscy w klubie padną na wasz widok! Gdzie byliście?
Aleks poklepał przyjaciela po ramieniu i lekko skarcił wzrokiem.
– Zobacz, jak wyglądają. Pakuj ich do auta i wieź do Siedziby. Po drodze wszystko ci opowiedzą.
– Racja.
Chętnie wsunęłam się na tylną kanapę i pierwszy raz od dawna, poczułam się tak komfortowo. Omal nie zasnęłam, gdy ruszyliśmy z miejsca, a ja mogłam w końcu oprzeć potylicę o miękki zagłówek i beztrosko wpatrywać się w osnuty czernią krajobraz za oknem. Powieki stawały się coraz cięższe, ale nie pozwoliłam im się zamknąć. Nie chciałam zasnąć dopóki nie znajdziemy się w domu i nie zobaczę Seta. Żeby nie odpłynąć, wsłuchałam się w rozmowę mężczyzn, a nawet kilkukrotnie się wtrąciłam.
Warrior był pod wielkim wrażeniem, gdy dowiedział się, jak logicznie myślałam podczas niewoli i sprytnie zdobyłam broń, dzięki której udało nam się uciec. Pod koniec wywodu Adama, podsumował:
– Jeśli miałbym być kiedykolwiek porwany, to tylko z tobą, Rose.
Rozbawił mnie tym komentarzem.
– Nie wiem, War, czy to dobry pomysł. Adam, podczas pobytu ze mną na odludziu, stracił włosy. Ty, nie wiem, co mógłbyś stracić – docięłam i potarłam dłonią jego łysą głowę ozdobioną tatuażami.
Dopiero teraz opuszkami wyczułam ukryte pod nimi liczne blizny i zrozumiałam, jak bolesne brzemię przeszłości musi dźwigać jego dusza. Nigdy nie dopytywałam szczegółowo ani Seta, ani Alexa, o historię ich przyjaciela.
Ciekawe, czy w ogóle mieli pojęcie, co kiedyś go spotkało? Skąd ma na ciele tyle bolesnych pamiątek?
Nie dając znać po minie i postawie ciała o zatrważającym odkryciu, luźno opadłam na swoje miejsce. Warrior zerknął we wsteczne lusterko i się wyszczerzył.
– Dziecinko, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak tęskniłem za twoimi tekstami.
Zachichotałam w odpowiedzi, a moje oczy powędrowały w bok na mijający nas motocykl. Nie wiedziałam, dlaczego mój brat, który od dłuższego czasu jechał na tyle, nagle postanowił nas wyprzedzić. Dopiero po chwili zorientowałam się, gdzie jesteśmy. Dzielił nas zaledwie kilometr od Siedziby. Serce podeszło mi do gardła, a w głowie zapanował mętlik. Stres, spowodowany nieuchronnym spotkaniem z mężem, narastał.
Czułam się rozdarta. Z jednej strony strasznie za nim tęskniłam i pragnęłam jak najszybciej się z nim zobaczyć. Z drugiej, czułam rozgoryczenie i zdradę. Skrajne emocje mieszały się ze sobą, wywołując nieprzyjemny ucisk w mostku, a myśli przyćmiewały zdrowy rozsądek.
Czy powinnam ratować zgliszcza, które zostały z naszego związku? Zdradził mnie, ale czy przez ten jeden pijacki błąd, powinnam przekreślać to, co nas łączyło? Przecież mnie szukał. Nie zwątpił. Nie jestem mu obojętna, skoro nadal wierzył, że wrócę. Ale czy uda mi się wymazać obrazy, które widziałam? Nie wiem...
Cholernie mocno bałam się naszego pierwszego spotkania, które miało nastąpić już za chwilę. Przykleiłam czoło do szyby i w milczeniu obserwowałam drogę prowadzącą wprost do posesji Death Road.
Ciekawe co robi? Jest z nią? Zaszył się w biurze? Może zapija smutki z Braćmi?
Odpowiedzi przyszły same, gdy tylko minęliśmy główną bramę. Wyprostowałam się na siedzeniu i z zaciekawieniem wyjrzałam przez przednią szybę. Reflektor motocykla Alexa oświetlił zgarbioną postać, siedzącą na schodkach. Pod powiekami zebrały się łzy, gdy poznałam charakterystyczne tatuaże na rękach, wyłaniające się spod koszulki i kruczoczarne włosy.
To on... Set...
W palcach trzymał tlącego się papierosa, którym nawet się nie zaciągał. Zapatrzony w jeden punkt przed sobą, pogrążony był w głębokim zamyśleniu. Nawet głośny dźwięk Harleya, ani zatrzymujące się kilka metrów przed nim auto, nie wyrwały go z przygnębiającego transu.
Na ten widok wszystkie moje zwątpienia poszły w niepamięć i pragnęłam, jak najszybciej uwolnić go z pułapki cierpienia. Podarować każdą z gwiazd, żeby przywrócić mu dawny blask. Oddać mu skrzydła, bo w końcu był moim aniołem stróżem i nic, nigdy tego nie zmieni.
Na chwilę oderwałam spojrzenie od męża, gdy Warrior i Adam wysiadali z samochodu. Zaraz po nich nieśmiało wynurzyłam się z wnętrza. Stanęłam w cieniu, tuż za plecami łysego osiłka i ponownie wbiłam wzrok w bruneta, który wyglądał, jakby wyzbył się chęci do życia. Był tak markotny i osowiały.
Obecność mojego brata zarejestrował dopiero, gdy Alex szturchnął go mocniej w ramię, po czym radośnie zaintonował:
– Set, zgadnij, kogo znalazłem?
Uniósł w jego stronę głowę i zmarszczył ciemne brwi. Zawiesił na nim pytające spojrzenie. Dopiero teraz dostrzegłam w ukochanych oczach niewyobrażalny smutek i rezygnację. Moje serce nie wytrzymało tego. Pękło na pół.
– Co? – zapytał słabym głosem, bo nie zrozumiał oczywistego przesłania.
Adam, w kilku długich krokach, podszedł odważnie do mężczyzn i się zaśmiał.
– Nie „co?", tylko przywitaj się.
Mój mąż jeszcze bardziej zbladł i miał minę, jakby zobaczył ducha.
– Risk?
Nie zdążył nic odpowiedzieć, bo przyjaciel raptownie poderwał się i zamknął jego wątłe ciało w uścisku. Wzruszyłam się, obserwując ich powitanie. Brunet nagle się opamiętał i odsunął. Z przestrachem krótko zapytał:
– Rose?
Prezes uśmiechnął się i odwrócił w moją stronę. Set powiódł wzrokiem w wyznaczone przez niego miejsce. Drżałam z emocji, ale pewna siebie wyszłam z cienia, wtedy mnie dostrzegł. Ośmielił się zrobić zaledwie trzy kroki, gdy zamarł w bezruchu. Czekał cierpliwie na moją reakcję.
Pomimo, że serce wystukiwało wytęskniony, miłosny rytm, a dreszcz ekscytacji przebiegł wzdłuż kręgosłupa, nagła niemoc zdominowała moje ciało. Patrzyliśmy wzajemnie na siebie, a ja nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Jesienne oczy przepełnione były łzami, a w nich malowała się ulga wymieszana z wewnętrznym żalem i bezradnością.
Czułam się tak samo, a stan zawieszenia i zatrzymany dla nas dwojga czas nic nie ułatwiały. Usta tak bardzo pragnęły ponownie poczuć jego smak. Z trudem je rozchyliłam, ale nie wypłynęło z nich nic, nawet jego imię.
Opanowała mnie bezsilność, z którą nie byłam w stanie wygrać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro