Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6


Splotłam ze sobą palce na napiętym, męskim karku i wtuliłam głowę w szeroki tors. Podniósł mnie z materaca, jakbym ważyła tyle, co piórko. Niezadowolona z faktu, że potrzebuję pomocy przy chodzeniu, mruknęłam kąśliwie:

– Mogłabym sama próbować zejść na parter.

– Zapomnij. Jesteś zbyt osłabiona. Przez ostatnie sześć tygodnie leżałaś w łóżku. Wstałaś z niego zaledwie cztery dni temu. – Jego stanowczy ton nie powstrzymał mnie przed ciągnięciem bezsensownej dyskusji.

– Tym bardziej powinnam samodzielnie się poruszać. Wszystkie obrażenia już się wygoiły. Noga pobolewa przez brak ruchu.

– Miałaś ją złamaną – poprawił mnie.

– Ale już jest dobrze.

Zatrzymał się raptownie w połowie schodów, przez co odruchowo podniosłam do góry wzrok. Miał napiętą szczękę, a usta zaciśnięte w wąską linię. Na twarzy malowała się głęboka irytacja. Tak, ostatnimi czasy z uporem maniaka stanowczo nadszarpywałam jego nerwy. Myślałam, że nastąpi w końcu moment kulminacji, w którym wybuchnie, ale najwyraźniej w stosunku do mnie miał bezkresne pokłady cierpliwości.

– Skrzacie... – rozpoczął delikatnie, choć jego wnętrze wrzało. – Nie będę się z tobą kłócił. Byłaś w opłakanym stanie i nie przeżyłbym, gdybym znowu musiał patrzeć na twoje cierpienie. Proszę, daj sobie czas na dojście do pełni sił.

– Jeśli nie będę chodzić tylko dawać ci się nosić na rękach, mięśnie nigdy nie wrócą do pełnej sprawności i utkniemy tu na zawsze. – Spuściłam wzrok, żeby nie dostrzegł kręcącej się w oku łzy.

Doskonale wiedziałam, że też tęskni i chciałby już wrócić do domu. To mój stan zdrowia oddalał nas od spotkania z bliskimi. Choć on nie dawał tego odczuć, mnie zalewała gorycz winy.

Westchnął ciężko i napiął mięśnie rąk, przez co ściśle przylgnęłam do jego ciała. Po chwili milczenia odchrząknął.

– Po śniadaniu pójdziemy na krótki spacer nad rzekę. Będziesz miała okazję rozruszać nogę.

Podobała mi się ta propozycja, ale smutek przebijający się w jego głosie bolesnym cierniem przebił moje serce.

Skinęłam jedynie głową, bo żadne ze słów nie chciało opuścić moich ust. Już raz wyznałam mu swoje myśli. Zaproponowałam, żeby wrócił beze mnie wcześniej. Tylko go tym wkurzyłam. Był upartym osłem, który nie miał zamiaru opuścić mojego boku. Od momentu porwania staliśmy się nierozłączni i chociaż nie chciałam być dla niego utrapieniem, było mi bardzo dobrze w zacieśniającej się relacji. Jego obecność dodawała mi sił. Był moją opoką, wsparciem w największym bólu. Tylko dzięki niemu przetrwałam najgorsze. Nie wiedziałam, co bym bez niego zrobiła.

Nie odpuszczając mocnego uścisku, ruszył schodami w dół. Był bardzo spięty i zdenerwowany.

Podczas pobytu nad rzeką znowu muszę podjąć temat powrotu i postarać się namówić go na jak najszybsze wyruszenie w stronę Mountfall.

W ciszy przeszliśmy przez wąski korytarz, w którym suszyły się zioła i grzyby, a następnie skręciliśmy w prawo, gdzie mieściła się kuchnia.

Barbara, jak zwykle o tej porze, szykowała dla wszystkich posiłek. Podniosła wzrok i badawczo zlustrowała zarówno moją, jak i Adama sylwetkę.

– Chyba się wyspaliście, bo wyglądacie wręcz olśniewająco – zażartowała.

Przyjaciel delikatnie usadził mnie na krześle i podszedł do gospodyni, żeby pomóc jej przy nakrywaniu stołu.

– A tobie, jak zwykle z rana dopisuje humor – prychnął pod nosem i z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Znasz to przysłowie? Wczesny ptak łapie robaka. – Roześmiała się w głos, po czym poklepała go po ramieniu.

Obserwowałam ich, a przede wszystkim jego, z nieniknącym uśmiechem. Adam bardzo się zmienił od momentu tragicznej śmierci May. Jednak największa przemiana nastąpiła w nim podczas pobytu w oddalonej od cywilizacji leśniczówce. To właśnie tu mentalnie dorósł. Musiał się mną opiekować i zacząć w pełni panować nad emocjami, które wcześniej kierowały całym jego życiem. Nauczył się cierpliwości, pokory. Doznał skrajnej biedy, w jakiej żyliśmy od kilku tygodni. Tak intensywne przeżycia kształtują charakter, a on całkowicie im się poddał i pozwolił się stworzyć na nowo. Byłam z niego dumna i podziwiałam go, bo stał się wartościowym i mądrym człowiekiem.

Nie tylko on się ewoluował, ja też. Obcując z Barb, całkowicie zmienił się mój światopogląd. Ta kobieta była dla mnie wzorem do naśladowania. Symbolem siły, woli walki, jak również samowystarczalności. Zapierała mi dech w piersiach, każdego dnia udowadniając, że nie ma przeszkód nie do pokonania. Mieszkała tu kompletnie sama od prawie dwudziestu lat, a jej smutna historia doprowadzała do łez.

Kiedyś to miejsce, w latach swojej świetności, należało do jej męża – Benjamina. Był lekarzem w miejscowości oddalonej o dzień drogi stąd, ona zaś pielęgniarką. Praca na tym samym oddziale połączyła ich nie tylko zawodowo, ale i prywatnie. To wzorowe, kochające się małżeństwo, w latach osiemdziesiątych doczekało się potomstwa – Mary i Jonathana. Nawet gdy dzieci były jeszcze malutkie, każdą wolną chwilę spędzali z nimi na łonie natury.

Benjamin, z tego co wspominała Barb, uwielbiał udawać się w wyższe partie gór, które były jego miłością. Znał te tereny lepiej, niż własną kieszeń. Pewnego dnia, gdy ich córka miała piętnaście, a syn siedemnaście lat, postanowili wybrać się na dwudniowy biwak. Przygotowali cały ekwipunek i o świcie ruszyli na szlak. Barb tego dnia nie czuła się najlepiej. Z powodu zatrucia musiała się cofnąć do leśniczówki. Nie chcąc im psuć planów, nalegała, żeby szli dalej. To był ostatni raz, kiedy ich widziała.

Do tej pory, pomimo że minęło tyle czasu, nadal nie wie, dlaczego nie wrócili. Ekipy ratownicze dokładnie przeszukały wskazane przez nią miejsce, w którym mieli zatrzymać się jej bliscy. Nie było po nich śladu. Założyli, że musieli natknąć się na skalne osuwisko i wpaść w przepaść. Barb jednak wierzy, że dopóki nie odnaleziono ich ciał, znaczy, że żyją i kiedyś do niej wrócą. To dlatego odcięła się od ludzi i na stałe zamieszkała w tej niewielkiej chatce. Dzień w dzień chodziła trasą, gdzie rozdzieliła się z rodziną. Szukała ich, choć ani mi, ani Adamowi bezpośrednio tego nie powiedziała.

Na propozycję, żeby po moim powrocie do zdrowia przeniosła się z nami do Mountfall, gdzie zapewnilibyśmy jej godne życie, po prostu nas wyśmiała. Sama przyznała, że po tylu latach spędzonych w głuszy, nie umiałaby żyć, jak zwykły, przeciętny człowiek. Tłamsiłby ją zgiełk miasta. Opuszczając to miejsce, poczułaby prawdziwe sedno straty, którą kryła w głębi serca. Zgasłaby ostatnia, tląca się nadzieja.

Poznając dokładniej tę niesamowitą kobietę, doskonale rozumieliśmy, co chce nam przekazać. Już więcej nie naciskaliśmy, a Adam pomagał jej na każdym kroku, żeby chociaż w ten sposób odwdzięczyć się za uratowanie i udzielenie schronienia.

Życie w tak prymitywnych warunkach nie było łatwe. Tak jak Barb, żywiliśmy się rybami z pobliskiej rzeki, mięsem zwierząt, które osobiście upolowała i ziołami rosnącymi w otaczającym nas lesie. Do miasta było na tyle daleko, że wybierała się do niego zaledwie raz na trzy miesiące, dlatego mogliśmy zapomnieć o produktach, do których byliśmy przyzwyczajeni.

Nie narzekałam, a wręcz przeciwnie, łapczywie chłonęłam spokojne chwile, które koiły moje złamane serce, uspokajały myśli po wszystkich przykrych wydarzeniach i pozwalały oderwać się od rzeczywistości. Było jednak coś, co wzbierało we mnie z każdą upływającą minutą – tęsknota. Martwiłam się o Ryana, o jego zdrowie i o to, czy pod naszą nieobecność nie przejęła nad nim pieczy opieka społeczna. Liczyłam jednak na determinację mojego brata i jeszcze męża, że nie dopuścili do odebrania go nam.

Chciało mi się płakać, gdy pomyślałam o Alexie. Dopiero się odnaleźliśmy, zaczęliśmy tworzyć prawdziwe więzy rodzinne, a los znowu nas rozdzielił. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jest zagubiony i samotny pomimo otaczających go ludzi. Przysięgałam nigdy go nie opuścić, a przez własną głupotę złamałam dane słowo i doprowadziłam do tak długiej rozłąki. Byłam na siebie za to wściekła.

Nie wiedziałam, jak wygląda obecna sytuacja wojny z Bonem. Obawiałam się, że zarówno mój brat, jak i Set, tuż po naszym porwaniu ruszyli z natarciem. Porywczość w tej sytuacji mogła ich zgubić.

A jeśli zostali ranni? Jeśli coś im się stało?

Ucisk w mostku nasilał się, gdy tylko nachodziły mnie takie pytania. Nie mogłam ukryć lęku o ich bezpieczeństwo. Myśl, że któremukolwiek z nich mogłoby się coś stać, rozrywała mi serce na strzępy.

Pomimo tego, w jakich okolicznościach rozstałam się z Setem, nadal go kochałam. Nie umiałam wyzbyć się uczucia, które wyryło się w mojej duszy, już przy pierwszym naszym spotkaniu. Był dla mnie tak ważny, wyjątkowy, a mimo to nasze wspólne, piękne wspomnienia stały się jedynie nikłym cieniem. Dlaczego ich nie pielęgnowałam, jak najpiękniejszy kwiat? Dlaczego próbowałam wymazać je ze swojej głowy? Dlaczego? Bo mnie zdradził. Bo zastałam go w naszym łóżku z inną. Bo był do tego stopnia pijany, że pomylił klubową dziwkę z własną żoną. To tak cholernie bolało...

Delikatne muśnięcie palców po moim policzku uświadomiło mi, że płakałam. Adam otarł z czułością łzy i przyklęknął tuż przy moich nogach.

– Źle się czujesz? Coś się stało? – zapytał z troską.

Przesunęłam wzrok na Barb, która bacznie mnie obserwowała. Zwęziła brwi, a na czole uwidoczniło się jeszcze więcej bruzd. Również się martwiła moim niekontrolowanym wybuchem.

Wymusiłam na ustach uśmiech, po czym przeskoczyłam spojrzeniem z niej na przyjaciela.

– Przepraszam. To tylko chwila słabości.

Moje wytłumaczenie nie zwiodło tej dwójki. Nadal wpatrywali się we mnie, oczekując dalszych wyjaśnień. Nie chciałam jednak poruszać niektórych tematów. Do tej pory nie rozmawiałam z Adamem o tym, co wydarzyło się w Siedzibie. Nie chciałam rozdrapywać rany, która nigdy się nie zagoi. Nie napierał z pytaniami. Dawał mi potrzebny czas na otworzenie się, lecz ja jeszcze bardziej się zamykałam.

– Tęsknię... – moja połowiczna prawda została przez nich przyjęta.

Barb ujęła sztućce w ręce i zaczęła jeść, a blondyn przysunął swoje krzesło bliżej mnie. Chwilę po tym jak usiadł, objął mnie i pocałował w czubek głowy.

– Skrzacie, już niedługo – wyszeptał.

Skinęłam głową, ale nic nie odpowiedziałam. Nieoczekiwanie gospodyni oderwała się od posiłku. Położyła dłonie na blacie i skierowała się wprost do mnie.

– Oboje tęsknicie, ale musicie zostać tu jeszcze tydzień, maksymalnie dwa. Czeka was daleka droga, a twoja noga, Rose, nie nadaje się obecnie na długie wycieczki. Co zrobisz, jeśli przejdziesz połowę trasy do miasteczka, a organizm odmówi ci posłuszeństwa? Adam mógłby cię nieść, ale nie tak daleko, bo sam wygląda nie lepiej, niż ty. Cierpliwości, skarbie, a wasza przygoda dobrze się skończy.

Miała rację i bardzo dobrze o tym wiedziałam, lecz nie umiałam uciszyć szeptów duszy, która łkała za Ryanem, Alexem i Setem.


Od autorki:

Słoneczka, dziękuję Wam za komentarze, ciepłe słowa i gwiazdki, które motywują mnie do pisania i publikowania kolejnych rozdziałów.

Wiem, że z niecierpliwością czekacie na spotkanie Rose i Seta. Mam dobrą wiadomość :) Podgoniłam prace nad książką i przyspieszam najbliższe publikacje, żeby TEN upragniony przez wszystkich moment nastąpił już w następnym tygodniu.

Jutro pojawi się kolejny rozdział Rose, a w następnym tygodniu Set i Rose (spotkanie)

Od dziś, pod każdym rozdziałem, będę też wstawiać polecajki książek, których autorów bardzo cenię.

Jako pierwsze polecam:

"Ratters" @JWrotters

"Taniec Dusz" @HPNight

"Chronicles of Helios" @trohical


Do zobaczenia jutro ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro