Rozdział 10
Ten rozdział pragnę zadedykować elessmere – niesamowitej kobiecie, która zasługuje na każdą, najpiękniejszą gwiazdkę z nieba. Jesteś przykładem, nie tylko dla mnie, ale i dla innych.
Dziękuję, że poświęcasz mi czas ;*
Odruchowo, jak co noc, usiadłem na schodkach prowadzących do Siedziby. Nie zwracałem uwagi na otoczenie. Bezcelowo patrzyłem w mrok, ale tym razem nie próbowałem odszukać w nim sylwetki Rose. Nadzieja, że wróci, ulotniła się wraz z ponownym ukazaniem się nękających obrazów z koszmaru. Prześladowały mnie martwe oczy i trupioblada skóra pokryta błotem. Głos Riska powtarzający, że ich nie znajdę.
Chciałem wrzeszczeć w pustą przestrzeń, żeby wyzbyć się bólu, który nadmiernie ciążył na moich barkach. Uginałem się pod jego ciężarem. Walczyłem, aby nie oszaleć. Choć za wszelką cenę próbowałem utrzymać ostatni tlący się płomień wiary, on jednak zgasł.
Sam siebie okłamywałem, że ich odzyskam. Byłem głupcem, wierząc we własne kłamstwa. Każdy, mi i Axowi, powtarzał, że czas przejrzeć na oczy. Nie słuchaliśmy. Brnęliśmy w obłęd, który nas pochłonął. Nadaremnie walczyliśmy o coś, co nie nastąpi.
Dzisiejszy dzień dał mi jasny dowód na to, że muszę przygotować się na najgorsze. Bezradność wniknęła pod skórę i rozpanoszyła się po organizmie, niczym trucizna. Niszczyła mnie od środka. Odbierała wszystko, co miałem. Doprowadziła do upadku. Już dłużej nie umiałem być silny. Rozpadłem się. Tym razem, słysząc charakterystyczny dźwięk silnika Harleya, nawet nie podniosłem wzroku na parkującego obok mnie Brata.
Co miał mi powiedzieć? Że znowu ich nie znalazł, a jutro zaczniemy od nowa?
Miałem wszystkiego dosyć. Tym bardziej podsycania nadziei, która już nie istniała. Podszedł do mnie i zauważając brak reakcji, jako pierwszy się odezwał:
– Set, zgadnij, kogo znalazłem?
Szarpnął mnie za ramię, przez co zmusił do uniesienia wzroku. W pierwszej chwili oślepiły mnie światła klubowego auta. Nawet nie wiedziałem, że ktoś je wziął. Zresztą, było mi to dziś obojętne, jak cała reszta.
– Co? – wychrypiałem.
Nadal błądziłem myślami gdzieś daleko stąd i kompletnie nie rejestrowałem tego, co do mnie mówił. Obok Axa, jakby z nicości, wyłoniła się druga postać.
– Nie „co", tylko przywitaj się – rozbrzmiał tak dobrze znany mi głos.
Czy ja, kurwa, śnię?
Na całą szerokość otworzyłem oczy, nie dowierzając. Patrzyłem na stojącego przede mną mężczyznę, który nieznacznie przypominał Riska. Pod krótko ostrzyżonymi włosami, których nigdy wcześniej nie widziałem u przyjaciela, odznaczały się świeże blizny. Miał zapadnięte policzki, a szare cienie snuły się pod oczami. Porwane ciuchy wisiały na wychudzonym ciele. Pomimo wyraźnego zmęczenia, szczerzył się i czekał na powitanie.
– Risk? – wydusiłem z trudem, ale zanim się odezwał, rzuciłem się w jego stronę. Jak pierdolnięty, zgniotłem wątłe ciało w niedźwiedzim uścisku.
Kurwa! To on! To naprawdę on! Ale gdzie jest Rose? Może wie, co się z nią stało? Może wie, gdzie jest?
Opamiętałem się i cofnąłem na długość rąk. Zagubionym wzrokiem prześledziłem jego twarz w poszukiwaniu odpowiedzi. Z nadmiaru emocji gardło zacisnęło się boleśnie, nie pozwalając swobodnie wypłynąć słowom. Jedyne, co zdołałem z siebie wydusić to jej imię. Od razu mnie zrozumiał i niemym gestem skierował w stronę stojącego przy samochodzie Warrior.
Z za jego pleców wyłoniła się nadmiernie szczupła kobieta, znacząco odbiegająca wyglądem od mojej żony. Miała ciemniejsze włosy, które lekko opadały na kościste ramiona. Również ubrana była w podarte, brudne ciuchy. Zrobiła kilka kroków w przód, tak, że światło całkowicie rozjaśniło jej postać. Patrząc wprost na mnie, zamarła w bezruchu.
Nie wierzę... To Rose.
Nogi same zaczęły mnie do niej nieść, ale przytłaczająca myśl, że przeze mnie tyle wycierpiała, sparaliżowała moje ciało. Pragnąłem zamknąć ją w ramionach, pocałować jak kiedyś, wyznać, że każdego dnia bez niej umierałem. Nie mogłem tego zrobić, bo to przeze mnie była w takim stanie.
Stałem jak jebany kołek wlepiając wzrok w zmęczoną i ledwo trzymającą się w pionie kruszynę. Nie drgnęła. Nie wykonała żadnego gestu, którym pozwoliłaby mi do siebie podejść.
– Chodźmy. – Przez burzę moich myśli przebił się głos Riska.
Warrior dołączył do chłopaków i razem weszli do klubu. Ja i Rose nawet nie drgnęliśmy. Dalej staliśmy w niezmiennych pozycjach, bojąc się wykonać kolejny krok. Nie mogłem dłużej znieść tego bezruchu i rozprzestrzeniające się bezradności. Rozchyliłem usta, a z nich wydobył się żałosny jęk:
– Słońce... przepraszam...
Przez brak jej reakcji, serce pękło mi na pół. Nadal wpatrywała się we mnie migoczącymi od łez oczami, a twarz pokrywał niezmienny cień żalu. Byłem pewien, że nigdy mi nie wybaczy. Musiałem się pogodzić z faktem, że pomimo powrotu, straciłem ją na zawsze.
Spuściłem głowę i zrezygnowany powtórzyłem:
– Przepraszam.
Odwróciłem się w stronę budynku. Potrzebowałem jak najszybciej uciec stąd i zaszyć się w pokoju. Przygnębiony podążyłem w stronę schodów, lecz wtedy dobiegł do mnie jej słaby głos:
– Set.
Przeciągnąłem wzrok ku Rose. Widok jej łez i wyciągniętej w moją stronę dłoni, rozjebał mnie na tysiące małych kawałków. Wszelkie bariery puściły, gdy się przełamała i wykonała kolejny krok. Nie wytrzymałem. Ruszyłem biegiem. Zamknąłem ją w objęciach i docisnąłem do torsu. Wtuliła się, zaciskając drobne piąstki na moich plecach. Schowałem twarz w jej włosach. Nie umiałem określić uczuć, jakie mną zawładnęły. Szczęście, że znowu mam ją przy sobie, to za mało powiedziane. Kumulujące się od dłuższego czasu emocje wypłynęły na wierzch, przez co rozpłakałem się jak gówniarz.
– Przepraszam. Przepraszam, to wszystko przeze mnie. Przepraszam – szlochałem, nie wstydząc się ani jednej łzy.
W odpowiedzi ciężko westchnęła.
Co teraz myśli? Czy mi wybaczy? Muszę na nią spojrzeć. Może z jej oczu wyczytam cokolwiek.
Podniosłem głowę i lekko się odchyliłem. Serce zacisnęło się w bólu, kiedy na jej twarzy zauważyłem wyraźne zmieszanie. Nie było w tym krzty ulgi z powodu powrotu do domu, a jedynie wewnętrzne rozdarcie. W krystalicznej zieleni oczu bez trudu dostrzegłem smutek i rozgoryczenie. Gdy nasz kontakt wzrokowy trwał zbyt długo, uciekła ode mnie spojrzeniem.
– Jestem bardzo zmęczona i głodna. Możemy jutro na spokojnie porozmawiać? – zapytała ledwo słyszalnym głosem.
W tym momencie wiedziałem, że przegrałem. Jeden głupi błąd wywołał falę nieszczęść, a jego konsekwencje będę boleśnie odczuwał jeszcze przez długi czas, jak nie do końca życia. Chciałem jednak spróbować wszystko naprawić. Pokazać, że jeszcze jestem coś wart. Walczyć o jej uśmiech. Ale patrząc realnie, wątpiłem, żeby dała mi szansę. Nie zasługiwałem na to. Zbyt dużo przeze mnie wycierpiała.
Odsunąłem się, dając jej przestrzeń, której potrzebowała.
– Oczywiście, Słońce.
Ruszyłem u jej boku w stronę głównych drzwi siedziby. Tak bardzo pragnąłem docisnąć ją teraz do boku i z dumą wykrzyczeć światu, że miałem rację. Moja żona wróciła. Chwilę, na którą tak długo czekałem, zniszczył bijący od niej chłód, a zdystansowanie ostatecznie mnie dobiło.
Już nic nie będzie takie samo.
Po przekroczeniu progu, wydusiłem z siebie sztuczny uśmiech. Wszyscy ze zniecierpliwieniem na nas czekali, a jako pierwsza podbiegła Molly. Z zazdrością patrzyłem jak Rose ciepło wita się z przyjaciółką, a następnie z Braćmi. Nawet Mix, który od momentu zakończenia wojny z Bonem całkowicie unikał kontaktu z ludźmi, objął ją i przytulił.
Czy byłem aż takim zerem, że nie zasługiwałem nawet na jedno jej przychylne spojrzenie? Chyba tak. Jestem jej mężem, a stojąc tuż obok niej, czuję się jak duch.
Usiedliśmy obok Axa na sofie, a Risk zajął miejsce na osobnym fotelu na wprost nas. Rozłożył szeroko ręce i odetchnął z ulgą.
– Kurwa, jak dobrze być w domu.
Molly przyniosła z kuchni jedzenie i rozstawiła na stole, a Warrior zniósł z baru każdy znaleziony rodzaj alkoholu. Bracia przysunęli krzesła i obsiedli nas jak sępy. Moi bliscy śmiali się z ich entuzjazmu i cieszyli z tak ciepłego powitania. Jedynie ja, niezauważony przez najbliższą mi osobę, tkwiłem obok, przyglądając się im w głębokim zamyśleniu.
– Co się z wami działo? Ekipy ratunkowe, dniami i nocami, przeszukiwały tereny bagien. Nie znaleźli żadnego śladu. Jak to możliwe? – dociekał Howk.
– Twierdzę, że w postapokaliptycznym świecie – wciął się War, polewając Riskowi whisky.
Naprawdę wyglądali, jakby przyszli z innej rzeczywistości. Oboje uśmiechnęli się i wymienili spojrzeniami, których znaczenie jedynie oni rozumieli. Pomimo zmęczenia, z chęcią na zmianę opowiadali bieg wydarzeń od momentu porwania.
Byłem zaskoczony tym, jaką jasność umysłu zachowała Rose i umiejętnie zabrała napastnikom broń. To dzięki niej uwolnili się i uciekli z tej pieprzonej szopki. Z zapartym tchem słuchałem, jak brnęli brzegiem bagien, żeby nie nakierować na siebie ludzi Bone'a. Bez wytchnienia przez całą noc, a także ranek, szli w głąb lasu, oddalając się od niebezpieczeństwa.
Zamarłem, dowiadując się o wypadku mojej żony i krytycznym stanie, w jakim była. To cud, że w porę znalazła ich ta niesamowita kobieta, Barb, która udzieliła pomocy i dała schronienie na kolejne siedem tygodni.
Cholerne poczucie winy nie dawało mi spokoju. Przecież, gdyby nie ja, Rose nie zostałaby porwana, nie doszłoby do wypadku, ani jej walki o życie. Teraz wcale nie dziwiłem się jej reakcji na mnie. Sam, już nigdy więcej nie spojrzę we własne odbicie. Wstydziłem się tego, jakim byłem kretynem. Żal i poczucie winy boleśnie zżerały mnie od środka. Nie pozwalały spontanicznie cieszyć się z powrotu Rose i Riska.
Wykorzystałem fakt, że kilku Braci idzie na papierosa, podniosłem się i ruszyłem w stronę wyjścia. Nie wiem, czy bliscy w ogóle zauważyli, że wyszedłem. Nawet nie miałem śmiałości ponownie spojrzeć w ich stronę. Niebezpodstawnie czułem się przez Rose niezauważony i celowo pominięty. To kurewsko mocno bolało.
Na zewnątrz budynku ominąłem grupę pochłoniętych rozmową mężczyzn i odszedłem w ustronną część placu. Usiadłem w mroku pod altaną i odpaliłem papierosa. Zaciągnąłem się mocniej dymem, lecz nawet on nie dał mi odrobiny ukojenia. Nie miałem pojęcia, co zrobić, żeby odzyskać żonę. Jak z nią rozmawiać? Jak przeprosić za całe zło, którego przeze mnie doznała? Dotychczas chyba nigdy nie czułem się zrujnowany, jak teraz. Ze złością wyrzuciłem niedopałek, oparłem łokcie na kolanach, a twarz schowałem w dłoniach. Niemoc to jedyne co teraz czułem.
Nagle usłyszałem cichy szmer kroków. Podniosłem wzrok, żeby zgromić intruza, który zakłóca moją samotność, ale wtedy ją zobaczyłem. Podeszła i klęknęła pomiędzy moimi nogami. Dłońmi delikatnie ujęła policzki, a jej dotyk był dla mnie lekarstwem. Choć na chwilę pozwalał odejść cierpieniu, które rozrywało duszę na strzępy.
– Co się dzieje? Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytała troskliwie.
Biorąc pod uwagę jej wcześniejszą prośbę, wahałem się czy rozpoczynać temat. Jednak pod naporem jej spojrzenia, wydobyłem z siebie prawdę.
– Rose, to przeze mnie tyle wycierpiałaś. Czuję się tak cholernie winny. Gdybym się wtedy nie upił... – Położyła palec na moich ustach, uciszając.
– Te siedem tygodni z dala od domu i najbliższych wykończyły mnie psychicznie. Ale patrząc z perspektywy czasu, gdyby mnie nie porwali, Adam by nie przeżył. Nikt z was nie ma pojęcia do jakiego stopnia go skatowali i w jak okropnym był stanie, gdy dotarłam do tamtej szopy. Tylko dzięki broni, którą ukradłam, wyszedł z tego cało. Najwidoczniej to wszystko musiało się stać, żebyśmy mogli doczekać się szczęśliwego zakończenia.
Szczęśliwe zakończenie. Nie wiem, czy tak mógłbym to ująć.
Poniekąd miała rację, ale gdybym panował nad podległymi mi ludźmi, jak na dowódcę przystało, Risk też byłby odpowiednio chroniony. Nie docierało do mnie jej tłumaczenie. To wszystko nie tak miało wyglądać. Nie tak.
Pokręciłem przecząco głową i chciałem uciec wzrokiem, ale nie pozwoliła mi na to. Wzmocniła uchwyt na mojej szczęce, zmuszając, żebym patrzył wprost w jej oczy.
– To nie usprawiedliwia faktu, że nachlałem się do nieprzytomności i...
– Ci... nie chcę dziś o tym rozmawiać. Nie dziś. Teraz pragnę cieszyć się powrotem do domu. Tak bardzo za wami tęskniłam.
Rozumiałem ją doskonale. Lekko skinąłem głową, uniosłem dłoń, a następnie nieśmiało zaczesałem jej kosmyk za ucho. Na krótki moment przymknęła oczy, jakby ta nikła czułość była przez nią tak długo wyczekiwana. A może tylko mi się to wydawało? Widziałem to, co chciałbym zobaczyć? Gdy popatrzyła mi wprost w oczy, znowu utonąłem w jej zielonych tęczówkach. To one dodawały mi siły i obiecywały, że jest jeszcze dla nas nadzieja. Rozchyliłem wargi, pozwalając swobodnie płynąć słowom.
– Podziwiam cię. Jesteś najsilniejszą i najodważniejszą kobietą, jaką poznałem. – Jej kąciki ust podniosły się, a twarz rozpromienił ciepły uśmiech. – Kocham cię, Rose.
Na moje szczere wyznanie znowu zastygła w bezruchu. Wahała się, lecz nie zerwała kontaktu wzrokowego, próbując wyczytać coś ukrytego w głębi mojego umysłu. Może chciała odnaleźć cień fałszu moich intencji. Nie znalazła go. Byłem teraz obdartą z okładki księgą, w której mogła do woli czytać. Oby tylko chciała...
Długo się zastanawiała, bo nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Ta cisza z jej strony zabierała mi oddech. Przywoływała ciężar, który dopiero opadł z moich ramion i teraz znowu zaczynał na nich osiadać.
Czy po tym wszystkim, co przeze mnie przeżyła, całkowicie przekreśliła nasz związek? Jeśli tak, muszę o tym wiedzieć już teraz.
Chwila milczenia trwała zbyt długo, ale uzbroiłem się w cierpliwość, żeby w końcu poznać odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Gdy moje przeczucia okażą się prawdą, wsiądę na motocykl i odjadę. Nie będzie musiała patrzeć na takie zero, jak ja. Uwolnię ją od siebie.
Nabrała powietrza w płuca i powoli je wypuściła. Opuszkami palców przejechała czule po moich skroniach i zarysie szczęki. Opuściła dłonie i splotła je razem z moimi.
– Kocham cię, nigdy w to nie wątp. Pozwól mi jednak to wszystko przemyśleć. Małymi kroczkami wrócić do normalności.
Odetchnąłem z ulgą, wiedząc, że nie jestem jej obojętny. Czeka nas jednak daleka droga, żeby próbować uratować nasz związek.
– Małe kroczki – powtórzyłem i przyłożyłem usta do jej czoła.
Rozluźniła się w moich ramionach. Objęła wątłymi rękami i wtuliła policzek w tors. Omal nie ocipiałem ze szczęścia, bo znowu miałem ją tak blisko. Radość nie trwała zbyt długo, gdy dodała:
– Proszę, nie gniewaj się, ale chcę na kilka dni zostać u Aleksa, zanim postanowię, co dalej.
Zacisnąłem mocniej szczękę i zamknąłem oczy. Chłonąłem moment naszej bliskości, bo to mógł być ten ostatni raz. Jeśli nie zdoła mi wybaczyć, rozstaniemy się i już nic po nas nie zostanie.
– Set, jestem strasznie skołowana przez to, co się stało. Próbuję ochłonąć, zapomnieć o złych wydarzeniach i się pozbierać. Nie chcę cię krzywdzić ani łamać ci serca, ale musisz dać mi czas.
Moje serce już od dawna jest roztrzaskane.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, co przeżywałem przez ostatnie siedem tygodni i jebane cztery dni. Każąc mi tkwić w martwym punkcie i czekać na nią kolejne dni, tylko przedłużała moją bolesną agonię.
Od autorki:
Kochani, z całego serduszka polecam Wam książkę, w której się zakochałam (i nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału).
Ekipa wygnańców - Anioły Piekieł autorstwa elessmere
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro