Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.Gorzej być już nie może....Chociaż?..

UWAGA!!! ROZDZIAŁ ZAWIERA DUŻOi PRZEKLEŃSTW!!!

,Oczami Harry'ego'
Co mam zrobić?Jestem w więzieniu..Za chwile jakiś pies mnie będzie przesłuchiwał w sprawie napadu  mojej dziewczyny.Jestem w jakimś pomieszczeniu czekam...Jestem sam...
W tej oto chwili wchodzi sierżant Diggy..
-Witam cię ponownie chłopcze.

-Witam..

-A więc.

-A więc???

-Opowiesz mi co się stało tej feralnej nocy?

-Już wam mówiłem.

-Mówiłeś?Kłamałeś!Rżnołeś jak jakiś pies!-krzyknął.

-Powiedział....pies.-powiedziałem..Ale powinienem się ugryźć w język.

-Słucham?!

-To co słyszysz..powiedziałem niezważając w jakim miejscu się znajduje..Nieobchodzi mnie to..Teraz myślę tylko o Samanthie.

-Spytam..grzeczniej...Mów co jej zrobiłeś!

-Nic!Nic jej nie zrobiłem,-wstałem z krzesła,na którym przed  chwilą siedziałem.

-Siadaj!

Stałem patrzyłem mu w oczy..Byłem zdenerwowany..

-Słyszysz?Siadaj!-krzyknął ponownie..

-Nie mam zamiaru...

-Opowiedź....

Usiadłem na krześle....

-Nic jej nie zrobiłem..Przed tym wydarzeniem to pokłóciliśmy się.Byliśmy źli na siebie..Ona wybiegła...Ja za nią...Następnie jakiś mężczyzna podbiegł do niej i...

-O co się z nią pokłóciłeś?

-Sierzancie.Nie możemy go tak tu trzymać.

-Dlaczego?

-Dziewczyna się przebudziła na stole operacyjnym i zaczęła krzyczeć że to nie Harry jej to zrobił...-powiedział.

-Zostań z nim.-powiedział Diggy.Wyszedł z pomieszczenia.

-I co?-spytałem.

-Co i co?-odpowiedział chłopak był mniej więcej w moim wieku.

-Co z Samanthą?-spytałem zatroskany.

-Chwila...Ty mi kogoś przpypominasz....

-Kogo?-spytałem zdezorientowany.

-Hm..Czekaj..Czekaj.

..Harry Styles?

-Skąd mnie znasz?-spytałem.

-To ja Jonny!

-Jonny Śmiały?-spytałem.

-Tak..O cholera... Ile to już lat?

-Z 2,3-powiedziałem.

-Okej..Stary chodź wyciągne cię stad.

-A możesz tak?-s

-Jestem tutaj najważniejszy...

Wraz z moim przyjacielem Jonnym wyszliśmy z tej kilitki.

-Podwieźć cię do tej niuni?-spytał,gdy wyszedłem z posterunku policji.

-Ona nie jest niunią.To Samantha.

-Samantha Brown?

-Tak...

-Ja chciałem ją wyrawać!Ty bydlaku..-powiedział przyjaciel.

-Kto pierwszy ten lepszy.-powiedziałem.

-To jak podwieźć cie?

-Ej...A pamiętasz..Te nasze zakłady i dokumenty,tajne agenty,FBI?

-Tak a co?

-Oni chcą je spowrotem..

Jonny stanąl jak słup soli....

-Co!Nie możliwee!

-Oni chcę dokumentyyy i coś jeszcze...

-Coś jeszcze?

-Samanthe..

-Nieee!To nie moźe być prawda.Toć ile tam nie pracujemmy..3,4 lata!Skończyłem z Tym!-krzyknął Jonny.

-Ja...Też..Co mam robić?

-Uciekaj!

-Dokąd,gdzie ja nie będę..oni ją i mnie znajdą.Każą mi pracować..A sami ją zabiją!

-Pomogę Ci...Ale teraz dzwoń do Alexsa,Nathana,Martin'a!

-Okej...

-Chłopaki..

-Co?

-Mamy problem...

-Jaki?

Wziąłem głęboki  oddech...

-Dokumenty....

-NIE!-krzyknął Nathan.

-Są obok ciebie Alex's I Martin?

-Alexs...Z Martin'em nie utrzymuje kontaktu..od tamtego dnia...

-Okej..Gdzie jesteś?

-W domu.

-za 15 minut bądźcie w moim mieszkaniu...

-Okej.....

Rozłączyłem się...

Wybieram numer do Martin'a

-Co do cholery!?!-słysze głos po drugiej stronie.

-Mi ciebie też miło usłyszeć...-mówię chłodno.

-HA-HA.A teraz gadaj czego chcesz?

-Dokumenty...

-O kurwa! Nie to nie może być......

-To prawda.Za 15 minut w moim mieszkaniu..

Martin się rozłączył.

10 minut później....W moim mieszkaniu...

-O nie!Ja z tą kurwą nie będe w jednym pomieszczeniu!-krzyknął Nathan.

-Piepszony sukinsyn!-powiedział Martin.

-Ja!?! Ja pieprzonym sukinsynem?!? Ja się nie pieprze dzień przed ślubem z narzeczoną przyjaciela!-krzyknął Nathan.

-Zamknij morde!-krzyknął Martin.

-Zamknąć się!-powiedział Alex's.

-Jesteśmy tu po to by załatwić stare porachunki..Czy po to by porozmawiać o tych piepszonych dokumentach?-spytał Jonny.

-Nie wyrzymam...-powiedział Nathan i rzucił się z pięściami na Martin'a.Martin wziął go za faki i rzucił go w mały stolik w salonie(roztszaskał się...na wszystkie strony,I tak nie lubiłem tego stołu...

-Ogarnijcie się!-krzyknąłem.

Nie zważali na moje słowa.Dalej się bili...

Szybkm ruchem wyjąłem z szafki pistolet i go odbezpieczyłem.

-Albo się kurwa ogarniecie..Albo,któryś z Was dostanie kulką w łeb!

-Zostawiłeś pistolet?-spytał Alex's,lekko zdziwiony.

-To? To jest nic.Mam jeszcze pełno w piwnicy.-powiedziałem.

-Po jaką cholere je zostawiłeś?-spytał Jonny.

-No wiesz...Zwarzając na moją przeszłość..Wolałem zostawić..sobie to i owo.-powiedziałem.

-Rozumiem i nie jestem zdziwiony..-powiedział Jonny.

-Ja po prostu chciałem ją chronić.Nie mogłem spokojnie spać w nocy wiedziąc,że w pobliżu nie mam pistoletu...-powiedziałem.

-I dobrze...że je zostawiłeś.-powiedział Nathan.

-To co robimy?-spytał Martin,

-Na razie musimy poczekać...-powiedziałem.

-Poczekać?Ale na co?-spytał Alex's

-Na to aż moja dziewczyna wyjdzie ze szpitala-powiedziałem.

-A potem?-spytał Jonny.

-Nie mam pojęcia...Zobaczę co los pokarze...-powidziałem.

-A co z  Mike'm?-spytał Alex's

-Nie wypowiadaj przy mnie jego imienia!-krzyknąłem.

-Stary...Ale prędzej czy później..i tak pędziesz musiał z nim pogadać...Przcież on też jest w tą sprawe wjebany..powiedział Jonny.

-Nie!Nie będe gadał z tym skurwielem!-krzyczę.

-Nie!Zamknij się!Pogadasz z nim!-krzyczy Martin.

-Ty go to wjebałeś!Sam sobie z nim gadaj!-krzyczę na Martin'a.

-Kurwa!Ale to jest mój brat?Czy może Twój?-pyta ironicznie Martin.

-Mój!Niestety...Nie...Ja z nim gadać nie będe.

-Jezu...To ja z nim pogadam.-powiedział Alex's.

-Ta koncepcja...mi najbardziej odpowiada.

Taki sb rozdział.za niedługo kolejny!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro