5.Gorzej być już nie może....Chociaż?..
UWAGA!!! ROZDZIAŁ ZAWIERA DUŻOi PRZEKLEŃSTW!!!
,Oczami Harry'ego'
Co mam zrobić?Jestem w więzieniu..Za chwile jakiś pies mnie będzie przesłuchiwał w sprawie napadu mojej dziewczyny.Jestem w jakimś pomieszczeniu czekam...Jestem sam...
W tej oto chwili wchodzi sierżant Diggy..
-Witam cię ponownie chłopcze.
-Witam..
-A więc.
-A więc???
-Opowiesz mi co się stało tej feralnej nocy?
-Już wam mówiłem.
-Mówiłeś?Kłamałeś!Rżnołeś jak jakiś pies!-krzyknął.
-Powiedział....pies.-powiedziałem..Ale powinienem się ugryźć w język.
-Słucham?!
-To co słyszysz..powiedziałem niezważając w jakim miejscu się znajduje..Nieobchodzi mnie to..Teraz myślę tylko o Samanthie.
-Spytam..grzeczniej...Mów co jej zrobiłeś!
-Nic!Nic jej nie zrobiłem,-wstałem z krzesła,na którym przed chwilą siedziałem.
-Siadaj!
Stałem patrzyłem mu w oczy..Byłem zdenerwowany..
-Słyszysz?Siadaj!-krzyknął ponownie..
-Nie mam zamiaru...
-Opowiedź....
Usiadłem na krześle....
-Nic jej nie zrobiłem..Przed tym wydarzeniem to pokłóciliśmy się.Byliśmy źli na siebie..Ona wybiegła...Ja za nią...Następnie jakiś mężczyzna podbiegł do niej i...
-O co się z nią pokłóciłeś?
-Sierzancie.Nie możemy go tak tu trzymać.
-Dlaczego?
-Dziewczyna się przebudziła na stole operacyjnym i zaczęła krzyczeć że to nie Harry jej to zrobił...-powiedział.
-Zostań z nim.-powiedział Diggy.Wyszedł z pomieszczenia.
-I co?-spytałem.
-Co i co?-odpowiedział chłopak był mniej więcej w moim wieku.
-Co z Samanthą?-spytałem zatroskany.
-Chwila...Ty mi kogoś przpypominasz....
-Kogo?-spytałem zdezorientowany.
-Hm..Czekaj..Czekaj.
..Harry Styles?
-Skąd mnie znasz?-spytałem.
-To ja Jonny!
-Jonny Śmiały?-spytałem.
-Tak..O cholera... Ile to już lat?
-Z 2,3-powiedziałem.
-Okej..Stary chodź wyciągne cię stad.
-A możesz tak?-s
-Jestem tutaj najważniejszy...
Wraz z moim przyjacielem Jonnym wyszliśmy z tej kilitki.
-Podwieźć cię do tej niuni?-spytał,gdy wyszedłem z posterunku policji.
-Ona nie jest niunią.To Samantha.
-Samantha Brown?
-Tak...
-Ja chciałem ją wyrawać!Ty bydlaku..-powiedział przyjaciel.
-Kto pierwszy ten lepszy.-powiedziałem.
-To jak podwieźć cie?
-Ej...A pamiętasz..Te nasze zakłady i dokumenty,tajne agenty,FBI?
-Tak a co?
-Oni chcą je spowrotem..
Jonny stanąl jak słup soli....
-Co!Nie możliwee!
-Oni chcę dokumentyyy i coś jeszcze...
-Coś jeszcze?
-Samanthe..
-Nieee!To nie moźe być prawda.Toć ile tam nie pracujemmy..3,4 lata!Skończyłem z Tym!-krzyknął Jonny.
-Ja...Też..Co mam robić?
-Uciekaj!
-Dokąd,gdzie ja nie będę..oni ją i mnie znajdą.Każą mi pracować..A sami ją zabiją!
-Pomogę Ci...Ale teraz dzwoń do Alexsa,Nathana,Martin'a!
-Okej...
-Chłopaki..
-Co?
-Mamy problem...
-Jaki?
Wziąłem głęboki oddech...
-Dokumenty....
-NIE!-krzyknął Nathan.
-Są obok ciebie Alex's I Martin?
-Alexs...Z Martin'em nie utrzymuje kontaktu..od tamtego dnia...
-Okej..Gdzie jesteś?
-W domu.
-za 15 minut bądźcie w moim mieszkaniu...
-Okej.....
Rozłączyłem się...
Wybieram numer do Martin'a
-Co do cholery!?!-słysze głos po drugiej stronie.
-Mi ciebie też miło usłyszeć...-mówię chłodno.
-HA-HA.A teraz gadaj czego chcesz?
-Dokumenty...
-O kurwa! Nie to nie może być......
-To prawda.Za 15 minut w moim mieszkaniu..
Martin się rozłączył.
10 minut później....W moim mieszkaniu...
-O nie!Ja z tą kurwą nie będe w jednym pomieszczeniu!-krzyknął Nathan.
-Piepszony sukinsyn!-powiedział Martin.
-Ja!?! Ja pieprzonym sukinsynem?!? Ja się nie pieprze dzień przed ślubem z narzeczoną przyjaciela!-krzyknął Nathan.
-Zamknij morde!-krzyknął Martin.
-Zamknąć się!-powiedział Alex's.
-Jesteśmy tu po to by załatwić stare porachunki..Czy po to by porozmawiać o tych piepszonych dokumentach?-spytał Jonny.
-Nie wyrzymam...-powiedział Nathan i rzucił się z pięściami na Martin'a.Martin wziął go za faki i rzucił go w mały stolik w salonie(roztszaskał się...na wszystkie strony,I tak nie lubiłem tego stołu...
-Ogarnijcie się!-krzyknąłem.
Nie zważali na moje słowa.Dalej się bili...
Szybkm ruchem wyjąłem z szafki pistolet i go odbezpieczyłem.
-Albo się kurwa ogarniecie..Albo,któryś z Was dostanie kulką w łeb!
-Zostawiłeś pistolet?-spytał Alex's,lekko zdziwiony.
-To? To jest nic.Mam jeszcze pełno w piwnicy.-powiedziałem.
-Po jaką cholere je zostawiłeś?-spytał Jonny.
-No wiesz...Zwarzając na moją przeszłość..Wolałem zostawić..sobie to i owo.-powiedziałem.
-Rozumiem i nie jestem zdziwiony..-powiedział Jonny.
-Ja po prostu chciałem ją chronić.Nie mogłem spokojnie spać w nocy wiedziąc,że w pobliżu nie mam pistoletu...-powiedziałem.
-I dobrze...że je zostawiłeś.-powiedział Nathan.
-To co robimy?-spytał Martin,
-Na razie musimy poczekać...-powiedziałem.
-Poczekać?Ale na co?-spytał Alex's
-Na to aż moja dziewczyna wyjdzie ze szpitala-powiedziałem.
-A potem?-spytał Jonny.
-Nie mam pojęcia...Zobaczę co los pokarze...-powidziałem.
-A co z Mike'm?-spytał Alex's
-Nie wypowiadaj przy mnie jego imienia!-krzyknąłem.
-Stary...Ale prędzej czy później..i tak pędziesz musiał z nim pogadać...Przcież on też jest w tą sprawe wjebany..powiedział Jonny.
-Nie!Nie będe gadał z tym skurwielem!-krzyczę.
-Nie!Zamknij się!Pogadasz z nim!-krzyczy Martin.
-Ty go to wjebałeś!Sam sobie z nim gadaj!-krzyczę na Martin'a.
-Kurwa!Ale to jest mój brat?Czy może Twój?-pyta ironicznie Martin.
-Mój!Niestety...Nie...Ja z nim gadać nie będe.
-Jezu...To ja z nim pogadam.-powiedział Alex's.
-Ta koncepcja...mi najbardziej odpowiada.
Taki sb rozdział.za niedługo kolejny!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro