3. Ja cię kąsam a ty śpisz
Benedict Ashwood otworzył drzwi własnej sypialni i ze zdziwieniem spostrzegł dwa osobliwe elementy. Po pierwsze na stole znajdowała się zapalona lampka oliwna, rzucająca rozproszone światło. Po drugie na jego własnym łóżku leżała dziewczyna. Niepewnie podszedł bliżej i przyjrzał się niespodziewanemu gościowi. Długie, ciemno-brązowe, rozpuszczone włosy przysłaniały nieco twarz, ale nie na tyle, by nie mógł stwierdzić, że niewiasta jest wyjątkowo urodziwa. Uwagę przykuwały delikatne rysy twarzy, jasna cera, karminowe, lekko rozchylono usta i długa smukła szyja. Tylko co na wszystkie świętości to piękne, niewinne dziewczę robi w komnatach wampira? Zaraz jednak dostrzegł ulotkę w jej szczupłych palcach, uśmiechnął się do siebie smutno i przewrócił oczami zdegustowany, wyciągając jedyną logiczną konkluzję z całej sytuacji. Rozumiał oczywiście ideę pełnej satysfakcji klienta, ale włamywanie się i podrzucanie mu donorki wydawało się lekką przesadą.
Z drugiej strony, dziewczyna była wyjątkowo pociągająca. Szczególnie że się nie ruszała i nic nie mówiła. Może był to jakiś pomysł? Sposób, by pokonać jego blokadę. Oczywiście musiała udawać, ale robiła to bardzo przekonująco. Była nieco za szczupła, oby nie zrobił jej krzywdy. No i wolał blondynki. Jednocześnie było w niej coś wyjątkowego. Coś, co powodowało, że jego serce na krótką chwilę jakby przyspieszyło, krew zapulsowała mocniej. Nieco zakłopotany zastanawiał się co powiedzieć. Nie chciał tak bezceremonialnie rzucić się do szyi.
— Dobry wieczór — zaczął niepewnie i odchrząknął. — Czuję się w obowiązku upewnić się, że nie ma pani nic przeciwko temu, co zaraz nastąpi — kontynuował dość nieporadne. — Proszę potwierdzić, że zgadza się pani na... — To zaczynało się robić kuriozalne. — ...a raczej poinformować, gdyby jednak się pani rozmyśliła.
Odpowiedział mu kompletny brak reakcji. Wziął głęboki oddech. Teraz albo nigdy. Rozluźnił kołnierzyk koszuli i przełknął ślinę. Delikatnie położył się obok i odgarnął kosmyki włosów, odsłaniając szyję. Przez chwilę obserwował jak spokojnie, powoli oddycha. Zupełnie jakby naprawdę spała. Naturalny zapach ciepłego ciała niespodziewanie ożywił jego wampirze zmysły. Z ulgą poczuł, jak traci nad sobą kontrolę, jak instynkt uśpiony od lat w końcu się budzi. Nie czuł tego od tak dawna, że prawie zapomniał, jak to jest. Na szczęście nie musiał wiele myśleć. Jego źrenice się zwęziły, ostre kły wysunęły nieznacznie. Przywarł do jej nagiej szyi i po chwili poczuł słodko-metaliczny smak na języku. Ogarnęła go ekstaza. Na krótko.
Sekundę później Elizabeth otworzyła oczy i zaczęła krzyczeć, próbując odepchnąć od siebie wyraźnie zamroczonego chwilą przyjemności mężczyznę. Kolejną sekundę zajęło Benedictowi otrząśnięcie się z transu. Wstał i rękawem otarł zakrwawione usta. Wpatrywał się teraz w skuloną i wyraźnie przerażoną dziewczynę siedzącą na jego łóżku, zastanawiając się, gdzie popełnił błąd. Strużka krwi wypływała spomiędzy jej palców przyciśniętych do szyi w miejscu, w którym ją ugryzł.
— Zrobiłem coś źle? Za mocno się wbiłem? — gorączkowo próbował znaleźć odpowiedź na absurdalną reakcję donorki. — O Boże, to pani pierwszy raz? — jęknął. — Ja nie wiedziałem, powinni przysłać kogoś bardziej doświadczonego. Słyszy mnie pani w ogóle?
Elizabeth w tym samym momencie oceniała swoje szanse w starciu z wampirem, zupełnie ignorując jego paplaninę. Z przerażeniem dochodziła do wniosku, że napastnik odciął jej drogę ucieczki. Nie miała też specjalnie czym się bronić. Chyba że rzuci w niego puchową poduszką albo uśpi kołysanką. Zapewne drewniany kołek byłby skuteczniejszy.
— Tę ranę, trzeba chyba będzie opatrzyć. Zazwyczaj tak nie krwawi, jednak ponieważ się pani wyszarpała... — Benedict wyciągnął nieśmiało rękę w jej stronę.
— Niech się pan nawet nie zbliża do mnie, bo... — szukała odpowiedniej groźby, jakiej mogłaby użyć, ale jednak nic nie przychodziło jej do głowy. — Bo zacznę krzyczeć. Znowu — użyła ostatecznego argumentu, jaki jej pozostał.
Lord Ashwood na wszelki wypadek cofnął o dwa kroki, nie spuszczał jednak z dziewczyny wzroku. Za tą akcję będzie musiał wystawić agencji negatywną opinię. Może też zmuszony będzie porozmawiać z kierownictwem. Nie do wiary, że postąpili tak lekkomyślnie.
— Proszę tego nie robić. Nie skrzywdzę pani. To przecież nie moja wina. Skąd miałem wiedzieć, że agencja przyśle kogoś bez doświadczenia? — próbował ją uspokoić.
— Nie mam doświadczenia, bo nie jestem z żadnej agencji! — wypaliła w końcu Elizabeth, przerywając tę absurdalną wymianę zdań. Najwyraźniej stojący przed nią wampir nie widział nic złego w gryzieniu śpiących dziewczyn. Oczywiście implikowało to, że będzie zaraz musiała odpowiedzieć na kilka niewygodnych pytań, ale nie widziała już innego wyjścia — Czy pan jest zupełnie ślepy, kto normalny przysyłałby dziewczynę ubraną jak ja? — wskazała na swoją lekko przybrudzoną, podróżną sukienkę.
— Proszę mi wybaczyć, skupiony byłem raczej na innych częściach... — zanim dokończył, zdał sobie sprawę, jak źle to brzmi.
— Kto w ogóle zamawia sobie śpiącą donorkę? Kręcą pana takie klimaty? Śpiąca królewna, te sprawy?
— To raczej długa historia — wybełkotał skruszony z zawstydzeniem. — Poza tym, skoro nie jest pani z agencji, co pani robiła w mojej sypialni? — przejął w końcu inicjatywę. To on znajdował się w swoim domu. To on powinien zadawać pytania. — jest pani włamywaczką! — wykrzyknął niemal zadowolony z faktu, że udało mu się zgadnąć.
— Brawo! Rozwiązał pan zagadkę — odparła zgryźliwie. Perspektywa wezwania policji, która zaczęła rysować się na horyzoncie, przytłoczyła ją. Zdaje się, że zabawa dobiega końca. Jej szaleńcza ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości i tak była w gruncie rzeczy skazana na porażkę.
— Dlaczego pani spała w moim łóżku? — zapytał mężczyzna ku jej zdziwieniu.
— To pana interesuje w takim momencie? Myślałam, że dom jest opuszczony.
— Nie. Trzymała pani ulotkę, więc musiała się pani domyślić, kto tu mieszka — zaprzeczył rzeczowo.
— W porządku. Punkt dla pana. Cierpię na pewną przypadłość, która powoduje, że zasypiam, gdy coś mnie zestresuje. Znalazłam tę ulotkę, usłyszałam kroki i...
— Narkolepsja. — odparł, popisując się elokwencją i na moment się zamyślił. — Nie jest pani z agencji, ale rozumiem, że jest pani zaszczepiona? — postanowił się na wszelki wypadek upewnić.
— Nie. Raczej nie... — Teraz Elizabeth się zaniepokoiła. Czy jeszcze coś będzie musiała dopisać do listy swoich problemów? — coś mi grozi? — zapytała słabo, wlepiając teraz wzrok w wampira.
— To stwarza pewne niedogodności. Ale wystarczy przyjąć lek. To nic takiego. Niemniej musimy udać się na policję, spisać zeznania. Rozumie pani, doszło do nielegalnego procederu złamania aktu abolicji, ale możemy to łatwo odkręcić. Wampirom oczywiście nie wolno pobierać krwi od przypadkowych osób. Przyjmie pani medykamenty i nic się nie wydarzy.
Elizabeth poczuła falę gorąca na myśl o słowie na "p".
— A jeżeli nie przyjmę? To co? Zamienię się w wampira?
— Niemal na pewno nie. Szanse na to są jak jedna na sto.
— Niech pan nie wzywa policji. Ja... włamanie... mam już wystarczająco dużo problemów — zagryzła nerwowo dolną wargę, ściągnęła brwi i spojrzała na niego z nadzieją, łudząc się, że wygląda w ten sposób wystarczająco żałośnie.
— Proszę się nie martwić, nie zgłoszę włamania. To częściowo moja wina. Wyciągnąłem pochopne wnioski. Przyjęcie leku jest jednak niezbędne. Osoby, u których nie dochodzi do przemiany... zazwyczaj umierają.
— Zazwyczaj? — zapytała desperacko niemal niedosłyszalnym szeptem.
— Ściśle rzecz ujmując, w pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach — wyjaśnił — Obawiam się, że to podróż w jedną stronę.
— Ile... Ile mam czasu? — głos jej zadrżał coraz bardziej, a serce łomotało w klatce piersiowej. Ktokolwiek na górze grał jej kartami, najwyraźniej mu nie szło.
— Cały miesiąc. Nie ma powodu do niepokoju. Obecnie te sprawy załatwia się z urzędu. Jutro będzie po wszystkim.
— Nic pan nie rozumie — westchnęła i skapitulowała. Sięgnęła ręką do torby, wygrzebała list gończy i podała mężczyźnie.
"Elizabeth Fairchild. Poszukiwana za zamordowanie markiza Thomasa Beaumont. Żywa lub martwa. Nagroda za ujęcie sprawcy — 2000 funtów"
— Tak, to faktycznie komplikuje sprawę — przyznał Benedict Ashwood.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro