Rozdział 7
Rozdział 7
Remus nie był nawet w połowie swojej opowieści – ba! Ledwie zdążył ją zacząć – kiedy James zerwał się na nogi i zaczął przemierzać pokój wzdłuż jego długości. Całe jego ciało było napięte, a szczękę miał zaciśniętą kurczowo, jakby powstrzymywał się od powiedzenia czegoś głęboko krzywdzącego.
— Więc to przez cały czas był Peter? — zapytał kilka chwil później tonem, który przypomniał Remusowi moment, kiedy siedzieli wszyscy w mieszkaniu Syriusza, a James informował ich, że razem z Longbottomami zdecydowali się na urok Fideliusa. Był wtedy tak samo roztrzęsiony, jakby przeczuwając, że dni jego rodziny są już policzone.
Remus skinął głową, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć. Po kilku sekundach, kiedy stało się jasne, że James nie zamierza tego skomentować, kontynuował. Potter milczał aż do momentu, w którym Syriusza zamknięto w Azkabanie.
— Żartujesz, prawda? — niemal wyszeptał, nagle zapominając o swoim gniewie. Wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, najwyraźniej nie będąc w stanie przyjąć do wiadomości, co zrobili jego najlepszemu przyjacielowi. — Ze wszystkich ludzi na świecie uznaliście, że Syriusz, ojciec chrzestny mojego syna, niemal mój brat doniósłby o naszym miejscu ukrycia Voldemortowi?!
— Wszystkie dowody wskazywały na niego — odparł, czując ten sam znajomy wstyd, co za każdym razem, kiedy patrzył w nawiedzone oczy Blacka.
— Ale na procesie chyba podano mu veritaserum, tak?!
Wziął głęboki oddech, wiedząc dobrze, że mężczyźnie nie spodoba się to, co zaraz usłyszy.
— Nie było żadnego procesu, James. Syriusza od razu przewieziono do Azkabanu.
Wazon stojący na komodzie pękł z hukiem i Remus wzdrygnął się, czując nagły podmuch nieukierunkowanej magii. Już prawie zapomniał, dlaczego wszyscy uważali Jamesa za tak dobrego czarodzieja. Żeby to zrozumieć, trzeba było go zobaczyć w trakcie walki, poczuć ten ogrom mocy, którą dysponował. Może i sporo brakowało mu do Dumbledore'a, ale Potter bez wątpienia był potężny, choć po czternastu latach łatwo było o tym zapomnieć.
Remus wciąż miał wątpliwości co do jego tożsamości, ale chyba właśnie w tym momencie zaczął na poważnie przyjmować do wiadomości, że ten człowiek może być jego zmarłym przyjacielem. Nie wiedział, jak to możliwe ani dlaczego miało to miejsce, lecz coś takiego było w tym mężczyźnie – te wszystkie drobne dziwactwa, o których Remus już dawno zdążył zapomnieć, sposób w jaki marszczył brwi, mrużył oczy; nawet głupi gest czochrania sobie włosów w każdej sytuacji! Nikt nie mógł być tak dobrym aktorem!
— Co masz na myśli — zaczął niebezpiecznie spokojnym głosem — mówiąc: nie było procesu?!
— Wiesz jak się sprawy miały — powiedział, starając się nie tracić nad sobą kontroli, co nie było takie łatwe, kiedy wszystko w nim krzyczało, że najwyraźniej stoi przed nim człowiek, którego stracił ponad czternaście lat temu. — W Ministerstwie panował kompletny chaos, ja sam nawet nie zdawałem sobie sprawy, że odmówiono mu procesu. Po prostu wszyscy założyliśmy...
— W tym chyba tkwi problem — syknął nagłe James, patrząc mu prosto w oczy — ty nie jesteś wszyscy, Remusie! Jesteś jego najlepszym przyjacielem, a najwyraźniej nawet nie obchodziło cię, co miał do powiedzenia!
Zmarszczył brwi. Wiedział, że James ma rację. Miał pełne prawo być wściekły, tak samo jak Syriusz — ostatecznie naprawdę spieprzył, ale tamtego dnia...
— Nie wiesz, jak to jest — rzekł cicho, nie mając odwagi, by znów złapać jego spojrzenie. — Obudzić się pewnego dnia i dowiedzieć, że trójka twoich najlepszych przyjaciół jest martwa, a jedyna osoba, która ci została, jest sprawcą tego wszystkiego.
— On tego nie zrobił! — krzyknął i tym razem to szyba w oknie roztrzaskała się na setki kawałków. Po chwili jednak zaklęcia ochronne nałożone na dom przywróciły okno do stanu świetności.
— A skąd niby miałem to wiedzieć? — zapytał gorzko, również podnosząc się na nogi. — Nikt nie powiedział mi o zamianie, byłem pewien, że to Syriusz był strażnikiem!
To zdanie jakby nieco otrzeźwiło Jamesa, choć wciąż patrzył na niego z niechęcią. To jasne, że nie zamierzał przeprosić, Remusa wcale to nie dziwiło. Zawsze był zbyt mocno związany z Syriuszem, by kiedykolwiek przedłożyć nad niego Remusa czy Petera. Poza tym pewnie zasługiwał na jego złość. Ostatecznie James nie powiedział nic, co nie byłoby prawdą.
— Jak długo? — spytał odrobinę spokojniej.
Wyrwany z zamyślenia Remus nie wiedział, co James ma na myśli.
— Na jak długo go tam wsadziliście — warknął.
Cóż, cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną.
Remus znów się zawahał. Od początku wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa, lecz do tej pory szło jeszcze gorzej, niż byłby w stanie to sobie wyobrazić. A pomyśleć, że w młodości zawsze był dobry w przekazywaniu złych wieści. Czyżby z wiekiem traciło się takie umiejętności?
— Dwanaście lat.
Nie powiedział tego zbyt głośno, ale miał wrażenie, że echo zdania odbija się po pomieszczeniu jeszcze przez ładnych kilka sekund. Miał wrażenie, że kiedy wypowiedział to wszystko na głos, cała historia wyglądała jeszcze gorzej niż w jego głowie. Na Merlina, i oni wszyscy się dziwili, że Syriusz ledwie jest w stanie na nich patrzeć? Zrobili z życia tego młodego mężczyzny piekło!
Spojrzał na Jamesa, którego twarz nagle straciła cały kolor. Uleciała z niego złość, lecz zastąpiło ją coś gorszego. Mężczyzna opadł na łóżko i ukrył twarz w dłoniach i po raz pierwszy w życiu Remus naprawdę nie wiedział, jak pocieszyć swojego przyjaciela.
— Dwanaście lat — powtórzył szeptem. — W Azkabanie.
— James... — zaczął z wahaniem, choć nie miał pojęcia, co zamierza powiedzieć. Na szczęście Potter w porę mu przerwał:
— Więc kto się zorientował, że jest niewinny?
— Tak naprawdę to nikt. Uciekł.
— Uciekł? Z Azkabanu?
Wyraz twarzy Pottera wciąż był zdewastowany, lecz w jego oczach można było dostrzec błysk dumy z przyjaciela.
— Dowiedział się, że Peter jest w Hogwarcie. Chciał chronić Harry'ego.
Niemal natychmiast zorientował się, że nie powinien był tego mówić.
— Harry! — zawołał mężczyzna i jakby na nowo wstąpiło w niego życie. — Co się stało z Harrym?! Powiedziałeś, że zabrał go Hagrid, ale jak to się w ogóle stało, że on przeżył, kiedy ja i Lily...
— Musisz zapytać o to Dumbledore'a, on ma jakąś teorię. Ja po prostu nie wiem.
Nie wyglądał na zadowolonego z takiej odpowiedzi, ale powoli skinął głową.
— W porządku, ale jeśli Syriusz... jeśli on trafił do Azkabanu — powiedział z wyraźnym trudem — to kto się zajął małym?
Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że bawi się nerwowo luźnym sznurkiem, który wystawał ze szwu jego zniszczonej szaty. Przestał natychmiast, wiedząc, że w tym miesiącu nie będzie go stać na nowy zestaw ubrań. Tym razem to on przejechał dłonią po włosach.
— To ci się nie spodoba — ostrzegł.
— Co, bardziej niż to, co powiedziałeś mi o Syriuszu? — zakpił, ale widać było, że słowo Lupina go zmartwiły.
— Dumbledore oddał go pod opiekę Petunii i jej męża.
Chwila ciszy i w końcu:
— Błagam, powiedz, że to jakiś chory żart — warknął przez zaciśnięte zęby.
— Harry za nimi nie przepada i pewnie nie są najlepszą rodziną, ale wyrósł na naprawdę dobrego chłopca. Teraz wraca do domu tylko w lecie, a i tak jakąś część wakacji spędza z przyjaciółmi z tego co wiem.
James wyglądał, jakby był gotów zaatakować go bez różdżki, więc na wszelki wypadek zamilkł, widząc, że najwyraźniej jego słowa nie mają żadnego pozytywnego wpływu.
— Chcesz mi powiedzieć, że mojego syna wychowała Petunia? Ta sama Petunia, która doprowadziła Lily do łez na naszym ślubie? Ta sama, która nawrzeszczała na nią na pogrzebie rodziców? Ta sama, z którą Lily nie utrzymywała kontaktu od wielu miesięcy, chyba, że liczysz kartki świąteczne?
— James, to nie była moja decyzja. Wiesz, że nie mogłem się nim zająć, Ministerstwo nigdy by...
— Do diabła z Ministerstwem, spróbowałeś chociaż?! — ryknął James, a przez pokój przetoczyła się kolejna fala magii.
— Uspokój się, proszę. Złość nic tu nie pomoże.
— Mam się uspokoić?! — krzyknął, a jego oczy wydawały się dziwnie szkliste. — Jednego dnia dowiaduję się, że moja żona nie żyje, przyjaciel spędził dwanaście lat w piekle, a syn wychowywał się z ludźmi, którzy bez problemu byliby w stanie zmienić go w emocjonalną kalekę, a ty mówisz mi, żebym się uspokoił?! Idź do diabła, Remusie! Nie zamierzam się uspokajać!
Cóż, powinien był zdać sobie sprawę, że ze wszystkich ludzi na świecie, czegoś takiego nie należy mówić do Jamesa Pottera. Kiedyś by pewnie o tym pamiętał. Nagle ze zdwojoną mocą uderzyła w niego świadomość, że czternaście lat to naprawdę masa czasu. Nie pamiętał już tak wielu rzeczy na temat Jamesa i Lily. Zastanawiał się, co musi czuć Syriusz, którego pamięć tak bardzo ucierpiała po dwunastu latach z dementorami.
— Chcę się z nim zobaczyć! — zakomunikował nagle. — Zabierz mnie do niego!
— James, to nie jest dobry pomysł. Nie znasz wszystkich faktów, a nawet gdybyś je znał, musisz najpierw porozmawiać z Dumbledore'em.
Potter prychnął wściekle, piorunując go spojrzeniem i Remus mógłby przysiąc, że ten wyraz twarzy przejął od Lily. Zawsze wolał jej schodzić z drogi, kiedy wyglądała w ten sposób.
— Nie bądź śmieszny, chyba nie sądzisz, że będę prosił o zgodę na spotkanie z własnym synem! Oświecę cię, to nie była prośba! Chcę się z nim spotkać w tej chwili!
— Obawiam się, że to nie będzie możliwe w najbliższej przyszłości, mój drogi chłopcze — rzekł Dumbledore, który zupełnie nagle stanął w progu drzwi.
* * *
— Po prostu nie mogę już tego znieść! — warknął Ron, wrzucając kolejną porcelanową figurkę w kształcie węża do przepastnego wora, który wręczyła im pani Weasley. — Oni wszyscy zachowują się, jakby Harry w ogóle nie istniał!
Hermiona nie odpowiedziała, choć w duchu zgadzała się z przyjacielem. Wiedziała jednak, że Ron od czasu do czasu musi wykrzyczeć głośno swoje frustracje i najlepiej mu w tym nie przeszkadzać. Zamiast tego skinęła głową ze zrozumieniem i kontynuowała opróżnianie półek jednej z sypialni, choć robiła to dużo ostrożniej niż jej przyjaciel.
— To znaczy: wyobrażasz sobie, jaki będzie wściekły, kiedy w końcu się tu pojawi? Nie wysłaliśmy mu nawet głupiej kartki urodzinowej! W dodatku założę się, że z mugolami ma naprawdę wspaniałe lato.
— Przypominam, Ron, że moi rodzice też są mugolami — powiedziała, choć dobrze wiedziała, co ma na myśli.
— Wiesz, że nie o to chodzi. Sama widziałaś jego wuja, okropny typ! A Harry musi tam spędzać każde wakacje.
Hermiona zmarszczyła brwi. Faktycznie poznała wuja Harry'ego, choć to raczej za dużo powiedziane. Mężczyzna co roku odbierał chłopca ze stacji King's Cross, lecz nigdy nie odezwał się do nich ani jednym słowem. Jedynie patrzył na wszystkich nieprzychylnie, a w szczególności na swojego siostrzeńca. Musiała przyznać, że nie wydawał się on ideałem opiekuna, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę nastrój Harry'ego za każdym razem, kiedy wspominał o swoim życiu z Dursleyami.
— Na Merlina, czy to taki wielki problem, żeby zamieszkał tu z nami?!
— Właśnie rozmawiałem o tym z Dumbledore'em — rzekł Syriusz, którego niespodziewane pojawienie się sprawiło, że Hermiona podskoczyła, a Ron wypuścił z rąk jedną z figurek, która rozbiła się o ziemię. — O, widzę, że nie tylko ja za nimi nie przepadam — rzekł z krzywym uśmiechem, po czym machnięciem różdżki pozbył się odłamków z podłogi.
— Co powiedział dyrektor? — zapytała z ciekawością Hermiona.
Syriusz westchnął, najwyraźniej wcale nie zadowolony z tego, czego się dowiedział. Dziewczyna poczuła, że nadzieja ulatuje z niej jak powietrze z przebitego balona.
— W przyszłym tygodniu nałożymy na dom zaklęcie Fideliusa, wtedy możemy zacząć planować sprowadzenie tu Harry'ego.
— Ale przecież tydzień o mnóstwo czasu! — wybuchnął Ron. — Dlaczego nie można zrobić tego szybciej?!
Syriusz wzruszył bezradnie ramionami.
— To nie jest łatwe zaklęcie, wymaga wielu przygotowań, a Zakon ma teraz sytuację awaryjną, która pochłania naszą uwagę.
— Sytuację awaryjną? — powtórzył z zaciekawieniem Ron, podczas gdy w głowie Hermiony zapaliła się przysłowiowa czerwona lampka.
— Wiesz, że nie mogę nic powiedzieć, twoja mama pozbawiłaby mnie jednej z ważniejszych części ciała — powiedział z nieprzekonującym uśmiechem.
— Syriuszu! — zawołała Hermiona ze zmarszczonymi brwiami, kiedy mężczyzna był już przy samych drzwiach.
— Tak? — spytał, odwracając się w ich stronę.
Dziewczyna wymieniła z Ronem szybkie spojrzenia.
— Czy wszystko jest w porządku? Powiedziałbyś nam, gdyby coś było nie tak z Harrym, prawda?
Syriusz zawahał się na moment i nie umknęło to jej uwadze.
— Nie powiedziałbym, że wszystko jest w porządku, ale możesz być spokojna — rzekł w końcu. — To nie ma nic wspólnego z Harrym.
Uśmiechnęła się lekko, lecz z jakiegoś powodu pierwszy raz w życiu czuła, że Syriusz nie jest z nimi w pełni szczery. Coś się działo, czuła to. I z jakiegoś powodu była pewna, że ma to związek z jej najlepszym przyjacielem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro