Rozdział 2
Rozdział 2
W pierwszym momencie nawet go nie poznał. Zmienił się i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Zestarzał się, jego twarz nie promieniała już dawną urodą, a z oczu zniknął beztroski błysk – jego miejsce zajęło coś... coś bardziej przerażającego. Jego spojrzenie wyglądało na zmęczone, lecz jednocześnie tliło się w nim życie. Włosy miał dłuższe, niż James pamiętał i z całą pewnością był dużo chudszy. I jakby nieco wyższy, choć Potter nie był tego pewny. A różdżką mierzył prosto w jego serce.
— Syriusz? — wykrztusił.
Coś ciężkiego do zdefiniowania błysnęło w oczach tej dziwnej wersji jego najlepszego przyjaciela i przez twarz przebiegł ledwie zauważalny grymas bólu. James miał w głowie kompletny chaos. Nie mógł zrozumieć, co się tutaj dzieje. W jednym momencie do jego domu wpadł Voldemort i James był pewien, że to koniec. Koniec wszystkiego: jego, Lily i Harry'ego. Potem było zielone światło, ból w piersi i nagle obudził się w trumnie, by kilka minut później znaleźć swój własny nagrobek. A teraz, człowiek tak bardzo niepodobny do Syriusza, a jednak piekielnie znajomy, celował mu różdżką w serce.
Niespodziewanie usłyszał inkantację zaklęcia i choć trzymał w dłoni różdżkę, był zbyt słaby, by chociaż spróbować się obronić. Poczuł uderzenie w pierś, a jego umysł pochłonęła ciemność.
* * *
Syriusz był pewien, że tak wielka awantura jak ta z trzydziestego pierwszego lipca ostatni raz miała miejsce na Grimmauld Place w dniu jego ucieczki z domu.
Wszystko zaczęło się od tego, że wbrew zaleceniom dyrektora opuścił swój dom rodzinny i udał się do Doliny Godryka, by po raz pierwszy odwiedzić grób swojego zmarłego przyjaciela. Widok, który tam zastał... A może lepiej powiedzieć: osoba, którą tam zastał, była ostatnią, jakiej by się spodziewał, wliczając w to nawet samego Voldemorta. Gdy stanął naprzeciw grobu swojego przyjaciela, ujrzał przy nim bardzo żywego Jamesa Pottera.
W pierwszej chwili był tak oburzony tą obrzydliwą mistyfikacją Śmierciożerców, że musiał wymierzyć sobie mentalny cios, nim przemienił się w człowieka i szybkim ruchem wyszarpnął z kieszeni różdżkę. Później wszystko szybko się potoczyło: pytanie zadane przez zaciśnięte gardło i zaklęcie oszołamiające, które wypalił nim oszust miał szansę odpowiedzieć. Droga do Kwatery Głównej nie była zbyt skomplikowana – teleportacja łączna załatwiła sprawę i wystarczyło tylko wciągnąć nieprzytomnego mężczyznę do środka, ale w tym duży udział miała różdżka.
Dopiero w środku Syriusz zaczął logicznie myśleć. Człowiek, który podszywał się pod jego przyjaciela nie mógł być pod wpływem eliksiru wielosokowego; do tego potrzebne jest coś zabrane od żywej osoby, a James był zdecydowanie martwy – tu Syriusz nie miał żadnych wątpliwości, bo w końcu to on pierwszy znalazł jego ciało.
Z drugiej jednak strony żadne zaklęcie nie byłoby w stanie podrobić czyjegoś wyglądu tak dokładnie! Nim zabrał mężczyznę do kwatery, miał okazję dokładnie przestudiować jego twarz. Nie miał pojęcia, co innego niż eliksir byłoby w stanie wytworzyć takie podobieństwo. Ostatecznie Syriusz postanowił zostawić tę kwestię Dumbledore'owi.
Była jeszcze wczesna godzina i w budynku wszystko dopiero miało obudzić się do życia. Nawet Molly, która była przecież rannym ptaszkiem, wciąż spała. Jedynie Remus był na nogach, ale Syriusza niespecjalnie to zdziwiło – jego przyjaciel zawsze miał talent do przeczuwania, kiedy Black coś przeskrobał. Ta jedna rzecz się nie zmieniła.
Nim mężczyzna zdążył wydusić z siebie słowo, Syriusz wskazał na człowieka, którego lewitował za sobą i nakazał wezwać dyrektora. Podejrzewał, że w pierwszym momencie mina Remusa musiała być podobna do jego własnej, lecz nie skomentował tego w żaden sposób. Usiadł zamiast tego na krześle, przeczesał dłonią włosy i spojrzał na nieprzytomną postać na podłodze, która do złudzenia przypominała jego najlepszego przyjaciela. Ile właściwie lat minęło, odkąd ostatni raz widział Jamesa? Nie żadnego tam Harry'ego, który był po prostu do niego podobny czy też jakieś bzdurne zdjęcie, a prawdziwego Jamesa. Sam nie był tego pewny. Wiedział jedynie, iż wystarczająco dużo, by zdążył zapomnieć o tej bliźnie na obojczyku, o bardzo delikatnej krzywiźnie nosa i nieproporcjonalności ust.
Wstał ze złością ze swojego miejsca i opuścił pomieszczenie, trzaskając za sobą drzwiami z całej siły. Nie mógł. Po prostu nie mógł znieść oglądania człowieka, który tak bardzo przypominał mu Jamesa, a który jednocześnie nim nie był.
Jego pokój był jednym miejscem w tym obrzydliwym domu, w którym mógł jako-tako spokojnie przebywać, nie czując przy tym narastających mdłości, choć jeśli chciał uciec od wspomnień, to nie był on najlepszym wyborem. W niektórych szufladach wciąż można było znaleźć stare listy od Huncwotów, a nawet te od Lily. Pod łóżkiem natomiast nadal walały się książki szkolne, których Black nie zabrał podczas swojej spontanicznej ucieczki z domu. Syriusz był więc pewien, że jego stary pokój jest jednym, wielkim wspomnieniem przeszłości, lecz w tamtym momencie nie miał głowy, by szukać jakiegoś innego miejsca, w którym nikt by go nie nękał.
Nie miał szansy, by długo cieszyć się samotnością, bo już kilka minut później ktoś delikatnie zapukał do drzwi i otworzył je, nie czekając na odpowiedź. Powinien był się domyślić, że Remus nie pozwoli mu tarzać się w swoich żalach.
— A myślałem, że jesteś dobrze wychowany, Lunatyku. Nie pozwoliłem ci wejść — powiedział Black, wymuszając krzywy uśmiech na twarzy.
Mimo lat spędzonych z dementorami, wciąż dobrze pamiętał jak łatwe było kiedyś przebywanie w towarzystwie Remusa. Oczywiście to z Jamesem zawsze był najbliżej i to z nim dzielił swoje najbardziej osobiste sekrety, lecz Lupin zawsze był tym kojącym balsamem dla obolałej duszy. Wiedział co i kiedy powiedzieć, jak się uśmiechać i grzecznie kiwać głową. Człowiek nawet nie wiedział, kiedy zaczynał mu się zwierzać. Można było porozmawiać z nim o wszystkim, a jednocześnie Remus zdawał się wyczuwać, kiedy ktoś potrzebuje jedynie czyjejś cichej obecności.
Teraz wszystko było inaczej. Wiedział, że nie tylko on się zmienił. Ostatnie lata nie były łatwe dla Lunatyka. Żaden z nich nie był już tym samym człowiekiem i nie do końca udawało im się odbudowywanie dawnej przyjaźni. Wybaczyli sobie, a jednocześnie wciąż mieli do siebie żal, o którym nikt nie mówił głośno.
Syriusz wcale tego nie chciał, ale jakaś część niego wciąż winiła Remusa za te wszystkie lata, podczas których ten ani razu nie zwątpił w jego winę i po prostu pozwolił mu gnić w Azkabanie. Wiedział też, że sam Lupin, choć powiedział, że rozumie, w jakimś stopniu wini Syriusza za fakt, że ten wskazał go na możliwego zdrajcę. Zresztą, nie tylko on, bo i sam Syriusz do dziś sobie tego nie wybaczył.
To wszystko sprawiało, że mimo uśmiechów i grzeczności, atmosfera między nimi była sztywna i dość napięta. Remus lubił powtarzać, że się o niego martwi, a Syriusz zawsze starał się uśmiechnąć i powiedzieć, że niepotrzebnie i obaj starali się wierzyć w te kłamstwa, jednocześnie mając nadzieję, że wszyscy wokoło też uwierzą.
— Obaj wiemy, że z tobą pod jednym dachem dobre wychowanie może jedynie zaszkodzić, Łapo — odparł blondyn, podejmując grę. Może Remus też miał nadzieję, że jeśli odegrają to odpowiednio dużo razy, to rzeczy znów staną się takie, jakimi były kiedyś. Używali więc tych głupich, starych pseudonimów, chcąc nadać im ich starego znaczenia i wciąż wracali w rozmowach do przeszłości. Rzadko rozmawiali o przyszłości, o ile nie dotyczyła ona spraw Zakonu.
— Niech to piekło pochłonie, czy właśnie przyznałeś, iż udało mi się zdeprawować najgrzeczniejszego z Huncwotów?
— Możesz to tak odebrać, jeśli sprawi ci to przyjemność. — Lupin uśmiechnął się do swojego przyjaciela i usiadł obok niego na podłodze, po czym oparł się o łóżko.
Nie chodziło o to, że nie chcieli znów nauczyć się być przyjaciółmi. Bóg im świadkiem, że próbowali. Czasem po prostu Syriusz nie miał pojęcia, czy ich starania mają szansę dokądkolwiek doprowadzić.
Przez moment obaj mężczyźni milczeli, wpatrując się w okno, za którym powoli rozkwitał nowy, deszczowy dzień. To Syriusz był tym, który pierwszy przerwał ciszę:
— Ten człowiek, który podszywa się pod Rogacza... On sprawił, że te wszystkie wspomnienia wróciły, prawda?
— Te o Jamesie? — upewnił się i westchnął. — Masz rację, wróciły. Przyjrzałem mu się zanim przybył dyrektor. Gdybym nie widział jego ciała, gdybym nie był na pogrzebie... Pomyślałbym, że to James. Nie mogłem znaleźć żadnej różnicy. Żadnej.
— To obrzydliwe, nawet jak na Voldemorta. Wysłać klona osoby, którą sam zamordował.
Remus zmarszczył brwi i spojrzał na niego badawczo.
— Sądzisz, że to Voldemort za tym stoi?
— A kto inny, Lunatyku?
Lupin znów westchnął.
— Nie mam pojęcia. Dumbledore upewnił się, że ten człowiek się nie obudzi i zwołuje wszystkich członków Zakonu.
W oczach Blacka błysnęło zaniepokojenie.
— Ale chyba ktoś zostanie, żeby pilnować Harry'ego, prawda?
Jego przyjaciel powoli pokręcił głową, wstając z podłogi i otrzepując szatę.
— Arabella twierdzi, że Harry od początku wakacji ani razu nie opuścił domu wujostwa, a tam nic mu nie grozi. No i to spotkanie ma być jednym z ważniejszych, podobno Severus ma jakieś informacje, więc muszą pojawić się wszyscy.
Syriusz powoli pokiwał głową i również wstał z podłogi; razem z Lupinem ruszyli w kierunku kuchni, by przygotować ją na spotkanie.
— Martwię się o Harry'ego — powiedział nagle Black, podczas gdy Remus wziął się za przygotowanie śniadania. — Na początku wakacji przysyłał mi długie listy. On chyba nie radzi sobie najlepiej z tym, co wydarzyło się w czerwcu. A ostatnio w ogóle przestał pisać. Wiem, że to ja mu kazałem, ale te listy dawały mi chociaż namiastkę pewności, że nic mu nie jest. Martwię się o niego — powtórzył.
— Harry to silny dzieciak, nic mu nie będzie — zapewnił przyjaciela.
— Nie jestem tego taki pewny. — Syriusz westchnął cicho. — Zobaczyć czyjąś śmierć... to coś okropnego, Lunatyku, sam wiesz o tym najlepiej. A poznałem chłopca na tyle dobrze, by wiedzieć, że będzie się obwiniał o śmierć syna Amosa.
— Nie możesz nic zrobić, pamiętasz polecenie Albusa: żadnych listów – to zbyt niebezpieczne. Zresztą, nie powinieneś się martwić, że Harry nie pisze. Sam mówisz, że to ty go o to poprosiłeś.
— Niby tak... Nie podoba mi się ta cała sytuacja. Harry powinien być tu z nami. A listy nie są takie znów niebezpieczne, kiedy uważa się na to, co się pisze. Nie rozumiem, czemu Dumbledore nie chce się na nie zgodzić.
— Znasz go, ma swoje powody. Prędzej czy później powie nam, o co chodzi.
Black zrobił niezadowoloną minę, ale nie odpowiedział. Remus pewnie miał rację, jak zwykle, lecz to nie znaczyło, że Syriuszowi musi się to podobać. Harry był w jakiś sposób bolesnym przypomnieniem o tym, co stracił, ale jednocześnie mężczyzna uwielbiał tego dzieciaka i nie sądził, by aktualnie był na świecie ktoś, o kogo by się bardziej troszczył.
Ale oczywiście rozkazy Dumbledore'a są święte — pomyślał z goryczą Syriusz, choć nie był pewien, co ma bardziej za złe starszemu mężczyźnie: brak kontaktu z Harrym czy zamknięcie w tym przeklętym domu.
Niecałą godzinę później na Grimmauld Place zaczęli schodzić się członkowie Zakonu i Syriusz był zbyt pochłonięty żartobliwym flirtowaniem z Emmeline Vance, by wracać myślami do sprawy Harry'ego, a na moment nawet udało mu się zapomnieć o oszuście, który podszywał się pod Jamesa. Dopiero przybycie dyrektora zakończyło wesołe i beztroskie rozmowy.
— Witajcie, moi drodzy — powiedział starszy mężczyzna bez swojego zwyczajowego uśmiechu na twarzy. — Niestety, ale spotykamy się dziś, by omówić pewną gorszącą sytuację, jaka miała miejsce. Obawiam się, że nie ma łagodnego sposobu, by to powiedzieć. Okazało się bowiem, iż ktoś podszywał się pod Jamesa Pottera.
Wraz ze słowami mężczyzny ustały ostatnie szepty i uśmiechy. Emmeline, która była dobrą przyjaciółką Potterów, prychnęła wściekle, natomiast wszyscy inni siedzieli cicho. Dumbledore wyjaśnił naprędce całe zdarzenie, o którym opowiedział mu wcześniej Remus.
— Nie wiemy, ile czasu to trwało ani jakich szkód udało mu się dokonać, lecz z radością ogłaszam, że udało nam się złapać oszusta, nim ten zdążył doprowadzić do poważnych konsekwencji.
— No i? — zapytał niecierpliwie Bill. — Kim on jest?
— Liczę, że zaraz się tego dowiemy, panie Weasley. Aktualnie czekamy tylko na Severusa, który ma przynieść ze sobą veritaserum.
* * *
Harry nie był zbyt zaskoczony, że jego przeczucia się sprawdziły. Żadna sowa nie zawitała do niego tego dnia i jedynym, co upewniało go w fakcie, iż nie pomylił dat, był prezent i skromne życzenia od ciotki.
Długo di wahał, nim otworzył paczkę – sam właściwie nie wiedział, co powinien myśleć o nagłej dobroci okazanej mu przez kobietę, której nie doczekał się ani razu przez ostatnich czternaście lat. No, chyba, że mówimy o nowym kocyku do zimnej komórki pod schodami czy też cieplejszej kurtce na zimę. Ale Harry nie był niewdzięczny, choć właściwie miał stuprocentową pewność, iż kobieta odczuwa w stosunku do niego jedynie odrazę. A teraz nagle postanowiła dać mu prezent na urodziny, choć nigdy wcześniej tego nie robiła? Coś zdecydowanie było nie w porządku, lecz po dłuższych przemyśleniach na ten temat, chłopiec doszedł do prostego wniosku: nie chciał mieć z tym nic wspólnego.
Od czasu Turnieju Trójmagicznego miał dość wszelkich zagadek, tajemnic i zgadywanek. Jedyne o czym marzył, to święty spokój, choć z Voldemortem – silniejszym niż kiedykolwiek – faktycznie, mógł jedynie o tym pomarzyć. Był więcej niż pewny, że czarnoksiężnik nie da mu spokoju – nie po tym, ile razy Harry zalazł mu za skórę. Wcale by się nie zdziwił, gdyby w szkole już czekał na niego nowy bazyliszek.
Czegoś jednak Harry nie rozumiał. Sądził, że Voldemort nie będzie się bawił w subtelności, więc fakt, iż mężczyzna jeszcze nie zaczął działać, niezmiernie go zaskakiwał. Żadnych ataków na mugoli, niewyjaśnionych zniknięć, Prorok Codzienny milczał, a on, Harry wciąż żył. To ostatnie było chyba największą anomalią po tym, jak wymknął się Voldemortowi z cmentarza, na którym powinien był zginąć. Harry czuł jego wściekłość bardzo wyraźnie. I prowadziło to również do pewnego odkrycia.
Jeśli Harry skupiał się wystarczająco mocno lub jeśli Voldemortem targały wyjątkowo silne emocje, chłopiec mógł je wyczuć. Nie rozumiał tego i najchętniej porozmawiałby od razu z Dumbledore'em, jednak starszy mężczyzna był aktualnie poza jego zasięgiem. W końcu Syriusz zabronił mu wysyłania listów, a nie znał przecież innego sposobu komunikacji.
Na myśl o tym poczuł kolejną falę irytacji, jednak zniknęła ona niemal tak szybko jak się pojawiła, zostawiając po sobie tylko niewyraźne wspomnienie. Kolejna dziwna rzecz, do której już niemal przywykł – gwałtowne i krótkotrwałe wybuchy emocji.
Naprawdę czuł, że musi z kimś o tym porozmawiać i w takich chwilach Harry żałował bardziej niż kiedykolwiek, że przyszło mu mieszkać w mugolskiej okolicy. Cóż, zawsze mógł wezwać Błędnego Rycerza, ale po pierwsze – wątpił, by było to bezpieczne rozwiązanie, a po drugie – skoro same listy Syriusz uważał za niebezpieczne, to Harry nawet nie chciał myśleć, co zrobiłby mężczyzna, gdyby dowiedział się o tak nieroztropnym posunięciu z jego strony. Harry mógł być aktualnie na niego wściekły, lecz za żadne skarby świata nie chciał zawieść swojego ojca chrzestnego. Mógł więc jedynie czekać do początku roku szkolnego i wtedy porozmawiać z dyrektorem. Był pewny, że mężczyzna wszystko mu dokładnie wytłumaczy i da jakąś radę.
Mimo że ostatnimi dniami Harry dość często poddawał wielkość i wspaniałość Dumbledore'a pod wątpliwość, to wciąż mu ufał – mimo że zamknięcie na Privet Drive było nieznośne jak nigdy wcześniej.
Paczka od ciotki nie zawierała nic nadzwyczajnego – ot zwykły album ze zdjęciami, jednak Harry'emu dech zaparło w piersi, kiedy go otworzył. Owszem, miał zdjęcia swoich rodziców, jednak nie miał pojęcia, że posiada je również ciotka Petunia. I z pewnością nie podejrzewał, że może mieć ich tak wiele. Były to mugolskie fotografie – niektóre przedstawiały młodą Lily razem z Petunią, a na niektórych Harry spostrzegał – ku swojemu zdziwieniu – Huncwotów w pełnym składzie. Każde zdjęcie oglądał dokładnie i pieczołowicie, a po niektórych przejeżdżał nawet tęsknie dłonią. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak wiele by dał, aby rodzice mogli być tu teraz z nim, opowiedzieć historie ich młodości. Syriusz robił to czasami w swoich listach, kiedy Harry go o to poprosił, lecz chłopiec czuł, że jego chrzestny robi to niechętnie, jakby wspomnienia dawnych czasów sprawiały mu ogromny ból. Z czasem więc przestał przywoływać ten temat.
Z cichym westchnięciem zamknął album i dopiero wtedy dostrzegł przyczepioną do okładki niedużą, lekko pożółkłą kopertę. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak mógł jej wcześniej nie zauważyć i wyjął z niej zapisany ładnym, kobiecym i jakby znajomym pismem pergamin. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy dostrzegł datę. Równy tydzień przed śmiercią jego rodziców.
24.10.1981
Dolina Godryka
Kochany synku!
Jeśli czytasz ten list, oznacza to, że spełniły się moje obawy i nie miałam szansy uczestniczyć w Twoim życiu. Może na początku wyjaśnię Ci sytuację, choć jeśli wszystko poszło, jak zaplanowałam, to list ten dostałeś w dniu swoich piętnastych urodzin i jako-tako orientujesz się w historii czarodziejskiego świata.
Kilka lat temu zaczęły dziać się dziwne, straszne rzeczy. Ludzie zaczęli znikać – przepadali i wszelki ślad po nich ginął. To się zaczęło, kiedy jeszcze chodziłam na czwarty rok do Hogwartu, jeśli się nie mylę. Jakiś czas później wydało się, że niejaki Lord Voldemort zbiera armię czysto-krwistych czarodziejów, by przejąć władzę nad światem mugoli. Ja i Twój tata nie zgadzamy się z jego poglądami. Istnieje coś takiego, jak Zakon Feniksa. To tajna organizacja założona przez profesora Dumbledore'a (z pewnością go znasz, to wielki człowiek i wiele mu zawdzięczam). Ja i James, to znaczy Twój tata, należymy do niej. Na początku wszystko szło dobrze, odnosiliśmy sukcesy, lecz później Voldemort zaczął rosnąć w siłę, a my powoli uświadamialiśmy sobie, że grunt umyka nam spod nóg. Kilka dni temu pochowałam moją najlepszą przyjaciółkę. Zaczęły się mroczne czasy, nikt nie wie, komu może ufać – ja również tego nie wiem, ale z całą pewnością ufam Syriuszowi i Peterowi – wiem, że póki oni nas chronią, Voldemort nas nie skrzywdzi.
To kolejna sprawa, o której muszę Ci napisać. Jest ważny powód dla którego ja i Twój tata się ukrywamy. Tym powodem jesteś Ty, skarbie. Nie, nie obwiniam cię. Nie wiem, czy ktoś Ci o tym powiedział, lecz jeśli nie, to najwyższy czas. Kilka tygodni temu została wygłoszona przepowiednia. Przepowiednia, która mówi, że jesteś jedynym, który może pokonać Voldemorta. Kiedy Albus mi o tym powiedział... Och, skarbie, byłam gotowa wziąć cię w ramiona i uciec na drugi koniec świata – wszystko, byle tylko zapewnić ci bezpieczeństwo.
Voldemort dowiedział się o przepowiedni i jest pewne, że nie spocznie, póki Cię nie znajdzie, lecz na razie jestem spokojna. Dom chroni zaklęcie, które nie pozwoli mu nas znaleźć. A jednak piszę ten list, bo wiem, jak bardzo życie lubi mieszać. Teraz słyszę radosny śmiech twój i Jamesa i nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym nie być ważną częścią Twojego życia, kochanie. Lecz muszę to napisać, w razie gdyby przytrafiło się nam coś, czego się nie spodziewamy. Jutro rano spotykam się z Petunią. Dam jej ten list oraz stary album ze zdjęciami. Kontakty moje i Twojej cioci nie są najlepsze, lecz ostatecznie jest ona moją siostrą i wiem, że gdyby coś mi się stało, ona będzie brała aktywny udział w Twoim życiu.
Nie wiem, z kim się wychowałeś, kochanie (cały czas mam jednak nadzieję, że Petunia nigdy nie będzie musiała dać Ci tego listu i Twoje piętnaste urodziny spędzimy w szczęśliwym gronie – ja, twój tata, Syriusz, Remus, Peter, ty i oczywiście Twoi przyjaciele), ja i James widzieliśmy w roli Twojego opiekuna Syriusza, który jest Twoim ojcem chrzestnym, ale wspominałam już, że czasy są niepewne i nie mam pojęcia, czy kiedy jutro się obudzę ktoś taki, jak Syriusz Black będzie jeszcze żył.
Napisałam już wszystko, co najważniejsze, więc może przejdę do tych bardziej błahych spraw. Nie mam pojęcia, ile miałeś lat, kiedy zniknęliśmy z Jamesem z twojego życia, więc nie wiem, czy nas pamiętasz. Mam jednak nadzieję, że jesteś świadomy, jak bardzo ja i tata cię kochamy, Harry. Jesteś naszym malutkim światełkiem w tunelu, powodem, dla którego wciąż walczymy. Dzień Twoich narodzin był najszczęśliwszym w moim życiu – wtedy pierwszy raz widziałam, jak James płakał. Tak, skarbie, Twój duży i odważny tata płakał, kiedy pierwszy raz trzymał cię w ramionach.
Kochanie, wierz mi, kiedy mówię, że Ty i James jesteście najlepszym, co przydarzyło mi się w życiu. Nigdy nie widziałam się w roli mamy (a Jamesa tym bardziej w roli odpowiedzialnego ojca), lecz kiedy pierwszy raz na Ciebie spojrzałam, kiedy zobaczyłam Twoje zielone oczy, które patrzyły na mnie z taką miłością i ufnością – przepadłam, skarbie. Przepadł James, przepadł Peter, przepadł Remus i przepadł nawet Syriusz, który nigdy nie lubił dzieci.
Nigdy nie myślałam, że mogłabym kochać tak mocno, kogoś tak malutkiego jak Ty. Teraz masz już ponad roczek i zdecydowanie jesteś większy niż tamtego dnia (i jeśli się nie mylę to razem z Jamesem i Syriuszem właśnie zmalowaliście coś w salonie). Chciałabym wierzyć, że będę mogła być przy tobie każdego dnia, patrzeć jak dorastasz, jak pierwszy raz (o zgrozo!) wsiadasz na pełnowymiarową miotłę, jak dostajesz się do drużyny Quidditcha, jak się zakochujesz. Chciałabym tam być dla ciebie, skarbie, ale jest wojna i niczego nie jestem pewna. Kiedy piszę ten list, łzy płyną z moich oczu i nie chcą przestać. Tak jak ja nie chcę kończyć tego listu. Pozwala mi to zrobić jedynie fakt, że jesteś w pokoju obok, że będę mogła iść tam, przytulić Cię i upewnić się, iż jesteś cały i zdrowy.
Kochanie, pamiętaj, że ja i James bardzo cię kochamy, proszę, nigdy w to nie wątp. Gdybyś kiedykolwiek potrzebował pomocy, a mnie nie będzie, bym mogła Ci jej udzielić, zwróć się do któregoś z Huncwotów – na pewno wiesz, kim oni są. A jeśli nie, to zapytaj profesor McGonagall – ona będzie ich pamiętać jak nikt inny.
Twoja zawsze kochająca mama,
Lily Potter
PS Życzę Ci szczęśliwych urodzin – żeby wszystko, o czym marzysz się spełniło.
Lily Potter
Harry właściwie nie był pewien, kiedy dokładnie zaczął płakać. Możliwe, że było to mniej-więcej w momencie, gdzie mama zapewniała go, jak bardzo go kocha. Wiedział natomiast, że gdy skończył czytać list płakał już otwarcie i bez skrępowania. Jakoś nie interesowało go, że miał piętnaście lat i niejeden raz stawił czoła śmierci. W tamtym momencie czuł się nieskończenie mały i samotny, a łzy były jego najmniejszym zmartwieniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro