Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Rozdział 17

Dlaczego był zaskoczony? To nie tak, że od powrotu do szkoły ktokolwiek okazał mu coś poza wrogością (może poza Cho i jego wąskim gronem przyjaciół, ale jakoś nie był w stanie teraz o nich myśleć). Powinien był wiedzieć, że to tylko kwestia czasu, póki ludzie zapomną o ostrzeżeniu Dumbledore'a z końca ostatniego roku szkolnego i wywleką temat Cedrika. Ale chyba jakoś nigdy nie wpadł na pomysł, że ktoś zasugeruje, że to on stoi bezpośrednio za jego śmiercią. To znaczy – oczywiście, że Cedrik nigdy by nie umarł, gdyby nie Harry, ale do tej pory myśl, że to nie jego różdżka i nie jego język były autorami morderczego zaklęcia, była jedynym, co w tych czarnych godzinach podtrzymywało go na duchu. Czy teraz nawet to niewielkie światełko w tunelu zostanie mu odebrane?

Wiedział, że w pewnym momencie będzie musiał się zebrać w całość i pójść na lekcje, ale póki co samo podniesienie się z podłogi, na której siedział, było daleko poza jego możliwościami. Było mu niedobrze i miał wrażenie, że najmniejszy ruch wystarczy, by jego żołądek się zbuntował. Nie pamiętał, kiedy ostatnio coś jadł – nawet dziś na śniadaniu nic, co nałożył na talerz tak naprawdę nie skończyło w jego ustach – ale wiedział, że dla jego organizmu to wcale nie problem, a z doświadczenia już wiedział, że wymiotowanie żółcią jest nawet bardziej bolesne.

Zacisnął z całej siły oczy i zaczął powoli liczyć do dziesięciu, potem do dwudziestu, trzydziestu i dopiero przy czterdziestu poczuł, że oddychanie staje się nieznacznie łatwiejsze. Gdyby to od niego zależało, już nigdy nie wyszedłby z tej łazienki, ale miał przeczucie, że jeśli ominie lekcje, Hermiona lub McGonagall osobiście go z niej wyciągną. Być może McGonagall była bardziej prawdopodobna – mógł się założyć, że jego przyjaciółka będzie miała teraz wyrzuty sumienia i przez kilka błogich godzin będzie chodzić wokół niego na palcach, dopóki nie wróci do swojej irytującej, przemądrzałej osobowości i nie zacznie od nowa pouczać go na temat tego, jak nieodpowiednio się zachowuje i jak wszyscy muszą się o niego martwić. Tym razem zamiast smutku czy mdłości, poczuł silną irytację. Czy Hermiona zawsze była taka irytująca? Czy oni wszyscy byli, a Harry jakimś cudem tego nie zauważał?

Chłopiec spojrzał na zegarek i przeklął z irytacją. Był spóźniony i prawdopodobnie zanim dojdzie do klasy, pierwsza lekcja akurat się skończy. Równie dobrze mógł wcale na nią nie iść, skoro i tak miał zagwarantowany szlaban. Miał tylko nadzieję, że nie spędzi kolejnego wieczoru w towarzystwie Umbridge. Nawet kolejna wycieczka do Zakazanego Lasu z Hagridem brzmiała lepiej.

Z rezygnacją podniósł się z ziemi, otrzepał szaty i podszedł do jednego z luster. Był zbyt blady i miał wrażenie, że stracił na wadze, ale był już do tego przyzwyczajony – po lecie spędzonym z wujostwem zawsze potrzebował kilku tygodni, żeby wrócić do formy. W tym roku z całym tym stresem zabierało mu to po prostu trochę więcej czasu. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo jeśli nie, to wkrótce naprawdę będzie musiał pomyśleć o nowych ubraniach. Nawet luźne z zasady szaty nie powinny na nim tak strasznie wisieć. Odkręcił wodę, przemył szybko twarz i spróbował zrobić coś z włosami, które wydawały się być w jeszcze większym nieładzie niż zwykle, ale szybko zrozumiał, że jest to z góry przegrana walka – jeśli nie zamierzał pożyczyć żelu do włosów od Malfoya, niewiele mógł zrobić z bałaganem na głowie. Podniósł torbę, którą wcześniej rzucił gdzieś na ziemię i ruszył do wyjścia.

Przez resztę dnia wszyscy traktowali go z nienaturalną ostrożnością. Miał wrażenie, że to, co stało się w Wielkiej Sali zdążyło się rozejść po całej szkole. Nie byłoby to wcale takie dziwne, biorąc pod uwagę, że ze względu na swoją popularność, którą zawdzięczał Prorokowi, był jeszcze częstszym tematem plotek niż wcześniej. To było prawie zabawne, jak w czerwcu sądził, że pozbycie się Rity Skeeter w czymś mu pomoże – najwyraźniej wszyscy dziennikarze pracujący dla tej żałosnej, skorumpowanej przez ministerstwo gazety byli siebie warci.

Nawet Ron nie odezwał się do niego ani słowem w trakcie zajęć, choć może miało to coś wspólnego z jego odejściem z drużyny. Szczerze mówiąc, Harry wcale tego nie planował. Kochał quidditcha i był w tym naprawdę dobry, ale gra zawsze wiązała się z byciem w centrum uwagi, co z kolei było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę po ostatnim roku. Doskonale wiedział, że cała szkoła znów go nienawidzi, ale nie sądził, by był w stanie dodatkowo znieść zostanie wybuczanym w trakcie gry i zdwojoną wrogość innych domów, która zawsze towarzyszyła ważnym meczom. Treningi też nie brzmiały zachęcająco, zwłaszcza, że przez większość czasu opuszczenie łóżka wymagało od niego naprawdę ogromnej ilości energii.

Być może, gdyby Ron i Hermiona nie znali go tak dobrze, mógłby się zasłonić dużą ilością nauki do tegorocznych egzaminów, jednak dobrze wiedział, że ta wymówka nie przejdzie, tym bardziej, że właściwie nauka też nie do końca go interesowała. Chciał... Merlinie, chciał po prostu, żeby wszyscy zostawili go w spokoju! Naprawdę nie rozumiał, co mu tak zawsze przeszkadzało u Dursleyów – teraz z przyjemnością wróciłby do swojego ciasnego, ciemnego pokoju, z którego nikt nie wyciągał go na siłę, żeby poszedł na zajęcia, zjadł posiłek, przewietrzył się... Te wakacje, mimo że ponure i pełne nieprzespanych nocy (lub nocy pełnych koszmarów), były tak nieskończenie mniej męczące od szkoły pełnej wrogich spojrzeń i ludzi, którzy co chwilę próbowali mu doradzać lub zmuszać do czegoś, czego nie chciał. Nie chciał uczyć się oklumencji, nie chciał rozmawiać o Cedriku ani Voldemorcie, nie chciał chodzić na lekcje, uczyć się do SUMów ani myśleć o swojej przyszłości! Chciał tylko ciszy i spokoju i żeby te przeklęte przebłyski uczuć, które zdawały się nie należeć do niego, wreszcie się skończyły!

Zastanawiał się nawet przez moment, czy nie przełknąć swojej dumy i nie napisać do Syriusza. Obojętność ojca chrzestnego była bolesna, jednak może gdyby wyjaśnił mu, że coś jest z nim nie tak, że coś się dzieje i że może ma to związek z Voldemortem – może wtedy Syriusz nie byłby zły, że jego głupi syn chrzestny zawraca mu głowę. Po przemyśleniu tego uznał jednak, że nawet nie wiedziałby, od czego zacząć swój list.

Drogi Syriuszu, wiem, że miałem nie pisać i pewnie nie masz ochoty ze mną rozmawiać po tym, co zrobiłem w czerwcu, ale ostatnio jest mi smutno – myślę, że stoi za tym Voldemort. Och, swoją drogą, czy słyszałeś, że zrezygnowałem z jedynej rzeczy, która mogła sprawić, że będziesz ze mnie dumny? Dzięki za kosmicznie drogą miotłę, ale już się raczej nie przyda!

To brzmiało świetnie. Był pewien, że po czymś takim Syriusz tym bardziej nie będzie chciał mieć z nim nic wspólnego. Rozmowa z Dumbledorem, który unikał go jak tylko mógł od początku roku też nie wchodziła w grę. Poza tą dwójką, jedynym dorosłym, który mógłby mu w jakiś sposób pomóc, był Lupin, ale skoro Syriusz nie chciał z nim rozmawiać, to nie miał powodów, by sądzić, że jego najlepszy przyjaciel będzie innego zdania.

Musiał więc po prostu zacisnąć zęby i uporać się z tym na własną rękę. A jego drużyna będzie musiała po prostu znaleźć kogoś na zastępstwo. Podświadomie wiedział jednak, że nie będzie to takie proste – Gryfoni byli zbyt dumni i zbyt uparci, żeby ot tak zapomnieć o sprawie. Miał wrażenie, że jego życie w wieży stanie się jeszcze bardziej nieprzyjemne niż do tej pory. Może powinien znaleźć inne miejsce do spędzania czasu, przynajmniej na trochę. Czuł, że rozkręcający się biznes bliźniaków może nie współgrać dobrze z jego decyzją o opuszczeniu drużyny. Bracia Rona byli mu winni przysługę, więc nie martwił się nimi, ale wątpił, by pozostali mieli coś przeciwko wycięciu mu kilku nieprzyjemnych dowcipów.

Z tęsknotą pomyślał o Cho, która zaakceptowała jego decyzję bez zbędnych pytań czy komentarzy – która wydawała się nawet rozumieć, dlaczego to zrobił i dlaczego nie powinna go przekonywać do zmiany zdania. Ron nie miał podobnej wyrozumiałości. Milczał przez cały dzień zajęć, aż najwyraźniej nie mógł dłużej wytrzymać, kiedy szli na kolację.

— Ale ty kochasz tę grę, stary! — wykrzyknął niespodziewanie, jakby próbował się przed tym powstrzymać przez cały dzień. — Po prostu nie rozumiem, jak mogłeś zrezygnować! Nikt nie rozumie!

Kilku mijających ich Gryfonów rzuciło Harry'emu zjadliwe spojrzenia i chłopak był już pewien, że wiadomość rozeszła się po całej szkole. Może powinien rozbić namiot gdzieś na błoniach, póki nie spadł śnieg i spędzić tam najbliższych kilka nocy?

— Ron! — syknęła Hermiona.

Harry przewrócił oczami. Tak jak przewidział, dziewczyna faktycznie miała wyrzuty sumienia i traktowała go jak jajko, chociaż mógł się założyć, że sama ma ochotę zagrać z nim w dwadzieścia, a najlepiej sto pytań, podczas których Harry wybuchnie płaczem i zwierzy jej się z całego swojego nieszczęścia. Prychnął w myślach z niesmakiem na ten pomysł. Nie ma mowy; skończył z żałosnym szukaniem kogoś, kto go łaskawie wysłucha, poklepie po plecach i powie, że wszystko będzie dobrze. Nie potrzebował tego. Nie potrzebował ich wszystkich.

— Cho rozumie — odpowiedział z irytacją.

— Cho? — podchwyciła Hermiona i Harry nagle pożałował, że w ogóle otworzył usta. — Rozmawiałeś z nią? Jak się trzyma? Musi być jej ciężko! Wiesz, że ona i Cedrik...

— Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać — powiedział ostro, zanim dziewczyna zdążyła się na dobre rozkręcić. — Ani o Cho, ani o Cedriku, ani o quidditchu, jasne?!

Nie czekając na odpowiedź przyjaciół, przyspieszył kroku. Rozważał pominięcie kolacji, ale jego ciało dało mu do rozumienia, że dalsza głodówka nie wchodzi w grę, chyba, że chce skończyć w skrzydle szpitalnym. Był przekonany, że gdyby zemdlał z głodu, do końca roku nie pozbyłby się Hermiona z jej matczynym instynktem. Nie chodziło o to, że na siłę się głodził ani nic podobnego – jego apetyt po prostu zostawiał wiele do życzenia, a wpychanie w siebie na siłę jedzenia zwyczajnie nie było warte późniejszych mdłości.

* * *

Powrót do Hogwartu po tylu latach i to bez żadnego z przyjaciół był wyjątkowo dziwny. Jeszcze dziwniejsze było siedzenie przy stole nauczycieli. Wielka sala wyglądała z tej perspektywy jakoś zupełnie inaczej. Pomieszczenie powoli zapełniało się uczniami i James nie mógł się powstrzymać od rozglądania się za synem. Zastanawiał się, czy go rozpozna. Syriusz i Remus twierdzili, że Harry jest jego prawie idealną kopią i trzy zdjęcia (dlaczego do diabła mieli tylko trzy?), które mu pokazali, potwierdzało to, ale nie mógł przestać się zastanawiać, czy chłopiec faktycznie będzie taki, jak go sobie wyobrażał.

Harry jako dziecko był jak huragan – odkąd nauczył się chodzić, przyprawiał jego i Lily o nieustanne ataki paniki. Udało mu się rozbić kilka wazonów, przestraszyć niezliczoną ilość razy ich kota, a gdy przychodził czas na sen, sprawiał, że James zastanawiał się, czy jego syn nie ma zadatków na karierę wokalną z takimi płucami. Mężczyzna nie łudził się jednak, że odnajdzie którąś z tych cech w swoim piętnastoletnim synu. Nie mógł uwierzyć, że przegapił całe dzieciństwo swojego jedynego dziecka. Jak, na Merlina, miał to wynagrodzić chłopcu? Zwłaszcza, że nie mógł nawet powiedzieć mu, że jest jego ojcem! Cholerny Dumbledore, który nie spieszył się znaleźć zastępcy na miejsce Snape'a. I cholerny śmierciożerca, który nie mógł wybrać sobie lepszego momentu, żeby zapaść się pod ziemię! James zorientował się już wystarczająco w sytuacji, by wiedzieć, że Harry musi się nauczyć oklumencji, jeśli kiedykolwiek mieli mu powiedzieć prawdę, ale bez kogoś, kto mógłby pomóc w tym jego synowi, nie miało się to wydarzyć w najbliższym czasie.

Czyjś irytujący kaszel wyrwał go z zamyślenia i spojrzał w bok, by zobaczyć ubraną na różowo kobietę siedzącą obok.

— Tak? — zapytał z lekką wrogością, rozpoznając w niej nauczycielkę obrony, o której opowiadał mu Remus. Krowa miała najwyraźniej dużo wspólnego z zaostrzeniem ustawy przeciwko wilkołakom. James nikogo tak nie nienawidził, jak uprzedzonych dupków z ministerstwa. Może homofobów i rasistów. I śmierciożerców. Wszyscy zajmowali całkiem wyjątkowe miejsca na jego czarnej liście, do czego w dużej mierze mogła się przyczynić Lily i jej obsesja na punkcie walki z wszelką niesprawiedliwością świata. Po czterech latach związku James musiał albo zacząć podzielać tę obsesję, albo oszaleć; nie było tu żadnego półśrodka.

— Pan musi być nowym nauczycielem eliksirów, jak mniemam? — zapytała z tak szerokim uśmiechem, że to po prostu musiało boleć.

James z trudem powstrzymał grymas. Nie chodziło o to, że był wyjątkowo zły z eliksirów – ostatecznie zdał OWTMy z oceną W, żeby dostać się na szkolenie aurorskie, jednak z ich dwójki, to Lily była w nich naprawdę dobra. Podczas gdy James zmagał się ze zrozumieniem wszystkich mechanizmów i głównie uczył się przepisów na pamięć, Lily naprawdę wszystko rozumiała, a nawet była w stanie ulepszać przepisy. Dużo lepiej nadawałaby się do tej pracy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak kochała dzieci. Jamesowi pozostawało po prostu mieć nadzieję, że nie zrobi z siebie klauna przed nastolatkami. Z doświadczenia wiedział, że dzieciaki w tym wieku potrafią być nieznośne. Merlin świadkiem, że sam był małym gnojkiem.

— John Pieper — powiedział z niechęcią wyciągając dłoń w stronę kobiety.

— Nie słyszałam chyba wcześniej tego nazwiska — odpowiedziała, nadal się uśmiechając, jednak nie wykonała żadnego ruchu, by uścisnąć mu rękę. — Jest pan Anglikiem?

James prychnął z kpiną. Oczywiście, że nie słyszała, bo Dumbledore osobiście je wymyślił dwa dni temu, podobnie jak jego nowy wygląd, który został stworzony na pomocą kilku zaklęć. Opuścił rękę, czując ulgę, że nie musiał dotykać tej wstrętnej kobiety.

— Amerykaninem — skłamał. — Przeprowadziłem się na prośbę Dumbledore'a, kiedy poinformował mnie, że pilnie potrzebuje nauczyciela.

— Zabawne — odparła i jakimś cudem nadal się uśmiechała. — Jestem pewna, że ministerstwo z przyjemnością pomogłoby dyrektorowi w tej pilnej sytuacji.

— Z przyjemnością przyjąłem ofertę, więc chyba nie było takiej potrzeby.

— Ach tak. Ma pan zadziwiająco angielski akcent jak na Amerykanina — zauważyła i James mógł dostrzec pod jej przesłodzoną maską wyraźną niechęć do jego osoby.

Wzruszył ramionami. Nie mógł nic poradzić na swój akcent żadnym zaklęciem, a naśladowanie zachodniego akcentu nie leżało w jego zasobie umiejętności – próba bez wątpienia doprowadziłaby go to zrobienia z siebie głupka.

— Moi rodzice są Brytyjczykami, musiałem go podchwycić w domu — odparł niechętnie.

Kobieta wyraźnie chciała kontynuować swoje przesłuchanie, jednak przerwał jej głos Dumbledore'a, który poprosił uczniów o ciszę. James nie był ostatnio największym fanem starszego mężczyzny, ale w tym momencie był mu naprawdę wdzięczny, bo jeszcze moment i mógłby zwymiotować od fałszu bijącego od tej paskudnej kobiety.

— Wszyscy już słyszeliście smutne wieści na temat zniknięcia profesora Snape'a — przemówił donośnym głosem Dumbledore, a James wrócił do skanowania wzrokiem uczniów w poszukiwaniu syna.

Nie mógł przy tym nie zauważyć, że żaden dzieciak nie wygląda na specjalnie zasmuconego zniknięciem tego ślizgońskiego dupka.

— Z przykrością informuję, że wasz profesor się nie odnalazł, jednak robimy, co możemy, żeby to zmienić i nie tracimy nadziei na jego bezpieczny powrót. Do tego czasu jego obowiązki przejmie mój przyjaciel, profesor John Pieper. Powitajcie go brawami, proszę!

James uśmiechnął się i krótko pomachał uczniom, którzy zaskoczyli go dość gromkim aplauzem. Dyrektor kontynuował swoją przemowę, jednak mężczyzna już go nie słuchał. Jego oczy w końcu znalazły osobę, której szukały. Nie było mowy, żeby się pomylił – nawet z tej odległości był w stanie powiedzieć, że to jego syn. Te same ciemne włosy, te same rysy twarzy. Nie był w stanie dostrzec żadnych szczegółów, ale to musiał być Harry. Siedział zgarbiony przy końcu stołu i wyraźnie nie zwracał uwagi na Dumbledore'a. Wydawał się przygnębiony, ale nie mógł powiedzieć na pewno. Jego serce oszalało i z trudem powstrzymał się od pobiegnięcia do dzieciaka i zadania mu miliona pytań. Z bólem uświadomił sobie, że nie wie dosłownie nic na jego temat – jaki kolor lubi, jakiej muzyki słucha, czy podoba mu się jakaś dziewczyna; na Merlina, nie wiedział nawet, czy w ogóle podobają mu się dziewczyny.

Wpatrywał się w chłopca z rozpaczą, mając nadzieję, że w którymś momencie ten odwzajemni jego spojrzenie i będzie miał okazję zobaczyć jego twarz w pełnej krasie, jednak kolacja dobiegła końca, a spojrzenie Harry'ego ani razu nie oderwało się od jego talerza. Zdawało się, że chłopiec obok niego kilka razy próbował go zagadnąć, jednak bezskutecznie. W końcu Harry zebrał się do wyjścia i James poczuł, że jego serce się łamie, kiedy chłopiec ruszył na korytarz z opuszczonymi ramionami. Jego syn był wyraźnie smutny, a mężczyznę z pełną mocą uderzyło, że nie może nic z tym zrobić. Był zupełnie obcym człowiekiem dla chłopca, za którego poświęcił życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro