Rozdział 15
Rozdział 15
Życie w Hogwarcie toczyło się swoim torem. Zniknięcie profesora eliksirów wciąż było świeżym tematem. Póki co, lekcje zostały zawieszone. Chodziły jednak plotki, że Snape może wcale nie wrócić, a Dumbledore już szuka kogoś na jego miejsce. Każdy dom zdawał się mieć własną teorię dotyczącą nieobecności mężczyzny, jednak żadna z nich nie przekonywała Draco. Chłopak, mimo iż nie darzył ojca chrzestnego sympatią, zdążył go dość dobrze poznać. Kiedy był dzieckiem, wizyty Severusa Snape'a nie były niczym niezwykłym z Malfoy Manor – Lucjusz z jakiegoś powodu zdawał się wyjątkowo cenić sobie jego towarzystwo i regularnie zapraszał go do swojej rezydencji. Nie chodziło o to, że Draco miał coś konkretnego przeciw ojcu chrzestnemu – w jego opinii jednak, z mężczyzną zawsze było coś nie tak. Kreował się na czarodzieja czystej krwi, ale zupełnie nie potrafił odnaleźć się w towarzystwie innych porządnych rodzin. Chłopak nie był też tak pewien jego pochodzenia. Nazwisko Snape jakoś nigdy nie obiło mu się o uszy podczas prywatnych lekcji magicznej genealogii. Nie miał więc pojęcia, co jego ojciec widzi w tym ponurym mężczyźnie. Był jednak posłusznym synem i nie zamierzał tego otwarcie kwestionować – matka zbyt dobrze go wychowała.
Nieobecność mężczyzny wciąż jednak była zaskakująca i Draco był pewien, że gdyby nie ta idiotka z ministerstwa, przed którą ostrzegał go ojciec, mógłby spokojnie zapytać o to rodziców w liście. Był przekonany, że Lucjusz byłby w stanie wytłumaczyć mu powód zniknięcia Severusa. W obecnej sytuacji wiedział jednak dokładnie tyle, co pozostali uczniowie. Draco prychnął pogardliwie na myśl o tym. Nie był na tyle głupi, by wierzyć w plotki o samobójstwie mężczyzny, więc może ostatecznie i tak wiedział więcej niż reszta tych naiwnych głupków.
Chłopak przyspieszył kroku, żałując, że nie założył grubszego swetra pod szatę. Był prefektem od niedawna, ale już zdążył znienawidzić nocnych patroli. Przynajmniej raz w tygodniu musiał tracić kilka godzin snu, żeby upewnić się, że żaden kretyn nie łamie godziny policyjnej. Na duchu podnosiła go jednak myśl o wszystkich Gryfonach, którym mógł teraz odbierać punkty i wlepiać szlabany. To i tak rzadki dumny uśmiech, jakim obdarzył go ojciec, kiedy dostał swoją odznakę pod koniec wakacji.
Skręcił za róg i prawie uśmiechnął się na widok czerwonego swetra Gryffindoru. Nic nie wprawiało go w tak dobry nastrój, jak wlepienie szlabanu Gryfonowi. Idiota, który stwierdził, że nie obowiązuje go cisza nocna, stał do niego tyłem, ale jeszcze zanim się odwrócił, Draco rozpoznał bałagan ciemnych włosów na głowie i jego serce przyspieszyło.
— Mama nie nauczyła cię korzystać z zegarka, Potter? — zapytał kpiąco, nawet nie próbując powstrzymać złośliwego uśmiechu.
Chłopak powoli odwrócił się w jego stronę, jednak, ku zaskoczeniu Draco, jego twarz była pozbawiona zwykłej wrogości. Minę miał obojętną, niemal znudzoną. Blondyn mimochodem zauważył, że Potter nie ma na sobie swoich okropnych okularów, dzięki czemu jego twarz wyglądała prawie przystojnie.
— Jest grubo po ciszy nocnej — dodał zirytowany brakiem reakcji. — To będzie dziesięć punktów i szlaban. Może z nową panią profesor? Zdaje się, że całkiem ją lubisz, Potter.
Stało się to szybciej, niż był w stanie zareagować. W jednej chwili Potter chwycił go za szatę i z całej siły uderzył nim o ścianę, przygważdżając go do niej boleśnie.
— Odbiło ci?! — warknął, próbując powstrzymać się od okazania po sobie bólu. — Puszczaj, Potter!
Chłopak nie miał jednak najwyraźniej tego w planach. W słabym świetle różdżki, której jakimś cudem udało mu się nie upuścić, dostrzegł, że usta Pottera wykrzywiają się w czymś, co bardzo nie przypominało jego normalnego uśmiechu. Draco nie wstydził się przyznać, że często obserwował Pottera – poznanie wroga to w końcu tylko kolejny sposób na znalezienie sposobu, by zmienić jego życie w piekło – wiedział więc dość dobrze, jak wygląda jego uśmiech. To co w tym momencie miał na twarzy ani trochę go nie przypominało.
— Mam dla ciebie radę, Malfoy — powiedział prawie rozbawionym tonem, który z jakiegoś powodu sprawił, że Draco przestał się szarpać i z trudem przełknął ślinę.
Coś było nie tak z Potterem. Wszystkie alarmowe dzwonki w jego głowie nagle zdawały się aktywować.
— I co to niby za rada? — zapytał, starając się brzmieć na wściekłego. Sam przed sobą nie chciał się przyznać, że wyraz twarzy tego gryfońskiego idioty go przeraża.
Potter zdawał się jednak być świadomy swojego wpływu na niego, bo rozbawienie stało się nagle bardziej wyraźne, podobnie jak nacisk na jego ramieniu. Draco zacisnął zęby. Był pewien, że jutro będzie miał niezły zestaw siniaków.
— Zacznij mnie szanować, jeśli chcesz wyjść żywy z tej wojny — powiedział cicho, przybliżywszy twarz do jego ucha. — Szkoda byłoby przelać tak czystą krew — dodał, przeciągając palcami po jego twarzy w jakiejś obrzydliwej parodii czułości. Półświadomie zarejestrował, że ręce Pottera są lodowate.
W następnej chwili Potter zrobił krok do tyłu i z ostatnim uśmiechem, który prawie przyprawił go o mdłości, odwrócił się na pięcie i odszedł. Draco stał jeszcze w tym samym miejscu przez następnych kilka minut, zastanawiając się, co się właśnie, do diabła, wydarzyło.
* * *
Ron zazwyczaj miał naprawdę mocny sen. Musiał mieć, jeśli nie chciał umrzeć z wyczerpania. Mieszkanie w domu z tak liczną rodziną, której członkami byli Fred i George skutecznie go zahartowało. Sam był więc zaskoczony, że obudził go stłumiony dźwięk dochodzący z łazienki. Brzmiało, jakby ktoś wymiotował. Rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju, ale wszyscy jego współlokatorzy nadal spali. Wszyscy oprócz Harry'ego, którego łóżko okazało się być puste. Spojrzał na zegarek i prawie jęknął. Dochodziła trzecia w nocy; zdecydowanie nie jego wymarzona godzina na pobudkę. Wbrew sobie wyplątał się z pościeli i lekko chwiejnie ruszył w kierunku uchylonych drzwi do łazienki. Nie paliło się żadne źródło światła, jednak jego oczy były wystarczająco przyzwyczajone do ciemności, żeby dostrzec klęczącą przy ubikacji postać.
— Harry? — zapytał zachrypniętym od snu głosem. — Co ci jest?
Odpowiedział mu niewyraźny dźwięk, po czym jego przyjaciel znów pochylił się nad otwartą klapą. Pomieszczenie śmierdziało nie do końca przetrawionym jedzeniem, co kojarzyło mu się z zatruciem pokarmowym po jednym z kuchennych eksperymentów Charliego, kiedy był dzieckiem.
Bez słowa przyniósł z dormitorium szklankę z wodą i podał ją Harry'emu. Chłopak wypłukał usta i spojrzał na niego z wdzięcznością.
— Dzięki — wymamrotał.
— Koszmar? — zapytał niepewnie.
— Chyba tak — odparł chłopiec, niezdarnie gramoląc się na nogi. — Nie do końca pamiętam. Obudziłem się i... — Machnął wyjaśniająco dłonią w kierunku toalety.
Przez chwilę stali w niezręcznym milczeniu. Ron nie był pewien, co powinien powiedzieć. Wiedział, że jego przyjaciela od czerwca męczą koszmary, ale wiedział też, że Harry nie lubi o tym rozmawiać. Nie dziwił mu się zresztą. Obaj dużo przeszli od swojego pierwszego roku w Hogwarcie, ale to co stało się podczas ostatniego zadania... Nie znali Cedrika wybitnie dobrze, ale sama myśl o widoku jego martwego ciała przyprawiała Rona o dreszcze, nie wspominając już o świadomości, że gdzieś tam ukrywa się czarodziej, który bez problemu mógłby zabić całą jego rodzinę, który zabił całą rodzinę Harry'ego. Jak ktoś mógłby chcieć o tym rozmawiać? Hermiona pewnie miałaby na to wytłumaczenie – coś o tym, że nie zdrowo jest dusić w sobie emocje.
— No cóż, w każdym razie ja już raczej nie zasnę — stwierdził w końcu Harry z bladym uśmiechem, który jakoś wcale do niego nie pasował i ruszył w kierunku wyjścia na schody.
Latem Ron niejednokrotnie dziękował każdej wyższej sile za to, że Harry przeżył kolejne spotkanie z czarnoksiężnikiem. Odkąd jednak zaczęła się szkoła, nie mógł pozbyć się myśli, że cokolwiek stało się na tamtym cmentarzu, wcale nie zostawiło jego najlepszego przyjaciela tak bez skazy, jak wszyscy chcieliby myśleć.
* * *
Atmosfera w domu rodzinnym Potterów zmieniła się, choć Remus nie był w stanie do końca stwierdzić, w jaki sposób. Syriusz wciąż był tak samo milczący, jak zawsze, a James tak samo niezręcznie starał się zachowywać normalnie. Coś jednak było inaczej i Lupin nie mógł nie być za to wdzięczny. Miał wrażenie, że napięcie, jakie panowało w domu, mimo że niezupełnie zniknęło, zmalało przynajmniej na tyle, by nie utrudniać domownikom oddychania. I oczywiście właśnie ten moment musiał wybrać na wizytę Dumbledore. To było tak typowe, że Remus z trudem powstrzymał się od przewrócenia oczami. Powinien był przewidzieć, że nawet ta niewielka doza normalności, jaką zdołali stworzyć, zaraz zostanie im odebrana.
— Co pana do nas sprowadza, dyrektorze? — zapytał, kiedy podczas obiadu w drzwiach niespodziewanie pojawił się Albus.
Lupin doskonale zdawał sobie sprawę z wieku mężczyzny, jednak dopiero od czerwca Dumbledore zaczął naprawdę wyglądać tak, jak powinien ktoś tak stary. Z jego oczu zniknął wesoły błysk, a ramiona jakoś mu opadły. Dużo rzadziej się też uśmiechał. Starał się nie dać tego po sobie poznać, ale po tylu latach bliskiej przyjaźni z mężczyzną, Remus wiedział, że sprawy mają się jeszcze gorzej, niż sądzi reszta Zakonu.
— Obawiam się, że nie przynoszę dobrych wieści — powiedział i opadł na krzesło z nietypowym dla siebie zmęczeniem.
— Severus nadal się nie znalazł? — upewnił się, ignorując prychnięcie Syriusza.
Jego przyjaciel był święcie przekonany, że ich dawny szkolny wróg w końcu stchórzył i albo na dobre przeszedł na stronę Voldemorta, albo jest już tak daleko od Wielkiej Brytanii, że szukanie go nie ma większego sensu. Do Remusa nie do końca przemawiała ta teoria, ale James zdawał się brać ją poważnie pod uwagę. Ostatecznie nie był świadkiem nawrócenia się Severusa i nigdy nie uświadomił sobie, ile ryzykował, przechodząc na ich stronę.
— Niestety nie. Dwukrotnie przeszukaliśmy tereny szkolne, jednak nie znaleźliśmy nic nowego. Obawiam się, że póki co, zostaje nam tylko czekać. — Staruszek westchnął z wyraźnym smutkiem. — A ja jestem zmuszony znaleźć nowego nauczyciela eliksirów, zanim minister postanowi interweniować.
— Ta suka z ministerstwa daje wam w kość? — zapytał Syriusz bez wahania rzucając przekleństwami w towarzystwie swojego byłego dyrektora.
— Syriusz! — warknął Remus, ale Dumbledore tylko zachichotał.
— Właściwie, to sam bym tego lepiej nie określił.
Lupin pokręcił głową z niedowierzaniem, widząc triumfalny uśmiech Blacka.
— W każdym razie, zakładam, że nie pojawił się pan tylko po to, by zdać nam relację?
Albus znów westchnął, a po jego niedawnym rozbawieniu nie został nawet ślad.
— Tak jak powiedziałem – potrzebny mi jest nauczyciel eliksirów. — Jego spojrzenie na dłuższą chwilę zatrzymało się na Jamesie i w tym momencie Remus już wiedział, że nie spodoba mu się to, co nastąpi dalej.
* * *
— Dumbledore zatrudnił nowego nauczyciela eliksirów! — zawołał Ron z największym uśmiechem, jaki Harry kiedykolwiek widział na jego twarzy, zaraz po przekroczeniu progu pokoju wspólnego.
Kilka osób uśmiechnęło się z podobną intensywnością, a jeszcze kilka, w tym Harry, zaczęło klaskać. Nikogo jakoś nie martwiło nagłe zniknięcie bez śladu najbardziej znienawidzonego nauczyciela w Hogwarcie. Rok temu prawdopodobnie by się tym przejął; szukałby odpowiedzi i snuł szalone teorie. Teraz jednak najzwyczajniej na świecie nic go to nie obchodziło. Miał tylko nadzieję, że cokolwiek spotkało Snape'a, spotka też ich nową nauczycielkę obrony. Odruchowo potarł ranę na wierzchu dłoni i zacisnął zęby.
Poczuł, że ktoś siada obok niego na kanapie i nie musiał nawet patrzeć w tamtą stronę, by poczuć jedyny w swoim rodzaju dezaprobujący wzrok Hermiony. Cóż, wzrok i zapach jej perfum.
— To nie jest powód do radości, Harry — syknęła przyciszonym głosem, a Harry poczuł, że jego obojętność zmienia się w irytację.
— No nie wiem, to o jednego dupka mniej w tej szkole — warknął zamykając podręcznik do transmutacji, który trzymał na kolanach. — Właściwie, jeśli stoi za tym Voldemort, to przy najbliższym spotkaniu chętnie uścisnę mu rękę.
Hermiona gwałtownie wciągnęła powietrze i musiał przyznać, że sam był zaskoczony własnymi słowami. Nie zamierzał jednak ich cofnąć. Nikomu nie życzył śmierci – przynajmniej tak mu się zawsze wydawało – ale nie potrafił udawać, że martwi go nieobecność człowieka, który dręczył go przez ostatnie cztery lata. Snape zdawał się być jakimś pokręconym czarodziejskim odpowiednikiem nauczycieli z jego mugolskiej szkoły, którzy nie tylko przymykali oko na to, jak traktowało wujostwo, ale i sami wcale nie traktowali go lepiej.
Harry z ulgą zauważył, że obok Hermiony usiadł Ron, zanim ta zdążyła sformułować karcącą odpowiedź. Nie zamierzał jednak ryzykować kontynuacją tej rozmowy. Bez słowa złapał z podłogi swoją torbę i ruszył do wyjścia.
— A ty dokąd, stary? — zawołał za nim Ron. — Trening zaczyna się dopiero za godzinę.
No tak, zapomniał o treningu. Tak bardzo jak się starał, nie potrafił jednak znaleźć w sobie ani odrobiny entuzjazmu na wspomnienie o quidditchu. Myśl, że zaczął nienawidzić swojej ulubionej gry była prawie smutna i przyprawiała go o dziwne uczucie tęsknoty, którego nie potrafił wyjaśnić.
— Potrzebuję czegoś z biblioteki — odparł, nie zatrzymując się.
Zamiast do biblioteki, skierował się jednak do biura McGonagall.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro