Rozdział 1
Rozdział 1
Otworzył oczy i pierwszym, co dotarło do jego otumanionego mózgu był fakt, iż brakuje mu powietrza. Wiedział, że musi zachować spokój, panika w niczym by mu nie pomogła, po latach w Zakonie zdążył się tego nauczyć. W dłoni czuł gładkie drewno – więc miał ze sobą swoją różdżkę. Idealnie. Niewerbalnie rzucił na siebie zaklęcie bąblogłowy i odetchnął głęboko. Teraz mógł spróbować zorientować się w sytuacji, choć pulsujący ból, który odczuwał w głowie, wcale mu nie pomagał.
— Lumos — wyszeptał zachrypniętym głosem, czując przy tym pieczenie w gardle.
Jego różdżka rozjaśniła się malutkim światełkiem, jakby nie miał wystarczająco dużo siły, by rzucić to zaklęcie poprawnie. A jednak wątłe światełko wystarczyło, by James Potter mógł dostać małego ataku paniki. Leżał w małym, ciasnym miejscu, w którym na dodatek brakowało powietrza. Może gdyby nie oglądał z Lily tych wszystkich horrorów, znalezienie rozwiązania zajęłoby mu więcej czasu?
Jego oczy rozszerzyły się, a serce gwałtownie przyśpieszyło swoją pracę. Czuł, że coś chodzi po całym jego ciele. Otaczały go setki małych stworzeń. Był w trumnie. W przeklętej trumnie i zapewne dobrych kilka metrów pod ziemią. Nie miał nawet wystarczająco dużo miejsca, by wyciągnąć dłonie przed siebie i zacząć walić w wieko tego... tego pudła!
Potrzebował dobrych kilku minut, by się uspokoić i móc spokojnie pomyśleć. Starał się oddychać powoli i spokojnie, lecz nie był pewien, czy mu to wychodzi.
Po pierwsze – był w ciemnym, małym pomieszczeniu, najpewniej w trumnie.
Po drugie – miał ze sobą różdżkę.
I po trzecie – musiał się jakoś stąd wydostać, przecież nie mógł zostać tam do końca życia.
Teleportacja wydawała mu się bardzo ryzykowna, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie miał pojęcia, gdzie jest. No i czuł się koszmarnie słaby. Myślał jeszcze przez chwilę, lecz nie potrafił znaleźć innego wyjścia z sytuacji. Zamknął więc oczy i spróbował skupić się na obrazie domku w Dolinie Godryka, w którym mieszkał razem z Lily i Harrym. W momencie, w którym poczuł, jak otacza go jego magia, wspomnienia z Halloween uderzyły w niego z całą mocą, sprawiając, że całkowicie stracił koncentrację. Jednak było już zbyt późno. Czuł, że jest wciągany w obrzydliwą próżnię, która pozbawia go oddechu.
Kiedy jego płuca zaczęły protestować boleśnie, wszystko się skończyło, a mężczyzna upadł z cichym hukiem na trawę. Niemal natychmiast podniósł się na łokciach i zwymiotował całą zawartość żołądka. W końcu opadł na ziemię i niemal zapłakał z bólu, jaki czuł w całym ciele. Musiał mieć uszkodzoną kostkę, bo bolała ona nieznośnie. Do tego nie do końca udana teleportacja nasiliła jego ból głowy i do listy obrażeń dodała ból brzucha. Gardło piekło go niemiłosiernie, jakby od wielu dni nic nie pił. Ale najbardziej bolało coś w środku. W głowie miał tylko jedno – Lily i Harry. Ostatnie co pamiętał, to piskliwy śmiech Voldemorta.
Mimo cierpienia, jakie odczuwał, spróbował się podnieść – musiał! Musiał sprawdzić, co z jego rodziną! Dopiero teraz rozejrzał się wokoło. Był na... na cmentarzu! Teraz był już pewien, że teleportacja poszła źle. Wstał chwiejnie i miał zamiar znaleźć wyjście, wrócić do domu, ale wtedy coś przykuło jego wzrok. Dwa stojące obok siebie nagrobki i... Nie! Przecież to niemożliwe!
James Charles Potter
Urodzony 27.03.1960 roku
Zmarł 31.10.1981 roku
„Ci, których kochamy nie umierają nigdy, bo miłość to nieśmiertelność"*
Lily Marie Potter
Urodzona 30.01.1960 roku
Zmarła 31.10.1981 roku
„Każdą miłość trzeba unieść ku śmierci, żeby wreszcie była nieśmiertelna"**
Jego nagrobek był pęknięty, rysa przechodziła idealnie przez drugie imię. Miał wrażenie, że czas na moment się zatrzymał, a on razem z nim. Nie potrafił się poruszyć. Mógł jedynie patrzeć i gorliwie zaprzeczać w myślach. Jednocześnie nie miał szansy, by lepiej to wszystko przemyśleć – przeszkodził mu w tym czyjś głos.
— Kim jesteś i jakim prawem podszywasz się pod Jamesa Pottera?! — zapytał ktoś gniewnie zza jego pleców. Odwrócił się powoli, mając wrażenie, iż głos brzmi niesamowicie znajomo. A gdy dostrzegł jego właściciela, który mierzył mu różdżką prosto w twarz, miał ochotę zwymiotować po raz drugi...
* * *
Syriusz Black nigdy nie należał do wybitnie uczuciowych ludzi, niemal od zawsze miał problemy z wyrażeniem swoich emocji. Płakał tylko kilka razy w życiu i był w stanie wymienić te sytuacje na palcach jednej ręki. Płakał, gdy ojciec pierwszy raz rzucił na niego klątwę cruciatus. Płakał, gdy pełnia z Lunatykiem była wyjątkowo zła i gdy wilkołak niemal go zabił. Płakał, gdy Narcyza Malfoy poinformowała go o zniknięciu Regulusa, o tym, że najpewniej nie żyje. Upił się wtedy tak, że ledwie trzymał się na nogach i skończył w domu Jamesa, rycząc jak małe dziecko.
I wreszcie, Syriusz płakał nad ciałem swojego najlepszego przyjaciela.
Zeskoczył wtedy ze swojego ukochanego motoru i właściwie, kiedy ujrzał dom Jima*** w gruzach, już wiedział, że się spóźnił. Jednak mimo to coś pchało go dalej, jakby łudził się, że Jimowi cudem udało się przeżyć, lecz szybko przekonał się, iż Potter jest martwy. Przekonały go o tym puste, brązowe oczy, wpatrzone w sufit i skóra, która z każda minutą była coraz zimniejsza. Najpierw sprawdził puls, tak jak uczyła go tego Lily, a kiedy go nie znalazł, rozpaczliwie próbował sobie wmówić, iż klatka piersiowa Jamesa unosi się od czasu do czasu, tylko on jest zbyt ślepy, by to zauważyć.
I właśnie wtedy zorientował się, że płacze, że łzy spływają po jego policzkach, jakby w jego oczach znajdował się niezakręcony kran. Szlochał cicho, przytulony do klatki piersiowej martwego przyjaciela, nie przejmując się płaczem dziecka dochodzącym z góry. Nawet jeśli Lily i Harry przeżyli, to nie miało żadnego znaczenia. Kochał ich, owszem, ale przecież oni nie byli Jamesem! Nie byli jego przyjacielem, jego bratem, nie byli człowiekiem, który zawsze potrafił go zrozumieć i wesprzeć, kiedy tego potrzebował. Więc nawet jeśli przeżyli, to Syriusz w tamtej chwili nie byłby w stanie na nich spojrzeć, nie bez żalu, że to im się udało, a nie Jimowi. Syriusz wiedział, że myśl ta jest egoistyczna i żałosna, i że James byłby za nią wściekły. Tylko to skłoniło go, by wstał z ziemi, by ruszył na górę, po schodach, które ledwo się trzymały.
Lily była martwa.
Syriusz lubił dziewczynę, naprawdę. Lily Evans była taka pełna życia i radości, a równocześnie płonął w niej niezwykły ogień, który tak zauroczył Jamesa. Mimo to widok jej ciała nie był aż takim szokiem, jakim było ujrzenie martwego Jima. W końcu jego wzrok padł na małego Harry'ego – syna jego najlepszego przyjaciela.
Syriusz nigdy nie lubił dzieci i nie widział się w roli ojca, lecz Harry stanowił jakiś dziwny wyjątek. Podczas gdy zawsze bał się brać na ręce dziecko przyjaciółki Lily, Marleny, o tyle noszenie Harry'ego wydawało mu się czymś naturalnym. A kiedy Rogacz zaproponował mu zostanie ojcem chrzestnym małego Pottera, nie zawahał się ani przez moment.
Gdy zobaczył zapłakane zielone oczy, wpatrzone prosto w niego, uczucie ulgi na moment przesłoniło wszystko – nawet ból utraty Jamesa
Harry przeżył, przynajmniej jego chrześniak przeżył. Malutka część Jamesa nie umarła. Nie zastanawiał się, jakim cudem dziecko uniknęło śmierci, skoro jego rodzice polegli. Jedyne, co był w stanie zrobić, to przytulić chłopca mocno do piersi i delikatnie przeczesać jego króciutkie, czarne włosy. I starał się wmówić sobie, iż wszystko będzie dobrze. O ile Syriusz zawsze był świetnym kłamcą, o tyle tym razem poniósł wielką porażkę.
A później wszystko potoczyło się bardzo szybko – przybył Hagrid i zabrał chłopca, a w samym Syriuszu obok uczucia pustki narodziła się rozpaczliwa chęć zemsty. Za Rogacza i jego żonę. I wszyscy dobrze wiemy, do czego to doprowadziło. Azkaban. Dwanaście lat w piekielnym Azkabanie.
Ale teraz, gdy Syriusz siedział w ponurym salonie domu na Grimmauld Place 12, wiedział dobrze, że gdyby dostał w życiu szansę na zrobienie jednej rzeczy, nie byłoby nią wrócenie życia Jamesowi, obalenie Voldemorta, ani nawet cofnięcie tych lat, które spędził w Azkabanie. Gdyby dostał jeszcze jedną szansę, nie zawahałby się i Peter byłby naprawdę martwy. Jeśli życie czegoś go nauczyło, to nie mieć litości – ona nigdy nie popłaca. Jak to lubiła mówić Dorcas Meadowes „życie to wredna suka". I jakby na to nie patrzeć, to dziewczyna miała rację. Została zamordowana razem z mężem, trzy tygodnie przed terminem porodu. Denny Meadowes był naprawdę porządnym facetem i Syriusz lubił go, mimo że nie był on czarodziejem.
Teraz wszyscy jego starzy przyjaciele byli martwi i Black nie widział specjalnego sensu we wspominaniu ich. Właściwie, to może nie do końca wszyscy, ale z Remusem nie było już tak jak dawniej. Widział to za każdym razem, gdy Remus na niego patrzył. Życie obu ich doświadczyło i to bardzo ciężko. Zbyt ciężko, by znów mogli stać się tymi beztroskimi chłopcami. Nie żeby się nad sobą użalał – ostatecznie przecież żył i miał bardzo ważne zadanie – posprzątanie domu, by członkowie Zakonu Feniksa mieli gdzie rozmawiać o misjach, na które on nie może wychodzić! I chyba właśnie ta myśl tak go zdenerwowała, że postanowił zignorować polecenia Dumbledore'a, ostrzeżenia Remusa i pouczające spojrzenia Molly. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, jak ogromną awanturę zrobi mu później Remus. W tamtej chwili jedyną rzeczą, której potrzebował, było świeże powietrze i... i miejsce jak najbardziej oddalone od Grimmauld Place.
Sam nie wiedział, jaka dziwna siła kazała mu deportować się do Doliny Godryka ani dlaczego łapy prowadziły go w kierunku cmentarza. Przecież nawet nie wiedział, w którym miejscu szukać grobu Jamesa. A mimo to nie zdecydował się zawrócić. Mimo to szedł dalej.
* * *
Harry Potter przechadzał się jedną z idealnie wyglądających ulic, wdychając przy tym przesiąknięte wilgocią powietrze. Trzydziesty pierwszy lipca był pierwszym od dobrego miesiąca dniem wolnym od deszczu. Za to na miejsce uciążliwych, małych kropelek wkroczyła mgła, która ograniczała widoczność do minimum. Czarnowłosemu chłopcu jednak wcale to nie przeszkadzało – wręcz przeciwnie, Harry wychodził z założenia, że w taką pogodę mało kto wychodzi z domu, a to oznaczało mniej nieprzychylnych spojrzeń, których ostatnio miał serdecznie dość.
Wiatr wiał dość mocno, a powietrze przesiąknięte było chłodem – nic nie wskazywało na to, iż jest środek lata, nawet jeśli wziąć poprawkę na deszczową pogodę Anglii. Wszystko zaczęło się na początku wakacji, a może jeszcze pod koniec czerwca. Harry podejrzewał, że deszczowa aura ma jakieś magiczne podłoża – może dementorzy już się zbuntowali, tak jak mówił Dumbledore? Tylko, czy dementorzy byli w stanie wpłynąć na pogodę w całym kraju?
Harry czuł się zdezorientowany i zirytowany ciągłą niepewnością. Właśnie to było przyczyną, dla której opuścił swój pokój po raz pierwszy od miesiąca – wiedział, że jeszcze chwila spędzona w tych ponurych czterech ścianach może doprowadzić do katastrofy... A gdyby zaczął krzyczeć jak opętany i rzucać wszystkim, co miał pod ręką, wuj Vernon, który patrzył na niego nieprzychylnie od początku lata, mógłby mieć coś przeciwko.
Tak więc, czując narastającą w sobie wściekłość, Harry zdecydował się na spacer. W ostatnich dniach bardzo często zdarzały mu się gwałtowne zmiany nastroju i to był jedyny plus tego, że przyjaciele postanowili go ignorować – wiedział, że jeśli miałby jakieś towarzystwo, zapewne wylewałby na nie całe swoje niezadowolenie. Więc może faktycznie obecna sytuacja była lepsza?
Chłopiec westchnął ponuro, wcisnął ręce głębiej w kieszenie i przyśpieszył kroku. Nagle poczuł się niesamowicie zmęczony i najchętniej byłby już w swoim łóżku, okryty kołdrą, osłonięty przed resztą świata. Nawet jeśli oznaczało to konieczność stawienia czoła własnym koszmarom; tym o Cedriku, o rodzicach i o dziwnych drzwiach, o głosie, który kusił, by je otworzyć. Ale robił to od początku wakacji i jakoś sobie radził, więc dlaczego miałby tego nie zrobić i tym razem?
Prawda była taka, że Harry od dziecka był skazany na samotność, na to, by dawać sobie radę na własną rękę, ale potem poszedł do Hogwartu i uzależnił się od innych. Teraz chłopak wiedział, że było to błędem – przyjaciele prędzej czy później i tak zawiodą – każdy to robi. Żałował jedynie, że tak późno sobie to uświadomił, że zrobił to, gdy już obdarzył Rona i Hermionę zaufaniem. Kiedy już zaufał Syriuszowi. Syriusz był pierwszym dorosłym, który był dla niego naprawdę ważny i naiwnie sądził, że i on znaczy coś dla mężczyzny. Lecz skoro Łapa postanowił – tak jak wszyscy inni – ignorować go, to wcale nie zamierzał mu w tym przeszkadzać, miał jeszcze resztki dumy, wielkie dzięki.
Dziś były jego urodziny i spodziewał się, że dostanie przynajmniej jedną kartkę z życzeniami – tu również przeżył zawód. Nie pojawiła się ani jedna sowa, a co za tym idzie, nie było również żadnych życzeń. Nawet nie próbował przekonywać samego siebie, iż dzień jeszcze nie dobiegł końca, że jeszcze wszystko może się wydarzyć. Tylko głupcy karmią samych siebie kłamstwami.
Wszedł cicho do domu i delikatnie zamknął za sobą drzwi. Niespecjalnie marzyło mu się ściąganie na siebie uwagi wujostwa. Był już w połowie drogi do swojego pokoju, kiedy usłyszał nawoływanie ciotki. Westchnął ciężko i z ponurym rozmyślaniem, co tym razem przeskrobał, zawrócił w stronę salonu.
W pomieszczeniu była tylko jego ciotka – wuj zapewne jeszcze nie wrócił z pracy. Nie, żeby narzekał.
Kobieta stała plecami do niego, przez co nie mógł zobaczyć jej twarzy.
— Chciałam tylko — zaczęła z ledwie wykrywalnym wahaniem w głosie — życzyć ci szczęśliwych urodzin. — Odwróciła się do niego powoli i dopiero teraz chłopiec dostrzegł w jej dłoniach paczkę owiniętą w zielony, błyszczący papier ozdobny. — Pomyślałam, że tobie bardziej się to przyda — powiedziała, wręczając mu prezent.
Harry nie wiedział, co powinien powiedzieć. Ciotka Petunia nigdy wcześniej nie zachowywała się w ten sposób i nigdy nie był w stanie dostrzec dumy w jej oczach, którą teraz ledwie uchwycił w jej spojrzeniu.
Nie zdążył dobrać odpowiednich słów, bo kobieta, bez żadnych ceregieli, opuściła pomieszczenie, zostawiając go z wielkim chaosem w głowie. A sam Harry potrafił zadać sobie tylko jedno pytanie – co tu się, w imię Merlina, dzieje?!
* Emily Dickinson
** Anna Kamieńska.
*** Błąd w zdrabnianiu przez Syriusza imienia Jamesa jest celowy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro