Rozdział 22
Rozdział 22
Imprezy w po wygranym meczu nie były niczym nowym i Hermiona zawsze przymykała na nie oko. Starsi uczniowie byli na tyle odpowiedzialni, że pilnowali, aby alkohol nie dostał się w ręce nikogo niepełnoletniego i to jej wystarczyło. Ta impreza jednak zdawała się różnić od wszystkich poprzednich, w których do tej pory brała udział. Siedziała na fotelu, czekając na pojawienie się Rona lub Harry'ego i obserwowała ludzi ze swojego domu. Nie dało się ukryć, że atmosfera w Hogwarcie była ostatnio mocno napięta, a trudne zwycięstwo zdawało się nie polepszać sytuacji, nieważne jak bardzo wszyscy starali się dobrze bawić.
Niecałe pół godziny później portret uchylił się i do środka wszedł Harry. Hermiona poderwała się ze swojego miejsca i ruszyła w jego stronę. Musiała zawołać jego imię kilka razy, zanim zwrócił na nią uwagę. Odwrócił się i spojrzał na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem, jakby wyrwała go z głębokiego zamyślenia.
— Nie wpadłeś może po drodze na Rona? — zapytała. — Jeszcze nie dotarł z boiska.
Chłopak przez chwilę przyglądał jej się bez żadnych wyraźnych emocji na twarzy. Poruszyła się niespokojnie, zastanawiając się, czy Ron też czuje się ostatnio tak niezręcznie w towarzystwie Harry'ego. Jego słowa odbiły się jakby echem w jej głowie.
Jakby wcale nie był już naszym przyjacielem.
— Nie widziałem go — odparł w końcu krótko pustym głosem. — Jestem zmęczony, pozwolisz, że położę się do łóżka. Baw się dobrze, Hermiono.
Odwrócił się i ruszył w kierunku schodów do dormitorium. Hermiona stała jeszcze przez chwilę w miejscu. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki Harry wypowiedział jej imię, prawie kpiącego, jakby było ono obraźliwe.
Rozejrzała się jeszcze raz po pokoju wspólnym, sprawdzając czy aby Ron nie pojawił się w nim w między czasie, jednak czekało ją rozczarowanie.
— Wszystko w porządku? — zagadnęła ją Ginny, najwyraźniej dostrzegając jej zagubioną minę.
Pokiwała powoli głową.
— Tak. Tak, oczywiście — powiedziała siląc się na uśmiech. Nie mogła jednak pozbyć się uczucia, że okłamuje w tym momencie nie tylko Ginny, ale i samą siebie.
Ron nie wrócił tego wieczoru do pokoju wspólnego i pod koniec nocy Hermiona zaczynała się poważnie martwić. Rozważała rozmowę z bliźniakami, jednak ci zdawali się być już w tym momencie zbyt pijani, by przeprowadzić z nimi poważną rozmowę. W końcu koło godziny pierwszej dała za wygraną i postanowiła, że nie będzie wszczynać zbyt wcześnie alarmu. Jeśli Ron nie znajdzie się do rana, wtedy pójdzie prosto do McGonagall i zacznie się poważnie martwić. Ron, podobnie jak Harry, miał tendencję do nocnych wędrówek i łamania zasad, więc to nie tak, że pierwszy raz zniknął gdzieś, bez mówienia jej o tym. Nie chciała też myśleć o fakcie, że po wygranym meczu Ron mógł świętować zwycięstwo w towarzystwie kogoś innego, ani o tym, że w pokoju wspólnym nigdzie nie było widać Lavender. Na samą wizję jej najlepszego przyjaciela spędzającego czas sam na sam z inną dziewczyną, czuła nieprzyjemne poruszenie w piersi, nad których nie chciała się zbyt mocno zastanawiać.
Wstała z kanapy, na której siedziała przez większą część wieczoru i ruszyła w kierunku własnego dormitorium.
* * *
— Gdzieś ty się wczoraj podziewał?! — zapytała gniewnym głosem Hermiona, kiedy Ron zajął miejsce przy śniadaniu. — Zamartwiałam się o ciebie!
Chłopak skrzywił się na głośny dźwięk i wyciągnął rękę po dzbanek z sokiem pomarańczowym. W głowie dzwoniło mu nieprzyjemnie, jakby poprzedniego dnia został w nią uderzony tłuczkiem. Jego wspomnienia z meczu wydawały się nieco niewyraźne i niepewnie zastanawiał się, czy aby przypadkiem faktycznie nie doznał jakiejś kontuzji, o której nie pamięta.
— Musiałem zasnąć w szatni — rzucił, krzywiąc się na swój zachrypnięty głos.
A może to był początek przeziębienia i powinien przejść się do skrzydła szpitalnego po eliksir?
Hermiona zmarszczyła brwi i zlustrowała go spojrzeniem. Po chwili jej wyraz twarzy zdawał się złagodnieć.
— Nie wyglądasz najlepiej. Dobrze się czujesz?
Ron wzruszył ramionami. Nie czuł się szczególnie dobrze. Głowa mu pękała, jakby wypił poprzedniej nocy zbyt dużą ilość ognistej whiskey, mimo że najmocniejszym alkoholem jakiego próbował w życiu, musiało być piwo kremowe. A wspomnienia z poprzedniej nocy wydawały się rozmyte i nielogiczne, zupełnie jakby przeżył to wszystko, jednocześnie zmagając się z wysoką gorączką.
— Nieszczególnie — odparł. — Chyba przejdę do pani Pomfrey. Nie chcielibyśmy przecież, żebym przegapił jutro zajęcia — zażartował, szturchając Hermionę łokciem.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie i wróciła do swojego śniadania.
— Dobrze się wczoraj spisałeś na meczu — powiedziała po chwili.
Ron skrzywił się na ten komentarz, jednocześnie czując, że policzki mu czerwienieją.
— No co ty, byłem najwyżej przeciętny — odparł zbywająco, nie patrząc jej w oczy.
Hermiona odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów. Wyglądała na równie zakłopotaną co on.
— Nie, naprawdę... To znaczy, dobrze oglądało mi się, jak grasz — rzuciła, również się rumieniąc. — Wydawałeś się naprawdę szczęśliwy na boisku. I jesteś niezłym graczem.
Tym razem zamiast się skrzywić, Ron uśmiechnął się, choć na jego twarzy wciąż widać było zakłopotanie.
— Tak myślisz?
Skinęła głową.
— Wiesz, że nie lubię quidditcha, ale lubię patrzeć jak grasz — przyznała i teraz jej twarz była już naprawdę czerwona. Złapała spojrzenie Rona i przez chwilę tylko się na siebie patrzyli. Otworzyła usta, żeby coś dodać, ale przerwał jej dźwięk odsuwanego krzesła. Oboje z Ronem podskoczyli na swoich miejscach, jakby zostali przyłapani na robieniu czegoś nielegalnego.
— Dobrze się czujesz, Harry? — zawołała z niepokojem Hermiona, dostrzegając ich najlepszego przyjaciela, który zajął miejsce obok Rona.
Jeśli Ron nie wyglądał tego dnia najlepiej, to nie wiedziała co powiedzieć o Harrym. Mimo że położył się do łóżka znacznie wcześniej niż wszyscy inni, wyglądał jakby nie nawet nie zmrużył oka. Twarz miał bladą i świecącą, jakby od potu. Jego zielone oczy zdawały się zmatowieć i były wyraźnie podkrążone. Ramiona z kolei odpadały mu do przodu i chłopak wyglądał na ledwo zdolnego do utrzymania się w pionie.
Harry spojrzał na nią tym samym nieprzytomnym wzrokiem, co poprzedniej nocy, ale tym razem na jego twarzy była w stanie dostrzec emocje, których wczoraj tam nie było. Mogłaby przysiąc, że przez chwilę jej najlepszy przyjaciel wyglądał wręcz na przestraszonego.
— Kolego, serio nie wyglądasz najlepiej — wtrącił się Ron, kiedy Harry nic nie odpowiedział.
— Zły sen — wydusił w końcu cicho i drżącymi rękami sięgnął po dzbanek z herbatą.
— O Sam Wiesz Kim? — zapytał przyciszonym głosem.
Harry pokręcił powoli głową, a Hermiona zauważyła, że zaciska kurczowo dłonie na swoim kubku, który przed chwilą napełnił wrzątkiem.
— Nie, chyba nie — odparł głosem, który zupełnie nie przypominał jego normalnego głosu. Dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała Harry'ego tak zagubionego. Ich spojrzenia się spotkały i z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że w jego oczach błyszczą łzy.
Wyciągnęła dłoń i niepewnie położyła ją na jego dłoni. W ostatnim czasie wszelkie próby fizycznego kontaktu z Harrym – każde pocieszającego dotknięcie, każdy uścisk – były przez niego odrzucane z wyraźną wrogością. Teraz zdawało się jednak, że wszelka agresja, którą emanował w ciągu ostatnich tygodni, gdzieś się rozpłynęła. Spojrzał tylko na jej rękę niepewnie, ale na krótką chwilę złapał się jej mocno, jakby była ona kołem ratunkowym po środku oceanu.
— Nie wiem, co się ze mną dzieje — wyszeptał tak cicho, że ledwo go usłyszała.
Zupełnie nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, ale zanim zdążyła coś wymyślić, Harry zabrał rękę i wstał od stołu. Zdawało się, że ta chwila szczerości to dla niego zbyt wiele. Otworzył usta, że coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Pokręcił tylko głową i ruszył w stronę wyjścia.
Spojrzała na Rona, ale wyglądał na tak samo oszołomionego, co ona. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało.
— To było cholernie dziwne — wydusił w końcu i Hermiona mogła tylko skinąć głową.
* * *
Koniec listopada okazał się w tym roku wyjątkowo mroźny i prawdopodobnie nie był to najlepszy czas na siedzenie na zewnątrz, jednak po tylu latach bez widoku na niebo Syriusz był skłonny wykorzystać każdą możliwą szansę na obejrzenie gwiazd. Siedział więc na ganku okryty grubym kocem i gapił się w niebo, trzęsąc się jak idiota. Na stoliku obok leżała jego różdżka i proste zaklęcie rozgrzewające załatwiłoby sprawę, ale jakoś nie mógł się zmusić, by po nią sięgnąć.
To wszystko tak boleśnie kojarzyło mu się z młodością. Z wymykaniem się z dormitorium po ciszy nocnej, z lepieniem bałwanów w środku nocy, w jeżdżeniu na łyżwach po zamarzniętym jeziorze, z gorącą czekoladą wykradniętą z kuchni, z okłamywaniem Petera i Jamesa. Te wspomnienia, tak samo jak wiele innych szczęśliwych, były zamglone i wybrakowane, ale z każdym dniem spędzonym poza Azkabanem wracało do niego coraz więcej szczegółów. Kolor nieba tamtej majowej nocy, kiedy noc powoli zmieniała się w dzień, czułość w spojrzeniu Remusa, zapach ognistej whiskey w ich oddechach.
Zaciągnął się głęboko papierosem tej samej marki, którą palił przez całe życie i przez krótką chwilę znów czuł się jak tamten siedemnastoletni osioł, który nie miał pojęcia, jak bardzo spieprzy sobie życie.
Usłyszał za sobą znajome kroki i nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto stoi za nim.
Remus opadł na ziemię tuż obok niego i wcisnął mu w ręce kubek z gorącą czekoladą. Prawie się roześmiał, ale jednocześnie coś boleśnie ścisnęło go w klatce piersiowej. Przez chwilę wpatrywał się w parujący płyn, aż w końcu przeniósł spojrzenie na Lupina.
— Zastanawiasz się czasem — zaczął zachrypniętym od palenia głosem — co poszło między nami tak strasznie nie tak, że obaj zdecydowaliśmy się założyć o sobie to co najgorsze?
Remus spojrzał na niego ze smutkiem, ale zamiast odpowiedzieć, wzruszył tylko bezradnie ramionami.
— W szkole chyba wszystko było prostsze — powiedział w końcu, kiedy Syriusz zaciągnął się po raz ostatni i zgasił niedopałek w popielniczce.
Syriusz zamknął oczy i odchylił się do tyłu.
— Naprawdę było — przyznał. — Czasami myślę o tym i próbuję sobie przypomnieć, kiedy wszystko się zmieniło. Nadal są rzeczy, których do końca nie pamiętam, wiesz? To jakby... wiem różne rzeczy, ale... — Przejechał dłonią po twarzy. — Tak jak narodziny Harry'ego. Wiem, że urodził się 31 lipca 1980 roku w szpitalu w Londynie, ale tak naprawdę tego nie pamiętam. Czasami wracają do mnie przebłyski; widzę Jamesa chodzącego tam i z powrotem, widzę spoconą i czerwoną Lily trzymającą małego w ramionach, widzę ciebie w tym głupim garniturze. Ale to tylko migawki, nie prawdziwe wspomnienia.
Wziął głęboki oddech i upił łyk gorącej czekolady. Przyjemne ciepło rozeszło się po jego ciele, jednak smak sprawił, że jeszcze trudniej było mu kontynuować.
— Ale niektóre rzeczy wracają, wiesz? — powiedział, patrząc przed siebie. — Wspomnienia o tobie to jedne z pierwszych, które mi zabrali i chyba nigdy do końca się z tym nie pogodziłem. Ale niektóre wracają.
— Myślałem, że najpierw zabierają te najszczęśliwsze. Biorąc pod uwagę jak skończyliśmy, nie nazwałbym siebie takim znów szczęśliwym wspomnieniem — rzucił Remus z gorzkim uśmiechem.
— Pamiętam tamtą noc na błoniach w maju — powiedział, ignorując zupełnie jego słowa. — Przez pierwszy rok tak bardzo walczyłem, żeby jej nie stracić. Ale odeszła zaraz po ślubie Jima i Lily. Po tym chyba przestałem już w ogóle próbować to powstrzymać.
— A teraz pamiętasz? — zapytał zaskoczony Remus i nagle jego głos też wydawał się bardziej zachrypnięty, mimo że całe życie bronił się rękami i nogami przed paleniem.
— Wyraźniej niż cokolwiek innego — rzucił, tym razem patrząc mu prosto w oczy. — Ale to niczego nie zmienia, prawda, Lunatyku?
Remus przejechał wierzchem dłoni po twarzy i Syriusz odwrócił wzrok, udając, że nie widzi kilku zbłąkanych łez.
— Nie sądzę, Łapo — odparł. — Chciałbym, żeby zmieniało, ale...
Tym razem to Syriusz uśmiechnął się gorzko.
— Naprawdę to spieprzyliśmy.
Przez chwilę obaj milczeli, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Noc była zimna, ale kojąco spokojna, jak zresztą większość nocy spędzonych w posiadłości Potterów. Syriusz szczerze doceniał, że nie musi wracać do własnego domu rodzinnego, w którym tylko powoli traciłby zmysły. Przestronny, pełen dobrych wspomnień dom Jamesa działał na niego zbawiennie i w końcu czuł, że naprawdę dochodzi do siebie po latach w piekle.
— Chciałem tylko powiedzieć, że cię nie winię — powiedział w końcu. — Przynajmniej nie bardziej niż winię siebie.
Remus parsknął, ale nie było w tym nic wesołego. Spojrzał na Syriusza i uderzyło go, jak blisko siebie siedzą. Dokładnie tak, jak robili to kiedyś, bez większego zastanawiania się nad tym; jakby takie naruszanie swojej przestrzeni osobistej było naturalne między przyjaciółmi. Aż trudno było uwierzyć, jak bardzo wszystko zmieniło się od tamtej pory. Jeden szybki ruch i mógłby dotknąć Syriusza. Mógłby złapać jego dłoń, pogłaskać jego twarz, która, mimo upływu czasu, wciąż miała w sobie coś z tamtego aroganckiego nastolatka. Wiedział jednak, że faktyczna odległość, która ich dzieli jest znacznie większa niż tych kilkadziesiąt centymetrów. Choćby całe życie próbował, już nigdy nie będzie stanie dosięgnąć Syriusza przez ten stalowy mur, który wznieśli lata temu.
— Chyba obaj mieliśmy w tym swój sprawiedliwy udział — powiedział z rezygnacją.
Zaczął powoli podnosić się na nogi, kiedy poczuł, że silna dłoń zaciska się na jego zniszczonej szacie i ciągnie go w swoją stronę. Nie zdążył nic powiedzieć, bo nagle jego usta pełne były ust Syriusza. Smakował gorącą czekoladą i dymem papierosowym, którego tak bardzo nienawidził, ale który przez te wszystkie lata tak boleśnie słodko kojarzył mu się z jego pierwszą miłością.
Usta Syriusza nie były tak delikatne jak kiedyś, a jego dłonie i dotykały go z tą samą czułością co lata temu, ale prawie mógł uwierzyć, że znów są na błoniach Hogwartu. Otuleni kocami w zimną szkocką noc, tak bardzo w sobie zakochani, że wspólne odmrażanie sobie tyłków było najbardziej romantyczną rzeczą na świecie.
Remus zacisnął mocno oczy, próbując powstrzymać łzy i wplótł dłonie we włosy Syriusza. Tak bardzo marzył, żeby móc się cofnąć w czasie. Wrócić na tamte błonia, kiedy jeszcze był tak naiwnie szczęśliwy i zostać tam na zawsze z tak samo szczęśliwym Syriuszem. Przed Azkabanem, przed utratą wszystkich, których kochali, przed najgorszym rodzajem zdrady, jakiej mogli się dopuścić.
Oderwali się od siebie i przez chwilę tylko patrzyli sobie w oczy. Remus z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że Syriusz też płacze. Nie sądził, by kiedykolwiek wcześniej był tego świadkiem. Zawsze był tak bardzo skryty, jeśli chodziło o uczucia. Wyciągnął dłoń i niepewnie przejechał nią po jego policzku. Syriusz pochylił się na moment do jego dotyku, jak kwiat spragniony słońca. W końcu jednak czar musiał prysnąć. Odsunęli się i Syriusz wstał na nogi.
— Przepraszam — powiedział cicho i ruszył w kierunku wejścia do domu.
Remus podświadomie wiedział, że nigdy więcej nie będą rozmawiać o tej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro