Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Szczęśliwego nowego roku!

Rozdział 20

Ku własnej irytacji, Harry odkrył, że list Syriusza coś w nim poruszył i uniemożliwił powrócenie do tego błogiego stanu otępienia, w którym znajdował się przez ostatnich kilka tygodni. Nagle otaczające go dźwięki zaczęły wydawać się znacznie głośniejsze, a czas, wcześniej zdawający się przeciekać przez palce, niemiłosiernie się dłużył. Z lekkim oszołomieniem zdał sobie też sprawę, że po raz pierwszy od dawna jest naprawdę głodny. Niby nic wielkiego, ale przez kilka długich minut wpatrywał się z zaskoczeniem w stół podczas śniadania i zastanawiał się, co powinien zjeść, kiedy wszystko wyglądało tak zachęcająco. Niestety był też bardziej świadomy spojrzeń, które rzucali mu przyjaciele. Byli w tym dużo mniej subtelni niż mogło im się wydawać, zwłaszcza Ron, który od poprzedniego dnia z jakiegoś powodu nie odezwał się do niego ani słowem.

Zajął miejsce obok swojego swojego przyjaciela w sali do eliksirów i w końcu nie wytrzymał.

— Wszystko okej, stary? — zapytał z irytacją. — Zachowujesz się, jakbym dolał ci trucizny do śniadania.

Ron zdawał się stracić trochę koloru z twarzy, ale zanim zdążył odpowiedzieć, przerwało mu energiczne klaśnięcie w ręce. Obaj zwrócili uwagę na nowego profesora, który stał z przodu klasy. W mężczyźnie nie było nic specjalnie rzucającego się w oczy. Żadnych różowych swetrów, turbanów, poniszczonych tanich szat, blizn na twarzy. John Pieper wydawał się całkowicie zwyczajnym mężczyzną. Trochę młodym jak na nauczyciela i na pewno bardziej żywiołowym i wesołym niż jego poprzednik, ale nadal zwyczajnym, co Harry odnotował z niejaką ulgą. Jedna krowa z ministerstwa w kadrze nauczycielskiej, utrudniająca mu życie w pełni wystarczyła.

— Możemy zaczynać? — rzucił mężczyzna, uśmiechając się do nich z lekką niezręcznością, ale wydawał się przy tym całkiem szczery.

Kilka osób mruknęło twierdząco bez większego entuzjazmu, ale to jakoś nie zraziło ich nowego nauczyciela.

— Na wstępie muszę wam powiedzieć, że nie mam bladego pojęcia o nauczaniu — powiedział profesor, ale nie brzmiał, jakby to myśl specjalnie go martwiła.

Harry niemal mógł zobaczyć minę Hermiony, na której musiały malować się początki dezaprobaty. Stłumił uśmiech i skupił się na dalszych słowach mężczyzny.

— Będę więc potrzebował waszej wspólpracy — kontynuował mężczyzna, opierając się o biruko. — W miarę możliwości oczywiście, nie oczekuję cudów. Byłoby jednak korzystniej dla nas wszystkich, gdyby udało mi się utrzymać tę salę w jednym kawałku, przynajmniej do końca mojego pierwszego dnia. Chyba oczywiście, że nie przypadnę wam do gustu i będziecie chcieli się mnie szybko pozbyć z tej posady. Uprzedzam jednak, że nigdy nie byłem wybitnie dobry z zaklęć leczniczych, a skrzydło szpitalne jest przynajmniej dziesięć minut drogi stąd.

Kilka osób zachichotało niepewnie, najwyraźniej nie będąc pewnymi, jak poważny jest mężczyzna. Harry odnalazł wzrokiem Malfoy'a, który, oczywiście nie uśmiechał się, ale nie miał miny pełnej pogardy, czego oczekiwał po nim Harry. Chłopak mógł się założyć, że Ślizgon nie rozpoznałby poczucia humoru, nawet gdyby to ugryzło go w tej głupi, arystokratyczny tyłek. Ale nie, Draco nie wyglądał na zniesmaczonego. Raczej zamyślonego, jakby coś na temat nowego profesora zaprzątało go myśli, ale nie napełniało tą zwyczajową niechęcią.

— Mogę zapytać, czym pan się zajmował przed przyjęciem tej posady? — zapytała Hermiona, kiedy mężczyzna udzielił jej głosu.

Wielu nauczycieli poczułoby się urażonymi tym pytaniem, jakby ktoś negował ich kompetencje. Profesor Pieper wręcz przeciwnie, zdawał się ożywić.

— Byłem aurorem. Moje marzenie jeszcze z czasów szkolnych.

Harry poruszył się nieco niespokojnie na swoim miejscu. Pamiętał jaką dumę poczuł rok temu, kiedy Moody powiedział mu, że nadawałby się do tej pracy. Wizja ścigania złoczynców i walki ze złem wydawała się wtedy taka ekscytująca i słuszna. Teraz sam nie mógł uwierzyć w swoją naiwność. Naprawdę wydawało mu się wtedy, że mógłby zajmować się czymś takim do końca życia? Oglądać jak okrutni potrafią być wobec siebie ludzie? Ryzykować własnym życiem i patrzeć, jak robią to inni? Marzenie o zostaniu aurorem nagle wydawało mu się dziecięce i głupie i poczuł dziwną falę niechęci do swojego profesora, jakby to była jego wina, że Harry wyrósł na tchórza.

Jego koledzy i koleżanki z roku nie podzielali jednak jego zdania. Słowo auror cieszyło się powszechnym szacunkiem w świecie czarodziei i nawet na twarzach ślizgonów można się było doszukać jego niechętnych śladów.

— To dlaczego pan zrezygnował? — zapytał Dean, ale nie tylko on zdawał się być zainteresowany odpowiedzią.

— Dumbledore potrzebował przysługi, a ja byłem chętny mu ją wyświadczyć — odparł swobodnie mężczyzna, najwyraźniej nie mając nic przeciwko naruszaniu jego prywatności przez uczniów. — Jakiś czas temu urodził mi się też syn i nagle żona przestała doceniać moją pracę. Wiem, że teraz nie brzmi to prawdopodobnie, ale dowiecie się z wiekiem, że małżeństwo to sztuka kompromisów. Więc jeśli waszej żonie nie podoba się wasza praca, to zmieniacie ją, amen. Nawet jeśli czujecie, że rezygnujecie z waszego najszlachetniejszego powołania. Słowo kobiety, to niestety rzecz święta.

Wszystko to było wypowiedziane lekkim, żartobliwym tonem, ale Harry miał wrażenie, że na twarzy mężczyzny pojawiło się coś zbolałego, jakby temat nie należał do najprzyjemniejszych.

— W każdym razie, jeśli to mamy wyjaśnione i nikt nie ma więcej pytań na temat moich kompetencji i doświadczeń zawodowych, to proponuję przejść do lekcji. Czy ktoś mógłby przeprowadzić mnie szybko przez to, co przerobiliście do tej pory z... profesorem Snape'em? — Peiper zawahał się pod koniec wypowiedzi, jakby musiał przypomnieć sobie nazwisko swojego poprzednika.

Oczywiście Hermiona od razu uniosła dłoń i mężczyzna zajął się rozmową z nią.

Harry nie mógł powiedzieć, że nie zazdrościł ludziom, którzy mogli powiedzieć, że nigdy nie spotkali tego ślizgońskiego dupka. Na myśl o Snapie zupełnie nagle zakręciło mu się w głowie i poczuł falę mdłości. Oczywiście, że ten dzień zaczął się zbyt dobrze. Teraz do pełni szczęścia musiał tylko zwymiotować na oczach nowego nauczyciela.

— Okej? — zapytał krótko Ron. — Jesteś jakiś blady.

— Okej — odparł, czując, że mdłości powoli zaczynają mijać, o ile nie wracał myślami do poprzedniego nauczyciela eliskirów. Zastanawiał się, czy cztery lata znęcania się psychicznego Snape'a właśnie zbierały żniwo, czy to po prostu jego wyraźnie uszkodzony mózg znów wymyka się spod kontroli.

* * *

Lekcja z piątym rokiem, mimo że krótka, dała Jamesowi znacznie więcej niż mógłby się spodziewać. Tak trudno było pozostać skupionym, kiedy jego syn siedział zaledwie kilka ławek od niego, tak blisko. Wystarczyło, że zrobiłby kilka kroków i mógby z nim porozmawiać, przytulić, przeprosić za to, jak okropnym ojcem się okazał. Wiedział jednak, że Dumbledore na niego liczy i nie może sobie pozwolić na nawelenie w tej pracy. Kolejny urzędnim z ministerstwa był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował Hogwart.

Pozostawał więc skupiony, tylko czasem pozwalając swoim oczom zatrzymać się dłużej na Harrym. Zachłannie chłonął każdy szczegół. Długość i kolor włosów, mowę ciała, rysy, które z bliska wcale nie były tak identyczne jak jego. Harry miał w sobie znacznie więcej z Lily niż pokazywały to zdjęcia. Zdawało się jednak, że albo nie odziedziczył jej miłości do eliksirów, albo jego śmiałości, bo całą lekcję spędził w milczeniu, ignorując pytania, które zadawał klasie i nie reagując na większość żartów, z których śmiała się reszta roku.

Półświadomie zarejestrował, że dzieciaki do tej pory zdają się go lubić i poza potknięciem się o czyjąś torbę nie zaliczył żadnej większej wpadki, jednak jakoś bledło to przy możliwości, że jego własny syn go nie polubi. Bo co jeśli Harry zdecyduje, że jest najzwyczajniej w świecie osobą, z którą nie chce mieć nic wspólnego? Nie mieli tej więzi rodzinnej, którą kształtują lata spędzone ze sobą na opiece i trosce. James szanował swojego ojca, ale skąd miał wiedzieć, że polubiłby go, gdyby nie to, że staruszek poświęcił lata na wychowanie go, będąc przy tym najlepszym ojcem, jakiego mógłby mieć? James nie wyhował Harry'ego. Chłopiec nie mógł też pamiętać tego krótkiego roku, który spędzili razem. Co więc jeśli...

Poczuł narastającą panikę i na szczęście w tym momencie zadzwonił dzwonek ogłaszający koniec lekcji.

— W porządku — powiedział. — To tyle jeśli chodzi o dziś. Wiem, że to dużo teorii i zapewniam was, że od przyszłej lekcji zajmiemy się praktyką. Nie zadaję wam nic, proszę tylko, żebyście na następnej lekcji pojawili się wyspani i w miarę skupieni. Wypadki to nieodłączna część ważenia eliksirów, ale zakładam, że wszyscy chcemy ograniczyć je do minimum. Życzę wam udanego tygodnia.

Zawahał się przez moment, ale najwyraźniej był zbyt zdesperowany, by myśleć o konsekwancjach.

— Panie Longbottom, panie Potter, prosiłbym panów o zostanie na moment. Reszta z was jest wolna na dziś.

Zauważył, że chłopiec Franka i Alicji zbladł, słysząc swoje imię i poczuł ukłucie winy. Zapamiętał Longbottomów z pracy jako silnych i zdolnych czarodziei, prawie zapominając, jak ogromne problemy z pewnością siebie miała Alicja w swoich nastoletnich latach. Najwyraźniej jej syn odziedziczył po niej tę cechę. James z bólem pomyślał o tym, że kolejny chłopiec musiał wychowywać się bez rodziców i prawdopodbnie nawet nie wie, ile może mieć z nimi wspólnego.

— Panie profesorze? — zapytał niepewny głos, kiedy sala opustoszała i James prawie wyskoczył z siebie, kiedy uświadomił sobie, że to pierwsze słowa, jakie wypowiedział do niego jego syn.

Odchrząknął niezręcznie, prawdopodbnie znów zbyt uważnie lustrując Harry'ego spojrzeniem. Chłopiec jak nic uzna go za wariata.

— Zatrzymałem was, bo przed lekcją przeglądałem dziennik... profesora Snape'a.

Znów zawahał się przed nazwiskiem swojego szkolnego nemesis, starając się nie użyć tamtego głupiego pseudonimu, którym kiedyś nazywali go wszyscy Huncwoci.

— Nie chcę wyjść tutaj na na nauczyciela kata, ale nie mogłem nie zauważyć ilości słabych ocen, jakie obaj macie w porównaniu do reszty klasy, a mamy przecież dopiero listopad.

Chłopiec Franka i Alicji zdawał się przybrać kolor ściany i wyglądał, jakby mógł się rozpłakać z zażenowania. James skarcił się w duchu i postanowił zmienić podejście.

— Jeśli eliksiry sprawiają wam kłopoty, to nie mam nic przeciwko udzieleniu kilku dodatkowych lekcji, chłopcy — powiedział, starając się nie brzmieć jak protekcjonalny dupek. — Sam nigdy nie przepadałem za nimi w szkole; szczerze mówiąc moja żona zawsze była ode mnie znacznie lepsza.

— Dlaczego więc uczy pan eliksirów? — zapytał Harry i James znów z trudem oderwał od niego wzrok. Odwrócił się w stronę regału z książkami i zaczął szukać książki, o której poleceniu faktycznie myślał słabszym uczniom.

— Cóż, szkolenie aurorskie wymagało ode mnie, żebym przemógł swoją niechęć. I tak jak mówiłe, Dumbledore potrzebował nauczyciela elisksirów, nie transmutacji, która faktycznie mnie interesuje. W każdym razie, jeśli któryś z was miałby wątpliwości co do tego, co przerabiamy na lekcji lub potrzebował wyjaśnienia czegoś z poprzednich lat, to drzwi mojego gabinetu zawsze stoją otworem. Tymczasem polceam wam przeczytać tę książkę; osobiście uważam ją za klucz do moich zdanych egzaminów końcowych na piątym roku. Obawiam się, że profesor Snape posiadał tylko jedną kopię w swoim zbiorze, więc będziecie musili się nią wymienić między sobą.

Wyraz twarzy Neville'a nieco się rozchmurzył i chłopiec odzyskał kolor na twarzy. Obdarzył go niepewnym uśmiechem i James z bólem odwzajemnił uśmiech, nie mogąc uwierzyć, że dziecko może odziedziczyć po rodzicu coś tak prostego jak uśmiech. Mógł się jednak założyć, że dokładnie taki sam uśmiech miał Frank.

* * *

Tak jak podejrzewał, kolacja pełna była rozmów o nowym nauczycielu eliksirów. Osobiście nie miał zbyt dużo do powiedzenia, a i tak nie był wystarczająco lubiany, by kogokolwiek obchodziła jego opinia. No, może poza Ronem i Hermioną, bo ci postawilli sobie za punkt honoru wciągnięcie go w rozmowę o mężczyźnie.

— Osobiście uważam, że zachował się bardzo odpowiedzialnie, rozmawiając z tobą i Nevillem — stwierdziła rzeczowo Hermiona. — Szkoda, że więcej nauczycieli nie ma tak indywidualnego podejścia do uczniów. To znaczy, sam pomyśl Harry. Potrzebujesz dobrych wyników SUM z eliksirów do zostania aurorem. Przyda ci się ktoś, kto ci w tym pomoże.

— Przyszło ci kiedyś do głowy, że to nie ja jestem okropny w eliksirach, tylko człowiek, który mnie ich uczył przez ostatnie cztery lata? — warknął z irytacją. — Przez większość czasu nawet nie oceniał moich prac, tylko z góry wystawiał mi O.

Ale musiał przyznać, że gest był faktycznie miły, zwłaszcza, kiedy pomyślał, jak zestresowany robił się Neville za każdym razem, kiedy ktoś wspomniał o egzaminach końcowych z eliksirów.

— Nie to miałam na myśli, Harry — powiedziała delikatnie Hermiona.

— Cóż, dla twojej informacji wcale nie potrzebuję tak dobrych wyników, bo nie planuję zostać aurorem.

To zdawało się przykuć uwagę Rona, który do tej pory nie uczestniczył w ich rozmowie.

— Co, straciłeś tym zainteresowanie, tak jak quidditchem? — zapytał ironicznie, za co został szturchnięty łokciem przez Hermionę.

Harry przełknął to, co akurat miał w ustach i spokojnie wzruszył ramionami.

— Straciłem zainteresowanie walką z każdą niesprawiedliwością tego świata. Zostawię to profesorowi Pieperowi. Chociaż jego żona też nie wydaje się tym szczególnie zainteresowana. A teraz wybaczcie, jestem umówiony z Cho.

— Spotykacie się? — zapytała zaciekawiona Hermiona.

— No cóż, jak widać. Do zobaczenia później.

Ron patrzył za nim przez chwilę, po czym sam też wstał od stołu.

— Mam do napisania list — rzucił krótko i opuścił Wielką Salę.

Zastanawiał się przez chwilę nad pójściem do pokoju wspólnego, jednak miejsce to wydawało mu się nagle zbyt tłoczne. Jak nigdy do tej pory, potrzebował się skupić. Skierował się więc do biblioteki, która była ostatnim miejscem na Ziemi, które miał ochotę odwiedzić, jednak już po kilku minutach tam musiał przyznać, że nie ma drugiego tak cichego miejsca w Hogwarcie. Wyciągnął czysty kawałek pergaminu z torby, zamoczył pióro w atramencie i zaczął pisać.

Drogi Łapo!

Piszę do Ciebie, bo nie jestem pewien, co robić. Myślę, że coś złego dzieje się z Harrym...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro