Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Rozdział 19

Powoli wstał od stołu, czując jak jego serce łomocze nierówno, a na czole zbierają się krople potu. Zdawał się być ledwie świadomy otaczających go ludzi i głosu któregoś z jego przyjaciół, które postanowiło iść za nim. Szczerze mówiąc, zdawał się być ledwie świadom czegokolwiek, zupełnie jakby obudził się po zbyt długiej drzemce i nie do końca otrząsnął się jeszcze z resztek senności. Półświadomie starał się przypomnieć sobie, jak dotarł do Wielkiej Sali i o czym rozmawiał z Ronem i Hermioną, ale wspomnienia sprzed zaledwie kilku minut zdawały się być pokryte białą mgłą, która przybierała na intensywności z każdą chwilą. Jedyne co wiedział na pewno, to że w dłoni ściska zaadresowany ręką Syriusza list i że jakimś cudem był on na tyle ważny, że wyrwał go z tego dziwnego stanu pół-świadomości, w który ostatnio coraz częściej zapadał i z którego coraz trudniej było mu się wydostać.

— Harry, zaczekaj! — zawołała Hermiona, łapiąc go za ramię.

Odskoczył od niej gwałtownie, czując silną falę narastających mdłości. Przez twarz jego przyjaciółki przemknęło zaskoczenie zmieszane z bólem, ale nie był w stanie teraz się tym przejąć. Zresztą, Hermiona i tak o wiele za bardzo działała mu ostatnio na nerwy, żeby obchodziły go jej kruche uczucia.

— Nie dotykaj mnie — rzucił może odrobinę zbyt ostro, bo tym razem wyraz jej twarzy był wyraźnie zraniony. — Muszę... Po prostu chcę zostać sam, okej? — dodał, starając się przybrać nieco cieplejszy ton głosu.

Hermiona nie wyglądała na specjalnie uspokojoną. Przyglądała mu się ze zmarszczonymi brwiami, ale po chwili westchnęła z rezygnacją i Harry wiedział, że tym razem nie będzie drążyła tematu, ale prędzej czy później będzie musiał ją przeprosić, jeśli nie chciał wzbudzić w niej podejrzliwości. Miał wrażenie, że i tak obserwuje go ostatnio dużo czujniej niż wcześniej. Naprawdę nie czekał z niecierpliwością na moment, w którym jego dziwne zachowanie przekroczy jej poziom tolerancji i postanowi mu zadać te wszystkie dociekliwe pytania, na które sam nie znał odpowiedzi. Był w jakimś stopniu świadomy, że jeśli ktoś miałby mu pomóc; gdyby ktoś miał dowiedzieć się, co dokładnie się z nim dzieje, to Hermiona byłaby jedną z najlepszych osób, do których mógłby się zwrócić. Z drugiej strony jednak, nie mógł się zmusić do rozmowy z nią. Ba! Samo przebywanie w jej towarzystwie zdawało mu się sprawiać mu niemalże fizyczny ból.

— Harry — zaczęła i zawahała się na moment. — Cokolwiek jest napisane w tym liście, pamiętaj, że Łapa cię kocha, dobrze? Wiem, że jest ci przykro i czujesz się zraniony, ale...

— Nic nie wiesz — przerwał jej ze złością i ruszył w stronę wyjścia, nie chcąc robić sceny w Wielkiej Sali. I tak był już tematem najpikantniejszych plotek, nie potrzebował dodatkowego rozgłosu.

W zamku robiło się powoli coraz zimniej i przez moment rozważał powrót do pokoju wspólnego, gdzie wesoło trzaskał kominek, jednak szybko odrzucił tę myśl. Wolał znieść zimno szkockiego zamku, niż dziesiątki wrogich spojrzeń i szeptów, które zdawały się podążać za nim wszędzie, gdzie tylko się pojawił.

Nogi poprowadziły go do dziwnego pokoju, który odkrył poprzedniego dnia, jednak po dotarciu na siódme piętro odkrył, że po drzwiach pozostało tylko wspomnienie. Poświęcił chwilę na zakwestionowanie swojego zdrowia psychicznego, po czym odpadł z rezygnacją na zimną podłogę i w końcu otworzył kopertę.

Wszędzie rozpoznałby eleganckie pismo Syriusza, które dziwnie nie pasowało do jego osobowości. Harry mógł tylko marzyć o tak schludnie stawianych literach i równych odstępach między akapitami. Nawet Hermiona nie pisała w taki sposób i Harry kilka razy nosił się z zamiarem zapytania o to ojca chrzestnego, ale jakoś nigdy nie było ku temu okazji. Prawdę mówiąc, to naprawdę nie wiele wiedział o Syriuszu. Tylko tych kilka historii, którymi podzielił się z nim w listach, ale i ich było niewiele, bo jakoś ciągłe niebezpieczeństwo, które zdawało się unosić nad Harrym jak burzowe chmury, nigdy nie sprzyjało zacieśnianiu rodzinnych więzi. A potem Syriusz zupełnie przestał pisać i nie, Hermiona naprawdę nie wiedziała jakie to uczucie. Nie wiedziała jak to jest nie mieć rodziców; nie mieć dosłownie nikogo, kto kochałby cię tą bezwarunkową miłością i byłby gotów chronić cię przed wszystkim bez żadnych ukrytych motywów. Nie wiedziała jak to jest nagle znaleźć tę osobę tylko po to, by nagle okazało się, że być może ona wcale nie troszczyła się o ciebie tak bardzo jak ty o nią.

Harry spędził całe lato czekając nie tyle na listy od przyjaciół, co na list od ojca chrzestnego. Dusił się w domu na Privet Drive i tak żałośnie chciał móc porozmawiać z Syriuszem o tym, co wydarzyło się w czerwcu. Chciał, by mężczyzna skłamał i powiedział mu, że śmierć Cedrika nie była jego winą, że to nie przez niego umarli jego rodzice.

Prawie roześmiał się na tę myśl, patrząc mimochodem na ranę na swojej dłoni, która układała się w napis „Nie wolno opowiadać kłamstw". Może Syriusz też tak uważał i dlatego nie próbował kłócić się z rozkazem Dumbledore'a. Może on też uważał, że Harry zabija wszystkich, którzy za bardzo się do niego zbliżą i bezpieczniej będzie trzymać się od niego z daleka. Pytanie tylko, dlaczego w takim razie teraz postanowił napisać. A może w końcu zebrał się na odwagę, by powiedzieć to wszystko Harry'emu? Może to pożegnalny list, w którym każe trzymać się Harry'emu jak najdalej? Nagle już nie było mu do śmiechu i rozgoryczenie zmieniło się w strach. To prawda, Syriusz ignorował jego istnienie przez ostatnie miesiące, ale przynajmniej mógł tłumaczyć to sobie rozkazami Dumbledore'a i wmawiać sobie, że ojciec chrzestny nadal się o niego troszczy. Otwarcie tego listu i przekonanie się na własne oczy, że nawet Syriusz go nienawidzi pozbawiłoby go i tej wątłej, żałosnej iluzji.

Poczuł przypływ gniewu i zgniótł pergamin z całej siły, nie czytając ani jednego słowa, które Łapa chciał mu przekazać. Nie mógł sobie tego zrobić. Może i był żałosny, ale Syriusz był dosłownie jedyną rodziną, jaka mu została. Nie był gotowy go stracić. Jeszcze nie. Podniósł się, otrzepał szatę i ruszył do biblioteki. Na spotkanie z przyjaciółmi i tłumaczenie im się też nie był jeszcze gotowy.

* * *

To nie było tak, że Ron zamierzał celowo szpiegować Harry'ego. To znaczy, tak, jego przyjaciel zachowywał się ostatnio dziwnie i być może momentami nawet go przerażał, ale nigdy w życiu nie przyszłoby mu do głowy, że może znaleźć jakiś mroczny sekret ukryty w jego rzeczach. Ot, Harry przechodził trudny okres. Kto nie zachowywałby się trochę dziwnie po czymś takim, co wydarzyło się nie tylko w czerwcu, ale w ogóle przez ostatnie cztery lata? Więc nie, Ron nie otworzył kufra Harry'ego z zamiarem szpiegowania. Zresztą Harry już dawno powiedział mu, że mapa Huncwotów należy do całej trójki i Ron ma do niej takie samo prawo jak Harry. A pelerynę niewidkę miał zamiar odłożyć na miejsce w nienaruszonym stanie.

Być może nielegalna wycieczka poza teren szkoły po alkohol z Fredem i George'em nie była najszlachetniejszym celem do jakiego mogły zostać wykorzystane te przedmioty, ale powoli zbliżał się mecz, a Ron był przekonany, że mimo porzucenia pozycji w drużynie, Harry doceni próbę rozluźnienia atmosfery w pokoju wspólnym niewielką imprezą. Poprosiłby przyjaciela o pożyczenie peleryny osobiście, może nawet Harry dołączyłby do nich w Hogsmeade, jednak chłopak przepadł zaraz po otrzymaniu listu od Łapy i nikt nie miał pojęcia, gdzie jest.

Tak więc, mimo dziwnego uczucia niezręczności, Ron otworzył kufer Harry'ego i zaczął przekopywać się przez stertę upchanych tak niechlujnie rzeczy. Część ubrań została przełożona do szafki stojącej przy łóżku, jednak z jakiegoś powodu Harry nigdy się do końca nie rozpakowywał i Ron wiedział, że zarówno peleryna jak i mapa zawsze znajdują się zamknięte bezpiecznie w kufrze. Tak było i tym razem. Pierwszą zauważył mapę, a i pelerynę wyłowił chwilę później. Już miał zamknąć wieko i ruszyć w umówione z braćmi miejsce, kiedy coś przykuło jego uwagę. Pióra przyczepione do ubrań, podobnie jak kocie włosy, nie były w Hogwarcie niczym dziwnym. Ptaki czasem gubiły pióra i zdarzało się, że te przyczepią się do szkolnych szat, które miały paskudny zwyczaj wyjątkowego brudzenia się. Jednak żaden zdrowy ptak nie gubił tak wielu piór naraz i... Ron poczuł, że robi mu się niedobrze na widok zaschniętej, zbrązowiałej już krwi na koszuli, która leżała zaplątana w zapiórzoną szatę. Spojrzał w stronę drzwi, jakby niespodziewanie miał się pojawić z nich Harry, jednak, na szczęście, te pozostały bezpiecznie zamknięte, a dormitorium nadal było puste. Dotknął niepewnie jednego z białych, wyraźnie poszarpanych piór i zauważył, że jest ono przyklejone do szaty nie do końca zaschniętą jeszcze krwią. Nagle uderzyła w niego nieprzyjemna myśl, że właśnie dowiedział się, co znaczy nieobecność Hedwigii w sowiarni.

Zatrzasnął wieko kufra, być może nieco zbyt mocno i szybko odstawił go na właściwe miejsce. Uderzyła go kolejna, silniejsza tym razem fala mdłości. Podszedł szybko do okna, uchylił je i pozwolił, by zimne powietrze nieco go otrzeźwiło. Wycieczka po ognistą whiskey z braćmi wydawała się teraz błahą mrzonką z innego życia, dotarło do niego bowiem, że ma o wiele większy problem niż przemycenie do zamku kilku butelek alkoholu. Nie miał tylko pojęcia, co ma z tym problemem zrobić.

* * *

Poniedziałek nadszedł jednocześnie zbyt szybko i zbyt późno. Ostatni raz stresował się tak, kiedy Lily rodziła ich wspaniałego synka. Łaził w kółko pod salą szpitalną i doprowadzał pielęgniarki z do szaleństwa częstotliwością swoich pytań. Syriusz i Peter uważali jego podenerwowanie za niesamowicie zabawne, podczas gdy Remus cierpliwie starał się go uspokoić.

— Poród to naturalna rzecz, James — powiedział Lupin.

James wciąż pamiętał to wszystko, jakby wydarzyło się zaledwie wczoraj. Wciąż słyszał chichot Petera i złośliwe komentarze Syriusza, które w jakiś sposób uspokajały go bardziej niż cytaty z książek dla przyszłych rodziców, którymi rzucał Remus. Pamiętał nawet okropny zapach mugolskiego szpitala, na który uparła się Lily.

— Tak, bywa niebezpieczny — kontynuował Lunatyk, nie zważając na to, że James wcale nie rejestruje jego gadaniny — i na pewno jest bolesny, ale Lily świetnie znosiła ciążę i ma wspaniałą opiekę. Nie masz powodów do obaw. Słyszałeś zresztą pielęgniarkę.

— Właśnie, Jim, wyluzuj, bo zaraz będą musieli ratować ciebie — parsknął Syriusz. — Okaże się, że Lily wyjdzie stąd szybciej niż ty. Nie dokładaj tym przemiłym panią roboty — powiedział, puszczając oko do przechodzącej obok nich położnej, która oblała się rumieńcem, ale jednocześnie uśmiechnęła się pod nosem.

Jednak komentarze przyjaciół nie były wystarczającym rozproszeniem i mało brakowało, żeby James postradał zmysły. Czas zdawał się zwolnić, a jednocześnie aż nadto pędzić. Każda minuta nieuchronnie przybliżała go do zostania ojcem. Nie mógł się doczekać, aż w końcu zobaczy na własne oczy chłopca, który tak dawał popalić Lily przez ostatnie dni, ale i nie mógł pozbyć się tego pierwotnego lęku. Czy będzie dobrym ojcem? Czy będzie w stanie zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo?

Teraz, z perspektywy czasu, znał już odpowiedzi na te pytania. Spieprzył. Nie potrafił uratować Lily, nie potrafił uratować Harry'ego. I jaki był z niego ojciec, skoro zniknął z życia swojego dziecka na tyle lat? Jak mógł nazywać się tatą, skoro nie wiedział dosłownie nic o swoim chłopcu? Wiedział jednak, że nie może zaglądać darowanemu koniu w zęby. Miał teraz drugą szansę i miał zamiar ją wykorzystać. Przebrnie przez śniadanie, lekcję z pierwszym rokiem, trzecim rokiem i w końcu będzie mógł poznać Harry'ego osobiście, kiedy przyjdzie czas na poprowadzenie lekcji dla piątego roku.

Skończył zakładać szatę i akurat poprawiał przy lustrze włosy (które, dzięki specjalnemu zaklęciu, po raz pierwszy były zdatne do okiełznania), kiedy zaskoczyło go pukanie do drzwi.

— Pani profesor? — zapytał, nie kryjąc zaskoczenia na widok McGonagall.

— Och, błagam cię — parsknęła kobieta. — Od lat nie jesteś moim uczniem. I Merlin świadkiem, że i tak nigdy nie martwiłeś się formami grzecznościowymi. Jeśli dobrze pamiętam, to swego czasu otrzymałam list zaadresowany do Minnie McGonagall? — powiedziała, unosząc brew z rozbawieniem na widok jego zakłopotania. — Wpuścisz mnie czy wolisz raczej rozmawiać w progu?

Przepuścił kobietę w drzwiach i zamknął je za nią. Nagle poczuł się, jakby znów miał piętnaście lat i szykował się na wykład za dolanie eliksiru farbującego do soku Ślizgonów. Poruszył się niespokojnie i w ostatniej chwili powstrzymał się od poczochrania dłonią włosów. Musiał pamiętać, że teraz były one schludnie ułożone i ciągłe przeczesywanie ich może nie być dobrym pomysłem.

— Umm, w czym mogę pomóc w takim razie? — zapytał czując się jak idiota.

— Oto twój plan nauczania — powiedziała rzeczowo, podając mu spory plik zapisanych stron pergaminu. — Trzymaj się go i powinieneś dać sobie radę z dzieciakami. Eliksiry nie były twoją najmocniejszą stroną, jeśli pamięć mnie nie myli, ale zawsze byłeś bystrym chłopakiem. Wierzę, że nauczanie nie sprawi ci dużego problemu.

McGonagall zawsze była jego ulubioną nauczycielką i nie było tajemnicą, że kobieta również ma do niego słabość, jednak jednocześnie nikt nie był w stanie tak onieśmielić drugiej osoby jak ona. To prawda, że minęło czternaście lat, jednak, w przeciwieństwie do Remusa i Syriusza, Minerwa nie zmieniła się tak drastycznie. Miała trochę więcej zmarszczek i na pewno więcej siwych włosów, jednak wciąż biła od niej ta charakterystyczna aura silnej osobowości.

Kobieta nie pozwalała sobie zbyt często na opuszczenie srogiej maski – w szkole pełnej nieznośnych dzieciaków pewnie było to sprytnym posunięciem – jednak James był już wcześniej świadkiem ukazania się jej cieplejszej strony. Jeśli się nie mylił, to widział nawet jak ociera łzy na weselu jego i Lily. Nie spodziewał się jednak zupełnie nagłego silnego uścisku, którym obdarzyło go kobieta.

— Och — wybąkał, nieśmiało oddając uścisk.

— Dobrze jest mieć cię z powrotem, James — powiedziała, odsuwając się i powoli chowając się na nowo za swoją maską. — Do zobaczenia na śniadaniu. I powodzenia w nowej pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro