Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Wiem, że zajęło to sporo czasu, więc dziękuję wszystkim za cierpliwość. Jestem teraz niestety w klasie maturalnej i mam bardzo mało czasu wolnego. Z tego powodu nie mogę powiedzieć, kiedy napiszę kolejny rozdział, ale obiecuję, że opowiadanie zostanie skończone :)

* * *

Rozdział 13

Nikt nie mógł zaprzeczyć stwierdzeniu, że Syriusz Black był wyjątkowo impulsywną osobą. Zawsze najpierw robił, a dopiero później myślał, przez co wielokrotnie wpadał w duże kłopoty. Gdyby Harry był jego synem, to z pewnością ludzie mówiliby, że odziedziczył tę cechę po nim. Młody też o wiele zbyt często pozwalał, by silne emocje wzięły nad nim górę – w ciągu ostatnich tygodni spędzonych w siedzibie głównej Zakonu nasłuchał się wielu opowieści Minervy McGonagall, która nie wiedziała, czy powinna być dumna ze swojego gryfona, czy może jednak zacząć rozważać wcześniejszą emeryturę, zanim chłopiec przyprawi ją o siwe włosy.

Jednak wbrew powszechnej opinii, zarówno Harry jak i Syriusz posiadali odrobinę zdrowego rozsądku, którego byli w stanie użyć, kiedy tylko gwałtowne emocje zaczęły opadać. Takim właśnie sposobem Syriusz skończył siedząc nad jeziorem, które znajdowało się w obszarze barier ochronnych posiadłości Potterów, choć wszystko w nim krzyczało, by biegł; uciekał jak najdalej się da i nie zatrzymywał się, póki nie zostawi całego tego bałaganu za sobą: wojny, szalonych czarnoksiężników, straumatyzowanych synów chrzestnych, przyjaciół wracających zza grobu, własnych zatruwających życie wspomnień – wszystkiego. Było w tym pragnieniu coś zwierzęcego i Syriusz zastanawiał się, czy aby nie przebywał ostatnio zbyt często w swojej psiej formie.

Kolejnym stwierdzeniem, któremu nikt nie mógł zaprzeczyć było jednak to, że Syriusz Black zdecydowanie nie był tchórzem. Wiedział to każdy, kto znał jego historię. Naraził własną duszę, żeby wrócić do kraju i być blisko syna chrzestnego. Jeśli nie dla Dumbledore'a, Remusa czy tego człowieka, który... który najwyraźniej był Jamesem, to zamierzał zostać choćby dla Harry'ego, gdyby ten naprawdę go potrzebował – do diabła z Albusem i jego rozkazami. Przez myśl przemknął mu pomysł udania się do Hogwartu, jednak w głębi duszy wiedział, że na razie nie może sobie na to pozwolić. Nie teraz, kiedy... kiedy wszystko się tak skomplikowało.

Chwycił leżący obok niego kamień i cisnął nim w wodę, przypominając sobie niewyraźnie, jak jak pan Potter uczył go puszczać kaczki nad tym samym jeziorem wiele lat temu. Uderzyło w niego, jak bardzo tęsknił za tym mężczyzną, który w pewnym momencie zastąpił mu ojca. Wspomnienia o nim były jednak niewyraźne, jako, że zaliczały się do tych naprawdę dobrych, a te jako pierwsze stracił w Azkabanie. Do tej pory zdarzało się, że Remus, podczas którejś z ich rozmów, wspominał o czymś, a Syriusz mógł tylko kiwać głową i udawać, że pamięta.

Wiedział jednak, że to miejsce wiąże się z niejednym dobrym wspomnieniem. Przez jakiś czas znalazł tu prawdziwy dom, pośród rodziny Jamesa. Przez te wszystkie lata ludzie zawsze postrzegali go przez pryzmat tego, jakie nazwisko nosi – ostatecznie zrobił to nawet Remus i Dumbledore. Ale nie Potterowie. Nigdy nie Potterowie. Syriusz dobrze wiedział, że gdyby rodzice Jamesa przeżyli wojnę, nie uwierzyliby z taką łatwością w jego winę; nie pozwoliliby mu gnić w tym strasznym miejscu, tak samo jak nie pozwoliliby na to James i Lily.

Syriusz westchnął na myśl o przyjacielu, z trudem powstrzymując się od poderwania do biegu. Ucieczka nie była w tym momencie odpowiedzią, choć zdawało się, że w ciągu ostatnich lat nie robi nic innego; uciekł z Azkabanu, uciekł dementorom w Hogwarcie, uciekł z domu rodzinnego. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jest tym tak zmęczony. Oczywiście, to życie było dużo lepsze od życia w Azkabanie, ale czy naprawdę wymagał tak wiele? Chciał tylko, by jego imię zostało oczyszczone, to wszystko. Mógłby wtedy dać Harry'emu prawdziwy dom i...

— Mój tata bardzo lubił to miejsce.

Z rozmyślań wyrwał go spokojny głos mężczyzny, przed którym kilka godzin wcześniej uciekł, nie mogąc się zmierzyć z konsekwencjami tego, czego się dowiedział. James żył. Nie mógł dłużej odpychać od siebie tej myśli. Nikt nie był w stanie podszyć się pod czyjąś postać animagiczną, nawet Voldemort. Syriusz nie był jednak pewien, jak ma sobie poradzić z tą nagłą rewelacją. Przez cały czas, odkąd znalazł tego człowieka na cmentarzu, wmawiał sobie, że wszystko to jest mistyfikacją i chyba tylko to powstrzymywało go przed załamaniem. Bo martwi ludzie nie wracali do życia – to po prostu się nie działo i Syriusz wiedział o tym lepiej niż większość ludzi. Uwierzenie w powrót Jamesa – choć tak kuszące – nieuchronnie by go zniszczyło, gdyby okazało się kłamstwem, któremu on postanowił zawierzyć. Zdawało się jednak, że nie mógł dłużej odrzucać od siebie tego, co się stało.

Uniósł wzrok i spojrzał na Jamesa, który wyglądał dokładnie tak samo, jak wyglądał czternaście lat temu. Na Syriuszu czas odcisnął ogromne piętno, ale jego najlepszy przyjaciel nie postarzał się nawet o dzień – wciąż miał dwadzieścia jeden lat, tak jak tamtej halloweenowej nocy. Tylko cienie pod oczami i przygarbione ramiona świadczyły o tym, że stracił tamto idealne życie u boku żony i syna, z trójką najlepszych przyjaciół, jakich – jak wtedy sądził – mógł sobie wymarzyć.

— Ale z drugiej strony nie powinno mnie dziwić, że cię tu znalazłem — rzucił, kiedy zdał sobie sprawę, że Syriusz nie pomoże mu w utrzymaniu konwersacji. — Wasza dwójka zawsze dobrze się dogadywała. Czasami nawet musiałem się zastanawiać, kto jest jego synem i czy nie ma mi przypadkiem czegoś do powiedzenia.

To była słaba próba żartu, ale w niezręcznej ciszy, jaka między nimi panowała, Syriusz naprawdę ją docenił. Nie miał pojęcia, co powiedzieć i czy w ogóle ma coś do powiedzenia. Na Merlina, miał w głowie taki straszny syf. Lily uważała, że ma problem z mówieniem o tym, co się dzieje w jego wnętrzu. Zawsze dusił wszystko w sobie i zazwyczaj wychodziło mu to na dobre, dopóki nie działo się coś, co przepełniało czarę i doprowadzało do wybuchu.

Evans była świadkiem jednego z nich, kiedy po śmierci Gideona i Fabiana Prewettów coś w nim pękło. Odwiedziła go tametgo dnia, żeby upewnić się, że nic mu nie jest po ataku Śmierciożerców, w którym zginęli bracia, a w którym on też walczył. Wpadł wtedy w jakiś straszny szał; krzyczał, rzucał przedmiotami o ścianę, a meble drżały od fali czystej magii, która z niego wypływała. Lily przez cały ten czas stała z boku niewzruszona, jakby oglądała takie sceny na co dzień, a kiedy wreszcie skończył, po prostu go do siebie przytuliła. Nie była pierwszą osobą, która powiedziała mu, że musi mówić o tym, co czuje, ale była pierwszą, z którą faktycznie zaczął to robić. Merlinie, tak strasznie tęsknił za Lily Evans.

James opadł obok niego na mokrą trawę i również chwycił z ziemi kamień. Przez chwilę tylko go podrzucał, po czym w końcu wrzucił go do wody, lecz było w tym dużo mniej agresji niż w rzucie Syriusza. Potter wydawał się po prostu smutny i jakby zagubiony, mimo tej pewnej siebie postawy, z której był dobrze znany.

— Wiesz, że nie jestem w tym dobry — mruknął w końcu Black, chwytając kolejny kamień.

James uśmiechnął się krzywo.

— Cóż, przynajmniej udało nam się uzgodnić, że żyję i że nie jestem oszustem ani żadnym zombie. Przynajmniej tak mi się wydaje — dorzucił żartobliwie.

Syriusz zmarszczył brwi, ignorując ostatnią uwagę.

— Dlaczego teraz? — zapytał. — Jeśli ten głupi świat zdecydował się zrobić coś dobrego, to dlaczego zajęło mu to czternaście lat?

Usłyszał jak James wzdycha.

— Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie, Łapo. Ani na to, ani prawdopodobnie na żadne inne, na które potrzebujesz odpowiedzi. Jestem tak samo zdezorientowany jak wy wszyscy. — Przejechał dłonią po włosach i Syriusz prawie się rozpłakał na ten znajomy gest. — W jednej chwili byłem w Dolinie Godryka, próbując powstrzymać Voldemorta przed zabiciem mojej rodziny, a w drugiej... — Przymknął na moment oczy i odetchnął głęboko. — A w drugiej obudziłem się w trumnie. A potem nagle dowiaduję się, że moja żona nie żyje, roczny syn ma tak naprawdę piętnaście lat i wychował się z ludźmi, których nigdy nie powinien nawet poznać, a najlepszy przyjaciel... — urwał, jakby nawet powiedzenie tego głośno było zbyt bolesne.

— A najlepszy przyjaciel spędził dwanaście lat w Azkabanie i stał się wrakiem człowieka — dokończył gorzko Syriusz, wbijając wzrok w jezioro, by nie musieć widzieć współczujących oczu Jamesa.

— Syriuszu, przysięgam, że ani ja, ani Lily nigdy byśmy w ciebie nie zwątpili, wiesz o tym, prawda? Do diabła, jest mi tak strasznie przykro. Ale ten plan wydawał się wtedy taki genialny i nigdy bym nie pomyślał, że ktokolwiek... że Dumbledore... na Merlina, że Remus...!

Głos Jamesa się załamał i Syriusz z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel jest na granicy łez, a on, ze wszystkich ludzi na całej planecie, jest najgorszą osobą, przy której mogło się to stać. Jeśli przed Azkabanem nie był dobry w sprawie uczuć, to po dwunastu latach izolacji w tym piekle prawdopodobnie powinno mu się zakazać kontaktu z wszelkimi żywymi stworzeniami.

— Ja po prostu... nie wiem, co mam robić. Nie wiem, co zrobić, żeby jakoś to wszystko naprawić — dokończył Potter zbolałym tonem.

Syriusz milczał przez dłuższą chwilę, wciąż uparcie wpatrując się w gładką taflę jeziora.

— No to witaj w klubie, Jim — powiedział w końcu.

* * *

Harry podświadomie wiedział, że nie może unikać rozmowy z przyjaciółmi w nieskończoność – widział spojrzenia, jakie posyła mu zarówno Hermiona jak i Ron. Rozmowa była z pewnością nieunikniona, jednak jak na razie całkiem dobrze szło mu zbywanie przyjaciół. Nie było to takie trudne, biorąc pod uwagę, że był to ich rok SUMów i nauczyciele już od pierwszego dnia zaczęli zasypywać ich pracami domowymi. W wieży Gryffindoru nie tak łatwo było też o prywatność, której wymagałaby ich rozmowa. Jego szczęście trwało więc aż do soboty, kiedy w drodze na śniadanie Hermiona najwyraźniej stwierdziła, że ma już dość napiętej atmosfery i wciągnęła Harry'ego i Rona do jednej z pustych klas.

— W porządku, musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo i Harry prawie się wzdrygnął, słysząc tę znienawidzoną formułkę.

— Nie sądzę, żebyśmy mieli o czym — odparł chłodno.

— Och, daj spokój, stary — wtrącił się Ron. — Jesteś na nas zły i masz do tego pełne prawo.

— Skąd takie wrażenie — zapytał ironicznie.

W rzeczy samej, wciąż był zły na swoich przyjaciół, a sposób w jaki zaczęła traktować go cała szkoła z pewnością nie poprawił mu humoru. Nie miał zamiaru tak po prostu zapomnieć o całej sprawie. Ignorowali go przez całe lato, a teraz sądzili, że tak po prostu wrócą do szkoły i wszystko będzie po staremu? Jacy przyjaciele robili coś podobnego?

— Chcieliśmy do ciebie napisać, Harry — zapewniła go żarliwie Hermiona. — Przysięgam, że oboje strasznie się o ciebie martwiliśmy. Nie wspominając już o Syriuszu, który wychodził z siebie.

— To prawda — potwierdził Ron. — Był absolutnie wściekły na Dumbledore'a. Cały czas próbował go przekonać, żebyś mógł przyjechać, ale dyrektor się uparł.

Wbrew sobie poczuł w piersi delikatną iskrę ciepła na słowa przyjaciół. Więc Syriusz jednak nadal go chciał – mimo wszystkich kłopotów, jakie Harry ściągnął na niego i cały świat czarodziejów.

— Och, rozumiem — powiedział ironicznie mimo to. — Rozkazy Dumbledore'a są święte, prawda?

— On próbuje cię chronić, Harry — powiedziała łagodnie Hermiona. — Wiem, że jego metoda nie była najlepsza...

— Najlepsza?! — przerwał jej ze złością. — Przez całe lato trzymał mnie w zamknięciu! Z Dursleyami ze wszystkich ludzi! Po tym wszystkim, co stało się w czerwcu, po prostu się mnie pozbył, jakby to nie mnie przywiązali do nagrobka na tamtym cmentarzu!

— Harry... — spróbowała mu przerwać, ale nagle był zbyt zły, żeby słuchać jej głupich tłumaczeń.

— A wy? Pamiętaliście w ogóle o swoim przyjacielu?! — warknął. — No wiecie, tym który prawie zginął!

— Pamiętaliśmy, oczywiście, że...

— To dlaczego, do diabła, postanowiliście mnie ignorować?! — ryknął. — Dwa miesiące! W tym czasie Voldemort mógłby was równie dobrze zamordować, a ja nic bym o tym nie wiedział, o ile Prorok Codzienny nie postanowiłby o tym napisać! Macie w ogóle pojęcie, jak to było?! Całe lato spędzone z ludźmi, którzy nawet by nie zauważyli, gdybym nie wrócił z tamtego cmentarza!

— Harry, proszę cię! — zawołała Hermiona.

— Nie! Chciałaś rozmawiać, to proszę bardzo! Porozmawiajmy! Porozmawiajmy o tym, jak dwójka moich najlepszych przyjaciół przez całe lato udawała, że nie istnieję! Porozmawiajmy o tym, jak mój własny ojciec chrzestny zdobył się na napisanie jednego listu, w którym kazał mi przestać pisać!

— Jest nam strasznie przykro — zapewniła go dziewczyna. — Ale to nie była nasza decyzja. Profesor Dumbledore powiedział, że informowanie cię o tym, co się dzieje w listach jest zbyt niebezpieczne. A my nie chcieliśmy cię narażać. Szczególnie nie po tym, co stało się w czerwcu. Jesteś naszym przyjacielem, Harry, wiesz, że zależy nam na tobie!

— Och tak? — zapytał śmiertelnie spokojnym tonem. — Więc dlaczego przez ostatni tydzień, kiedy tylko rozmowa schodziła na wakacje, od razu zmienialiście temat?

Hermiona zarumieniła się i odwróciła wzrok, najwyraźniej nie mając na to odpowiedzi.

— Jeśli tak wam na mnie zależy, to proszę bardzo, jesteśmy w szkole, nikt nie przechwyci tu poczty! Możecie mi powiedzieć, gdzie spędziliście lato!

Przeniósł wzrok na Rona, ale i on skierował spojrzenie w drugą stronę. Harry wiedział, że trafił w sedno.

— Dumbledore zabronił nam o tym rozmawiać — powiedziała cicho Hermiona, jakby bojąc się jego reakcji.

— Tak myślałem — powiedział gorzko i odwrócił się w kierunku drzwi.

— Harry, zaczekaj! — zawołał za nim Ron.

Przez chwilę kusiło go, by zignorować przyjaciela i po prostu opuścić pomieszczenie, lecz zatrzymał się w ostatniej chwili. Odwrócił się i uniósł brew.

— Chrzanić Dumbledore'a, powiemy ci wszystko, co wiemy.

Harry spojrzał na Hermionę, która, z oczami pełnymi łez pokiwała gorączkowo głową. Wiedział, że powinien mieć wyrzuty sumienia – argumenty przyjaciół były całkiem logiczne, to nie była ich wina, że najwyraźniej dyrektor mu nie ufał – a jednak zamiast wstydu, poczuł dziwną satysfakcję na widok ich smutku.

— I to wszystko, co wiecie? — zapytał dziesięć minut później, kiedy Ron skończył opowiadać o ich lecie. — Spędziliście całe wakacje w siedzibie tego Zakonu i nie macie bladego pojęcia, co planuje Voldemort?

— Dumbledore zabronił nam udziału w spotkaniach — wyjaśniła Hermiona. — Nie jesteśmy pełnoletni, więc nie wolno nam dołączyć do Zakonu. — Zawahała się na moment, ale ostatecznie chyba postanowiła, że szczerość jest w tym momencie najlepszym pomysłem, jeśli nie chce stracić przyjaciela. — Ale wydaje nam się, że dzieje się coś dużego. W połowie wakacji w siedzibie zrobiło się straszne zamieszanie.

— To prawda — poparł ją Ron. — Ludzie wbiegali i wybiegali, wszyscy wydawali się bardzo zdenerwowani. Na początku myśleliśmy, że może coś ci się stało, ale Syriusz powiedział, że nie ma to z tobą żadnego związku, więc odpuściliśmy. Wzmocnili zabezpieczenia podczas zebrań i nie mieliśmy szansy niczego podsłuchać.

— Ale to musiało być coś wielkiego — dodała dziewczyna. — Nigdy wcześniej nie widziałam takiego profesora Lupina. Syriusz zawsze był... no wiesz, emocjonalny, ale Lupin nigdy mu w tym nie wtórował.

Harry zmarszczył brwi.

— Myślicie, że Voldemort w końcu zaatakował? — zapytał.

Hermiona pokręciła powoli głową.

— Nie wydaje mi się — odparła. — To był inny rodzaj zdenerwowania. Gdyby zaatakował, ludzie byliby smutni, źli. A oni byli... sama nie wiem, miałam wrażenie, że są podekscytowani.

— Może udało im się znaleźć coś na Sami Wiecie Kogo? — zasugerował Ron. — No wiecie, jakieś zaklęcie, które na dobre go wykończy czy coś.

— Być może — zgodziła się Hermiona, ale nie wyglądała na szczególnie przekonaną tą hipotezą. — Podejrzewam, że i tak by nam o tym nie powiedzieli.

Przez krótki moment Harry poczuł w piersi ogromną wściekłość zmieszaną z frustracją, jednak, jak to ostatnio często się zdarzało, po chwili uczucie to wyparowało, jakby nigdy go nie było, pozostawiając po sobie tylko znużenie. Jak mógł winić dyrektora o to, że mu nie ufa, skoro to Harry był bezpośrednią przyczyną powrotu Voldemorta? Gdyby nie on, mężczyzna nie byłby teraz oczerniany przez gazety, a ludzie nie uważaliby go za wariata. No i oczywiście nie spadłby na niego ciężar ochrony chłopca, który jest numerem jeden na czarnej liście mordercy. Sam był sobie winien, że ludzie mu już nie ufali.

— Chodźmy na śniadanie — powiedział w końcu z rezygnacją, ku zaskoczeniu przyjaciół. Jakoś nie miał już siły być dłużej na nich zły.

— Wszystko w porządku, Harry? — zapytała niepewnie Hermiona.

Wzruszył ramionami.

— Nic mi nie będzie.

Ale jakoś nie był tego taki pewien.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro