Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9


Rebeca

Odkładając myśli o Jefferym, postanowiłam pomóc swojej watasze. Widząc, że mój ojciec walczy sam z piątką wilkołaków, biegnę w jego stronę. Rzucam się na jednego z nich odpychając go. Warczy na mnie zły, a jego szaleńczy wzrok skanuje moją wilczycę.

Ruszam w jego stronę próbując zaatakować. Odskakuje w bok, omijając mnie. Aż takim jest tchórzem że samicy się boi? Próbuję jeszcze raz z nim walczyć, ale ucieka ode mnie z powrotem przyłączając się do ataku na alfę. Dziwne.

Rozglądam się dookoła, obserwując, jak wilki walczą ze sobą. Nikt z wrogów nie próbuje na mnie nawet spojrzeć.

Próbuję atakować jeszcze kilku. Za każdym razem uciekają ode mnie, jakbym ich parzyła. O co tu do cholery chodzi?

Nagle słyszę warknięcie i stukot łap. Obracam się w stronę hałasu.

Jeszcze tego tu brakowało. Mój najstarszy brat Kiley biegnie w postaci czarnego wilka z jedną rudą łapą oczywiście robiąc wielkie show z swojego przybycia. Dumnie przeskakuje nad zbuntowanymi chwaląc się swoją wielkością oraz siłą. Dołącza do taty szybko odpędzając od niego dwóch wrogów.

Nagle wszystkie wilki stają nasłuchując, a chwile potem uciekając z pola bitwy. Patrzę zdziwiona na Fabiena, który zaczyna je gonić.

Nie dobiega zbyt daleko gdy jego łapa grzęźnie w pułapce na niedźwiedzie. Ryczy z bólu przemieniając się. Zaczynam do niego biec, ale mój brat był pierwszy. Uwalnia nogę ojca podając mu bokserki. Sam też zakłada spodnie.

Ja się nie przemieniam. Skomlę tylko widząc tatę próbującego nie okazywać jak bardzo go boli. Pułapka jest zrobiona ze srebra, co dodatkowo przysparza mu bólu, ale gdy mnie widzi, jego oczy ciemnieją.

- Co ty tu do cholery robisz?!- krzyczy przyciągając uwagę wszystkich. Kulę się lekko od jego tonu głosu.

~ Chciałam powalczyć- odpowiadam niepewnie w jego myślach.

- Porozmawiamy sobie w domu!- warkną groźnie.

Świetnie, to już będzie druga rozmowa dzisiaj. Po prostu cudownie.

Robiąc krok tata chwieje się i upadł by, gdyby nie pomoc brata. Na jego czole pojawiają się kropelki potu.

- Rick zbadaj teren polany, czy nie ma więcej pułapek. Reszta może wrócić do swoich zajęć- rozkazuje watashe i jak gdyby nigdy nic strzepuje pomocną dłoń mojego brata ruszając przed siebie co chwilę potykają się.

Ech, faceci i ich wielkie ego.

Skoro już o nich pomyślałam, to muszę zapamiętać, by ubić dupkowi tą umięśnioną dupę.

Ruszam za tatą razem z bratem. Gdy dochodzimy do domu Fabien już ledwo co trzyma się na nogach. Ale za każdym razem gdy próbowaliśmy mu pomóc on nas odpychał.

Po wejściu do mieszkania kładzie się od razu na kanapę. Ja biegnę szybko do pokoju, gdzie przemieniam się i ubrana wracam na dół.

Przy tacie jest już mama. Jej jedynej daje się opatrzyć. Po skończeniu wiązania bandażu na jego nodze, spogląda na mnie złym wzrokiem.

Nie mija sekunda, a idiota chwyta ją za talię i pociąga do siebie mocno całując.

Nie ma to jak patrzeć na śliniących się rodziców. Ja rozumiem, że są mega napaleni na siebie, no ale bez przesady. Mogli by nam tego oszczędzić. Tym bardziej że do pokoju przyszła jeszcze czwórka moich braci.

- Tata piepsyc mama- mówi Setch unosząc małe rączki do góry. Odchrząkuję i od tyły biorę go na ręce. Zaczyna piszczeć wyrywając się, ale mocniej go przytrzymuję uspokajając.

- Nie ładnie tak mówić młody- pouczam go odchodząc od nadal całujących się rodziców. O tatę nie muszę się już martwić. Jest wilkołakiem, szybko się zregeneruje, a w dodatku ma świetną opiekę.

Idę z bratem do mojego pokoju i układam się z nim na łóżku. Postanawiam zadzwonić do Jeffa. Muszę go przetrzepać za zranienie mi ojca. Już mnie ten dupek popamięta.

Jeffery(dupek)

Siedzę w domu głównym w swoim gabinecie czytając papiery, które zwinąłem z domu mojej małpki. Co chwilę napinam mięśnie czując się oszukanym.

Fabien Iromage jest moim największym wrogiem, którego już od małego pragnę zabić. Pozbawił mnie ojca, oraz władzy.

Co prawda nie miałem super taty, ale to cholera była jednak rodzina, a po jego śmierci moja matka również ruszyła za nim pod ziemię wąchać kwiatki od spodu.

I tak oto rodzic mojej ukochanej przeznaczonej zabrał mi wszystko.

Z moich myśli wyrywa mnie dzwonek telefonu. Gdyby nie to, że pojawia się na nim imię Rebeci, rzuciłbym nim o ścianę, a tak naciskam grzecznie zieloną słuchawkę na urządzeniu przykładając do ucha.

- Hej małpko- mówię zmysłowo. Wszystkie złe emocje ze mnie uciekają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Och Jeffy, mam na ciebie ochotę.

Wilk we mnie warkną niecierpliwie na jej słodki, uwodzicielski głosik.

~ No rusz tą zasraną dupę i biegnij do niej! Chcę poczuć jej zapach!- krzyczy mi w myślach.

~ Zamknij się futrzaku. Ty tu nie masz nic do gadania. Ona jest moja!- co prawda on jest częścią mnie, ale i tak jestem zazdrosny.

- Brzmi kusząco małpeczko.

- Spotkajmy się nad jeziorem. Chcę cię zobaczyć. Maja wilczyca szaleje bez ciebie.

- Już się zbieram skarbie. Zaraz tam będę- rozłączam się, zauważając, że już wcześniej też do mnie dzwoniła. Wstaję z krzesła, szybko ubieram bluzkę, ale po krótkim namyśle z powrotem ją ściągam.

Po dziesięciu minutach docieram na umówione miejsce, gdzie już czeka na mnie Rebeca.

- Hej małpko- podchodzę do niej od tyłu przytulając i dając buziaka w policzek.

- Nareszcie. Co tak długo?- odwraca do się do mnie. Przejeżdza swoim długim, różowym paznokciem po mojej klatce, skanując wzrokiem moje tatuaże.

- Jak to długo? Przybiegłem tu najszybciej jak się dało- śmieję się lekko.

- Skąd masz te blizny?- pyta gładząc je dłonią.

- Ojciec mnie katował.

- Ale przecież on nie żyje. Tata mówił, że zabił waszą alfę.

- To prawda. One są bardzo stare- mruczę schylając się by sięgnąć jej usta swoimi. Oddaje natychmiast pocałunek, zakładając mi ręce na szyję i przyciągając bliżej. Jęczę czując, jak się o mnie ociera. Mimowolnie wysuwają mi się kły. Nagle czuję jak unosi kolano, kopiąc mnie w kroczę. Syczę z bólu oddalając się od niej.

- Cholera, Rebeca, to ci się może jeszcze przydać- mówię chwytając się za klejnoty.

- Wiem. Ale mój tata też. A to jest kara za zranienie członka mojej rodziny. I co w ogóle miała znaczyć ta bezsensowna walka co? Dlaczego nie walczyłeś z swoimi? Jesteś aż takim tchórzem?- pyta wściekła. Jaka ona słodka.

- Małpko, te wilkołaki nie należą do mnie. Trzymają się tylko ze mną po to, by nie oszaleć bez alfy, ale nic nas nie łączy. Czasami zdarza się, że mi pomogą, ale tylko wtedy, gdy dam im za to nagrodę lub je nastraszę. A nie walczyłem ponieważ robiłem coś ważniejszego.

- Niby co?- spytała zakładając ręce na biodrach.

- Zdobyłem podpis Fabiena.

- Po co?

- By wypisać cię ze szkoły- uśmiecham się.

- Co! Ty dupku! Dlaczego?

- Nie mam zamiaru patrzeć, jak samce się na twój widok ślinią. W czasie gdy twoi rodzice będą myśleli, że jesteś w szkole będziesz ze mną.

- A co z moim bratem i resztą wilkołaków, które też tam chodzą. Ale ty jesteś głupi. Przecież oni się tego domyślą.

- Załatwię to. Przekonam ich.

- Jak kogoś skrzywdzisz, wyrwę ci jaja.

- Coś ty się ich tak uczepiła?

- Powiedzmy, że je lubię- mruczy cicho.

- I dlatego się na nich wyżywasz?

- Miłość rodzi się z nienawiści.

- Nie zawsze.

- Zwykle.

- Moi rodzice tylko się kochali.

- Pewnie przez przeznaczenie.

- Nie. Jeszcze kiedy byli dziećmi się przyjaźnili, a wiesz, że niektórzy przeznaczeni dowiadują się o więzi dopiero po ukończeniu osiemnastu lat.

- Tia. Jak chcesz ich przekonać?

- Mam swoje sposoby- biorę ją na ręce idąc do jeziora- Co byś powiedziała na kąpiel?- pytam szczerząc się.

- Nawet się nie waż!- krzyczy próbując się wyrwać, ale za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro