Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uke i seme - fetyszyzacja kobiecości

(© http://s-u-w-i.deviantart.com/art/waiting-for-full-moon-251700220)

Serwus!Dzisiejsza nocia to znowu efekt inspiracji, tym razem całkowicie zaczerpniętej z tekstu, a nie bazującej na ładnych fanartach, jak było wcześniej. Za tę inspirację muszę podziękować Świniareczce Magdzie, która podesłała mi mnóstwo przykładów do różnych klisz, a pierwszym linkiem trafiła w dziesiątkę, łechcząc temat spoczywający gdzieś z tyłu mojej czaszki już od dłuższego czasu. Jak widać po tytule, dziś zajmiemy się bardziej ogólnym zjawiskiem, lecz tym razem dam odpocząć emo Harry'emu, który chwilowo przebywa u św. Munga po ostatniej scysji z diabolicznym Vernonem, niech chłopak jak najszybciej wraca do zdrowia, bo Severus czeka.Żyjemy w tak (nie?)fortunnej dobie internetu, że dosłownie żaden bloger (tak, piszę to z mentalną ręką na sercu, bo obie dłonie mam przyklejone do klawiatury) nie uchował się przed fenomenem slashu. Może niekoniecznie ten fenomen do niego trafił, ale zdaje sobie sprawę z jego istnienia gdzieś o, tam, po drugiej stronie internetu, a może opisane w dzisiejszym poście zjawisko jest powodem, dla którego podobnie jak ja obiecał sobie, że nieważne, jak zły obrót przybiorą sprawy, nigdy nie popełni tej zbrodni przeciwko swojemu zdrowiu psychicznemu i nie przeczyta slashu. Oczywiście nie jestem przypadkowym szczęśliwcem z drugiej strony internetu, oj nie, ja musiałam kolejny raz od założenia tego bloga złamać swoje przyrzeczenie i popełnić nieodwracalny błąd, czego częściowo żałuję. Chciałabym móc cofnąć się do tych pięknych dni, chciałabym nie uzależniać swojej wartości od liczby komentarzy na blogu, ale powiedzcie mi, moi drodzy – czego nie robi się dla łatki hejtera edukacyjnego? Na tak szlachetny i jedyny w swoim rodzaju tytuł trzeba sobie zapracować – może nie potem i krwią, ale na pewno łzami, wyczerpaniem psychicznym i cotygodniowymi spotkaniami z grupą wsparcia. Bo w gruncie rzeczy slash, jakkolwiek by na to nie spojrzeć, to zaledwie pięć liter, a tyle najrozmaitszych sposobów na zafundowanie czytelnikowi raka.


Dwa tygodnie temu wspomnieliśmy już o zaopatrzeniu bohatera w odpowiednią liczbę traumatycznych przeżyć, by ułatwić mu przejście z bycia ofiarą bestialskiego traktowania, a nawet przemocy seksualnej do bycia zabawką znienawidzonego seme. Dzisiaj zatem porozmawiamy o schemacie, którego wyplenienie ze slashu uważam za niemożliwe do czasu, aż takie ignoranckie przekonania (jak fakt, że w męsko-męskim związku któryś z zainteresowanych musi zająć „miejsce" kobiety) znikną nie tylko z grona autorów slashu, ale i ogółu społeczności.
Najpierw spójrzmy na sposób, w jaki nasi bohaterowie są w większości przypadków opisywani. Seme? Dość klasycznie, jeżeli patrzymy na niego przez pryzmat nie tylko tekstów z gejowskimi związkami, ale i takimi heteroseksualnymi – bo nieważne, czy czytamy slash, czy nie, główny love interest zawsze jest tym dominującym, przecież w takim przypadkowym fanfiku zniewieściały Draco nigdy nie pada ofiarą uroku Hermiony, która czerpie niewymowną przyjemność z bawienia się jego uczuciami. Nie, to Hermiona drży pod jego dotykiem, to Hermionie miękną kolana na sam zapach uwielbianego przez wszystkich miniaturowego donżuana, to Hermionie w piersi trzepocze serce, gdy manipulacyjne zagrywki Dracona zaczynają zmierzać w bardziej sprecyzowanym, wcale nie dwuznacznym kierunku. I tutaj jest nie tyle podobnie, co często identycznie – nasz seme po prostu musi być od swojego kochanka starszy (czytaj: bardziej doświadczony), wyższy, lepiej zbudowany, silniejszy i tak dalej (no wiecie, „prawdziwy mężczyzna"), a to wszystko nie na zwyczajnym poziomie, a przytłaczającym. Chciałabym nadmienić, że szczególnie przytłaczającym, jeżeli doliczy się do tego nie tylko fizyczną dominację nad wybrankiem, ale i taką psychiczną – absolutnie nie może złożyć się tak, że obaj partnerzy są w związku na równym poziomie. Wtedy nie byłoby przecież tych wszystkich wspaniałych wątków: chorobliwej zazdrości, wyuzdania jakże doświadczonego seme, który zwykle (nie zawsze, lecz dostatecznie często) wmusza się na ukochanego, pruderyjnego, niewinnego niczym dziecko uke oraz wszelkiej patologii, jaką można w slashu studiować.
Kiedy mówiłam o przytłaczającym fizycznym górowaniu nad partnerem, wcale nie miałam na myśli, że typowy seme to mięśniak żyjący na siłce, taki o rozmiarach kulturysty, który mógłby na raz zmiażdżyć wszystkie nasze dłonie swoim nadludzkim uściskiem. Nie, miałam na myśli coś zupełnie innego, mianowicie typowego uke – takiego, który nagminnie, z największą rozkoszą autorów, jest opisywany jako kruchy chuderlak o delikatnych rysach twarzy, malinowych ustach i sarnich oczach, a nawet wąskiej talii. Gdzie tam, żeby autorzy na tym poprzestali, po co komu umiar – uke często jest przez narratora określany jako posiadacz tak zastraszająco łagodnej, niemęskiej urody, że inni bohaterowie na porządku dziennym biorą go za dziewczynę, a koniec końców nasz uke musi pogodzić się z brutalną rzeczywistością, że dla autora jego biologiczna płeć nie gra żadnej roli, bo i tak ma jedną, jedyną rolę do spełnienia – być dziewczynką ze strategicznym przedłużeniem, niestety niczym więcej. I nie, nie napisałam tego przypadkowo: uke jest dziewczynką z tego względu, że ma skórę gładką jak u dziecka, wybucha salwami cienkiego chichotu, spogląda na seme dziecięco-niewinnym wzrokiem, często tupie nóżkami, bo inaczej nie potrafi wyrażać swojego niezadowolenia z bycia uprzedmiotowioną seks-zabawką, a traktowany jest... no właśnie, jak?


Ach, naprawdę wspaniale, nic tylko pozazdrościć – rozpływam się na samą myśl o tym, że jakiś świeżo poznany samiec alfa nagminnie naruszałby moją prywatną przestrzeń, co drugie zdanie jakże łaskawie obdarzałby mnie – łagodnie mówiąc! – komplementami nacechowanymi podtekstami seksualnymi, narzucałby mi się przy każdej okazji i nie dawał ani chwili wytchnienia, sugerując, że jestem zbyt niewinna dla własnego dobra, bez drgnienia powieki ignorowałby moje prośby o bycie pozostawioną w spokoju, zupełnie bezpodstawnie byłby chorobliwie zazdrosny i uważałby mnie za swoją własność... Mogłabym pociągnąć tę listę wspaniałości w nieskończoność, wierzcie mi, ale niestety nie mam zbyt dużo czasu, bo w międzyczasie próbuję uzyskać sądowy zakaz zbliżania się. Szkoda tylko, że wszystkim uke wykształciła się jakaś spłycona i zupełnie niecelowa odnoga syndromu sztokholmskiego, bo siedzieliby tu teraz ze mną, podpatrując, jak wypełniam odpowiednie papierki. No ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Dla niektórych po prostu nie ma ratunku, niektórym bohaterom – za sprawą łaskawych autorów – patologiczne zachowania przeżarły mózg do tego stopnia, że są w stanie być jedynie popychadłami, ofiarami nieustającej przemocy w związku, a właściwie nawet maskotkami socjopatycznych seme, potrzebnymi tylko do zaspokojenia popędu.
Wiem, że nie tylko ja w tym widzę skrajną patologię, ale wiem też, że wśród moich czytelników znajdują się autorzy zajmujący się pisaniem slashu, takiego slashu, w którym postaciami rządzi właśnie dynamika relacji uke oraz seme. Jedyni pewnie stwierdzą, że mam rację, drudzy powiedzą, że to fikcja literacka, że nie powinnam doszukiwać się w niej niczego głębszego i jak najbardziej rozumiem to tłumaczenie. Bo kiedy czytamy książkę z perspektywy mordercy, a wgląd w jego głowę uważamy za niezmiernie fascynujący i wciągający, przecież nie znaczy to, że gloryfikujemy jego czyny, że go popieramy. Owszem. Ale nigdzie nie ma w sieci miejsca, gdzie nie tylko za akceptowalne, ale i pożądane uważałoby się tworzenia bohatera-seryjnego-mordercy, gdzie autorzy rozpływaliby się nad jego techniką torturowania i zabijania, brakiem poszanowania dla ludzkiego życia, a jego zbrodnie na każdy kroku usprawiedliwiałoby się trudnym dzieciństwem, traumami czy czymkolwiek innym. Za to jest miejsce w sieci, gdzie fetyszyzacja kobiet oraz dzieci jest na porządku dziennym, gdzie zespół Otella jest, hihi, uroczym sposobem na pokazanie, że ten nasz seme jest tak – ojej! – zazdrosny o swoją własność, jest w sieci miejsce, gdzie patologia ma służyć za podstawę do kreowania romantycznej relacji między typem ofiary oraz typem dręczyciela, gdzie robi się wszystko, żeby to seme miał kontrolę nad bezwolnym uke. W sieci jest miejsce, gdzie z jakiegoś powodu podważanie tych schematów nie mieści się w repertuarze, tak samo zastanawianie się nad nimi, analiza tego, co też właściwie wypisuje się we własnym opowiadaniu. Jest miejsce, gdzie zupełnie bezrefleksyjnie tworzy się testy, w których połowa odpowiedzi daje raka z przerzutami, a jednak po tej mistycznej drugiej stronie internetu istnieje ktoś, kto napisał to wszystko tak, jakby cała wyzierająca zewsząd patologia była czymś najnormalniejszym pod słońcem. Bo właściwie czym różni się pisanie slashu z uke i seme od pisania o parze heteroseksualnej? Dla mnie naprawdę niczym, ale nie pogniewałabym się, gdyby ktoś zechciał wyłożyć mi to jak dziecku, naprawdę – może na coś patrzę pod nieodpowiednim kątem, staram się nigdy nie odmawiać sobie marginesu błędu, ale wiemy, jak z tym bywa, kiedy jest się wrogo nastawioną do świata marudą. Niemniej – nie rozumiem tego fenomenu, podobnie jak hipotetyczny bloger wspomniany we wstępie tego posta. Nie rozumiem właśnie dlatego, że nigdy nie widziałam rozrywki w czytaniu (czy tworzeniu) czegoś, co w dosłownie identycznej formie mogłabym znaleźć na tysiącu innych blogów – nieumiejętnie, wręcz niechlujnie poprowadzone tworzenie się relacji między emo Harrym oraz donżuanem Severusem, kiczowate scenki przepychanek słownych między udręczonym przez wujostwo Harrym i Draco, którzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle stali się przyjaciółmi (i mają stać kochankami), wszelkie droczenie się niepoprawnego Syriusza – złodzieja nie tylko niewieścich serc – z mazgajowatym, nieporadnym Remusem, który bardziej przejmuje się swoją burzliwą i odrobinę nieszczęśliwą miłością niż widmem zbliżającej się pełni. Jak zwykle okazuje się, że szybkie zapoznanie postaci na poziomie intymnym jest dla autorów priorytetem ważniejszym niż cokolwiek, a już szczególnie ważniejszym niż, a pff, jakaś głupia refleksja na temat niepokojących zachowań własnych bohaterów. Po co to komu, prawda? Prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro