Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przepis na miłość

( © http://upthehillart.deviantart.com/art/Ghost-614512390) 

Grüß Gott!


(Tak, przywitań zabrakło – nowy poziom desperacji ustalony na wstępie). Nadeszła niedziela, a wraz z nią spełniona obietnica kolejnego posta, chociaż nie jestem pewna, jak długo będę w stanie utrzymać tę rutynę – uprzedzam, że może przytrafić się tak, że oczekiwanie na nową nocię się troszkę wydłuży, ale koniec ze smutami oraz zapeszaniem. Czas zacząć cotygodniową tradycję, tym razem pochylając się nad najbardziej schematycznym schematem, jaki kiedykolwiek ukazał się nie tylko w fanfikach potterowskich, ale i w najróżniejszych internetowych tworach.


Mowa oczywiście o niczym innym, a właśnie o typowej niezdrowej relacji między głównymi bohaterami, rzecz jasna takiej zupełnie niezamierzonej. Autorzy słabych opowiadań przerażająco często są nieświadomi tego, jakie tak naprawdę związki kreują, tego, jakie wartości przekazują swoim tekstem, tego, jakie postacie stworzyli i jak bardzo to wszystko mija się z ich zamierzeniami oraz konceptem historii. Bo przecież na każdym zakątku internetu nie tylko da się natknąć na jakiś rodzaj niezdrowej, a nawet wręcz toksycznej relacji, od tego rodzaju opowiadań nie da się opędzić, nieważne, jak bardzo byśmy chcieli. Z każdej strony atakują nas mniej lub bardziej niepokojące zachowania, najczęściej ze strony bohaterów płci męskiej, zewsząd jesteśmy bombardowani eskalacją czynów schematycznego badboya w coś, co każdy bez żadnych oporów sklasyfikowałby jako przemoc w związku. Każdy oprócz głównej bohaterki, rzecz jasna. Ta nie tylko nie zauważa, że cokolwiek jest nie tak, w sytuacjach skrajnie nieakceptowalnych zachowuje się, jakby wszystko było najnormalniej pod słońcem, jakby to była jedyna prawidłowa norma i żadne odstępstwo od reguł. Co ciekawsze, nie tylko bohaterzy oraz autorzy cierpią na postępującą ślepotę rzeczy ewidentnych, zaskakująco często komentarze czytelników dają mi takiego raka z przerzutami, że nie wiem, dlaczego jeszcze nie jestem na chemioterapii. Dobrze, wiem – i tak nie ma ratunku. [*]


Bohaterki w takim opowiadaniu mogą być najróżniejsze, tutaj nie ograniczają ich żadne schematy ściśle związane z tekstami o toksycznych związkach, chociaż – mam wrażenie – najbardziej poczytne są te, w których ścierają się ze sobą dwa „silne" charaktery. W gruncie rzeczy osobowość zależy tutaj od rodzaju fabuły, bo jeżeli autorzy serwują nam opowieść o dziewczęciu z problemem, najczęściej wielkim (problemy natury psychicznej, misja ocalenia członka rodziny, trudność z odnalezieniem się w środowisku itd.), to taka postać nie może być prawdziwie silna, zorganizowana i waleczna, przecież wtedy jej ukochany nie miałby jak się wykazać, jak zaprezentować swojej Męskości przez wielkie M, jak udowodnić, że jest w stanie lepiej od innych kandydatów opiekować się swoją wybranką.


Natomiast jeżeli fabuła nie zakłada żadnych dłuższych wątków rzekomo głównych (romans zawsze na pierwszym planie), a już szczególnie wątków wymagających jakiegokolwiek głębszego przemyślenia, zwykle autorzy serwują nam właśnie takie „waleczne" bohaterki, często mutację przebojowej chłopczycy i garści cech kijowdupca, o których mieliśmy przyjemność mówić w zeszłym tygodniu. Jak można się spodziewać, chodzi tylko i wyłącznie o to, by między kochankami wywiązało się jak najwięcej starć, szarpanin, kłótni, a konflikt nieodłącznie towarzyszył im w każdej sekundzie, nawet wtedy, kiedy jedynie na siebie nawzajem patrzą.


Z kolei love interest naszej bohaterki nie może być byle jaki, oj nie. Nie ukrywajmy, że najczęściej tym uroczym brutalem zostaje Draco Malfoy, a samo to nazwisko niesie ze sobą odpowiednie fanfikowe skojarzenia – nie trzeba mieć na koncie wielu przeczytanych tekstów o pairingu Dramione, żeby doskonale wiedzieć, co mam teraz na myśli. Draco z najgorszego sortu tekstów jest wszędzie taki sam: samiec alfa do kwadratu, niepotrafiący utrzymać rąk przy sobie, ale i jakoś przed wkroczeniem w okres dojrzewania stracił umiejętność myślenia czymś innym niż jego przyjaciel w spodniach, ten, który podejmuje wszystkie decyzje w życiu Dracona i nie daje mu dojść do głosu, niczym jakaś druga osobowość przejmująca nad nim kontrolę.
Wydarzenia w takich fanfikach są tak schematyczne, że gdybyśmy mieli pić ognistą whiskey za każdym razem, gdy natkniemy się na coś, co można spotkać wszędzie, nie skończyłoby się na – tak uwielbianych przez autorów! – urwanych filmach, błędach natury łóżkowej czy mniej spektakularnym zarzyganiu dywanu. Z całą pewnością skończyłoby się na przynajmniej kilku zgonach z zatrucia alkoholowego, a jako że mam mocną głowę i byłabym prowodyrem tej popijawy, pewnie dla przykładu zgniłabym za kratkami, gdzie straciłabym rozum i zaczęłabym popełniać najbardziej zwyrodniałe ficzki, jakie możecie sobie tylko wyobrazić. (Wiem, niezmiernie nęcąca perspektywa). Ale przejdźmy do konkretów: w takich opowiadaniach wyrazem najprawdziwszego uczucia nigdy, przenigdy!, nie są wyznania miłości, pełne czułości i intymności sceny między kochankami, nic, co chociaż odrobinę kojarzy nam się z normalnym związkiem, a już na pewno nie magnetyzujące dialogi, które raz po raz udowodniłyby głębokie połączenie bohaterów. W tamtych sferach blogosfery synonimem najgorętszej miłości jest coś zupełnie innego, mianowicie mniejsze lub większe akty przemocy. Rzecz jasna wybranek naszego dziewczęcia nigdy jej nie uderzy (co oczywiście nie oznacza, że ona nie sprzeda mu kilku policzków, wiecie, uwielbiam podwójne standardy), ale już na przykład nie ma nic przeciwko szarpaniu nią, ściskaniu jej przedramienia czy przegubu tak mocno, że jego ukochanej wyrywa się „Puść mnie, to boli!", a już tym bardziej nie widzi niczego złego w zaciąganiu jej wbrew woli do ustronnych pomieszczeń, ewentualnie schowków na miotły, by tam albo się na nią wydrzeć za jakieś wielce nierozsądne zachowanie (tzw. taktyka zmierzchowa), albo spróbować się do niej dobrać. Wiem, że mam skłonność do hiperbolizacji i najczęściej to ona jest elementem komicznym w moich tekstach, jednak teraz wcale nie wyolbrzymiam dla podkreślenia swojego stanowiska czy dla wywołania lepszego efektu – niejednokrotnie spotkałam się z takimi scenami, gdzie ukochany po prostu traci zmysły, zabiera gdzieś bohaterkę (wcale nie rzadko też ją śledzi, a potem wdziera do pomieszczenia, w którym ona się wcześniej znajdowała czy nawet przed nim ukrywała), a tam dyszy i sapie jej w ucho, mimo protestów próbuje zdjąć z niej ubrania, jego dłoń wdziera się pod koszulkę czy spódnicę, a wolną ręką przyszpila jej nadgarstki do kamiennej ściany, tak by (pozornie) nie mogła nic zrobić, nie miała jak się bronić przed – nazywajmy rzeczy po imieniu – napastowaniem seksualnym. Nie ma na to żadnego innego określenia.


Fascynuje mnie, skąd się bierze ta cała moda na jak najbardziej patologiczny, toksyczny związek pod słońcem, niezmiernie ciekawi również to, dlaczego ta, hm, fantazja jest aż tak popularna, że można znaleźć ją wszędzie, bo przecież fanfiki potterowskie zdecydowanie nie posiadają na nią monopolu. Podejrzewam, że fajną musi wydawać się wizja bycia aż tak... atrakcyjną? seksowną? nieodpartą?, że facet nie może się powstrzymać, daje się ponieść pożądaniu czy coś, ale błagam: u m i a r. Da się opisać napięcie seksualne między bohaterami bez napastowania seksualnego, da się opisać pożądanie bez podpadania pod paragrafy i gloryfikacji, da się opisać burzliwy, nacechowany niecierpliwością związek bez robienia na siłę z jednej postaci bezbronnej ofiary, a z drugiej bezlitosnego napastnika opętanego niemożliwą do zniesienia chucią, bez wciskania im w gardło krzywdzących stereotypów płciowych, które muszą powielać. Jednak – jak jest z wszystkim, co ma trzymać poziom – trzeba włożyć w to multum pracy, trzeba zatrzymać się nad tym, co się pisze, przemyśleć to, przeanalizować pod paroma kątami więcej niż zwyczajowe „skoro mi się podoba, to znaczy, że to jest dobre", nie można sobie tak po prostu radośnie nawalać w klawiaturę, dając życie byle czemu, czego potem nawet nie spróbuje się ocenić spojrzeniem trzeźwego oka. Bo tak jakby w rzeczywistości niekoniecznie fajnie jest być uprzedmiotowionym, sprowadzonym do poziomu kawału mięsa nadającego się jedynie do okazyjnego – wybaczcie słownictwo! – przeruchania, nieszczególnie przyjemne okazuje się też byciem obiektem natrętnej, nieustannej „adoracji". Ale w sumie na zakończenie dzisiejszego posta pozostaje nam coś pozytywnego: na szczęście aż tak spora ilość autorów nigdy nie doświadczyła czegoś takiego na swojej skórze i, miejmy nadzieję, nigdy nie doświadczy. Szkoda tylko, że nie wszyscy są w stanie pojąć, że widoczne w tekście jak na dłoni gloryfikowanie takich zachowań pozostaje szkodliwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro