Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Problemy nastoletniej śmierciożerczyni

(© http://harmleikur.deviantart.com/art/Newspaper-380530345)


Hej, haj, helloł!


Niestety jak zwykle odnoszę wrażenie, że doba jest za krótka, żeby zrobić wszystko, co muszę, a tu jeszcze blog do prowadzenia... Nie chciałam na całe pół miesiąca pozostawiać was bez postu, więc postanowiłam napluć niesprawiedliwości losu w twarz, udało się – za co pewnie później zapłacę – i jestem. Trzeci raz od założenia Zbrodni rozpoczęłam post o Ronie, jednak znowu moje myśli popłynęły gdzieś indziej, nawet śliczniusie fanarty z rudzielcami nie dały rady mnie przekabacić, stety niestety. Za to mam dla Was zachmurzonego Severusa w króliczkowych kapciach, powinien zaspokoić głód, chociaż muszę zaznaczyć, że to gość nadzwyczajnie żylasty.


Jak już wywnioskowaliście z tytułu, dzisiaj omówimy jedną z najpopularniejszych twarzy fanfikowych Mary Sue – tę ociekającą mrokiem, głębią patetycznych przemyśleń oraz najwyższej jakości blogosferowym truizmem, tę, której z nosa wystaje jeden wielki Schemat (koniecznie przez wielkie S), tak bardzo jest nim przepełniona. Wszyscy doskonale wiecie, o kim mowa, wszyscy napotkaliście taką bohaterkę i – szczerze mówiąc – niekoniecznie musi przynależeć do śmierciożerców od kołyski, jednak kiedy dorzuci się do magicznego kociołka profesora Atomusa ten składnik, robi się naprawdę wybuchowo. Przed przystąpieniem do jakichkolwiek eksperymentów, osobiście wygłaszam najszczerszy apel pod adresem autorów: proszę, zanim popełnicie taką postać... zastanówcie się ze trzysta razy, czy aby przypadkiem odrobinkę nie przesadzacie. Czasem warto ograniczyć działanie weny twórczej, która nie zawsze jest najlepszym doradcą w kwestii logiki, a czasem jeszcze lepiej jest nie wrzucać wszystkich konceptów, nawet porządnych i dobrze przemyślanych, do wnętrza jednej postaci, bo istnieje wielka możliwość, że przesadzicie, aż pójdzie po korkach. (W tym miejscu chciałam uczcić pamięć po kanonicznym Ronie i zarzucić bardziej soczystym słówkiem, jednakże dałam radę się powstrzymać, pozostawiłam pole do popisu waszej wyobraźni, heh).


Jak wspominałam: wszyscy znamy, wszyscy jednocześnie jesteśmy przytłoczeni niesamowitą mocą tego uczucia, jakim darzymy naszą typową Scary Sue. Czysto dla klaryfikacji namaluję przed waszymi zamkniętymi oczętami (choć nie przemyślałam tego, jak będziecie czytać, może powinnam nagrać jakiegoś audiobooka...) ten wspaniały – w swoim tragizmie i głębi nie do zgłębienia! – oraz nęcący obraz nastoletniej śmierciożerczyni.


Zacznijmy od wyglądu, bo tutaj sprawa jest prosta, a możliwości tylko dwie: albo autorzy mocno wzorują się szlacheckim wizerunkiem Malfoyów, tworząc powabne, platynowłose dziewczę o nieprzeniknionym spojrzeniu stalowo-szarych oczu, albo Blacków, tworząc kruczowłosą, trupiobladą piękność o oczach niczym bezdenne studnie. Żadnych odstępstw od tych dwóch reguł nie odnotowano, a pomijając dziko przeniesioną do Slytherinu Ginny, nigdy w życiu nie spotkałam się z rudą Ślizgonką. Przypadek?... (Czasem, jak piszę te posty, mam wrażenie, że fandom rozpada mi się w dłoniach – wiem o was wszystko, wiem, gdzie mieszkacie, wiem...!) Przejdźmy więc do charakteru, który jest tak różnorodny, pochłaniający i fascynujący, że podczas lektury muszę ziewać ukradkiem, żeby kamerka w laptopie nie widziała. Niby jak wyżej mamy dwie możliwości (niespodzianka, a miało być o jednej!), jednak powagi tej sprawy nie można już przyrównać do błahości koloru włosów, oj nie. Jeszcze parę lat temu pierwsza z kreacji Scary Sue, ku mojemu poirytowaniu, osiągnęła apogeum popularności w blogosferze, ale nadal jest obecna wśród fandomu, utrzymując stale towarzyszącą jej opkową formę. A ta kreacja to, rzecz jasna, niechętna młoda śmierciożerczyni. Na wzór Syriusza Blacka była wychowywana w sztywnym, konserwatywnym, pełnym uprzedzeń oraz niedoinformowania środowisku, z wysoko postawionymi rodzicielami będąc w wiecznym konflikcie, buntując się na mniej albo bardziej widoczne sposoby. Czasem jest to typ bohaterki, która mentalnie skąpa rodzinę w blasku swego środkowego palca, czasem typ bohaterki, która zrobi to wprost – metaforycznie czy nie. Przy tej kreacji niepodważalnie ważne jest tysiąckrotne podkreślenie, że nasza młodociana wysłanniczka Voldemorta nie chce i nie podziela wartości rodziców, że jest czarną owcą rodu oraz przynosi mu hańbę swoimi obrzydliwie postępowymi poglądami, nic tylko jej wredna matka rozpytuje na lewo i prawo, czy ktoś z Nokturnu chciałby przeprowadzić pokątną eutanazję, a nawet wcisnąć zmieniacz czasu w dłoń płatnego skrytobójcy i wysłać go kilkanaście lat wstecz, byleby do tej hańby na honorze szlachetnego rodu Sue nie doszło.


To oczywiście wywołuje falę sprzecznych emocji w naszej ukochanej bohaterce – z jednej strony wie, że poglądy rodziny są amoralne, z drugiej czuje płytką, naprędce wyciągniętą z autorskiego rękawa potrzebę akceptacji z ich strony, a z trzeciej przecież i tak nie ma żadnego wyboru, bo Voldemort czeka już za rogiem. Ale poważnie – zero wyboru. Niby ten typ bohaterki jest samodzielny (bo przecież całkowicie sama rozstrzygnęła swoje zagwozdki moralne oraz często aktywnie buntuje się woli rodziców), ale tak naprawdę albo to tylko bujda na resorach, albo autorzy jak zwykle posługują się imperatywem narracyjnym, by pozbawić własną bohaterkę jakiegokolwiek pomyślunku. Bo przecież to nigdy nie jest tak, że z dnia na dzień rodziciele wparowują do sypialni córki, niosąc na ustach radosną wieść, cytuję: „Siema, córa, chono na inicjację, ciotka Stasia już czeko z popcornym!", nie. Inicjację od początku fanfika zwykle oddziela parę rozdziałów, w czasie których nasza bohaterka smęci i smęci w kółko o tym samym, zamiast ruszyć cztery litery ze swego rozległego łoża, zrobić coś, nie wiem, cokolwiek. Bo ten typ Mary Sue niby bardzo nie chce dołączyć do śmierciożerców, ale tak naprawdę to wyżali się pamiętniczkowi, psiapsiółce i przełknie gorzkie łzy wywołane faktem, że rodzice aranżują jej małżeństwo z innym młodocianym śmierciożercą (na dodatek przystojnym, wyobraźcie sobie tę ciężką dolę), ale żeby tak spróbować jakoś zapobiec zrujnowaniu własnego życia, to już zdecydowanie nie, po co, przecież wszystko rozwiąże się samo, prawda? Jak powyje ze smutkiem do księżyca, wszystko będzie dobrze, prawda? PRAWDA?


Ekhem, chyba troszkę za bardzo się wczułam, ale wniosek pozostaje taki sam: możliwości są, jednak nasza bierna Mary Sue nie zamierza z nich skorzystać. Ucieczka? Pfft, kto by się tym kłopotał, jeszcze bidulę wydziedziczą i skąd potem weźmie galeony na te wszystkie ciuszki. Poszukanie pomocy w Hogwarcie? E tam, kto w akcie desperacji w ogóle rozważyłby taką opcję, no na pewno nie ona. Stuknęła jej już siedemnastka? Nikt o zdrowych zmysłach nie skorzystałby z, jakby nie patrzeć, dorosłości i bycia niezależnym, przecież to ponad siły!


Czy ktoś w czasie mojego wywodu zastanowił się, po co Voldemortowi akurat tak wspaniale... rozlazła, rasowa mameja? Po co mu dzieciak z mlekiem pod nosem, dzieciak, który życia nie zna, dzieciak, który nie ma żadnego doświadczenia i ponad wszystko dzieciak, który nie będzie mu wierny, bo wyznaje zupełnie sprzeczną ze śmierciożerczymi ideologię? Tak, brzmi jak strategia typowego Lorda Valdemara – dawać mu tutaj natychmiast jakieś niedorobione ochłapy, co to na sto procent zostaną podwójnymi agentami, wysłannikami Dumbledore'a i Merlin wie, co jeszcze zrobią, żeby pokrzyżować mu plany. W każdym razie gratuluję zdrowego rozsądku (tak, w tych mrocznych czasach, jakie nastały w fanfikach, trzeba to doceniać), moi czytelnicy jak zwykle prezentują wyższy poziom niż spora część autorów, którym nie chce się zastanowić nad własnymi tekstami. Wirtualny znicz, czy coś, niech zbrodniowy mem żyje i nie umiera (chociaż zapewne po udziale w tych postach ma już skłonności samobójcze).


Dobrze, tylko nie tak szybko, bo jeszcze wykorzystam wszystkie żarty (żeby nie było: wykorzystałam) i nic nie zostanie na później. Drugą nastoletnią śmierciożerczynię cechuje fakt, że... jest zła. (Napisałabym to przez Ó, ale już trochę w dzisiejszym poście pojechałam po bandzie, muszę utrzymać swoją reputację). Po prostu zła, może właśnie dzięki temu Voldemort obdarzył ją Mrocznym Znakiem, z nim nigdy nie wiadomo – przecież diabolicznego geniusza cechuje nieprzewidywalność i zdolność do wszelkich głupot, co już dobrze wiemy po lekturze siedmioksięgu. Posunę się dalej, powiem więcej, postawię kontrowersyjną tezę: jest tak zła, że wzgardziłaby fanartem Severusa w króliczych kapciach. Ale zgroza, nie?


Skoro w sumie i tak ustalone (bo część powyższych rozważań odnosi się również do Scary Sue, bez znaczenia, jak superaśnie utalentowanej), że często nieważne, jak bardzo autorzy się nagimnastykują, byleby jakoś powierzchownie uzasadnić zaskarbienie sympatii Voldemorta przez naszą bohaterkę, przejdźmy może do omówienia jej zachowania w murach hogwarckiego zamku. Czy próbuje nie zwracać na siebie uwagi, nie afiszować z poglądami pod nosami profesorów, by nie narazić powierzonej jej misji (zwykle ma służyć pomocą Draconowi, ewentualnie całkowicie przejmuje jego zadanie zabicia Dumbledore'a – może znacie coś innego?), czy zachowuje się chociaż odrobinkę... rozsądnie? Oczywiście, że nie. Naszej Scary Sue niestraszne gonienie ofiar po korytarzach, ciskanie w kogo popadnie zaklęciami niewybaczalnymi (dyrekcja ma ważniejsze sprawy na głowie), w udziale przypada jej też znajomość „rodzinnych" zaklęć czarnomagicznych, ewentualnie nasza mroczna, przesiąknięta złem bohaterka jest tak uzdolniona, że podczas porannej toalety zdąży wymyślić dziesięć wspaniałych sposobów na powolne, pełne gracji torturowanie przebrzydłych Gryfonów. Razem z innymi bogatymi, czystokrwistymi arystokratami ze Slytherinu w pokoju wspólnym knuje plan obdarcia wszystkich szlam ze skór, bezsennymi nocami fantazjuje o ponownej czystce bazyliszka, a chowane pod poduszką zdjęcie Toma Riddle'a z czasów atrakcyjnej młodości wprost rozpala ogień w jej lędźwiach.


W teorii Scary Sue ma daną misję do wykonania, jednak ta jest zupełnie nieważna w świetle konfliktów z arcywrogiem, problemów sercowych, zakazanych romansów i wszelkich innych schematów, z jakimi można spotkać się w fanfikach. Jak wspominałam, mieszanka wybuchowa: zamieszać dwa razy w lewo, raz w prawo i bum cyk cyk, macie jakieś dziesięć sekund na odskoczenie od wrzącego kociołka. Mrok, lepka atmosfera grozy i zalegająca wszędzie ciemność odzwierciedlająca stan duszy naszej bohaterki, ach!... Po co robić sobie nadzieję, skoro doskonale wiemy, że wszystko skończy się jednakowo, jak w reszcie tych wszystkich słabych fanfików, prawda? Smutek, rozpacz. Nastrojowa muzyka

https://youtu.be/KolfEhV-KiA

A wy co sądzicie o tych dwóch pannach? Którą uważacie za bardziej zjadliwą: smutającą w kątku bezradną mameję czy niemożliwie przerysowaną mroczną czystokrwistą dziewuchę? Właściwie, dzięki pisaniu tego postu, wpadł mi pomysł na następny, nieuwzględniony w Sferze Marud, bo podobnie jak ten, należący do kategorii tych bardziej ogólnych. Ron znów musi zaczekać. A tak nawiasem, wywołam w was poczucie winy, bo liczyłam, że ktoś pod poprzednim postem wspomni, DOCENI!, remiks ze śmiechem Voldemorta (Merlinie, uwielbiam to), a tam tylko jakieś filozoficzne rozważania o moralności pisania danych ficzków, o reprezentacji LGBT w mediach, ech, z czym do ludzi, proszę was... (Tak naprawdę to mocny luvv).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro