Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Evans, umówisz się ze mną?

  (©  http://artofpan.deviantart.com/art/Jily-544894830) 

Dzieńdoberek! Dzisiaj pozwolę sobie na tak radosne powitanko, bo i temat lżejszy niż poprzednio. A więc: owszem, dobrze pamiętacie – rozmawialiśmy już dwa tygodnie temu o , udokumentowanej przeze mnie przypadłości siejącej spustoszenie pośród przeraźliwej liczby fanfików. No to o czym zamierzam pomarudzić tym razem? Ano, o klasyce gatunku „czasów Huncwotów", że tak posłużę się profesjonalną blogaskową terminologią – omówimy wszystko to, czego marudy nienawidzą najbardziej.

Dobrze, miejmy to już z głowy i zajmijmy się tym, co sprawia, że część z Was pewnie ma flashbacki wojenne i ataki PTSD, gdy napotyka się na tę kwestię we w miarę zdatnym do czytania fanfiku. Bo wszyscy doskonale pamiętamy te spędzające nam sen z powiek teksty, w których „Evans, umówisz się ze mną?"było rzucane średnio trzy razy na rozdział i traktowane tak, jakby autor oczekiwał, że zaraz padniemy ze śmiechu, że – haha! – ten James jest taki – hahaha! – komiczny, no panie, dajże oddech złapać!!! Pozostaje mi w lekkim zażenowaniu odchrząknąć i uciec wzrokiem, jeżeli wśród czytelników znajdzie się dziś autor uważający ten oryginalny niczym losowy odcinek Mody na Sukces, z braku lepszego słowa, „zabieg" za faktyczny element komiczny. A zabieg ten, co przerażające, wpisał się już na dobre na karty fanonu i nie ma co marzyć, że kiedyś odejdzie w zapomnienie (tu zapalmy wirtualnego znicza).

Bo tak jak nie ma romansu między Lily a Jamesem bez sławnego „Evans, umówisz się ze mną?", tak nie ma fanfików o Huncwotach bez wielu innych schematów, które też stały się już fanonem – jestem pewna, że niektórzy posunęliby się do stwierdzenia, że to wręcz kanon – więc, jak już pewnie się spodziewacie, ten post poruszy trochę więcej problemów niż poprzednio.

Zacznijmy może od mrocznej zagadki ukrytej w sercach wszystkich miłośników fanfików o Huncwotach, pytania, które prześladuje nas wszystkich, mianowicie: kim jest Ann? Blogowałam z przerwami od zarania czasów, już w podstawówce energicznie nawalając w klawiaturę, gwałcąc potterowski kanon i powiem wam jedno – wielonazwiskową, lecz ciągle tę samą Ann widziałam w zastraszająco wysokiej liczbie opowiadań, tak wysokiej, że sama zaczęłam się zastanawiać, czy aby ktoś mi w książkach nie umknął, czy o kimś zapomniałam i czy może faktycznie ta przewijająca się przez każdy fik Ann jest kanoniczną postacią. A w sumie wiele by na to wskazywało, w końcu Ann była wszędzie taka sama, wszędzie miała ten sam fanoniczny charakter. Jaki? Nieodmiennie prezentowano nam ją jako nieśmiałą, wstydliwą dziewczynę, taką z ręką na sercu, jako miłośniczkę książek oraz wybrankę serca Remusa, dziewczę do rany przyłóż. Taką Ann widziałam podczas trzech faz blogowania: Ery Onetu, Upadku Onetu oraz Ery Blogspota (bo wszyscy wiemy, że inne platformy do blogowania są passé), więc chyba nie muszę dodawać, że owszem, zdarza mi się widywać ją nadal. Jakkolwiek wcześniej – jeszcze jako naiwna pierdołka – sądziłam, że Ann naprawdę musi być kanoniczna, tak teraz po prostu uważam ją za zbiorową halucynację po zażyciu interesujących grzybków z Zakazanego Lasu.

Kolejną rzeczą, o której pewnie bym się nie wypowiedziała, gdyby nie komentarz Mee Lord spod poprzedniej notki, byłby totalny must have każdego opka o Huncwotach. Poważnie, swojego czasu naczytałam się ich aż tyle, że z ręką na sercu (bez zająknięcia się!) mogę stwierdzić, że widziałam to zagranie w każdym gatunku, nie tylko w romansach czy obyczajach. Druga połówka dla każdego (godnego) Huncwota jest czymś, co nadal przewija się wszędzie. Z jednej strony rozumiem: autorzy chcą iść na łatwiznę. I tak przecież muszą stworzyć Lily koleżanki zamieszkujące to samo dormitorium (jakby nie mogło się trafić tak, że przyjaźnie nawiązuje się z ludźmi z różnych roczników, przecież to zupełnie nieprawdopodobne), więc od razu zróbmy z nich wszystkich psiapsiółki jak z głupkowatych filmów dla nastolatek – dwa punkty odfajkowane za jednym razem: uzupełniliśmy braki w dormitorium, braki w bohaterach z dalszego tła, no to może jeszcze przy okazji stworzylibyśmy iluzję wielowątkowego opowiadania? Dziewcząt starczy dla wszystkich Huncwotów – Dorcas nosi na barkach brzemię fanonu, więc niech nawet nie marzy o tym, że trafi się jej inny Huncwot niż Syriusz (jestem pewna, że tak udręczona postać wolałaby już tego Petera, który zwykle nie załapuje się na rozdawanie dziewczyn i umiera w samotności), Lily oczywiście trafia do Jamesa, a Remus dostaje Ann albo jej charakternego sobowtóra pod innym imieniem, żeby było ciekawiej i równocześnie móc zgarnąć punkciki za oryginalność. W ten sposób rozwijają się nam posiadające niesamowitą głębię wątki romantyczne, które w każdym schematycznym opowiadaniu zawsze są takie same. 

Skoro załatwiliśmy już te dwie rzeczy, przejdźmy do głównego punktu programu – Huncwotów, w większości opowiadań niezmiennych niczym kreacja wspomnianej wcześniej Ann. Jako pierwszego na tapetę weźmiemy Jamesa „Rogacza" Pottera, bo jakby nie patrzeć, jest z książkowej perspektywy najważniejszym z całej czwórki. Więc z jakimi cechami charakteru kojarzy się nam James? Czy James, jakiego znamy z tysiąca fanfików, to chłopak opiekuńczy, wrażliwy i rozsądny? Nie? A może inteligentny, dojrzały, współczujący? Też nie? A chociaż szlachetny, jak na Gryfona przystało? Wiedziałam, jak odpowiecie na poprzednie dwa pytania, wiem też, jak odpowiecie na to: nie. James, jakiego znamy z wpisanego w niego schematu, to zdziecinniały, kapryśny cwaniaczek myślący, że jakże genialnymi końskimi podlotami uwiedzie Lilkę, za którą właściwie nie wiadomo czemu się ugania (pewnie postawił sobie poderwanie jej za punkt honoru, w końcu (równie schematycznie) jest pierwszą i ostatnią opierającą mu się dziewczyną w całym Hogwarcie). Jego jedyne ludzkie odruchy są zarezerwowane względem przyjaciół, tutaj najczęściej prezentuje swoją zakupioną na promocji szlachetność poprzez chęć pomocy Remusowi, tak często spłyconą do „huncwockich wypadzików" i chichrania z „futerkowego problemu", wiecie, bieganie po lesie ze swoim częściowo pozbawionym świadomości przyjacielem jest takie cool, kwintesencja udanego wypadu z koleżkami, normalnie wszyscy świetnie się bawią... tyle że nie, bo jeden właśnie jest wilkołakiem i tak jakby mógłby zabić jakąś niewinną osobę, która stanęłaby mu na drodze, pikuś. Ale to jeszcze nie koniec! James, któremu wyszyto na ustach to irytujące pytanko, „Evans, umówisz się ze mną?", jest niesamowicie często źródłem... elementu komicznego, najczęściej takiego niższego poziomu. Rozumiecie, cały obśliniony na widok Lily, nie potrafi się przy niej opanować i zawsze się jakoś zbłaźni, hehehe, co rozdział wynajduje nowe kretyńskie sposoby, żeby jej zaimponować. Problem leży w tym, że stężenie tych, ekhem, elementów komicznych skutkuje czymś zupełnie niezamierzonym przez autora – James staje się po prostu niczym więcej, a skończonym idiotą. Jego wszelkie przebłyski geniuszu na przestrzeni całego tekstu wydają się wymuszone, wiecie, deus ex machina, bo jak się spojrzy na momenty, gdzie wielokrotnie zrobił z siebie kretyna (czy to przy Lilce, czy nie) i nie wyciągnął z nich jakichkolwiek wniosków, choćby najmniejszych, a na końcu przyprawił całość czaderskim prześladowaniem Smarkerusa, to – nieważne, jak autor by się starał – rzeczywistość nie stoi i nie stanie po stronie Jamesa. Skoro już ustaliliśmy, że chłopak intelektem nie grzeszy, zdaniem autorów chyba pozostaje mu kariera w quidditchu (wbrew gorliwym zapewnieniom, że idealnie spisałby się w zawodzie aurora i członka Zakonu Feniksa), bo oczywiście razem ze swoim najlepszym przyjacielem są wirtuozami w lataniu na miotłach, damska połowa hogwarckiej populacji z nadzieją przychodzi oglądać ich treningi, a w czasie meczy rzuca im swoje bardziej prywatne części garderoby. 

A teraz pójdźmy w kolejności zgodnej z hierarchią fandomu – Syriusz „Łapa" Black pozornie ma się w całym tym zestawieniu najlepiej, jeżeli oceniamy sprawę ze strony przyziemnych głupotek takich jak wygrana na loterii DNA i popularność. Nasz ukochany schematyczny Syriusz naprawdę nie jest w stanie przeżyć dnia bez zaciągnięcia jakiegoś naiwnego dziewczęcia do schowka na miotły, gdzie zachodzą między nimi rzeczy niewymowne. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co też by się z naszym drogim Łapą stało, gdyby wykorzystał już wszystkie (odpowiednie wiekowo) uczennice Hogwartu. Zapewne wziąłby w obroty nawet nauczycielki, na przykład taka McGonagall wpadłaby mu w ramiona w trymiga, jestem o tym przekonana. Po tych podbojach mógłby próbować oczarować zamieszkujące jezioro trytony, poszukać szczęścia w Zakazanym Lesie, może znalazłaby się tam jakaś zbłąkana olbrzymka w okresie godowym... (W tej części tekstu pragnęłabym zapewnić wszystkich anonimowych seksoholików, że zawsze może być lepiej, oraz skłonić ich, żeby nie poddawali się i szukali pomocy, proszę, tutaj numery infolinii). Dobrze, nie znęcajmy się już nad biednym, uzależnionym od przygód natury seksualnej Łapą, co? Nie? Mam się dalej znęcać?! No w sumie skoro autorzy mogą... Okej, co uważacie za najważniejszą kreację znanego nam z książek Syriusza, co według Was najbardziej zaważyło na rozwoju jego charakteru oraz późniejszych ważnych życiowych wyborów? Bo dla mnie jego rodzina – to, w jakich ideologiach go wychowywano, to, gdzie dorastał, pośród jakich ludzi. W schematycznym fanfiku starożytny i szlachetny ród Blacków oraz jego oddziaływanie na kształtującego się młodego Syriusza jest tak bardzo zepchnięty na boczny plan, czasem zupełnie poza margines, że w sumie tego wątku po prostu mogłoby nie być, a część opowiadań nie uległaby zmianie. Coś tak ważnego ze zdumiewającą częstotliwością spłyca się do buntowniczych smętów w stylu „moja głupia rodzina jest głupia i zacofana, głupie głupki!", z kolei Regulus zaledwie dwa lata młodszy od Syriusza (więc znajdujący się w Hogwarcie razem z nim) snuje się w tle i służy za narzędzie do przypominania Łapie, jakie zasady wyznają Blackowie, dzięki czemu autorzy mają pretekst, by serwować nam kolejne buntownicze nastoletnie przemyślenia, snute podczas nieprzeniknionej czerni nocy, z papierosem (nieodłącznym elementem kreacji Syriusza) jarzącym się w ciemnościach.

Remus „Lunatyk" Lupin? Cieszy się średnią popularnością w fandomie, zapewne ze względu na to, że w filmie był grany przez aktora po czterdziestce prezentującego się niezbyt atrakcyjnie. Innym powodem mógłby być też fakt, że kanoniczny Remus po prostu nie jest dostatecznie przystojny czy rozpoznawalny w Hogwarcie, nie jest arystokratą z krwi i kości, a jego rodzina nie ma fortuny piętrzącej się w skrytce w Banku Gringotta. Poza tym nigdy nie był typem lowelasa, to Syriusz i James o wiele lepiej wpisują się w tę kategorię. Dobrze, że chłopak nie urodził się rudy, bo już w ogóle fandom miałby go głęboko w poważaniu i też zrobił z niego damskiego boksera, jak z niewygodnego Ronalda, ale o tym przy okazji innej noci. (Na szczęście chłopaczyna ma miodowe oczy, więc w sumie da się go z kimś sparować, wszyscy uwielbiamy skrzywdzone przez los szczenięta z pięknymi ślepiami, to i Mary Sue pokocha). Dlatego też romanse Remusa z Ann czy inną Śmiann oraz wątek wilkołactwa (posiadający tak wielki potencjał, a na porządku codziennym spłycany do smętów pod tytułem „Jestem wilkołakiem, żadna mnie nie pokocha" i smutnego spoglądania na księżyc w trzeciej kwadrze) są często wypełnieniem dziur fabularnych, coby czytelnicy nie zorientowali się, że te gigantyczne miłości poprzednich dwóch Huncwotów rozwinęły się w przeciągu tygodnia i przypadkiem nie zauważyli, że autor gra na zwłokę, w panice próbując wymyślić, do czego jeszcze może te postacie zmusić, bo już wykorzystał wszystkie pomysły, jakie miał w rękawie. W większości fanfików Remus jest pozbawionym kręgosłupa prefektem (gratuluję wyboru, Dumbledore, niech twój geniusz przyświeca nam po kres dni), który pozwala, by jego najlepsi przyjaciele znęcali się nad Severusem wypoczywającym pod dębem, wywijali nim w powietrzu, pokazując wszystkim jego szarawe galoty, a na zwieńczenie przedstawienia zostawiali go uwieszonego Levicorpusem za jedną nogę, upokorzonego przy gapiach wylegujących się na hogwarckich błoniach.


Na deser natomiast zostawiłam nam najbardziej znienawidzonego przez cały fandom Huncwota. Rozumiem antypatię, naprawdę rozumiem (chociaż, szczerze mówiąc, nigdy jakoś jej nie podzielałam, przynajmniej nie na tak rozdmuchanym poziomie), jednak niektórzy autorzy muszą zaakceptować, że w szkolnych czasach Peter „Glizdogon" Pettigrew był częścią ferajny Huncwotów. Oczywiście po tym, jak interesująco go przechrzcili, można wnioskować, że chłopak mógł jedynie marzyć o byciu stawianym w hierarchii paczki na równi z takim Jamesem i Syriuszem, głównymi dowodzącymi, ale nie powinno się zmiatać jego istnienia pod dywan. Bo trudno jest znaleźć w sieci fika, w którym Peter w ogóle... istnieje. Oczywiście nie na zasadzie, że sadza się go gdzieś tam w tle, chamsko wciska w łapska ociekające tłuszczem udko z kurczaka i litościwie pozwala się mu na wypowiedzenie paru kwestii, z czego trzy czwarte krążą wokół jedzenia (reszta wskazuje na jego tchórzostwo czy też inną niegodną Gryfona oraz Huncwota cechę charakteru), nie, nie to mam na myśli. Mam na myśli fakt, że traktuje się go właśnie w powyższy sposób – to nie jest istnienie, to idealna reprezentacja faktu, że autor ma w poważaniu kanon, jest leniwy i nawet nie próbuje zrobić z Petera wielopłaszczyznowej, konkretnej postaci z krwi i kości, co samo w sobie uważam za połowicznie świadome kopanie dołków pod własnym tekstem, jakkolwiek absurdalne może się to zdawać. Bo chociaż wpływ rodu Blacków na kształtowanie się osobowości Syriusza, dorastanie w świecie zacofanych czarodziejów jako młodociany wilkołak oraz wywołana wpływem Lily przemiana ze znęcającego się nad słabszymi tyrana w dorosłego mężczyznę to wszystko są interesujące wątki, mnie najbardziej fascynuje właśnie Peter. To, jak poznał Syriusza, Jamesa i Remusa, to, jakim cudem zdołał nie tylko utrzymać z nimi znajomość, ale i był na tyle ważny, by stać się częścią Huncwotów – czy pełnoprawną, zdania są podzielone, ale jednak. Jak z tego wszystkiego wynikła jego zdrada, przejście na stronę śmierciożerców i Lorda Voldemorta? Ewolucja charakteru Petera otwiera przed autorami tak wiele pełnych potencjału możliwości, a jedynie nieliczni próbują z tego czerpać.

I chociaż owszem, część z cech, które zostały wypisane przy Huncwotach, może być postrzegana jako jak najbardziej kanoniczna, to nie ona jest źródłem problemu, a to, czym się tutaj co niedzielę zajmujemy – schemat, schemat i jeszcze raz schemat. Kiedy narzekania Syriusza na rodzinę nie różnią się niczym od smętów z innych fików, kiedy James miota się między chęcią zaimponowania Lily a znęcania się nad Severusem w podobny sposób, co u każdego innego autora, a przemyślenia Remusa na temat wilkołactwa są zapętloną rolką srajtaśmy, to wiedzcie, że coś się dzieje.

https://youtu.be/9UxEZwcSGTk

A tymczasem podczas pisania tego posta wpadłam na kolejny pomysł, który pewnie opiszę w następnej notce, ale wiecie – to już w niedzielę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro