Demugolizacja postępująca
(© http://raro81.deviantart.com/art/Rubeus-552749145)
No drodzy państwo, witam wszem i wobec, głośno i z uczuciem, bo złożyło się tak, że nie mieliśmy okazji porozmawiać o tematach zupełnie nieistotnych w rzeczywistym świecie, a to zawsze wielka szkoda. Nie miałam głowy do prowadzenia bloga, może się przydarzyć, że raz jeszcze ją stracę, ale jak na razie z ambicją zbieram materiały do następnych postów, coby dostarczyć Wam nieco rozrywki czy pożywki umysłowej, chociaż skrywam nadzieję, że moje wpisy to coś więcej niż niedzielna dawka humoru z posypką memów i estetycznych fanartów.
W tym tygodniu porozmawiamy o czymś, co w Strefie Marud zauważyła Czinczuś, autorka poprzedniego posta. Mianowicie o zastanawiającym schorzeniu, które nie dotyka tylko jednego fanfika na sto, czyli o obdarciu świata przedstawionego z jego nieodłącznego elementu, bardzo istotnej części kreacji – z mugoli. Bo chociaż w wielu tekstach ujemni magicznie przewijają się pod taką czy inną formą, rzadko kiedy dostają w przydziale coś innego niż bycie wykorzystywanymi do celów uzupełnienia, nie oszukujmy się, tła tła tła. O ile w fanfikach jest przyzwoicie pod względem różnorodności pochodzenia bohaterów – czystokrwisty, półkrwi, mugolak – i żadną trudnością jest znaleźć tekst o postaci, o której chce się czytać, tak już mugoli, a tym bardziej charłaków, można ze świecą szukać. Jak najbardziej rozumiem, że większość opowiadań bierze miejsce w Hogwarcie, a tam w naturalnych warunkach mugola ani charłaka się nie znajdzie, jednak mam na myśli pewien rodzaj ich reprezentacji w tekście. Na przykład: porównanie świata czarodziejskiego z mugolskim u bohatera wywodzącego się z niemagicznej rodziny (powiedziałabym, że jakakolwiek refleksja jest wręcz potrzebna w podobnym przypadku), zastanowienie się nad mugolskim światem, jego dynamiką, funkcjonowaniem, technologią przez czystokrwistą postać, a może nawet skonfrontowanie rzeczywistości z wątpliwej jakości podstawą edukacyjną nauczaną na mugoloznawstwie, coś, cokolwiek – zostawiam Wam tu pole do popisu, pewnie wpadniecie na coś lepszego ode mnie.
Może niektórzy z Was powiedzieliby: ale wrażliwiątko! Przecież w ficzkach pozytywni bohaterzy często i gęsto krytykują ślizgońską schematyczną pogardę wobec wszystkiego, co mugolskie, a ja przyznam temu rację. Bo owszem, zdarza się i to wcale nierzadko, że autorzy w pośpiechu wymyślają dramatyczny powód do kłótni dla chociażby takiej Hermiony i jej ukochanego Dracona, a tym powodem bywają właśnie wspomniane mimochodem, takie a nie inne poglądy wybranka serca naszej ulubionej Mionki. Jak wszyscy wiemy, nie można zbyt długo utrzymywać idylli i iluzji szczęśliwego, zdrowego związku między tą dwójką, bo w przeciwnym razie czytelnicy stają się jacyś niespokojni, wiercą się, jak gdyby pewna czarodziejska odmiana owsików podgryzała ich w pośladki, a to wszystko dlatego, że między Draco i Hermioną nie doszło ostatnio do żadnego spięcia, co gorsza zupełnie zaprzestali prezentowania zachowań toksycznych (tak być nie może!). Stety niestety, te nic nieznaczące sprzeczki nie wywierają żadnego wpływu na przebieg fabuły czy relacje bohaterów – oczyszczona (lub dążąca do oczyszczenia) z niegodnego pochodzenia Hermiona zupełnie zapomniała, że wśród tych nienawidzonych i pogardzanych przez Draco mugoli znajdują się jej rodzice, z którymi zawsze zdawała się mieć dobre relacje. E tam, prawda? Kto by się przejmował losem ludzi tak nieważnych i nieistotnych jak rodzice, zatem już zupełnie nikt nie będzie roztrząsał i niepotrzebnie rozwlekał tematu, pfft, głupich mugoli. Co z tego, że ci mugole to tak jakby większość ziemskiej populacji, większość, która powinna zaniepokoić czarodziejów niewiarygodnym tempem rozwoju technologicznego.
Idąc dalej, Ślizgońska postawa wobec szeroko rozumianej mugolskości często bywa krytykowana przez ogół Gryfonów, raz takich z tła, raz pierwszoplanowych – wspaniały przykład wspólnej jaźni wszystkich wychowanków danego domu. Jednak, podobnie jak przy pustych sprzeczkach dla wywołania chwilowej reakcji u czytelnika, słowa krytyki pod adresem typowego Ślizgona nie wnoszą niczego do tekstu, oczywiście poza dziesięciokrotnie przecenionym chwytem, jakim jest sposób na zarysowanie praw rządzących światem owych bohaterów. Echh, ci żałośni Ślizgoni, nie dość, że uprzedzeni na potęgę, nienawistni i groźni – wczoraj w biały dzień zaatakowali na korytarzu biedną Ann! – to jeszcze MAJĄ CZELNOŚĆ być dobrzy w quidditcha! Wszystkie postacie w tekście, przejawiające w miarę racjonalne myślenie (albo jakiekolwiek, ważne, że myślenie), z reguły nie cierpią Ślizgonów, mają wśród nich wrogów na życie i śmierć, a na łożu śmierci, na ostatnim wydechu, wydobędą z siebie barwne obelgi pod ich adresem. Co wywołało aż tak mocną nienawiść, co ich aż tak poróżniło, co sprawiło, że nawzajem zasłużyli na bycie swoimi arcywrogami? Ano raz na pierwszym roku byli dla siebie niemili, jeden drugiego nazwał szlamą i to by było na tyle. Po co komu zagłębiać się w tak błahe tematy jak zrozumienie pobudek kierujących typowym ślizgońskim ciemnogrodem, po co komu choćby maleńka próba resocjalizacji? (W końcu jeżeli do niej ma dość, z duchem fanfików musi to być resocjalizacja natychmiastowa i niewymagająca żadnego wysiłku, ot, po prostu przyleciała ciotka chrzestna, żeby machnąć czarodziejską różdżką). Liczy się jedynie nadchodzący mecz quidditcha, Gryffindor versus Slytherin, widowiskowe starcie, na które czekają wszyscy!!!
Podobnie ma się sprawa w fanfikach, które podejmują się tematów cięższych i trudniejszych, bo wojennych, czyli w tekstach krążących blisko osoby Lorda Voldemorta. Nieważne, czy głównym bohaterem takiego opowiadania będzie ktoś stojący po stronie dobra, podwójny agent, czy może jeden z najwierniejszych i najbardziej zaufanych sług Czarnego Pana – efekt jest zawsze taki sam, choć zabierane stanowisko tak diametralnie różne. Raz nasz bohater twierdzi, że Lord Voldemort to bardzo bardzo bardzo zły czarnoksiężnik, który ma bardzo bardzo bardzo złe poglądy, raz nasz antybohater stawia Czarnego Pana na piedestał i traktuje z namaszczeniem godnym proroka, jeżeli nie kogoś więcej. Czy którakolwiek ze stron próbuje uzasadnić swoje poglądy, pokazać, dlaczego myśli akurat w ten sposób, przedstawić nam swoją hierarchię wartości? Odpowiedź jest oczywista – konkretnej głębi, czasem nawet takiej mocno powiązanej z tematyką fanfika, nie znajdziemy. Powiedziałabym, że w wojennych tekstach niestety zwykle bywa tak, że postać albo opowiada się po stronie dobra, bo jest – cóż – dobra, albo po stronie zła, bo jest – kolejne cóż – zła. Stwierdzam to ze smutkiem, bo jestem czytelnikiem, który z reguły często zadowala się samą próbą stworzenia czegoś więcej, nieważne, jakby ta próba wyszła.
Zgodnie z tradycją Zbrodni, ostatnie akapity muszę poświęcić na ponurą myśl, czy może raczej dla nas już oczywistą oczywistość: rzadko kiedy dla autorów w blogosferze liczy się coś więcej niż burzliwy romans kochanków, czy to Syriusz i Dorcas, czy to James i Lily, czy to Hermiona i Draco, a może nawet Rose i Scorpius podążający ścieżką wydeptaną przez fandomowe przeznaczenie. Nie zrozumcie mnie źle, „dobry romans nie jest zły", jednak zastanawiam się, czy kiedyś dojdzie do takiego rewolucyjnego dla blogosfery momentu, gdy i autorom, i czytelnikom znudzi się tworzenie oraz pochłanianie jednakowych tekstów o jednakowych postaciach z jednakowymi problemami jednakowej natury sercowej. A może wręcz dojdzie do momentu, w którym – podobnie jak niezliczone córki Voldemorta i damski bokser Ronald – pisanie romansu dla samego... romansu stanie się troszeczkę passé? Bo chociaż te dwa schematy – niegdyś tak popularne, że teraz aż kultowe – nadal w fanfikach występują, nie napotyka się ich już za każdym rogiem, katalogi nie bombardują nas przyjęciem kolejnych dziesięciu blogów o X Riddle (w miejsce X wstaw swoje ulubione imię reprezentujące truizm typowej córci Voldzia; moje to Katherine), okazuje się też, że przerosło mnie zadanie wywęszenia inspirujących do tworzenia fanfików, w których Ronald staje się zwyrodnialcem, potworem z krwi i kości, nocną marą, co wydostała się z koszmaru wprost w rzeczywistość biednej, udręczonej Mionki, jakże idealnej reprezentacji typu ofiary. Kto wie, może w świetlanej przyszłości blogosfery pożądanym, a nawet modnym okaże się dbanie o fabułę, a problematyczne zagadnienia, typu niewygodne istnienia mugoli czy charłaków, będą rozwiązywane w inny sposób niż zmiecenie ich pod dywan, gdzie przy odrobinie szczęścia nikt nie pomyśli zajrzeć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro