Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

26 maja 2018r. Sobota

Umówionym miejscem spotkania było centrum Rynku, tuż przy fontannie, a vis-a-vis cieszącej się dobrą opinią, knajpy „ U Turka". Bartosz zjawił się sporo przed czasem, z bukietem tulipanów, których korony powoli opadały. Spojrzał na chylące się fioletowe płatki i westchnął nerwowo. Korzystając z okazji zanurzył łodygi w mętnej wodzie, po czym skierował się w stronę czerwonego neonu z kebabem. Kręcił się nerwowo w miejscu. Rozbieganym wzrokiem świdrował fontannę, jednoczenie co rusz przeglądał się w witrynie lokalu, by poprawić zaczesane na bok włosy.

— Lepiej nie będzie. — Usłyszał zza pleców.

Odwrócił się gwałtownie i ujrzał Basię. Uśmiechała się szeroko, wpatrując się błękitnymi oczami w zwiędłe kwiaty. Bartosz przywitał się i posłał dziewczynie słaby uśmiech, po czym wyciągnął w jej stronę skromny bukiet.

— Tego jeszcze nie grali. — Dziewczyna zaśmiała się przyjmując kwiaty.

— Przyjechałem przed czasem i nie pomyślałem o wodzie, a ta w fonntanie już nie pomogła. Zerwałem je na polanie. Obok domu dziadków jest ich pełno. Pomyślałem.. — Urwał na dźwięk perlistego śmiechu.

Przez chwilę przyglądali się sobie, jakby badali wzajemnie swoje nastroje.

— Punktualny, romantyczny i milczący — odezwała się, przerywając przeciągającą się ciszę. — Ginący gatunek.

Bartosz roześmiał się, wypuszczając z ulgą powietrze. Ruszyli w stronę katedry, skręcili w lewo i skierowali do parku, który, o tej porze roku, przyciągał wielu spacerowiczów.

— Jaki ten świat mały — powiedziała Basia. — Grzelaka pamiętam jeszcze ze spotkań rodzinnych. Babcia zawsze go zapraszała. Żona mu młodo umarła i jakoś tak zawiązała się między nimi nić porozumienia.

— Z moją babcią też się przyjaźni. A to pies na baby — odparł Bartosz.

Basia zachichotała.

Spotkanie trwało kilka godzin, podczas których maszerowali wciąż tymi samymi trasami, pochłonięci rozmową. Zdawać, by się mogło, iż żadne z nich nie kwapiło się do rozstania. Basia zadzierała głowę, zerkając ukradkiem na Bartosza, a ten z kolei łypał na nią udając, że się rozgląda. Oboje wyglądali jakby świat zatrzymał się w miejscu i tylko wir ich gestów i spojrzeń niósł niemym echem budzącą się z wolna, roztańczoną iskrami energię.

Basia z przejęciem opowiadała o nowej pracy i życiu w Gnieźnie, a Bartosz słuchał uważnie, łapiąc każde słowo i gest dziewczyny. Przez chwilę zapomniał o traumatycznych wydarzeniach i znów poczuł się beztroskim nastolatkiem. Człowiekiem, który ma przed sobą przyszłość. Na tę myśl, przyjemne ciepło rozlało się w jego trzewiach.

— Planujesz powrót na studia? — zapytał.

Basia kiwnęła głową.

— Chciałabym — odparła. — Jesteś pierwszą osobą, przy której powiedziałam to na głos. — Spuściła wzrok, pesząc się swoją nieskrępowaną szczerością. — A ty? Wybrałeś już kierunek?

Bartosz zacisnął wargi. Gorączkowo zastanawiał się co odpowiedzieć. Nigdy nie planował studiów. Od zawsze pragnął wyjechać z Mnichowa, najlepiej za granicę. Nie mógł jednak powiedzieć o swoich planach, bo bał się pytania, które z pewnością, by padło dlaczego nie wyjechałeś?

— Jakoś nie widzę siebie na studiach. Ojciec prowadzi warsztat i mówił kiedyś, że przepisze go na mnie. Muszę się tylko podszkolić z mechaniki samochodowej. 

— Chcesz żyć życiem ojca?

Bartosz wzdrygnął ramionami. Sam już nie wiedział czego chce. Czuł, że od jakiegoś czasu dryfuje po bezkresnym morzu licząc na okazję, której mógłby sie złapać, niczym rozbitek bezludnej wyspy.

— Dziadek dał mi motocykl do naprawy. Coś tam już zacząłem grzebać. Może do końca wakacji uda się go reanimować. To całkiem fajne uczucie zrobić coś własnymi rękoma i potem cieszyć się efektem tej pracy. Tak myślę. — Spojrzał zawstydzony w jej stronę, wyczekując reakcji.

— Też tak myślę. Ilu jest absolwentów uczelni wyższej na zasiłku? Od groma, a do mechnika się dostać na gwałt, to tylko po znajomości — odparła z pełnym przekonaniem. — Jak już naprawisz motocykl, to może..

Bartosz się zachwiał. Zatrzymał w półkroku. Zamknął oczy i wciągnął powietrze z głośnym świstem. Wdech, wydech, wdech...

— Słyszysz mnie? — Dobiegł do niego głos dziewczyny. — Źle się czujesz? — Poczuł jej dłoń na ramieniu.

— Tak, tak. Już w porządku. Zakręciło mi się w głowie. — Zamrugał oczami, łapiąc ostrość widzenia.

Słońce uparcie zalewało okolicę. Basia rozejrzała sie wokół, mrużąc powieki okalane długimi rzęsami. Uniosła dłoń do czoła i wytężyła wzrok.

— Czego szukasz? — zapytał, podążając kierunkiem jej spojrzenia.

— Wody. Muszę się czegoś napić, bo zaraz uschnę jak te tulipany — odparła, oblizując spierzchnięte usta. — Tobie też się przyda. Zawroty głowy to jeden z objawów odwodnienia. — Spojrzała na jego twarz z troską.

— Chodź, u Turka jest cała lodówka napojów. — Wskazał ręką czerwony neon.

Chłopak wszedł do kanjpy i kupił dwie butelki wody niegazowanej. Odkręcił jedną, po czym podał spragnionej Basi. Po chwili odkręcił drugą. Chciwie przełykał głębokie hausty wody, czując powracający spokój.

— O kurcze już osiemnasta. Ale ten czas zleciał — powiedziała, patrząc na ekran smartfona.

— W miłym towarzystwie czas leci jak szalony — stwierdził.

Basia uśmiechnęła się szelmowsko. Zagryzła dolną wargę i kiwnęła potakująco. Przez chwilę patrzyli na siebie milcząc, ale w tym milczeniu nie było krzty skrępowania. W końcu Bartosz podał rękę Basi i potrząsnął nią energicznie, po czym odwrócił się i odszedł.

Moment pożegnania był dla niego niczym zrodzona z gwałtownej burzy, nadzieja na kolejne spotkanie.

— Marysia! — Basia krzyknęła do słuchawki, upewniając się, iż Bartosz zniknął za zakrętem. – Zakochałam się — westchęła.

***

Nowe wieści zmobilizowały przyjaciółki do spotkania i szczegółowego omówienia nowej znajomości jednej z nich. Wstępnie ustaliły spotkanie w swojej ulubionej kawiarni, ale Marta uznała, że ten temat wymaga spożycia alkoholu. Umówiły się więc przy pubie „Pod dzwonem" na godzinę dziewiętnastą. Wszystkie stawiły się punktualnie. Marta wkroczyła do pubu jakby była długo wyczekiwaną gwiazdą muzyki pop i pewnym krokiem podeszła do baru. W tym czasie pozostałe dziewczyny zajeły miejsce w głębi sali, z dala od głośnika, z którego płynęła rockowa muzyka. Sadowiąc się wygodnie spojrzały na zaaferowaną Martę, która tłumaczyła coś barmanowi, energicznie gestykulując rękoma. W końcu posłała mężczyźnie wymuszony uśmiech i dołączyła do przyjaciółek.

— Co za baran. Mówię mu, że ma nam otworzyć rachunek i patrzeć, czy na naszym stole jest alkohol, a jak zobaczy, że nie ma, to ma nam go donieść, a on mi na to, że jest sam i muszę po drinka pofatygować się we własnej osobie — powiedziała oburzona.

— Daj spokój. Będziemy chodzić na zmianę — odparła Marysia, rozglądając się po sali tonącej w półmroku.

— Co za obsługa. Obsmaruję ich w soszjalach, no chyba, że ta kelnerka, o której mówił barman, przyjdzie. Jak się łaskawie zjawi w pracy, to ma się zająć naszym stolikiem. — Marta rzuciła torebkę na stół i przetrałszy obite welurem siedzisko, usiadła zarzucając nogę na nogę.

— To nie Hilton, tylko podrzędny pub w Gnieźnie. Spuść z tonu — powiedziała Basia.

— Jeśli pozwolisz, by traktowano cię jak byle kogo, będziesz byle kim. Trzeba dbać o reputację — odparła już nieco łagodniej. — Dobra, mów lepiej o tym smarkaczu.

Basia rozpromieniała się, łapiąc głęboki wdech.

— Albo czekaj, trzeba się po fa ty go wać po te drinki — wycedziła Marta.

Marysia, bez specjalnej zachęty, wstała i podeszła do baru. Po niespełna trzech minutach wróciła z tacą pełną kolorowych kieliszków, butelką soku i trzema pustymi szklankami.

— Ok. Mów kochana. Wyrzuć z siebie to preludium tragedii. — Marta chwyciła sok i rozlała do szklanek. — Cholera, a lód? — warknęła pod nosem, piorunując spojrzeniem bar.

Nim dokończyła napełnianie szklanek, zjawił się barman ze srebrnym wiaderkiem wypełnionym po brzegi kostkami lodu i miską pełną fistaszków.

— Na koszt firmy. — Mężczyzna odgarnął z twarzy dredy i uśmiechnął się do Marysi.

Marta pokręciła głową z dezaprobatą i upiła łyk soku, krzywiąc się nieznacznie. Chwyciła dwie kostki lodu, wrzuciła do szklanki i upiwszy kolejny haust napoju, uśmiechnęła się z satysfakcją.

— Umówiliśmy się na spacer — zaczęła Basia — przy fontannie. Bartek przyniósł kwiaty. Zwiędłe tulipany, które zerwał z pola sąsiadującego z domem jego dziadków. — Kąciki jej ust mimowolnie się uniosły. — Niby jest młodszy, ale w ogóle tego nie odczułam. A te jego oczy, nie dają mi spokoju.

— Co z nimi? — zapytała Marysia, przechylając nieznacznie głowę. Basia znała ten gest. Przyjaciółka robiła tak za każdym razem, gdy próbowała wyciągnąć z ludzi istotne dla sprawy informacje.

— Nie umiem tego wyjaśnić. Bił od nich smutek i głębia, ale momentami, gdy śmiał się szczerze, tańczyły w nich iskry. — Basia chwyciła kosmyk włosów i obróciła między palcami.

— Iskry mogą sugerować ekspresję seksualną — powiedziała Marta tonem znawczyni. — A ta głębią, to już ci mówiłam. Pewnie ma coś za uszami. — Pokiwała głową z przekonaniem i sięgnęła po kolejny kieliszek. Marysia uniosła swój i wyczekująco spojrzała na Basię. Po chwili wibrującemu dźwiękowi szkła zawtórował śmiech dziewczyn.

— O fuj. — Marysia starła z kącika ust krople trunku. — Dlaczego wódka musi być taka ostra? — Otrząsnęła się z obrzydzeniem.

Dziewczyny opróżniły kolorowe shoty w ekspresowym tempie. Basia zamierzała zamówić kolejkę następnych, ale nim zdążyła podnieść się z miejsca, do ich stolika podeszła młoda dziewczyna.

— Co podać? — zapytała, obrzucając spojrzeniem każdą z osobna.

Dziewczyny poprosiły o kolejną porcję kolorowych kieliszków i nie zważając na rosnący w pubie tłum ludzi, kontynuowały rozmowę z coraz większymi wypiekami na twarzy.

***

Marek wrócił z pracy znaczniej wcześniej niż zwykle. Otwartych spraw było mniej niż kilka lat temu. Tak przynajmniej twierdził Grzegorz, w związku z tym zabrali się za nierozwiązane sprawy drobnych włamań i powoli zacierali ręce na Gryzonia, który jak zdążyli się dowiedzieć, nie wrócił jeszcze z Poznania. Te sprawy nie dość, że nie wymagały nadgodzin, to na dodatek nie zaspakajały ambicjonalnych ciągotek Skowrońskiego do zostania super gliną. W związku z tym opuścił budynek komendy bez wyrzutów sumienia, po odbyciu ośmiogodzinnej służby. Chciał skupić się na narzeczonej. Przyszedł moment, że wymawiał to słowo bez zawahania. Wcześniej zdarzało mu się zająknąć, czym wprawiał Marysię w udawane oburzenie.

Marek wspomniał Marysi o planach na wieczór. Romantycznej kolacji we dwoje. Cokolwiek to miało znaczyć, bo zwykle jadali kolację we dwoje, ale zauważył, że dodanie słowa romantyczna wprawiało Marysię w dobry nastrój. Uznał więc, że sukces w akcji z wikarym, nadaje się do wypowiedzenia magicznego słowa.

— Nie trzeba machać różdżką, żeby zaczarować kobietę. — Zaśmiał się, sięgając do lodówki po przecier pomidorowy, szpinak i zamarynowaną pierś z kurczaka.

Czasami myślał, że bardziej od studiów, interesował ją Głos Prawdy. W duchu modlił się o dzień, w którym Marysia zostawi za sobą całą tę szajkę szalonych aktywistów i skupi się na przyszłości zawodowej i, co tu ukrywać, rodzinnej. Chciał mieć dziecko. Nawet dwójkę. Chłopca i dziewczynkę. Za dzieciaka wykpiwał modelowe podejście do życia. Dziś stał się jego najlepszym przykładem. Policjant z kredytem hipotecznym, ambitną narzeczoną i marzeniem o byciu ojcem.

Zatopiony w myślach nie usłyszał zgrzytu zamka, rytmicznych kroków i przyspieszonego oddechu. Marysia wbiegła do kuchni obejmując, zaaferowanego parującymi garnkami, Marka. Cmoknęła go w ucho, a on odwzajemnił się posłanym w przestrzeń buziakiem.

— Co szef kuchni poleca? — zapytała, zaglądając Markowi przez plecy do garnków stojących na płycie indukcyjnej.

— To co ugotował. — Marek uśmiechnął się.

— W sumie jestem tak głodna, że zjadłabym nawet tą świecącą w ciemności zupkę ala złoty kurczak. — Mrugnęła okiem. — Wina nie podawaj. Kręci mi się w głowie od tej tęczowej wódki.

Marek obrócił się przez ramię i zlustrował twarz dziewczyny. Teraz wiedział skąd snuł się zapach dymu tytoniowego, alkoholu i mieszanki damskich perfum.

— Co u dziewczyn? — zapytał.

Marysia zatoczyła serię niekontrolowanych ruchów dłonią w powietrzu i zachichotała. Wiotka opadła na krzesło i zarzucając nogę na niewielki stolik opowiedziała Markowi o nowym adoratorze Basi. Wspomniała również o zalotach barmana i oburzeniu Marty.

— Był sam na zmianie ? — zapytał, spinając się nieznacznie.

— Nie. To znaczy tak. To znaczy najpierw był sam, a potem przyszła blondynka. Obsługiwała nasz stolik na specjalne życzenie madam Marty. — Roześmiała się, przerzucając burzę loków z prawego na lewe ramię, przedrzeźniając teatralne gesty przyjaciółki. — A co?

— Nic, tak pytam. Byłem tam ostatnio. Służbowo — dodał, widząc lekko przechyloną głowę Marysi.

Zwykle jadali przy dwuosobowym stoliku, który jako jedyny mieścił się w niewielkiej kuchni, ale jako że ta kolacja była wyjątkowa, Marek przygotował w salonie stół, na którym Marysia zazwyczaj trzymała swoje ukochane kwiaty doniczkowe. Nie potrafił ich odróżnić. Dla niego wszystkie były zielone i wyglądały jak trawa na sterydach. Raz nawet zapytał ją, co za odżywki wlewa w ziemię, ale ona tylko zaśmiała się tajemniczo i machnęła ręką.

— Tym razem obędzie się bez prewencji? Mam nadzieję. — Zaczął Marek nawiązując do sprawy wikarego.

— Proboszcz Modliszewa to złoty człowiek. Zgodził się na demonstrację, tylko zastrzegł, że bez hałasu i nagabywania wiernych. Czujesz to? Podobno nawet powiedział, że zajmie się sprawą wikarego i jeśli okaże się prawdą to go..

— Przeniosą — dokończył za nią.

— Mamy zeznania chłopca. Mamy też policjanta, który niedługo idzie na emeryturę i obiecał, że potwierdzi prawdziwość notatki służbowej, którą zamiast zniszczyć, ukrył. Musimy tylko poczekać pół roku. Tyle wikaremu zostało. Potem go suspendują, a może nawet ekskomunikują.

— A tobie ile zostało? — zapytał wprost.

Marysia zatrzymała w powietrzu widelec z nawiniętym na niego makaronem i łypnęła na Marka groźnie, wydmuchując powietrze nosem. Alkohol potęgował nie tylko dobry nastrój, ale znacząco wpływał również na ten zgoła odmienny.

— Kochanie, rozmawialiśmy o tym. Ja nie wpieprzam się w twoją profesję, a ty w moją. — Czknęła z ostatnią sylabą.

— Tak, tak, ale przecież studiujesz pedagogikę. Zaraz masz obronę magistra. Nie wiążesz z tym przyszłości?

— Będę tam, gdzie mnie potrzebują — odparła rezolutnie.

— Ja ciebie potrzebuję — szepnął, nieznacznie opuszczając ramiona.

W odpowiedzi błogi uśmiech wykwitł na twarzy dziewczyny. Odłożyła sztuciec i dotknęła dłoni Marka. W jej oczach migał żar namiętności. Marek wiedział, że właśnie budzi się w niej diabeł. Odsunął krzesło i ukląkł między jej nogami. Powędrował ręką po jej ramieniu i zatrzymał na rozpalonym policzku. W jednej chwili jego marzenia przeistoczyły się w palącą potrzebę bycia z nią. Rozmowę o dziecku może przełożyć na inną, romantyczną kolację.

***

Ciemna postać z kapturem naciągniętym na sam czubek nosa, przemykała wąską ulicą, rozglądając się bacznie. Szedł za nią w bezpiecznej odległości. Poza tym wiedział, że jej czujność osłabił wypity, w sporych ilościach, alkohol. Cały wieczór obserwował jak świetnie się bawi w towarzystwie tych wywłok. Nie to jednak wyprowadziło go z równowagi. Przed oczywa wciąż pojawiał mu się widok wysokiego bruneta, który ściskał dłoń Basi. Jego Basi. Ten obraz trafił w niego niczym piorun i sparaliżował na moment. Na szczęście potrafił trzymać nerwy na wodzy. Uznał, że sensowniej będzie ją śledzić niż wszczynać awanturę. Musi uzyskać pełen obraz sytuacji. Takim oto sposobem zakotwiczył w ciemnej bramie obskurnej kamienicy, stojącej naprzeciw tej, w której mieszkała jego wybranka. Basia zniknęła za drzwiami budynku, a on czekał, aż w którymś z pomieszczeń zapali się światło. Na pierwszym piętrze, po lewej stronie dostrzegł ruch firany w otwartych na oścież oknach. Po chwili wnętrze pomieszczenia zalał potok ciepłego światła. Widział ją jak na dłoni. Weszła do kuchni, zabrała butelkę wody i zniknęła w głębi mieszkania. Po chwili weszła do sypialni i przy zduszonym świetle lampki nocnej, krzątała się zdejmując z siebie ubranie. Z twarzy Igora spełzł uśmiech. Całą swoją wolą powstrzymał się przed dołączeniem do niej. 

Jeszcze nie teraz pomyślał, ściskając mimowolnie pięści. Jeszcze nie teraz. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro