Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Chłopak z dredami łypał spod byka na mężczyznę siedzącego w kącie sali, zduszonej w półmroku. Na pierwszy rzut oka było widać, że facet próbuje upić się na smutno. Mętny, pozbawiony blasku wzrok, zgarbione plecy, ściągnięta melancholią twarz. Co rusz, gdy mijał jego stolik, ten unosił dłoń, niemo prosząc o kolejną kolejkę. Nie przepadał za smutasami, bo zazwyczaj pili do upadłego i nie zostawiali napiwków. Tego faceta nie lubił jeszcze bardziej, bo prawie zdemaskował go przy akcji z inwenturą.

— Płaci pan z góry? — zapytał, przynosząc do stolika kolejny kufel złotego napoju.

Marek kiwnął głową i wyciągnął z portfela sto złotych.

— Lej, aż wyjdzie na zero — rzucił, wciąż patrząc w dal.

A napiwek to sam sobie dam, barman prychnął w myślach.

Marek oparł głowę na lekko drżących dłoniach i westchnął z rezygnacją. Liczył, że alkohol zmyje z niego złość ostatnich wydarzeń, ale po trzecim piwie, stwierdził, że zamiast ukoić nerwy, wpędził go w dojmujący smutek. W środowy wieczór lokal świecił pustkami. Gdzieś z głębi sali dochodziły stłumione śmiechy ludzi, a jazgot płynący z głośnika odbijał się od wychłodzonych ścian kamienicy, ale Marek był głuchy na otaczający go świat. Zamknął się we własnym, pozbawionym dźwięków, które zastąpiła dudniąca cisza. Taka sama, jaka czekała na niego w domu.

— Mogę? — Kobiecy głos wyrwał go z zamyślenia. Uniósł głowę i spojrzał prosto w niebieskie oczy znajomej twarzy. Już prawie poderwał się z miejsca, ale zrezygnował z dżentelmeńskich zrywów i tylko gestem ręki wskazał wolne krzesło.

— Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że właśnie tutaj pana znajdę.

— Czyli mnie pani szukała? — Wyprostował się i ponownie przywołał barmana. – Piwo? Wódka z sokiem? Whisky?

— Woda wystarczy. Dziękuję.

Barman spojrzał wymownie na elegancką blondynkę, postawił przed nią wysoką szklankę z wodą i cytryną i nieświadomie dygnął, za co skarcił się w myślach.

— Elwira. Proszę sobie darować oficjalny ton — powiedziała, po czym uniosła szklankę, by musnąć jej brzegiem o prawie pusty kufel Marka. — Na zdrowie.

— Zdrowie Elwiro — odparł i wypił resztę jednym haustem. — Dlaczego mnie szukałaś? Przecież odsunęli mnie od sprawy.

— Zdaje się, że ty jako jedyny zdobyłeś zaufanie Alicji — zaczęła. — Zazwyczaj kobiety chcą, żeby podczas przesłuchania towarzyszył im ktoś z naszej organizacji. Czują się wtedy... bardziej komfortowo. Tym razem dziewczyna poprosiła o ciebie. Chciała, żebyś uczestniczył w posiedzeniu.

Marek wzdrygnął ramionami i machnął barmanowi ze zniecierpliwieniem.

— Co zrobić? Obyło się beze mnie.

— W Warszawie współpracujemy z policją już jakiś czas. Jest lepiej niż parę lat temu, ale jeszcze nie spotkałam funkcjonariusza, który byłby aż tak zaangażowany jak ty.

— Mam się tłumaczyć? Bo mi zależy? Bo brzydzą mnie te skurwysyny, co myślą, że mogą wszystko? — rzucił gniewnie.

— Mówisz o Polacie?

— Mówię o każdym, kto używa przemocy, by ukryć to, jakim jest tchórzem. Dlaczego przemoc dotyka słabszych? Bo tchórze boją się wyjść z równym sobie. Wystarczy, że raz im się upiecze, a potem myślą, że są bezkarni. Idą dalej. Biją mocniej i częściej.

— Sam użyłeś przemocy, przesłuchując Polata — rzuciła, zatrzymując czujny wzrok na lekko przymrużonych oczach Marka.

— Chciałem go sprowokować. W złości ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze — westchnął ciężko.

Zapadła cisza. Elwira skupiła się na szklance, po brzegu, której wodziła palcem, leniwie zataczając kółka, a Marek dopił kolejne piwo, nie zwlekając z zamówieniem następnego.

— Dlaczego tu, a nie w domu? — Odezwała się w końcu Elwira.

— Tam myśli bolą bardziej.

— W takim razie ja też poproszę pełen kufel. — Uśmiechnęła się lekko, zgrabnie odgarniając złote pasma włosów za ucho. — Moja rola dobiegła końca. Udało się przeprowadzić zeznania na jednym posiedzeniu. Teraz wszystko w rękach prokuratora.

— Świetnie. Reis jest dobry w te klocki, poradzi sobie — odparł od niechcenia.

— Ty też jesteś dobry w tym, co robisz. Niech cię jedna porażka nie odwiedzie od obranej drogi.

Marek uśmiechnął się kwaśno. Bardzo chciał wrócić na dobre tory, ale w obecnej sytuacji jedyne na, co zdołał się zebrać to próba wyrzucenia z myśli planów, które wiązał z pracą i Marysią. Tylko że ta myśl dręczyła go niczym foliowa siatka lepiąca się do mokrej dłoni. Im mocniej strzepywał ją z siebie, tym bardziej przywierała, wzbudzając gniew.

Po trzech godzinach i morzu piwa barman wyprosił roześmianą parę, podkreślając, iż wystarczająco przeciągnął czas zamknięcia lokalu. Przenieśli się zatem do mieszkania Marka. Alkohol skutecznie rozluźnił atmosferę i pozbawił ich nie tylko oficjalnych zwrotów, ale także części garderoby. Z salonu, śmiejąc się i zataczając, przeszli do sypialni. Marek otworzył z impetem drzwi, które z hukiem odbiły się od ściany. Chwilę po tym, padł na łóżko, zahaczając nogą o nocną szafkę, na której zdjęcie uśmiechniętej Marysi trzymanej w objęciach narzeczonego, zachwiało się niebezpiecznie i spadło na podłogę.

Elwira, w samej już bieliźnie, chichotała, próbując odpiąć zapięcie stanika, a gdy w końcu jej nagi biust zawisł nad twarzą Marka, usiadła na nim okrakiem, wpijając się w jego usta.

Mętnym wzrokiem spojrzał na twarz kobiety i fala podniecenia rozlała się po jego ciele, gdy w majakach dostrzegł przed sobą burzę kasztanowych loków.

*** 

Grzegorz, pogwizdując wesoło, szykował pierwszą tego dnia kawę. Myślami krążył wokół zbliżającego się weekendu. Halinka kupiła bilety do kina na sobotni seans, potem miał w planach zabrać ją do poznańskiej knajpy na soczystego steka, a jeśli pogoda dopisze, po kolacji przespacerują się pustym deptakiem, tak dla lepszego trawienia.

— Grzesiu ktoś się pyta o ciebie. Zejdziesz? — powiedziała Monika, wchodząc do biura.

— Kto? — Spojrzał na Kamińską zaspanym wzrokiem.

— Jakaś Marysia. Ponoć się znacie.

— Jeszcze kawy nie wypiłem, a już tyłek zawracają — burkną pod nosem i bez ociągania pognał schodami na sam dół budynku.

Dostrzegł skuloną postać dziewczyny, która rozglądała się nerwowo, a gdy zobaczyła Nowaka, poderwała się z krzesła i ruszyła w jego stronę.

— Marka jeszcze nie ma — powiedział, wyciągając rękę na przywitanie.

— Nie, nie. Ja nie do Marka. Mam sprawę do pana. Możemy porozmawiać na osobności?

Grzegorz wskazał drzwi komendy i ruszył w ich stronę. Przepuścił dziewczynę przodem i upewniwszy się, że nikt nie kręci się wokół nich, spojrzał na Marysię wyczekująco.

— Znalazłam dwie kobiety, które padły ofiarą napaści seksualnej. — Wyciągnęła z kieszeni płaszcza zwiniętą karteczkę. — Będą zeznawać, ale jest jeden warunek. Spotka się pan z nimi w wyznaczonym przez nie miejscu. Nie w ich domu.

Grzegorz chwycił zwitek w dłoń i schował do kieszeni spodni.

— Przeszłaś na jasną stronę mocy? — zapytał, uśmiechając się półgębkiem. — Skąd ten szlachetny gest?

Marysia spuściła wzrok i westchnęła głośno.

— Wydaje mi się, że rozgłos w sprawie Alicji Kulczyńskiej przyćmił naszej grupie cel. Dotychczas jakoś udawało nam się nie wchodzić policji w drogę, a nawet niekiedy współpracować. Opłacało się to i nam i wam. Ale ta sprawa wzbudza we wszystkich tyle emocji, że chyba przez to gubią gdzieś sedno sprawy. Skoro możemy sobie pomóc, to chyba powinniśmy, prawda? — Ostatnie zdanie wypowiedziała z wymuszonym przekonaniem.

Grzegorz obrzucił ją czujnym spojrzeniem.

— Słuchaj, daleko mi do bycia starą pierduśnicą, ale powiem ci, co myślę, bo tu chodzi o mojego partnera. Próbujesz wkupić się w jego łaskę. Nie wnikam, nie moja sprawa, ale wiesz co? Najlepiej będzie, jak przestaniecie zachowywać się jak rozwydrzone dzieciaki i zwyczajnie pogadacie. Za moich czasów nie było komórek, ani Internetu, a lepiej żeśmy rozwiązywali problemy. I albo w jedną, albo w drugą stronę. A wy macie wszystko na wyciągnięcie ręki i niczego nie doceniacie. Żal patrzeć na to, co dzieje się z tym światem. — Pokręcił głową, wyrażając tym swoje głębokie niezadowolenie.

— To nie tak — przerwała mu.

— A jak? Chcesz powiedzieć, że cię nagle oświeciło i uznałaś, że pora najwyższa kopnąć w dupę kumpli z Głosu Prawdy? Mi tam to pasuje. Dwóch świadków na ulicy nie leży. Na szczęście — dodał szybko. — Skontaktuję się z nimi i obiecuję, że nie pojadę do nich do domu. Pasuje?

Marysia kiwnęła głową na znak zgody i rzuciwszy przelotne spojrzenie na twarz podkomisarza, bez pożegnania ruszyła w stronę przystanku autobusowego.

Przez chwilę wahała się, ale słowa Grzegorza Nowaka odbijały się echem w jej umyśle, kierując dziewczynę w stronę mieszkania Marka. Postanowiła udać się tam na piechotę, dając sobie czas na ułożenie w głowie słów, które jeśli zdobędzie się na odwagę, wygłosi przed narzeczonym. Mimowolnie spojrzała na pierścionek. Nie zdjęła go, a z każdym przebytym metrem zyskiwała pewność, że wszystko się jeszcze jakoś ułoży i nie będzie musiała.

Zatrzymała się przed znajomym blokiem i uniosła głowę, zatrzymując wzrok na oknach, w których wisiały wybrane przez nią jakiś czas temu firany. Otworzyła drzwi do klatki schodowej kodem i ruszyła w górę. Ścisnęła w ręce klucze do mieszkania, z którego niedawno się wyprowadziła. Nie miała pewności, czy powinna ich użyć, czy zwyczajnie zapukać do drzwi, jak nieproszony gość, którym w zasadzie była.

Zdecydowała, że zapuka. Złapała głęboki wdech i uniosła dłoń, ale nim zdążyła zasygnalizować swoje przybycie, usłyszała chrzęst przekręcanego w drzwiach zamka i znajome skrzypnięcie zawiasów. Niczym w zwolnionym tempie uniosła głowę i zatrzymała wzrok na bladoniebieskich, podkrążonych oczach Elwiry Koszewskiej.

*** 

Przymknął powieki. Napawał się chwilą, podczas której kotłowała się w nim mieszanka emocji. Z jednej strony czuł się bogiem, istotą górującą nad innymi. Dla wzmocnienia efektu napiął mięśnie, by po chwili rozluźnić ciało z lekkich westchnięciem. Patrzył na ludzi przez nieustannie odczuwany gniew, który był swego rodzaju paliwem do życia. Ale gdy był sam, kruchość jego ciała wprawiała go w dyskomfort. Był silny, tylko wtedy gdy miał obok siebie człowieka słabszego. Ten kontrast dodawał mu wigoru, który z wolna zamieniał się w buzującą w żyłach adrenalinę.

Wyciągnął z kieszeni spodni kominiarkę. Z ciężkim oddechem założył ją na twarz. Maska kryła jego oblicze, uwalniając tym samym głęboko skrywane fantazje.

— Długo jeszcze? Muszę siku — wrzasnęła Ania, pukając do drzwi toalety.

— Zaraz! — warknął, ściągając maskę.

Otworzył drzwi i obrzucił gniewnym spojrzeniem dziewczynę, która wyminęła go szybko i zamknęła się w łazience.

Bycie w związku miało swoje plusy. Sztukę wyłączenia umysłu na gadanie Ani, opanował do perfekcji. Zatapiał się wtedy w inny, równoległy świat. Żył w nim odkąd zrozumiał, że egzystencja w tym, nie niosła ze sobą żadnych przyjemności. Rodzice od małego wpajali mu zasady, których nie potrafił zrozumieć. Dlaczego musiał mówić dzień dobry obcym ludziom? Dlaczego należało przepraszać za odebranie zabawki dziecku, które mu ją wcześniej ukradło. Najbardziej nie potrafił zrozumieć, dlaczego trzeba pomagać słabszym? Jemu nikt nie pomagał. Nieodłącznym elementem jego dzieciństwa był strach. Bał się o babcię, która groziła samobójstwem, gdy był niegrzeczny. Truchlał, ilekroć mama podnosiła głos, gdy wracał z podwórka w umorusanych błotem spodniach. Ich krzyki wciąż odbijały się w jego wspomnieniach, nierzadko wyrywając ze snu. Za każdym razem sprawdzał, czy pościel była sucha. Do dziś pamiętał uczucie, jakie towarzyszyło mu, gdy w środku nocy szedł do mamy z pościelą mokrą od jego moczu. Im bardziej się bał, tym częściej się moczył.

Dlatego uciekał w fantazje, które z kolejnymi latami stawały się śmielsze. Na początku się ich wstydził, potem starał się wyrzucać je z głowy, aż w końcu trafił na forum „Nocni Łowcy". Internet był zbawieniem dla jego mrocznych wizji. Co prawda, babcia uznała inaczej, gdy pewnego dnia przyłapała go na oglądaniu filmu, który przesłał mu jeden ze znajomych z sieci. Od tamtego czasu mawiała, że ma czarną duszę. W duchu śmiał się z niej i dla podkreślenia pogodzenia się ze swoją naturą, ustawił to jako nick. „BlackSoul". Mało oryginalny, ale chwytliwy.

— Co robimy dzisiaj? — Ania weszła do pokoju i usiadła obok chłopaka.

— A co chcesz robić? — odparł.

— Nie wiem. — Wtuliła się w jego ramiona i przywarła głową do klatki piersiowej, która wznosiła się i opadała w rytm spokojnego oddechu. — Może odwiedzimy twoich rodziców? Twój tata nas zapraszał.

— Nie. Wymyśl coś innego.

— Ekstazy? — Spojrzała na niego wzrokiem, w którym tańczyły iskry podniecenia.

Przez chwilę rozważał tę propozycję. Marihuana nie była dla niego. Przytępiała zmysły i wyostrzała głód, a on przecież dbał o sylwetkę. Może ekstazy będzie lepsze?

— Znowu będziemy szukać tego Gryzonia? Zadzwoń i niech przywiezie nam do domu.

— Zwariowałeś? Przecież to psychol jakiś, lepiej, żeby nie wiedział, gdzie mieszkasz. Ja też zawsze chodziłam do niego z Alą, nigdy sama. Dilerzy mają różne odpały. Poza tym nie mam do niego numeru.

— Co z niego za przedsiębiorca? Powinien być w stałym kontakcie ze swoimi klientami. Żebym musiał szukać towaru po piwnicach — burknął, chwytając pilot.

— Psy go szukają. Ciągle się w coś pakuje. Musi się ukrywać. Mówię ci, że to kryminalista, ale towar ma dobry.

— A co to, to całe ekstazy?

— Jak weźmiesz, to zobaczysz — zaśmiała się.

— Jeśli mnie zmuli tak jak marihuana, to ja podziękuję.

— Nie bądź troll. Będzie fajnie. — Szturchnęła go łokciem.

Fajnie by było gdyby mógł ubrać kominiarkę i zaczaić się w wąskiej uliczce między kamienicami. Pomyślał, że mógłby nawet odwiedzić Basię. Zaparkowałby auto w lesie, a potem skradł się pod osłoną nocy i w końcu ją zobaczył. Nie miało już dla niego znaczenia, że wybrała innego. Przecież on nie chciał jej na zawsze. Prawda?

Długo się zastanawiał, dlaczego właśnie Basia? Jej uroda, czy temperament przykuły jego uwagę? Nie wiedział. Ale czy odpowiedź przyniosłaby ukojenie? Od dnia jej poznania gnębiła go niezaspokojona chęć. Wszystko sprowadzało się do nieopisanego słowami, nabrzmiałego frustracją popędu seksualnego. Z czasem stało się nie do zniesienia. Każdy centymetr jego ciała drżał, skóra paliła żywym ogniem, a fantazje nasilały się, wprowadzając go w stan permanentnego pobudzenia.

Poderwał się z miejsca. Żwawym krokiem ruszył do łazienki. Trzasnął drzwiami i przy zgaszonym świetle nasunął na twarz kominiarkę. Ściągnął dresowe spodnie i oparł się prawą dłonią o umywalkę. Chłód armatury przyjemnie koił rozpaloną skórę. Przymknął powieki i przywołał w pamięci mroczny obraz. Zdjęcie dziewczyny z poderżniętym gardłem.

**************************************************************************

Muszę przyznać, że miałam pewne obiekcje przed wrzuceniem kolejnego rozdziału w związku z tragedią, jaka wydarzyła się niedawno w centrum Warszawy. 25-letnia Liza, przypadkowa ofiara, została zgwałcona i zamordowana przez Doriana (który przyznał się do zbrodni). Czytałam o sprawie i choć niewiele informacji podają media, to w artykułach prasowych przewija się jeden tekst „chłopak był normalny, z dobrej rodziny...". Takich ludzi jest więcej, normalnych z dobrych rodzin, którzy mają mroczne oblicze. Tworząc postać Igora, skupiam się badaniach prowadzonych przez ludzi mających do czynienia z mroczną stroną człowieka. Nie gloryfikuję go, nie usprawiedliwiam, a skupiam się na rysie psychologicznym. Potępiam przemoc, a nade wszystko cenię życie, dlatego życzę Dorianowi wielu długich lat, w których każdego dnia będzie czuł ból i strach, jaki przed śmiercią czuła Liza.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro