Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Nieświęta trójca znów zorganizowała imprezę nie pytając Vladimir o zdanie. On jednakże nie miał nic przeciwko, gdyż impreza ta nie była kolejną popijawą, dyskoteką, a później orgią. Została ona wydana w arcyważnym celu, aby ogłosić coś światu.

Nawet on, wiedzący od początku o całym tym pogmatwanym związku oraz nadchodzącej okazji, dostał zaproszenie, wydrukowane na szarym, połyskującym papierze, zapisane zdobnymi, zawijającymi się literami.

Anna Szosta, Dominik Grabowski oraz Markus Kreuzer, zapraszają na uroczystość zaręczynową, która rozpocznie się o godzinie 20.00, w dniu 31.12.2016 roku, w posiadłości Iwanow's Place.

Obowiązuje ubiór wieczorowy.

Wszelkie datki zostaną przeznaczone na cele charytatywne.

Podpisano....

Na dodatkowej kartce widniała długość i szerokość geograficzna Iwanow's Place, gdyż w GPS posiadłość nie została nigdy zaznaczona, na wyraźne życzenie właściciela.

Był sylwester, noc należała do tych przeraźliwie zimnych, ale natura puściła oczko do imprezujących, nie zsyłając chmur. Przedstawienie o północy, w postaci fajerwerków będzie widoczne z daleka.

Bal odbywał się tradycyjnie w Sali balowej. Stoły uginały się od jedzenia i alkoholu. Goście bawili się na parkiecie, a Vladimir rozwalony na krześle, siedział samotnie przy stoliku, który zajmował z gwiazdami wieczoru oraz Emilią. Jak za dawnych czasów, można by rzec z ironią.

Między palcami turlał szyjkę od kieliszka, bordowy płyn wirował, gdy tylko powstrzymywał zabawę rąk. Raz w jedną... Przerwa... i w drugą...

Nie bawił się najlepiej. Gdyby nie oczywista przyjaźń z Markusem, zostałby w swoim pokoju i przespał sylwestra.

Unikał ludzi. Od czasu odrodzenia w nowym ciele, zajmował się głównie papierkową robotą, zdalnym sterowaniem V Health Clinic oraz ćwiczeniami fizycznymi. Czasem lokatorom udawało się skusić go na wieczór przy piwie, ale zdarzało się to nadzwyczaj rzadko.

Hmm... – zamyślił się, dopijając jeden z najstarszych napojów świata – która to już butelka?

Usłyszał stukot szpilek, a następnie tępe uderzenie pośladków o drewno. Podniósł wzrok na przybysza.

Na obliczu zgrzanej Emilii rozlały się rumieńce, oczy błyszczały, a bruzdy nosowo–wargowe pogłębiły, w uśmiechu odsłaniającym równe demonie zęby. Nie powstrzymał się od myśli, że lubi ją w takim wydaniu. Przypominała siebie sprzed incydentu z Iriną.

– Dobrze się bawisz? – zagadała, oddychając głęboko. Rozchwytywana, tańczyła na zmianę z Donnikiem, Markusem i innymi mężczyznami. Nie raz złapał się na podziwianiu płynnych ruchów jej kształtnego ciała.

– Jak widać – uśmiechnął się blado, ale żeby nadać sobie więcej fasonu wyprostował się, wypinając pierś. Żałosny wygląd nie pomoże w ponownym poderwaniu czarnowłosej.

Pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem z politowaniem. Zgadzał się z tym odczuciem w stu procentach, w końcu ile można wzdychać do jednej i tej samej kobiety?

– Myślałam, że kapłani nie mogą brać ślubu – wskazała brodą Markusa wywijającego sambę z Anką. Całkiem nieźle wywijającego, uściślając.

Vladimir wzruszył ramionami i nalewając do kieliszków odpowiedział:

– Poczuł ojcowski obowiązek, a za zasługi dla Zakonu Krwawego, Najwyższy Kapłan postanowił pozostawić mu pamięć i na dodatek osobiście poprowadzić ceremonię zaślubin.

Kult Krwawego Boga pozwalał na zawieranie związków monogamicznych, poligamicznych, bigamistycznych, homoseksualnych, heteroseksualnych oraz takich między człowiekiem, a rzeczą. Jako jedyny określany był najbardziej tolerancyjną z religii świata. Wygodna do wyznawania zyskała wielu oddanych wiernych w środowisku wampirycznym.

– Coś ty powiedział? – Emilia rozdziawiła usta.

– Co? – zmarszczył brwi.

– Ojcowski obowiązek? – w panice zaczęła przypatrywać się nosicielce.

On także otaksował blondynkę wzrokiem. Wyraźnie było widać aurę, która przez ciąże obejmowała jeszcze większy obszar. Wciąż nie darował jej tego, że przeprowadziła rytuał mimo swojego odmiennego stanu.

– O Krwawy! Ona jest w ciąży! – dotarło do Emilii.

Vladimir podzielał jej zdanie. Dziecko było ostatnim, czym powinna zajmować się ekscentryczna Heksana.

– Nie zauważyłaś wcześniej?

– Dawno jej nie wiedziałam, a teraz byłam zbyt przejęta, aby... O cholera! Za bardzo zaaferowała mnie wiadomość o zaręczynach całej trójki! – wyglądała tak śmiesznie, gdy prawie rwała włosy z głowy. – Który jest ojcem?

– Markus. Ale oni jeszcze nie wiedzą. Może Donnik się domyśla, w końcu też widzi aurę.

– Aura wskazuje na to, kto jest ojcem?

– A no... Gdy się przyglądniesz dostrzeżesz więcej energii spływającej do ciała. To oznacza, że dziecko będzie magiem...

– A Heksana genetycznie nie jest magiem, o Donniku nawet nie wspominając... – dokończyła Emilia rozumiejąc całą teorię. Cenił sobie jej inteligencję.

Uśmiechnął się potwierdzając jej słowa. Upił potężny łyk wina. Jakoś musiał przetrwać tę imprezę.

– Wyglądasz... okazalej – znów zagadała demonica. – Jak się sprawuje nowe ciało?

Komplement podbudował poczucie własnej wartości arystokraty. W końcu nie na darmo wziął się za siebie. W trzy miesiące zrobił z wychudłego patyczaka, całkiem umięśnione ciało. Przynajmniej przestał wyglądać jak Snoop Dog. Wysoki i chudy. Aż wzdrygnąłby się na wspomnienie suchej klaty, którą otrzymał po przeniesieniu.

– Świetnie – odpowiedział, czując że alkohol zaczął działać. – Aczkolwiek nie przetestowałem jednej rzeczy – zaszczycił rozmówczynie łobuzerskim uśmiechem.

– Co ci w tym przeszkadza? – zapytała naiwnie.

– Kto, nie co – poprawił ją.

Jej usta ułożyły się w zgrabne „o", gdy pojęła co zasugerował. Rumieńce od tańca dawno zniknęły, lecz na ich miejsce wcisnęły się te pokazujące wstyd; satysfakcjonujący widok, dla każdego mężczyzny.

– Cóż za poświęcenie – zacisnęła zęby, nie pozwalając uśmiechowi zagościć na twarzy. Zaskoczył i pokrzepił ją tym niecodziennym wyznaniem.

– Sam się sobie dziwię. – Przeturlał kieliszek, podziwiając barwę wina osadzającego się na ściankach. – Możesz mi pomóc – spojrzał spod brwi wymownie.

Prychnęła, omal nie dławiąc się alkoholem.

– Gdy tylko słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie... czy jakoś tak – zakończyła kulawo. Dostrzegła pełną politowania minę czarnowłosego. – No co? Jako singielka mam sporo czasu na nadrobienie seriali.

W całej tej wypowiedzi, tylko jedno słowo wczepiło się w świadomość Vladimira – singielka. Bardzo popierał taki stan rzeczy, można by nawet rzec, iż był on mu na rękę. A więc nikogo nie masz, Emilio. Nie uszło też jego uwadze, że postanowiła o tym wspomnieć. Jakby chciała mu coś powiedzieć. A on rozumiał. Doskonale rozumiał. Ktoś kto potrafi zrozumieć teorię względności Einsteina, nie miał problemu z wychwyceniem oczywistej sugestii.

– Och... – westchnął teatralnie – a więc sukub też pości... – sukub i post w jednym zdaniu; po prostu niedorzeczne.

– Jeśli cię to obchodzi: to tak. Moja wagina płacze rzewnymi łzami nad tą decyzją.

Może i zachowała kamienną twarz, ale oczy błyszczały jej z radości.

– Mógłbym ją pocieszyć? Mam coś, co akurat się nada...

– A jeśli nie? – ułożyła usta w podkówkę – Przecież nie testowałeś... – nagła zmiana i mamy wredny uśmieszek.

– Zrobimy test na żywo – wyszczerzył się. Przynajmniej w YouTubie modne było robienie testów na żywo.

Zaśmiała się serdecznie, po czym wstała i podała mu dłoń. Spojrzał pytająco. To było tak łatwe?

– Zatańcz ze mną, Vlad.

A jednak nie.

***

Piosenka ucichła i nadszedł czas na jednego. Oczywiście, jedną szklaneczkę wody. Heksana wszak chciała być dobrą matką, już od pierwszych miesięcy życia dziecka, nawet jeśli odbywały się one jeszcze w brzuchu.

Trzymając Mortisa za rękę, poprowadziła go przez rozchodzący się tłum i zasiadła na jednym z pustych krzeseł.

Sięgnęła po karafkę z wodą i szklankę.

– Nie, nie, nie – tylko brakowało, aby Mortis pokiwał palcem.

Wyciągnął delikatnie szklaną szyjkę z uścisku kobiety, odłożył na poprzednie miejsce i zabrał się za nalewanie soku pomarańczowego. „Świeżo wyciskanego", takiego „jednodniowego". Kompletne wariactwo.

– Chciałam wodę – zaprotestowała blondynka.

– Woda nie ma żadnych wartości odżywczych, ani witamin – wytłumaczył cierpliwie kapłan. Postawił szklankę przed swoją dziewczyną.

– Po soku mam zgagę... – mruknęła.

– Zaparzyć ci siemienia? – zatroskał się.

Kuchnia Vladimira ostatnio za sprawą obsesji Markusa zamieniła się w zielarnie. Na parapetach, w gustownych doniczkach, rosły bazylia, oregano, mięta oraz koper. W lodówce piętrzyły się produkty zakupione w sklepie ECO, gdzie mała kostka masła kosztowała pięć dolarów! Rozbój w biały dzień! A wystarczyłoby, żeby odwiedził jedną z Rosyjskich wsi... Obawiała się, że duża część jej majątku zostanie w ciągu najbliższych lat przejedzona. Przecież dziecko też nie powinno jeść „tego syfu z marketów". Troska troską, ale ręce jej opadały.

– Obędzie się – odparła bez entuzjazmu.

Mimo, iż kiedyś już była w ciąży, to po raz pierwszy miała okazję ją przeżywać. Poprzednie takie doświadczenia pamięta jak przez mgłę, gdyż musiała ciągle spać, aby demon nie przejął ciała dziecka. Tym razem zaklęcia pętały Aselleva, czyniąc go kompletnie nieszkodliwym.

Szczerze powiedziawszy, nie była pewna, czy nie wolała poprzedniej ciąży. Hormony uderzały do głowy, na przemian więc płakała, unosiła się w euforii i wściekała. Do tego zgaga. Ciągła zgaga. Pieczenie w przełyku nie towarzyszyło jej chyba tylko podczas snu, a ponoć miało być jeszcze gorzej. Jedyną dobrą stroną stanu brzemiennego była nienasycona ochota na seks. Dwóch facetów nadawało się idealnie do zaspokajania zachcianek.

– Nie powiedziałaś mi – Emilia z pretensją na ustach zasiadł naprzeciw, za nią zaś to samo zrobił Vladimir. Czy oni tańczyli razem? Czy do siebie wrócą? Czy wreszcie zrzędliwy arystokrata da sobie spokój z drażnieniem jej i tak roztrzęsionych nerwów? Oby.

– O czym? – zamrugała, nie wiedząc co znowu zrobiła źle.

– Ciąża?

Heksana uśmiechnęła się potulnie.

– Uwierz mi, byłam w nie mniejszym szoku niż ty...

To zaskakujące uczucie, kiedy leżysz sobie na kanapie, czytając scenę krwawego morderstwa, a Donnik, po zmierzeniu cię wzrokiem oświadcza, że jesteś w ciąży. Przypomniała sobie tamten dzień. Szczękę zbierała z podłogi i potrafiła tylko wymamrotać: „ale jak to?". Jakby nie wiedziała skąd się biorą dzieci. Mentalny facepalm, jak nic. Tak właśnie wyglądały konsekwencje pominięcia jednej, czy dwóch dawek kwiatu ladacznicy.

– Mogłaś powiedzieć... – naburmuszyła się demonica.

– Wyleciało mi to jakoś z głowy...

Kiepska ze mnie matka, skoro zapominam o własnej ciąży... podsumowała w duchu.

Dopiła zdrowy soczek. Nie znosiła cytrusów, o czym Mortis doskonale wiedział, jednakże stwierdził, że chociaż raz może się poświęcić i urozmaicił dietę o wiele produktów, które zazwyczaj omijała szerokim łukiem. Kto by pomyślał, że z niego taki dietetyk. Na najbliższy miesiąc miała już ułożoną dietę: śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Książkowe pięć posiłków. Już dwa miesiące wcześniej odczuła skutki nowej diety, gdyż zrobiła się bardziej kluskowata.

– Przepraszam na chwilę – uśmiechnęła się przepraszająco i opuściła towarzystwo.

Po drodze minęła Donnika wybierającego wódkę. Skinął jej głową i wrócił do swojego zajęcia. Zasługiwał na miano tego bardziej wyluzowanego tatuśka. Czasem podkradał dla niej lody z Vladimirowskiego zamrażalnika. Zjadała je zazwyczaj ukrywając się przed Mortisem. Drugi ojciec wciskał jej w ramach deseru owoce. Nie lubiła owoców.

Odwiedziła łazienkę na parterze. Dość dużą, odpowiadającą tej na najwyższym piętrze. Po załatwieniu potrzeby, przysiadła na brzegu wanny i wyciągnęła lusterko oraz kosmetyki z szafki. Poprawiła błyszczący nosek. Wytarła także odbite rzęsy z powiek. Zjadła część szminki, to też wtarła trochę brakującego kosmetyku w usta.

Dawno się nie malowała. Nie wychodziła za często z rezydencji Vladimira, to też nie miała potrzeby, aby upiększać się przed lustrem.

Miała świadomość, iż powinna wydorośleć, a przynajmniej udawać, że te dziesięć tysięcy lat wystarczyło, aby mogła nazywać siebie odpowiedzialną.

Wstała i przeciągła się. Spojrzała w duże lustro. Uśmiech pojawił się na bladej twarzy. Mimo całego zmęczenia wyglądała całkiem nieźle. Może nie powinna imprezować do późna, ale ten jeden raz przecież nie zaszkodzi.

Wróciła na salę. Zespół znów grał, tym razem dość rockowy kawałek. Tłum podskakiwał.

Przysiadła się do stolika. Donnik popijał kolorowego drinka z lodem. Wyszczerzył się i wskazał na swoją szklankę.

– Piję z tym okropnym sokiem. Jak tylko się skończy przyniosę coś lepszego – mrugnął do niej.

– Dzięki – zaśmiała się. Brunet nie raz sabotował w ten sposób prozdrowotne działania Markusa. – Gdzie jest Mortis?

– Zbliża się północ. Poszedł pogadać z gośćmi od fajerwerków – wzruszył ramionami.

Skinęła głową.

Pierwsze dźwięki ballady rozbrzmiały w przepastnym pomieszczeniu. Donnik jednym haustem opróżnił szklankę.

– Tańczysz? – pokazał równe białe ząbki w swoim firmowym uśmiechu.

– Pewnie.

Znaleźli mniej oblegany skrawek parkietu i przytuleni rozpoczęli powolny taniec.

Zamknęła oczy i oparła skroń na obojczyku mężczyzny. Bezpieczna w jego ramionach mogła poddać się chwili, zatopić w muzyce i rozpływać się w bliskości.

Każdy z mężczyzn był na swój sposób indywidualistą w sposobie w jaki przytulał kobietę. Donnik lubił błądzić dłońmi po pośladkach, piersiach i łonie, gdy Mortis raczej skupiał się na podtrzymywaniu pleców, czy gładzeniu brzucha. Pierwszy otaczał się zapachem delikatnych perfum, gdy drugi dominował męskim aromatem. Dotyk jednego był śmiały i mocny, w odróżnieniu od delikatności tego drugiego. Z zamkniętymi oczami spokojnie rozpoznałaby, który jest którym.

Byli od siebie całkiem inni, a to stanowiło o udanym związku.

***

Przygotowania dążyły do wielkiego finału. Każda raca, fajerwerk oraz bezpieczny skrawek ziemi został sprawdzony parokrotnie, aby nie doszło do tragedii.

Dochodziła północ. Nadchodził rok dwutysięczny siedemnasty. Markus, jak i wielu innych, lubił powspominać w sylwestra. Podsumować cały miniony rok.

Oparty o barierkę, gdzie jeszcze parę miesięcy temu pocałował Ankę pierwszy raz od tysiącleci, myślał.

Rok temu spędził ostatni dzień dwutysięcznego piętnastego w klubie z całkiem obcymi mu ludźmi. Dziś otaczały go znajome twarze i mógł śmiało pokusić się o stwierdzenie, iż przybyło mu przyjaciół.

Starzy znajomi mieszali się z nowymi. Różne kultury, przyzwyczajenia i obyczaje ścierały się z swoimi przeciwnościami. Na Sylwestra, jednocześnie będącego imprezą zaręczynową przybyły osobistości z całego świata.

Miniony rok bogatym był w zbiegi okoliczności, chwile dobre i złe. Gdyby miał wszystko podsumować, najpewniej tych dobrych znalazłoby się więcej, także śmiało pokusić mógł się o stwierdzenie, iż te dwanaście miesięcy pretendowały do miana szczęśliwych i przełomowych dla jego ówczesnego życia.

I to jak przełomowych.

– Mortis? – usłyszał za sobą ciepły głos, następnie zaś poczuł jak drobna postać przytula się do jego spiętych pleców. Natychmiast się rozluźnił, gdyż dotyk tej kobiety działał na niego jak melisa.

– Tęskniłaś? – rzucił w zimną noc, a jego oddech uformował parę.

Przytuliła się szczelniej, kładąc niewielką dłoń na męskiej piersi. Nakrył ją swoją własną.

Noc należała do bardzo chłodnych. Sam miał na sobie tylko koszulę, gdyż rozgrzany tańcem zostawił na którymś z krzeseł marynarkę. Odwrócił się, aby spojrzeć na postać swojej przyszłej żony. Wywindował mimowolnie kąciki ust, gdyż za jego poradą kobieta włożyła futrzaną kurteczkę na nagie ramiona. Nie na rękę byłaby jakakolwiek choroba, a zwłaszcza w jej stanie.

– Jak mogę tęsknić, kiedy jesteś zawsze przy mnie? – rozciągnęła wargi w serdecznym uśmiechu.

– Jeszcze za mną zatęsknisz – zaśmiał się. Przyciągnął kobietę do siebie i oplótł ramionami.

Już następnego dnia Vladimir miał przenieść jego duszę do nowego ciała i zrobić zeń nosiciela. Chcieli to załatwić parę miesięcy przed porodem, żeby po nim Mortis władał pełnią swych sił.

Ciało „dziesięcioletniego" Markusa zostanie zaklęte. Przez piętnaście dni mężczyzna będzie nieprzytomny, a organizm kształtować się będzie, tak jak w przypadku Heksany. Stanie się nieśmiertelny.

Wielki Kapłan Zakonu miał pewne obiekcję, ale wynikały one raczej z żalu nad decyzją Markusa o rezygnacji z stanowiska kapłana. Bądź co bądź, był jednym z najlepszych w swoim fachu. Zakon poniósł wielką stratę, po jego odejściu.

Od października zaczął studiować kryminologię oraz medycynę sądową. Miał zamiar zostać forensykiem. Jak nikt inny nadawał się do badania śladów na miejscu zbrodni. Oczywiście, jego sukces nieoficjalnie opierać będzie się na rozmowach z duszami.

– Wszystko w porządku? – zapytał, muskając ustami czoło blondynki.

– W jak najlepszym. To już jutro... – posmutniała.

– Donnik się tobą zaopiekuje. Obiecał mi to.

– Tyle czasu byliśmy nierozłączni: ja, ty i on. A teraz przez dwa tygodnie będziesz spał w laboratorium Vladimira...

– Nie będzie miał nic przeciwko odwiedzinom. Ja tym bardziej. Ciesz się dzisiejszym dniem.

To ciąża Anki popchała go do działania. Gdy tylko się dowiedział, zwrócił się o pomoc do przyjaciela. Ten jak zwykle mu nie odmówił.

To dla tego dziecka chciał stać się silniejszym. Dziecko sprawiło, iż zobaczył więcej pozytywów tego poligamicznego związku.

Bez obaw mógł poddać się rytuałowi, gdyż wiedział, iż kobieta otrzyma pomoc. Nie zostawała sama.

Dwójce rodziców jest ciężko. Jedno opiekuje się dzieckiem, gdy drugie zazwyczaj opuszcza dom na rzecz pracy. Obie osoby po jakimś czasie mają od groma pretensji i marzą tylko o odpoczynku. Ich była trójka, a więc wydajniej mogli dzielić pomiędzy siebie obowiązki. Ufał, że Donnik nie odejdzie, jeśli okaże się, że dziecko jest Mortisa i vice versa. Markus nie miał zamiaru uciec, jeśli nie było by ono jego.

To się nazywał związek. Prawdziwy związek. Pierwszy w jakim był Markus.

Podświadomie czuł, że bez demona nie byłby on nawet w połowie tak doskonały.

O wilku mowa. Uśmiechnął się do nadchodzącego mężczyzny. Ten nonszalancko odpowiedział tym samym, porywając na chwilę kobietę tylko w swoje ramiona i całując dokładnie to samo miejsce, które naznaczył swymi ustami Markus. Tylko w takich przypadkach ich usta dotykały się. Nigdy bezpośrednio.

– Co knujecie? – wyszczerzył się brunet.

– Czekamy na północ – odparł blondyn, powracając do swojej barierki.

– To już niedługo – wzruszył ramionami demon.

Nadejście godziny zero zwiastował powiększający się tłum. Obszerny taras mieścił wszystkich gości. Przez natłok ciał zrobiło się ciepło.

Kelnerzy lawirowali między demonami i śmiertelnikami; na tacach ustawione mieli butelki, otoczone kieliszkami.

Do trójki dotarł najpierw Vladimir, opędzający się od partnerów biznesowych, po nim zaś Emilia o zarumienionych tańcem policzkach. Jako kobieta samotna była rozchwytywana przez kawalerów, którzy przeważali wśród wampirów.

– Czas tak szybko mija – wysapała, poprawiając niesforne kosmyki włosów.

Została minuta. Zegar nad wyjściem na taras wskazywał dwudziesta trzecią pięćdziesiąt dziewięć.

– To fakt – Vladimir zmierzył swoją byłą dziewczynę wygłodniałym wzrokiem.

Między tą dwójką iskrzyło, a zazdrość jeszcze dolewała oliwy do ognia.

Trzydzieści sekund.

Niżej rozpoczęło się gorączkowe przygotowywanie do odpalenia pierwszych fajerwerków. Kelnerzy zdzierali zaś osłonki z butelek.

Anka stanęła pomiędzy swoimi mężczyznami, aby obu uchwycić w talii. Zarówno Donnik, jak i Markus odwzajemnili się, kładąc swoje męskie łapska na jej plecach. Nie przeszkadzało żadnemu, że przy okazji dotyka tego drugiego. Stali tak w trójkę, jak przyjaciele, chociaż w rzeczywistości raczej woleli nazywać siebie kochankami.

Dziesięć sekund.

Rozpoczęło się odliczanie.

– Dziesięć – krzyczał tłum – dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden! Szczęśliwego nowego roku!

I jak to o północy – trzydziestego pierwszego grudnia, lub jak kto woli, pierwszego stycznia – zazwyczaj się dzieje, w powietrze z hukiem wzleciały korki od szampana, oblewając musującym napojem ludzi najbliżej stojących kelnerów, a także sztuczne ognie, wybuchające miliardami iskier parędziesiąt metrów nad ziemią.

Czarne niebo, straciło swą głębie, gdy niebieskie, zielone, żółte, czerwone, pomarańczowe i różowe fajerwerki wybuchły, kaskadą obsypując nocny nieboskłon.

Markus zawsze uważał, że w rozgardiaszu panującym po północy, tego jednego dnia, jest coś radosnego.

– Kocham was – usłyszał po swojej lewej stronie – was obu – zadowolona z siebie Heksana uśmiechała się prawdziwym szczęściem. Jej oczy błyszczały, nadając szczerości wyznaniu. – Jesteście najlepszym co spotkało mnie w życiu.

Wtedy też, mimo zimna próbującego dostać się pod cienki materiał koszuli, poczuł, że zrobiło mu się gorąco i jakby lżej na sercu.

***

Tak więc cały misterny plan poszedł... dobrą drogą. Tak jak być miało. Donnik nawet nie przypuszczał, iż pójdzie tak łatwo. Spodziewał się długiego oporu, niezręczności oraz wyrzeczeń, a okazało się, że trójkąt stał się figurą idealną.

Pochylił się, aby złożyć pocałunek tuż pod fryzurą Heksany. Zamruczał przy tym i wyszeptał: Kocham cię. Zaraz potem wyszczerzył się do Mortisa, z miną w stylu: a nie mówiłem?

Kapłan, uśmiechnięty, prychnął i przewrócił oczami, parodiując Vladimira. I on mógł poświadczyć o swoim zadowoleniu z tych paru miesięcy.

Po prawdzie nie sądził, że z Heksaną pójdzie tak łatwo w kwestii wyznawania uczuć, ale obstawiał, iż hormony mogły mieć coś do tego. Kobieta ta nigdy do wylewnych nie należała. Raczej ciężko namówić ją było do jakiejkolwiek deklaracji uczuć wyższych. Czasem też i swą przeszłość zakopywała głęboko i nawet nakaz ekshumacji niewiele by w tym przypadku pomógł.

Ludzie piszczeli, śmiali się, rozmawiali i stukali kieliszkami. I do trójki kochanków podszedł kelner. Każde wzięło szkło w dłoń, ale tylko mężczyźni wypili do dna. Heksana zamoczyła tylko wargi, żeby tradycji stało się zadość.

– To nasza ostatnia wspólna noc na całe dwa tygodnie. – Demon szturchnął kobietę i wskazał głową na Mortisa, aktualnie zapatrzonego w rozbłyski kolorowych świateł.

Kiwnęła głową na znak, że rozumie.

Impreza należała do tych udanych, jednakże cała trójka mogłaby się zgodzić, że nie uroczystości są tym co najbardziej lubili robić razem. Spędzali czas na różne sposoby, zazwyczaj ceniąc sobie ciszę i spokój. Prywatność.

Co do prywatności, Donnik właśnie przypomniał sobie, że parę godzin temu dzwonił gość z budowy. Chciał coś omówić z Anką. Demon zapomniał przekazać informację. Stwierdził, że zrobi to rano. Dziś mieli inne priorytety.

Anka wykupiła dość sporą działkę we Włoszech. Położoną w miejscu idealnym, daleko od cywilizacji, a co za tym idzie – wścibskich oczu mogących zauważyć niewiarygodną witalność nowych mieszkańców i ewentualne magiczne sztuczki wykonywane przez jednego z trzech magów: Heksany, Mortisa i dziecka rozwijającego się w kobiecym łonie. Wiedział, że nie jest jego, nie był ślepy. Na razie jednak nie miał zamiaru dzielić się tą wiedzą. Po co miałby to robić?

– Chodźmy – zaproponowała blondynka, delikatnie ciągnąc za ramiona obu mężczyzn. – Jest chłodno, a ja potrzebuję odrobiny ciepła – w głosie nie zabrakło nuty sugestii.

– Jasne – powiedział Mortis odklejając wreszcie oczy od nieboskłonu. Przeniósł je na dwójkę partnerów.

Ruszyli w stronę wyjścia, przeciskając się przez tłum.

Jak dobrze było się wyrwać. Zaraz po przekroczeniu progu nastała cisza, przerywana cichymi hukami. Po posiadłości nikt się nie kręcił. Wszyscy zostali na tarasie, aby podziwiać różnobarwne przedstawienie.

Heksana szła przodem przecierając szlak, za nią Mortis, na samym końcu zaś Donnik.

Wiedział, że będą jeszcze musieli wrócić na przyjęcie, aby pożegnać gości.

Z sypialni wychodziło okno akurat na stronę posiadłości, skąpaną w świetle fajerwerków. Można było też dostrzec więcej, ponieważ balkon górując nad koronami drzew, pozwalał na dostrzeżenie dalekich miast, każdego oddalonego o jakąś godzinę drogi.

– Och! Moje nogi – żaliła się kobieta, ściągając buty z obcasem. Jak na nią, dość niskim. – Wszystko mnie boli.

Donnik uklęknął u jej stóp i rozpoczął masaż, skupiając się na śródstopiu, a także rozciągając przykurczone więzadła. Heksana zamruczała z aprobatą, odchyliła się do tyłu, natrafiając na pierś Mortisa. Demon obserwował, jak drugi mężczyzna krąży dłońmi uciskając mięśnie ramion, górnej części pleców oraz karku. Ustami musnął szyję tuż pod uchem, sprawiając, że Anka zamknęła oczy i wtuliła mocniej w kochanka.

Nigdy nie sądził, że do głowy przyjdzie mu myśl, że jego kobieta wygląda pięknie w ramionach innego mężczyzny. Ale taka była prawda.

Podciągnął się, aby na czworaka podejść do Heksany. Oparty o miękki materac łóżka, pochylił się i złożył pocałunek na rozchylonych z podniecenia wargach. Zareagowała natychmiast, gładząc ogolony policzek, przesuwając palcami wzdłuż zarysowanej żuchwy. Za nią kapłan rozpoczął kolejne pieszczoty, skupiając się na piersiach, i drażniąc pocałunkami szyję i uszy.

Tak zazwyczaj było. Kobieta, jako ta rozpieszczana, a oni dwaj, jak jej słudzy. Można by pomyśleć, iż to jednostronna uciecha, jednakże wielu mężczyzn lubi dawać i właśnie dawanie sprawia największą przyjemność w akcie seksualnym.

Nie mieli ustalonych reguł. Wszystko działo się spontanicznie. Jedyna zasada, jaką się kierowali głosiła: nikt nie może zostać pominięty.

Po wszystkim leżeli. Oni po bokach, ona w środku. Wykończona oddychała ciężko, ale równocześnie promieniała szczęściem.

Donnik podpierał się na łokciu, a wolną ręką wodził po brzuchu partnerki. Nie bał się tego co ma nadejść, bardziej niepokoiła go świadomość, że wszystko może się spieprzyć. Zawsze działo się coś złego, dlaczego i teraz miałoby tak nie być?

Jej oddech uspokoił się, a cała postać stała się bezwładna. Zasnęła. Demon uśmiechnął się pod nosem. Przeniósł wzrok na Mortisa, który właśnie podciągnął się aby pozostać już w pozycji półleżącej.

Kapłan spojrzał najpierw na nią, po czym przeniósł wzrok na trzeci bok trójkąta.

– Przez jakiś czas miałem wątpliwości – powiedział, a jego głos był zachrypnięty.

– Myślę, że wszyscy je mieliśmy – odszepnął demon.

– Ale ja miałem największe. Tylko ja mogłem się wyłamać.

– Nie zrobiłeś tego – wzruszył ramionami, stwierdzając oczywistość.

– Nie. Nie mam też zamiaru odchodzić. Już nie. Może nigdy.

Blondyn zrobił coś nieoczekiwanego, sprawiając, że na demona spłynęła rzeka uczuć: zaskoczenie, zdziwienie, ulga oraz satysfakcja. Położył on dłoń na tej błądzącej po brzuchu Heksany i uścisnął ją pokrzepiająco.

– Uważam cię za przyjaciela, Donniku – Markus spojrzał mu prosto w oczy. Jego słowa były szczere.

– To tak, jak ja ciebie – uśmiechnął się i uścisnął męską dłoń.

***

Emilia trzymała się swojego postanowienia i mimo iż padała z nóg, dotrwała do końca imprezy. Ostatni maruderzy leżeli pod stołami, przysypiali na krzesłach, a paru nawet tańczyło w rytm muzyki puszczanej z wieży (zespół zakończył swą pracę ponad godzinę wcześniej). Demonica zdecydowała wycisnąć ostatnią kroplę tej imprezy, obfitującej w niecodzienne wieści oraz zwroty akcji, o ile takowymi można nazwać każdy taniec w objęciach innego wampira. Dawno przestała ukrywać przed sobą, iż tylko jeden jedyny taniec tego wieczoru uznawała za godny zapamiętania.

Na dnie kieliszka pozostał jeden łyk czerwonego wina. Jeden łyk i będzie mogła uznać bal za zakończony.

Bez ceregieli opróżniła szkło.

Wstała i rozciągnęła plecy. Ziewnęła porządnie, nie trudząc się zasłanianiem ust. Wszystkim było to obojętne.

Leniwie powlekła się ku wyjściu, po czym ściągnęła szpilki i rozpoczęła wspinaczkę po schodach. Cichutko, niczym kot.

– A! Cholera! – jęknęła dość głośno, stając na czymś małym i twardym. – Niech to szlag! – warknęła osuwając się na schody, opierając o ścianę i oceniając straty w podeszwie stopy. Nastąpiła na niewielki kamyczek, prawdopodobnie przyniesiony na bucie któregoś z gości. Wbił się raniąc skórę, wyłuskała go za pomocą przydługiego paznokcia. Uwolnił strumyczek krwi. – Jeszcze tego brakowało... – powiedziała do siebie i przewróciła oczami.

Usłyszała kroki. Ktoś szybkim tempem schodził z najwyższego piętra. Zza zakrętu wyszedł Vladimir. Zatrzymał się w półkroku, omiatając całą scenę swoimi błyszczącymi oczami.

– Emilia? – uniósł brew, po czym wyczarował kulę ognia, która poleciała za nim, gdy pokonał ostatnie stopnie. Kucnął przy kobiecie i wskazał brodą zakrwawioną stopę. – Co się stało?

– Nastąpiłam na kamień.

Przejechała palcem po ranie. Zasklepiła się, zostawiając niewielką bliznę.

– Już po wszystkim – poinformowała, podnosząc się z zimnych schodów.

– Siedziałaś do końca? – zapytał, wcale nie mając zamiaru zostawić byłej w spokoju.

– Tak – odparła lakonicznie.

– Podobało ci się?

– Nawet, nawet – uśmiechnęła się. Najbardziej podobał jej się taniec z Vladem, jednakże musiała nasycić się jednym, gdyż wampir jak zwykle był rozchwytywany przez partnerów biznesowych i wolne demonice.

– Cieszę się. Na szczęście nasi narzeczeni nie upierali się, żeby samym organizować to wszystko.

– To byłaby katastrofa... – westchnęła Emilia, na co demon zaśmiał się. Podzielał jej zdanie.

– Odprowadzić cię? – zapytał podając jej ramię.

– Nie zaszkodzi.

Przyjęła propozycję. Stopień za stopniem zbliżali się do celu jej podróży.

Z każdym krokiem czuła narastające napięcie. Powinna działać. Takie zbiegi okoliczności nie zdarzają się często. Może ten pieprzony kamień był znakiem od Krwawego? Emilia nie wiedziała, ale z chęcią uwierzyłaby w tę teorię.

Zatrzymali się przed drzwiami „jej" sypialni. W tej sypialni zaprosił ją na pierwszą randkę. Dawno przestała żałować tamtej zgody. Teraz czuła nostalgię wspominając tamten wieczór. Że też chciała go spławić...

Skrzyżował ręce na piersi czekając na ruch Emilii.

– Vlad... – użyła jego imienia – czy między nami wszystko w porządku?

– W jakim sensie? – przekrzywił głowę, nie do końca rozumiejąc pytanie.

– Jesteś na mnie zły? Nie chcesz mnie już znać? – sprecyzowała.

– Nie jestem na ciebie zły. Rozumiem twój wybór. Potrzebowałem dłuższej chwili, aby to zaakceptować. A co do drugiego pytania... Wciąż nie zmieniłem zdania. Chcę się z tobą spotykać. Nie ważne na jakich warunkach.

A więc chcesz mnie, nie ważne czy przyjaciółkę, czy kochankę. On musiał ją naprawdę kochać, a przynajmniej lubić.

– Pamiętasz o czym rozmawialiśmy?

– Dzisiaj? Znaczy... wczoraj?

– Tak.

– Jak mógłbym zapomnieć – zobaczyła łobuzerskie błyski w stalowych oczach.

– Czy propozycja dalej jest aktualna?

Znała to spojrzenie. Znała to ułożenie ust. Znała ten przyspieszony oddech.

Podszedł o krok. Położył dłoń pod uchem demonicy. Kobietę przeszedł dreszcz, znajdujący swoje źródło w podbrzuszu. Nadal na nią działał. Jak dawno tego nie czuła. Tak dawno, że żadne zasady moralne nie były w stanie powstrzymać jej przed doświadczeniem po raz kolejny bliskości z mężczyzną.

Musnął wargami jej usta. Rozchyliła je, dając przyzwolenie. Pogłębił pocałunek i pociągnął ją w ciemność.

***

Jej głowa unosiła się o milimetry z każdym wdechem kochanka. Wtulona w nagą pierś, czuła się bezpiecznie, tak jak kiedyś. Jakaż była głupia porzucając wszystko, czym chciał ją obdarować.

Wolnymi ruchami gładził czarne włosy. Przeplatał kosmyki między palcami.

– Powiedz mi... – usłyszała dudnienie w piersi – powtórzymy to jeszcze, czy był to jednorazowy wyskok spowodowany magią chwili? – zapytał, a w jego głosie wyraźnie odznaczał się uśmiech.

Przewróciła się na brzuch, wbijając brodę w mostek mężczyzny. Teraz miała doskonały widok na jego twarz; trochę spiętą, ale jednak pogodną.

– Lubię, gdy robimy to pod wpływem magii chwili – droczyła się z nim.

– To tak jak ja, jednakże chciałbym usłyszeć odpowiedź na moje pytanie.

Nie musiała już się zastanawiać; decyzję podjęła dawno. Jedną z trudniejszych. Bez ryzyka, nie czułaby, że żyje.

– Jeśli tylko chcesz, to chętnie to powtórzę. I to nie raz.

– Cieszy mnie to. Pozostaje mi zadać jeszcze jedno pytanie, które pomoże mi pojąć na czym stoimy – zrobił dramatyczną pauzę – chcesz do mnie wrócić?

– Oczywiście, że chcę. Gdyby tak nie było, zapewne leżałabym w swoim łóżku.

– Skąd ta zmiana? – dociekał.

– Od początku byłam do tego źle nastawiona. Chyba w głębi bałam się zmienić swoje życie. Czasem myślę, że Irina była tylko wymówką – przyznała niechętnie.

– Rozumiem.

Złapał ją pod ramionami i przyciągnął do siebie, zamykając w uścisku.

– Dalej kocham cię – wymruczał do ucha, a wyznanie to poderwało motyle w brzuchu do lotu.

– Ja o tobie też nie zapomniałam. Czuję to samo. – odpowiedziała, całując uśmiechnięte usta. – Propozycja wspólnego mieszkania jest nadal aktualna? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro