Rozdział 3
Po wdrapaniu się na trzecie piętro bloku mieszkalnego Emilia przekręciła zamek w drzwiach, po czym wkroczyła w oświetlony tylko światłem z sypialni korytarz. Przełączyła włącznik. Ściągnęła ze stóp buty na wysokim, grubym obcasie i ułożyła jak od linijki pod jedną ze ścian, na której wisiała półka i wieszaki drewnianymi haczykami trzymające płaszcze na chłodniejsze dni.
W mieszkaniu roznosiła się wesoła muzyczka programu dla dzieci. Założywszy puchate, różowe kapcie przybrała wesoły wyraz twarzy i wkroczyła do sypialni.
Karolina nie spała, wlepiając oczka w migoczący na kolorowo ekran telewizora. Miała trzy lata, a pod nieobecność Emilii zajmowała się nią jedna z dwóch opiekunek: Ela bądź Lidka.
— Cześć, młode! — wykrzyczała radośnie Emilia, na co córeczka podbiegła i małymi rączkami objęła za szyję mamusię.
— Dobry wieczór, Pani Emilio — odpowiedziała uprzejmie nastolatka siedząca w fotelu i jeszcze przed chwilą surfująca po Internecie.
Pryszczata buzia Eli wyrażała całkowitą obojętność, wiedziała wszak, że szefowa wpadła tylko na chwilę i zaraz wyjdzie, jak miało to miejsce raz na dwa lub trzy dni. Dziewczyna nie narzekała. Przygotowana na następny dzień szkoły miała ze sobą plecak, piżamę i ubranie. Do woli też mogła korzystać z lodówki. Spała na kanapie, a w mieszkaniu był dostęp do Wi-Fi. Wypłata także była niczego sobie, ponieważ dostawała dziesięć złotych za godzinę na rękę. Żadna jej koleżanka nie zarabiała tak dobrze, pracując dorywczo. Nie mówiąc o tym, że osiem dych zarabiała na samym spaniu.
— Zaraz zmykam — poinformowała Emilia, rozczochrała brązowe włoski Karoliny i podeszła do komody na ubrania.
Była strasznie głodna, a zapach krwi w powietrzu, uderzenia bijącego serca i ciepło wytwarzane przez śmiertelników w sypialni, podsycały ten głód. Co z tego, że dziewczynka była jej córką? Była przy tym śmiertelniczką. Zawsze musiała uważać, aby nie zrobić krzywdy swoim dzieciom.
Wybrała seksowną koronkową fioletową bieliznę, po czym udała się do łazienki.
Zamknęła drzwi, ale słodki zapach ofiary w dalszym ciągu unosił się w powietrzu. Każdy mebel, firanka, koc czy ręcznik chłonęły zapachy niczym gąbka wodę. Sapnęła. Otworzyła na oścież okno, aby trochę wywietrzyć.
Umyła się swoim ulubionym truskawkowym żelem pod prysznic. Ogolona we wszystkich możliwych miejscach opuściła kabinę prysznicową. Wytarła się ręcznikiem, natarła oliwką, przeczesała włosy.
Zamknęła okno. Zrobiło się bardzo zimno.
Wysuszyła włosy, zaczesując ciężką czarną grzywkę na czoło. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Dzięki temu, że sama stworzyła to ciało i kontrolowała wszystkie procesy w nim zachodzące, mogła poszczycić się idealnie alabastrową skórą, wydatnymi kośćmi policzkowymi i miękko skrojonymi ustami o pełnych wargach. W tych czasach ludzie mówili o takich ustach: lodowe. Wykonując makijaż, używała tylko kosmetyków do oczu, ust, bronzera i różu. Tradycyjnie zrobiła grube kreski na górnych powiekach, przyciemniła las dolnych rzęs, po czym wszystkie wytuszowała. Usta pomalowała ostrą, czerwoną szminką. Wyostrzyła rysy twarzy za pomocą konturu pod kośćmi policzkowymi, podbródkiem i po bokach nosa.
Założyła stanik i majteczki na suche już ciało. W samej bieliźnie udała się do sypialni, aby uzupełnić garderobę.
Opiekunki były przyzwyczajone do braku wstydliwości ze strony szefowej, to też nie zwracały większej uwagi na jej roznegliżowane ciało. Jakby patrzyły na kolejny element wystroju wnętrza.
— Co by tu dzisiaj założyć... — powiedziała do siebie, przesuwając długim szponem wzdłuż sukienek równiutko powieszonych w szafie.
— Był kurier z paczką — wspomniała Ela, tkwiąc nosem w prawie pięciocalowym świecie smartfona.
— Ach! — ucieszyła się demonica.
Wzięła w ręce paczkę leżącą na łóżku i rozerwała plastikową torebkę. W środku była nowa sukienka, zamówiona przed dwoma dniami. Gorset doskonale opinał talię i podnosił duże piersi, a tiulowa, warstwowa spódnica opadała do kolan. Wszystko w barwach czarno-czerwonych. Idealna! Jeszcze do tego buty na platformach i voilà. Nikt nie mógł się jej oprzeć!
— Będę późno — powiedziała odruchowo, złapała torebkę, okręciła się, pocałowała czółko córki i opuściła pokój. Nienawidziła czuć głodu w takich momentach.
W przedpokoju dobrała buty i założyła cieniutki płaszczyk. Nocami było zimniej niż za dnia.
Wybierała się do klubu nocnego, oddalonego o niespełna dwieście metrów od jej miejsca zamieszkania. Klub ten nazywał się „Hell Yeach", co nawiązywało do amerykańskiego zwrotu, często pojawiającego się w filmach z tego kraju. Słowo Hell, naturalnie również oznaczało piekło, co nadawało nazwie klubu nowego, demonicznego znaczenia. O tak, niech pochłonie mnie piekło, zaśmiała się kobieta w duchu. Bar ten został założony przed laty przez demona dla demonów, a oficjalnie dla Krakowskiego imprezowego światka.
Wejście do klubu było okraszone wieloma zasadami, z których najważniejszymi były: pełnoletność, brak broni oraz surowe przestrzeganie stref zabawy.
Goście klubu dzielili się na dwie grupy: casualowych gości oraz VIP-ów, inaczej mówiąc: na śmiertelników oraz demony.
Budynek dyskoteki znajdował się w jednej z kamienic i rozciągał się na parę pięter. Najwyższe należało wyłącznie do demonów. Na każdym z pięter panował trochę inny klimat, od heavymetalowych szarpnięć, przez techno do kolorowego disco polo.
Emilia ustawiła się w kolejce dla VIP-ów, która w odróżnieniu od tej dla śmiertelników była króciutka. Miejsce to było sławne i ściągało ku sobie rzesze ciekawskich, młodych i starszych gości. Było też wielu stałych bywalców, niewiedzących właściwie, dlaczego tak ciągnie ich do tego miejsca. Bliskość demonów oddziaływała na zwykły ludzki organizm podniecająco i euforyzująco. Mimo częstych alkoholowych „zgonów" gości, nikt nie bał się zapuszczać do baru.
— Witaj, Emilio. — Ochroniarz rzucił okiem na gotkę. — Jak ci minął dzień?
— Nie narzekam. A tobie?
Machnął ręką, sugerując, że lepiej nie poruszać tego tematu. Zaśmiała się i przeszła obok napakowanego miśka.
Jak zwykle uderzyła ją woń śmiertelników, zgromadzonych na tak niewielkiej w stosunku do ich ilości powierzchni. Cholera. Cudem powstrzymała kły, aby nie wyskoczyły w odruchu. Udała się na piętro z elektryzującym techno brzmieniem.
Młodzi ludzie, wszak przy niej wręcz noworodki, podskakiwali w rytm bitowych uderzeń. Lubiła te klimaty i kręcąc tyłkiem, przedostała się do wysepki z barem. Zasiadła na wysokim krześle i rzuciła spojrzeniem na przystojnego barmana, wywijającego piruety butelkami. Puściła mu oczko.
— Emi! — krzyknął, aby mogła go usłyszeć — Co tam? Jak tam?
— Gra i buczy, ale w żołądku burczy. Daj mi przystawkę — Błysnęła kłami. Cholera. Zmusiła je, aby się schowały. Tak lepiej.
Karo, jak brzmiała jego ksywka, pokiwał głową i sięgnął pod ladę. Do kieliszka nalał brunatny napój — krew z winem. Natychmiast odebrała trunek; opróżniwszy go jednym haustem, pokazała, że chce jeszcze. Tego jej było trzeba.
Krew od ludzi kupowana była na czarnym rynku. Biedacy zgłaszali się do programu badawczego, podczas którego mieli za zadanie regularnie raz na dwa miesiące przez rok oddawać krew w zamian za pieniądze. Pieniądze, nie czekoladę. Wielu się kusiło na taki zysk, wszak nie musieli brać żadnych tabletek, wystarczyło oddać krew w celu badań genetycznych, mających za zadanie poprawić sposób dobierania dawców do biorców. Jedna wielka ściema. Pozyskana w ten sposób krew była przerabiana na alkohole dla demonów. Tylko w takiej formie wampiry mogły przyjąć zimną, „martwą" już krew.
Po kolejnym drinku powróciło jasne myślenie. Ofiara, ofiara. Emilia rozpoczęła łowy, pociągając nosem. Mmm... AB rh+, męska, moja ulubiona. Oblizała wargi. Gdzie się chowasz, króliczku? Zmrużyła powieki i rozglądnęła się po sali, mocniej pociągając nosem.
Ruszyła w stronę parkietu, tańcząc pomiędzy śmiertelnikami, od czasu do czasu mijała pojedynczego demona, uwodzącego swoją ofiarę. Do klubów chodziły głównie sukuby.
Była coraz bliżej. Jest. Zobaczyła go. Była w stu procentach pewna, że to właśnie on. Wysportowany, wysoki (no, może trochę za wysoki jak dla niej, ale chodziło o krew, a nie worek, w którym się znajdowała), przystojny blondyn o niebieskich oczach. Bardzo wpasował się w jej typ. No, gdyby nie ten wzrost. Na ten jeden defekt mogła przymknąć oko.
Tanecznym krokiem zawirowała wokół niego. Rzuciła spojrzenie spod opuszczonych rzęs, aby rozpocząć proces uwodzenia. Będziesz mój, powiedziała mu w myślach. Uśmiechnął się i zaczął z nią podrygiwać. Ocierała się o jego umięśnione ciało, znacząc teren. Sorry dziewczyny, on dziś jest mój, mówiła każdym ruchem. Nie pozwoliłaby innemu sukubowi, aby go jej odebrał. Miała szczęście.
Pozwalał sobie na coraz ostrzejsze zagrania. Kładł dłonie na jej pośladki, a ona odpłacała mu się, ocierając co jakiś czas tyłkiem lub piersią. Gdy miała pewność, że łyknął haczyk, poprowadziła go za rękę do baru. Usiedli, a ona odruchowo poprawiła gorset.
— Emilia jestem — przedstawiła się, pochylając tak, aby miał jak najlepszy widok na jej walory.
— Adam — mruknął tępo wpatrzony w przerwę między pokaźnymi cyckami.
— Napijesz się czegoś, prawda? — zapytała przesyconym magią głosem.
— Poproszę wódkę — powiedział automatycznie do barmana.
— Dużo — poprawiła go Emilia.
— Od razu całą butelkę. — Uśmiechnął się do Karo i podał kartę kredytową.
Emilia puściła oczko do znajomego demona. Podał butelkę wódki i wino dla sukuba.
— Jesteś tu z kimś? — zagaiła kobieta.
— Z kolegami. Poszli na inne piętro, bo ponoć tam lepsze dupeczki są — odparł, wypijając pierwszą lufę.
— A tu?
— Tu są dupeczki, które mają duże, okrągłe kupereczki — zaśmiał się.
Karo zakrztusił się sączonym przez siebie drinkiem. Emilia przewróciła oczami. Nie raz hipnotyzowany mężczyzna wspominał o jej pupie. Osobiście była z niej dumna. Ofiary mówiły różne rzeczy, zazwyczaj nie zaskakując elokwencją.
— Mmm... — zamruczał Adam. — Jest za co złapać. — Rozmarzył się.
— Pij — zacisnęła wargi. Gość był mocno podatny na hipnozę. Od razu wmusił w siebie trzy kolejne kieliszki. Powstrzymała go przed nalaniem czwartego.
— Lepiej już idź — doradził Karo, widząc, w jakim stanie jest ofiara Emilii.
— Nie wiem, czy jest wystarczająco pijany — warknęła.
— Najwyżej wykasują mu pamięć, czym się przejmujesz? — zapytał, wycierając szklankę. — Im dłużej tu siedzi, tym większa szansa, że zaraz jego znajomi wrócą.
— Fakt — przyznała z przekąsem. Westchnęła. — Adam... — podniosła się i szepnęła do ucha śmiertelnika — bardzo... ale to bardzo... — wzdychała — chcesz... uprawiać... ze mną... seks...
Na usta mężczyzny wpełzł pełen lubieżności uśmiech. Wiedziała, że jest jej. Pogłaskał ją po policzku.
— Ej, mała... może pójdziemy w bardziej ustronne miejsce? — zaproponował, jakby sam na to wpadł.
— Czemu nie? — wzruszyła ramionami i ujęła go za rękę, aby poprowadzić do toalety.
Zaprowadziła go na najniższe piętro, a właściwie do piwnicy; nie protestował. Oprzytomniał, dopiero gdy zobaczył, że toaleta, do której jest prowadzony, ma na drzwiach napisane VIP. Przystanął.
— Nie możemy tam...
— Możemy... — powiedziała demonica, przywierając do twardej klaty blondyna. — Jestem VIP-em — dodała dla wyjaśnienia.
Pocałował ją; mocno i namiętnie. Bez wyczucia, jak to pijany człowiek miał w zwyczaju. Jęknęła w jego usta, czując, jak jej ciało przechwyciło odrobinę energii. Otwarła drzwi i popchnęła w głąb łazienki, po czym po paru namiętnych sekundach, wepchnęła do jednej z kabin.
Usadziła go na zamkniętym kiblu i podciągnęła sukienkę. Zsunęła majteczki w dół. Po raz kolejny pocałowała mężczyznę, ręką szukając zamka od spodni. Ściągnęła niepotrzebną część garderoby w dół i uwolniła penisa z bokserek.
Usiadła okrakiem na kolanach partnera i rozpoczęła zabawę, czując zarówno jego, jak i swoje podniecenie.
Gdy była już gotowa, aby go przyjąć, wsunęła się na niego. Zatraciwszy się w przyjemności czerpania energii, mając kontrolę nad narastającym napięciem obu ciał, poruszała się szybciej.
Doszli równocześnie. Demonica w ekstazie szarpnęła głową Adama w bok, odsłaniając szyję. Wpiła kły w pulsującą tętnice i rozpoczęła kolejną ucztę.
Zostawiła nieprzytomnego kochanka i opuściła kabinę. Klozetowa babcia, Monika, zerknęła znad gazety.
— Wytrzyj policzek — mruknęła, odłożyła lekturę i podeszła do kabiny. Gwizdnęła, widząc dzieło Emilii obejmujące kurczowo klozet. — A to ci się dziś ciacho trafiło.
Emilia podeszła do umywalek i przeglądnęła się w lustrze. Zapaskudził jej skórę. Bydlak jeden. Ale za to, jak smakowity. Po dobrym posiłku humor natychmiast się poprawiał.
— Dobrej nocy — pożegnała się i wyszła tylnymi drzwiami.
Nieprzytomnych gości wynosił personel, najpierw zasklepiając ranę po ukąszeniu i ewentualnie czyszcząc odzież. Trafiali oni później do pokoju, którego jedynym wystrojem były łóżka. Tam budzili się następnego dnia, nie pamiętając całego incydentu. Wmawiano im, że upili się do nieprzytomności. W razie podejrzeń ich pamięć była zmieniana.
Śmiejąc się, nasycona Emilia opuściła teren klubu nocnego. Podjęła także decyzję. Z samego rana miała zadzwonić do starej znajomej, mogącej mieć powiązania z Vladimirem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro