Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Kolejny cudowny poranek. Poranek zapowiadający równie uroczy dzień. Demonica przeciągnęła się. Zerknęła na towarzysza. Spał głębokim snem. Czarne włosy otaczały jego głowę, a szczęka nosiła cień zarostu.

Wyświetlona godzina na elektrycznym zegarze sugerowała dość wczesną porę. Zbyt wczesną, aby budzić Vladimira. Nie lubił wstawać przed ósmą w tygodniu, a w dni wolne potrafił chrapać do jedenastej.

Cichutko niczym myszka, wysunęła się spod kołdry. Uderzył ją chłód panujący w sypialni. Zostawili okno otwarte na noc, gdyż nie dość, że śmierdziało alkoholem, to także piżmo uderzało w nozdrza. Emilia wysnuła wniosek, iż po sześciu godzinach jest dostatecznie wywietrzone, to też zamknęła przeszklone drzwi balkonowe.

Ubrała puchaty ciemnoróżowy szlafrok. Zamknęła za sobą drzwi, starając się, aby nie zaskrzypiały, ani nie trzasnęły zbyt głośno. Pierwsze kroki skierowała do łazienki.

Po opróżnieniu pęcherza, dopadła do lustra. Tafla pokazała całą prawdę o zabawie poprzedniego wieczora. Mimo sukubiej fizjologii, wrodzonego wdzięku i naturalnie (zmodyfikowanego) piękna, wyglądała dość mizernie. Pod zmęczonymi oczami rozmazany tusz tworzył plamy, a rozmyta szminka nijak trzymała się pierwotnego konturu ust. Dobrze, że nikt jej jeszcze nie widział. Przypominała Jokera z Batmana, gdyż lekki kac nadawał bladości i tak wystarczająco jasnej skórze. Z ulgą zmyła pozostałości po makijażu. Poprzedniego dnia jakimś dziwnym trafem nie miała głowy, aby myśleć o takich błahostkach. Nie, kiedy Vladimir przedstawił swoją propozycję i argumenty, aby ją poprzeć.

Propozycja nader kusząca, wciąż tłukła się w świadomości czarnowłosej. Zamieszkać razem. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, zanim włożyła szczoteczkę do ust. Oczywiście, że chciałaby. Ale zawsze było jakieś ale...

Znali się dopiero sześć tygodni, z czego można powiedzieć, że tylko od trzech byli parą. Od momentu, gdy Emilia zaakceptowała dziwne pragnienia swego ciała i uwielbienie towarzystwa wysokiego arystokraty.

Karolina akceptowała Vladimira. Zapraszała go do zabaw, a on nie wyglądał na takiego, który ma coś przeciwko. Wręcz przeciwnie. Zakrztusiła się pianą, gdy przypomniała sobie, jak przyłapała go na zabawie lalkami wraz z jej córką, podczas gdy ona ogarniała kuchnie. Rzadko wychowywała dziecko z ojcem, pomijając tych biologicznych, kiedy ślub był zaaranżowany, a dzieci być musiały. Tamte czasy minęły dawno i na szczęście bezpowrotnie. Tylko czasem łapała się na myśleniu o małżeństwie dla podratowania swojej sytuacji finansowej.

Ciężko było jej myśleć o tym, aby wykorzystywać Vladimira do przenoszenia do i z pracy. Jakież to niepraktyczne. Wolałaby otworzyć coś na miejscu. Problem w tym, że rezydencja znajdowała się na kompletnym odludziu. Pozostawała działalność internetowa. Po zastanowieniu stwierdziła, że to też odpada. Musiałaby przecież jakoś docierać na pocztę, prawda? Odludzie w tym przypadku oznaczało godzinę jazdy przez las do najbliższego zapyziałego miasteczka.

Zostawiłaby swoich znajomych. To też zakrawało na wyczyn.

Lidia i Ela straciłyby pracę.

Wniosek był jeden: całe życie przewróciłoby się do góry nogami.

Odświeżona postanowiła udać się do kuchni. Już na pierwszym piętrze zwietrzyła zapach kawy. Takiej świeżo parzonej. Zwyczaj porannego zajmowania jadalni miał Markus, więc z nastawieniem, że to właśnie jego ujrzy, weszła w progi.

Zdziwiła się.

Przy wyspie krzątała się wysoka, szczupła blondynka. Demonica. Dosypywała właśnie cukru do jednego z zaparzonych napoi. Oblizała łyżeczkę, użytą do mieszania i uśmiechnęła się do nowoprzybyłej.

– Cześć – z perlistym uśmiechem, odsłaniającym śnieżnobiałe zęby pofatygowała się do zamurowanej czarnowłosej – Irina Panin jestem. Asystentka Vladimira.

Emilia uścisnęła dłoń. Kobieta na pierwszy rzut oka wydawała się być miła. No właśnie, pierwsze wrażenie, czasem usypia czujność.

– Emilia Kot – przedstawiła się.

Sukub był spostrzegawczy. Na twarzy blondynki wykwitł krótkotrwały grymas, zamaskowany prawie natychmiast przez fałszywą wesołość.

– Słyszałam co nieco o tobie. – Irina wygrzebała z lodówki małe kanapeczki. Pozostałości z imprezy wypełniały chłodny schowek po brzegi.

– Czyżby?

Emilia sięgnęła do jednej z niższych szafek. Wygrzebała butelkę wody mineralnej.

– Nie tak sobie ciebie wyobrażałam.

Asystentka zmierzyła ją wzrokiem oceniając.

– A ja się nie zawiodłam – odparła demonica. Irina doskonale wpasowywała się w stereotyp wampirzej pomocy biurowej.

– Mmm... zdrowa woda. – Oblizała usta blondynka. – W twoim stanie nie powinno się odżywiać niezdrowo. Popieram twój wybór.

Co? W jakim stanie? Chodziło jej o zaokrąglone kształty? Za nic w świecie nie zmieniłaby ich. Emilia uniosła w zdziwieniu brwi.

– A w jakim jestem niby stanie? – wycedziła.

– No jak to? W ciąży! – rozmówczyni zakrzyknęła radośnie.

– W ciąży?! – uważali z Vladimirem. Za krótko się znali, żeby myśleć o takim zobowiązaniu. Mogłaby to rozważyć za jakiś rok... może dwa.

– Jeszcze nie wywiązałaś się z umowy? To pewnie przez tą chemie, którą zjadają śmiertelnicy. Ciężko jest znaleźć jakąś eko przekąskę – biadoliła Irina z jadowitym uśmiechem.

– Jakiej umowy?

Serce Emilii biło niczym Michalczewski w latach swojej świetności.

– Tej, którą przesłałam Vladowi, na jego wyraźne polecenie. Tej o surogactwie.

– O czym ty mówisz?! Gadaj zwięźle, bo nie ręczę za siebie – pierwsza fala wściekłości znalazła drogę ujścia w słowach.

Asystentka nieźle się bawiła. Rozluźniona oparła się o wyspę, trzymając przed sobą tacę z śniadaniem dla dwojga.

– Vladimir długo szukał kogoś, kto urodziłby mu dziecko. Był jeden warunek: to musiała być demonica lub wczesna nosicielka. Jego dziecko odziedziczyłoby moce po ojcu, a dzięki temu Iwanow odzyskałby w pełni sprawne ciało. No i zjawiłaś się ty. Kazał mi przerwać poszukiwania. Jesteś pewna, że chodzi mu o ciebie?

Tego było za wiele. Emilia zachłysnęła się powietrzem. Wściekła, wychodząc, zapomniała o wodzie. Wciąż przed oczami miała twarz Iriny. Małpa miała satysfakcję. Ta tleniona flądra powiedziała wszystko z zazdrości. Vladimira musiało coś z nią łączyć. Nie wiedziała nawet jaką przysługę zrobiła sukubowi.

Z każdym stopniem było gorzej. Łzy cisnęły się, aby wypłynąć wartką rzeką z oczu. Jeszcze nie teraz. Emilia nie chciała ryczeć przy tym podłym arystokratycznym oszuście. Nie da mu satysfakcji. Jak mógł ją tak okłamać? Jeszcze myślał, że się nie dowie. Niedoczekanie. Takie rzeczy prędzej, czy później wychodzą na światło dzienne. Zazwyczaj w nieodpowiednim momencie. Dobrze, że tym razem los dość wcześnie zesłał prawdę.

Wpadła do sypialni jak burza, lub jeśli ktoś woli czarny humor: jak tsunami na Haiti.

– Vlad! – wydarła się, nie zważając na to, że właśnie obudziła pół posiadłości. Drzeć to ona się umiała. Aż uszy więdły, a bębenki pękały.

– Co?! Pali się?! – półprzytomny poderwał się, po czym rozglądnął wokół szukając ognia.

– Spalę, to ja ciebie zaraz na stosie! – wycelowała w niego palcem.

– Mnie? Za co?

– Ty już, kurwa, wiesz za co!

Jak rażony gromem oprzytomniał słysząc pełne pretensji kurwa. Coś w głowie zaczęło mu świtać, ale najwyraźniej nie wiedział co, gdyż zapytał:

– Co zrobiłem?

– Surogatka?!

Chłopina się przeraził nie na żarty. Waga sytuacji z deka go przytłoczyła.

– Emi... ja ci to wszystko wytłumaczę...

– Wytłumaczysz mi dlaczego chciałeś ze mnie zrobić worek na spermę? To już wytłumaczyła mi twoja asystentka!

– Zabiję ją...

– Och... najpierw ja zabiję ciebie – zagroziła, a w groźby wściekłej kobiety wierzyć należy.

– Uspokój się, proszę – błagał ją.

Wstał z łóżka i pokornym krokiem zbliżył się do kobiety. Zmierzyła go wzrokiem bazyliszka, odsuwając, gdy wyciągał do niej ręce.

– Odpierdol się.

– Daj mi coś powiedzieć.

– Nie musisz nic mówić. Tak było, prawda? Chodziło o dziecko?

– Na początku... – te słowa nie złagodziły wybuchu Emilii.

– Odstaw mnie do domu – zażądała.

– Porozmawiajmy...

– Już za długo rozmawiamy. O jakieś sześć tygodni. Wiesz co? Powinnam była zaufać rozumowi. Przecież nic dobrego nie mogło wyniknąć ze związku z tradycjonalistą. Wszyscy jesteście krętaczami.

Obserwowała, jak pobladły Vladimir wciąga podkoszulek na sponiewierany grzbiet. Już ubrany podszedł do demonicy, chcąc ją objąć. Pokręciła głową i łaskawie podała mu rękę.

Zaraz potem pojawili się na klatce schodowej. Wyrwała mu dłoń, wcale niedelikatnie. Nacisnęła klamkę.

– Emilia... – znów ten błagalny ton. Wypuściła z sykiem powietrze. Odwróciła się do niego, unosząc brew z pogardą pełną krasą. – Musisz ze mną porozmawiać. Zależy mi na tobie – zrobił krok – dobrze nam razem...

– Było – wtrąciła.

– Daj mi szansę – złapał ją za ramiona.

– Nie.

– Proszę.

Chciał ją przytulić. Nie dała się. Wyrwała się po czym uderzyła z liścia, zostawiając krwistoczerwoną pamiątkę poniżej kości policzkowej.

– Nie. Będziemy. Więcej. Rozmawiać. – wycedziła.

Trzasnęła drzwiami.

Jak sparaliżowana wgapiała się w drzwi. Wiedziała, że dalej tam jest. Czuła energię jaką emanował. Prawie zapomniała jak oddychać. Jak mogła dać się tak zmanipulować?

Na palcach podeszła do wizjera. Przystawiła oko w momencie, gdy się teleportował. Ostatnim co zobaczyła były oczy przepełnione bólem.

Z podrażnionego krzykiem gardła wydobył się jęk. Nie mogła dłużej wstrzymywać łez. Opadła na podłogę. Słone krople pchały się do ust, a podbródek drżał.

– Pani Kot?

Zerknęła za siebie. Przez mgłę zobaczyła Lidię; stała z otwartymi oczami, w piżamie, całkiem zaspana. Emilia obudziła opiekunkę. Dziewczyna ruszyła, ale demonica uniosła rękę, przekazując, żeby nie podchodziła.

– Idę do łóżka – powiedziała szorstko właścicielka domu. Na miękkich nogach udała się do niewielkiej sypialni.

Rzuciła się na łóżko, obejmując pościel. Dawała ukojenie rozgrzanym policzkom.

***

Nie zasnęła nawet na minutę. W głowie ciągle galopowały myśli.

Zwolniła Lidie do domu, a sama wyszykowała Karolinę na spacer.

Nie mogąc zasłonić makijażem czerwonych od płaczu oczu, postawiła na czarne okulary. Dziwne zestawienie z pogodą, gdyż Kraków tego dnia był wyjątkowo chmurny, na wzór serca demonicy.

Najpierw pokonała Aleję, pchając przed sobą wózek. Szum aut, dźwięki klaksonów, gwar ludzi nie cichł.

Mimo szarugi dzień należał do tych ciepłych. W mieście królów zawsze panowała ciepła aura. To przez natłok gorących maszyn: aut, autobusów i tramwajów, oraz ludzi ściskających się w grupy przed przejściami dla pieszych.

Wciąż wyrzucała sobie głupotę. Zaufać tradycjonaliście? Toż to kompletny kretynizm. Pokochać mężczyznę? Czysty idiotyzm. Rozpaczać po rzeczonym facecie? Naiwność.

Znów samotna łza zakręciła się na okularach.

Usiadła na murku, przy sztucznym stawiku, pośrodku parku krakowskiego. Zimny wiatr poruszał liśćmi unoszącymi się na tafli wody. Wyciągnęła Karolinę z wózka, aby pobiegała i porobiła inne rzeczy tak uwielbiane przez dzieci. Mała była wniebowzięta. Całkowite przeciwieństwo Emilii, gotowej zagrzebać się parę stóp pod ziemią.

Dlaczego go pokochała? Co takiego w sobie miał? Cóż czyniło go wyjątkowym? Na pewno okazał się być zgoła innym, niż twierdziła na początku. Czasem zabawny; Mężczyzna czekający z utęsknieniem każdego słowa swojej kobiety. Lubił prawić komplementy, lecz nie przesadzał z ich częstotliwością. Miał cele w życiu. Szkoda tylko, że jeden z nich tak ugodził w Emilię.

Pokochała jego dobroć. Upodobanie do trwonienia pieniędzy na cele charytatywne. Zawsze tłumaczył się tym, iż ma ich aż za dużo. Prawda trochę odbiegała od jego wypowiedzi. W głębi krył się dobry człowiek. Pomijając oczywiście kwestie wykorzystania Emilii do swoich celów.

Właściwie, nie mogła zrozumieć jak tak trzeźwo myślący facet, wpadł na tak głupi pomysł? Kierowała nim desperacja, której nie spodziewałaby się po nim.

Miała właściwie pewność, że teraz przeżywa rozstanie, równie mocno jak ona. Wiedziała, że był zakochany. Ona rozumiała wszystko, prócz motywów, jakie nim kierowały.

Torebka zawibrowała. Przewróciła oczami. Wygrzebała telefon. Dracula. Kolejna wiadomość. Ile już ich dziś wysłał? Co najmniej dziesięć. Tym razem prosił, aby umówiła się z nim na spotkanie. Odkąd to zrobił się tak gadatliwy? Zauważyła demonica z przekąsem.

Może faktycznie powinna z nim porozmawiać? Ale co to zmieni? Oszustwo, było tym, czego Emilia za nic w świecie nie potrafiła wybaczyć. Nigdy, nikomu. Nawet osobie, którą kochała.

Wrzuciła telefon do torebki. Nie odpisała.

Patrzyła jak mała goni gołębie, śmiejąc się przy tym w głos. Emilia uśmiechnęła się przez łzy. Na szczęście miała Karolinę. Znajomych też posiadała. Nawet pokręcona przyjaciółka mogła jej dodać otuchy w trudnych chwilach. Jeśli miała przetrwać – musiała zająć się innymi i ich problemami. Arcymistrzowski sposób na własny ból. Doskonale o tym wiedziała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro