Rozdział 22
Silne ramiona złapały go w pół próbując odciągnąć od tego parszywego śmiecia, Mortisa. Powinien był go zamordować, gdy tylko miał okazję. Niestety, wtedy nie wiedział.
– Co ty wyprawiasz?! – Nad głową wrzasnęła mu Heksana. Kobieta, która niegdyś chodziła w lekkich pancerzach, tunikach i zbyt dużych spodniach. Dziś miała na sobie dziwne ubranie z nieznanego Donnikowi materiału. Z pewnością nie był to len.
– Uczę – odwarknął po demońsku. Nie mogła go zrozumieć. Asellev na pewno też nie przetłumaczy jej wypowiedzi w najbliższym czasie. Asellev najpewniej właśnie zgrywa wielce obrażonego. Jeden z najdurniejszych i najbardziej upartych demonów.
Czarnowłosy mocniej naparł. Szarpnął boleśnie. Niech go cholera weźmie.
Mortis był już purpurowy. Czy otrzymał wystarczającą karę? Niech będzie. Otrzymał. Donnik rozluźnił palce, po czym całkowicie puścił. Głowa kapłana uderzyła o podłogę z głuchym tąpnięciem.
Jego kobieta z żałosnym jęknięciem upadła na kolana obok nieprzytomnego śmiertelnika. Przyłożyła ucho do piersi. Na jej twarzy odmalowała się ulga. Skurwiel dalej żyje... Pech.
Do pokoju wpadła kolejna demonica. Ogarnęła wzrokiem całą scenę, po czym zakryła usta. No, już nie bądź taka delikatna – sarknął w duchu. Podniósł się i przeniósł swą uwagę na demona, który jeszcze przed chwilą próbował go odciągnąć od Mortisa.
Mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Donnik miał pewność, że dla czarnowłosego parszywy śmiertelnik jest kimś więcej niż znajomym, może nawet przyjacielem?
– Powiesz jej, że myślałem, że to ofiara dla mnie – zwrócił się do pobladłego demona. Coś ewidentnie było z nim nie tak. Choroba? Choroba odbierająca siły.
– Dlaczego mam kłamać?
– Bo ja tak mówię. Ciebie też tyczy się zakaz tłumaczenia – warknął do Emilii.
– Co się dzieje? – Heksana skakała przerażonym spojrzeniem od jednego demona do drugiego. Nic nie rozumiała z ich mowy.
– Donnik przeprasza. Myślał, że przygotowaliśmy dla niego kolację – Vladimir skrzywił się.
– Och... – Blondynka wbiła wzrok w twarz ukochanego. Nie wyglądała na przekonaną. Zbyt dobrze go znała, żeby przyjąć tak dziwne na jej gust wytłumaczenie. Wiedział o tym doskonale, ale wolał udawać – czemu on nie mówi po angielsku? Rozumie co mówimy?
– Rozumiem – wychrypiał osobiście zainteresowany.
– Więc dlaczego używasz demońskiego?
Wzniósł oczy ku niebiosom. Tak było szybciej. Lepiej mógł przekazać swoje myśli. Minie sporo czasu nim przestanie dukać w tym dziwnym, zmiękczonym języku. Łatwiej pomyśleć niż powiedzieć. Ciężkie dni ich czekają.
Zaczynając od początku, był uśpiony, głęboko w ciele Heksany. Coś słyszał, ale nie rozumiał. Nie chciał rozumieć. Pragnął tylko snu. Wyczuwał intencję ludzi zgromadzonych wokół nosicielki. Jedna z osób miała intencję, które nie podobały się demonowi. Osoba ta chciała odebrać jego własność. Kobietę, którą on posiadł.
Nagle został wyrwany, oddzielony od duszy Heksany i przeniesiony. Osiadł w swoim starym ciele. Nie wiedział jak to możliwe. Jego ciało zgniło w ziemi przed tysiącami lat. A on je odzyskał.
Po otwarciu oczu zobaczył Mortisa. Mało tego. Ten drań dotykał Heksany w sposób czuły, jakby należała do niego, a przecież tak nie było. Donnik szybko podjął decyzję. Subtelne ostrzeżenie nie wchodziło w grę, musiał zrobić coś, co zniechęci adoratora na dobre. Donnik był zazdrosny, bo mocno przywiązywał się do swoich własności. Szybka decyzja. Czysta kalkulacja. Natychmiastowe działanie.
– Może nie umie się posługiwać angielskim w stopniu wystarczającym, aby swobodnie przelewać myśli na język – podała pomysł Emilia.
– Dokładnie – Donnik przytaknął. Jakiż egzotyczny był to język. Sporo czasu minie zanim przyzwyczai się do brzmienia słów.
Nieprzytomny dotąd Mortis poruszył się. Donnik ruszył o krok, ale Vladimir zagrodził mu przejście. Spojrzeniem ostrzegał przed każdym podejrzanym ruchem. Odrodzony uśmiechnął się wrednie i prychnął. Ominął czarnowłosego potrącając ramieniem.
– Heksana – mruknął nad blond czupryną. Wyciągnął ku niej rękę.
Zmierzyła go stalowymi oczami. Z wyglądu nic a nic się nie zmieniła. Tylko te ubrania... Kuszące, ukazujące każdą krzywiznę jej ciała. Po chwili zastanowienia przyjęła jego pomoc. Podciągnął ją do siebie. Kątem oka zauważył, że Mortis oprzytomniał całkiem i wgapiał się w parę nad nim.
Puścił mu oczko. Mocniej przytulił kobietę. Jak dawno nie miał jej w ramionach. Nie bawiąc się w skromności wpił się w rozwarte ze zdziwienia usta. O tak maleńka... Jesteś moja...
Spijał z jej ust dezorientację. Oprzytomniała. Oddała pocałunek. Ekscytacja. I jeszcze więcej ekscytacji. Trwało to krótka chwilę. Ona przerwała. On z chęcią by kontynuował. W końcu, kiedyś trzeba nadrobić te tysiące lat, gdy zostali rozdzieleni przez śmierć.
Powrócił spojrzeniem do Mortisa. Ktoś tu chyba jest wściekły. Nie mógł zbyt długo pysznić się wygraną, bo jego chwilę tryumfu przerwało pełne pretensji chrząknięcie Emilii.
– Tak jak mówiłem – odezwał się znów w swoim języku – uczę. Teraz pójdziemy trochę powspominać. Przekaż Mortisowi – zwrócił się do Vladimira – że następnym razem nie skończy się na złamanych żebrach, a kręgosłupie.
Emilii opadła szczęka. Najwidoczniej wcześniej nie wiedziała o dziwnych upodobaniach Mortisa. Vladimir zaś zacisnął pięść. Ktoś pójdzie spać w złym humorze i z pewnością to nie będę ja.
– Donnik, postarajże się chociaż mówić po angielsku – jego kobieta zaprotestowała, słysząc monolog – co on znów powiedział?
– Że jest mu cholernie przykro i więcej nie zrobi krzywdy Mortisowi. A teraz chciałby powspominać – skłamał Vladimir. Szybko się uczył, Donnik był pod wrażeniem. Może znajdą wspólny język, za jakiś czas?
– Chodź – Heksana splotła palce z jego. Słodki gest.
Nie obejrzał się nawet za siebie, gdy go wyprowadzała.
Dopiero teraz zauważył, że nie ma obuwia. Jego nagie stopy uderzały z cichymi plaśnięciami o podłoże. Nie świecił nagością. Miał na sobie coś na kształt koszuli oraz spodnie z tego samego sztywnego materiału, który pokrywał ściśle uda Heksany. Osobliwe. Ubrania luźno na nim leżały, jakby skrojone były na większą osobę. Zaciągnął się powietrzem. Obok nieznanego mu zapachu znalazł jednoznaczną nutkę. Ubrania należały do Vladimira, który różnił się budową ciała. Donnik miał nadzwyczaj szczupłą sylwetkę, szczuplejszą niż przed śmiercią. Brakowało mu wyraźnie zarysowanego umięśnienia, jakim szczycił się tysiące lat temu.
Wszystko wokół było takie idealne. Równe schody, równe kamienie, w kształcie kwadratów, pokrywające ziemie po której stąpali. Mnóstwo kolorów. Kiedy żył ostatnim razem wszystko miało barwę gówna i błota. Czasem w bogatszych wnętrzach znalazła się biel, czerń oraz mahoń. Nic poza tym.
Prowadziła go korytarzem. Panele były przybite do ścian. Panele! Cóż za marnotrawstwo! W całym pałacu nie widział ściany z kamienia! Wszędzie jakieś dziwne płótna i panele.
Pokój Heksany był wielki. Przynajmniej dla niego. Porównywał go wszak do klitek, w jakich przyszło mu niegdyś spać. Heksana miała kiedyś dwór, a ten dwór był wielkości pięciu takich pokoi. Posiadłość, która w tamtych czasach uchodziła za ogromną i nowoczesną. Na środku pomieszczenia zaś stało łóżko. Wielkie łoże. Bogactwo aż kłuło w oczy. Vladimir musiał być bardzo bogaty. A te fotele ze skóry! Cóż za zwierzę miało tak śliczną skórę? Pogładził oparcie. Niesamowite!
– Donnik? – odezwała się. Przestał macać dziwną skórę.
– Tak? – uniósł brew.
– Musimy porozmawiać o tym co się dziś wydarzyło.
Rozmawiać? Nie było o czym rozmawiać. Ukarał tego śmiecia za zbereźne myśli; o co ta cała sprawa? To się nie powtórzy, po co drążyć? Facet będzie moczył gacie na samą myśl o Heksanie. Nic więcej nie potrzeba.
– Tak? – powtórzył tępo pytanie. Przysiadł na łóżku. Miękkość miało zadziwiającą. Czy jego materac wypełniony został sianem? A może używali innych wypełniaczy?
– Powinnam ci wyjaśnić, jak udało nam się ciebie ożywić.
Och... o to chodziło. Donnik już dawno był rozluźniony, ale ta wiadomość sprawiła, że odetchnął z ulgą. Czy był ciekaw, w jaki sposób to osiągnęli? Być może. Niewątpliwie nie potrafił znaleźć wyjaśnienia.
– Słucham – skinął głową.
Wtedy zaczęła opowiadać, a demon słuchał z zapartym tchem. Wielu terminów nie rozumiał, za każdym razem to zgłaszał, a Heksana znajdowała bardziej zrozumiały wyraz, bądź po prostu tłumaczyła jak małemu dziecku. Nie był małym dzieckiem, ale w obliczu okoliczności, mógł zgodzić się na takie traktowanie.
Wszystko stało się jasne. Został zrobiony za pomocą krwi z wisiorka Heksany. Takie tworzenie nazywało się klonowaniem. Ciekawe, co wspólnego ma z tym liściasty klon? O to nie zapytał. Później za pomocą rytuału przeniesiono go do ciała, a Heksana otrzymała nowego demona, który tak właściwie był jej starym demonem. Całość wydawała się być logiczna, nie mniej, Donnik uważał, że osobliwe to czasy.
– Tutaj – Heksana sięgnęła po obco wyglądającą plakietkę – jest twój dowód osobisty. Zamieszkamy w Polsce.
Odebrał nieznany mu przedmiot. Co to za dziwaczny język? Przeszukał odmęty pamięci. Poznał go. Polski. Język jeszcze bardziej skomplikowany od Angielskiego. Na kartoniku był on sam. Jego twarz. Co to za czary?! Jak niewiele rozumiał.
– Od dziś nazywasz się Dominik Grabowski
– Dominik Grabowski? – postarał się powtórzyć jak najwierniej.
– Dominik Grabowski – poprawiła go.
– Dominik Grabowski.
Nie wychodziło mu. O ile imię wypowiadał perfekcyjnie, to Grabowski w jego ustach brzmiało jak „Ghrabowski". Wciąż ten stary akcent.
– Nie przejmuj się... Niektórzy Polacy tak mówią – pocieszyła go.
– Ty – próbował ułożyć w głowie poprawne zdanie – nie nazywasz się Heksana?
– Nie. Teraz jestem Anna Szosta.
– Anna... – podobał mu się sposób w jaki imię osiadało na jego języku. Było miękkie, łatwe. Na pewno nie tak twarde jak Heksana. Pojął, iż było zdrobnieniem. Heksana. Heksanna. Anna. – Piękne – skomplementował.
– Dziękuję. Będziesz musiał nauczyć się sporo o tym świecie.
Miała rację. Kompletnie nic nie rozumiał. Nie rozumiał paneli na ścianach, skóry na fotelach, miękkości łóżka, kartonika z jego twarzą. Wielu rzeczy nie rozumiał. Jego błąd. Uśpienie wyłączyło większość jego zmysłów; pozostawił sobie tylko zdolność pojmowania intencji, dzięki czemu reagował w odpowiedniej chwili, dając zastrzyk energii; ratując ukochaną z opresji. To zbyt mało, aby nadążyć za zmieniającym się światem.
– Naucz mnie – spojrzał w jej oczy.
Oczy srebrne. Tęczówki o czarnej obwódce. Tęczówki, w których dostrzec można było niebieskie plamki. Niebieski – pozostałość po naturalnym odcieniu jej oczu, kiedy jeszcze nie zmieniło ich srebro. W nich zaś czarne źrenice. Czarne niczym jej dusza. Mówi się, że czarna dusza jest zła. Ci, którzy tak mówili nie mieli racji. Jej dusza po prostu przybrała dawno kolor spaczenia. Kolor demonów.
Donnik miał dar. Widział aurę otaczającą każdą postać. Aura ta ciemniała w obliczu zagrożenia. Jej aura oczyściła się. W ostatnich godzinach jego życia była czarna niczym najgłębszy mrok. Przerażająca. Jak dobrze, że udało mu się oszukać śmierć.
– Nauczę – przełknęła ślinę. Czy to on tak na nią działał?
Drżała. Ze strachu?
Sięgnął ku niej. Przyciągnął kobiece ciało do siebie. Śledziła każdy jego ruch uważnie. Przytulił Annę do swojej piersi.
Westchnęła. Twarz ukryła na mostku, a on mógł wdychać zapach włosów. Niesamowity zapach. Intensywny, jak żaden inny, jaki kiedykolwiek czuł. Nie znał go. Może trochę. Coś jak kwiaty, ale zmienione. Nienaturalne.
Podsadził ją sobie na kolana. Teraz była wyżej, mógł sięgnąć jej ust, to też uczynił. Delikatniej niż w pierwszym pokoju. Teraz nie robił tego na pokaz. Wczuł się. Pochłaniał jej smak, otulał w miękkości.
Pragnął jej. Ta żądza nie zaspokajana była przez tysiąclecia. Ręką z uda zawędrował wyżej. Natrafił na przeszkodę. Mur dzielący go od jędrnej piersi.
– Donnik... – Heksana złapała go za zagubioną rękę – ja...
Co? No, co? Oniemiały nie pojmował, dlaczego mu zabrania. Broni dostępu do siebie jak dziewica, którą nie ukrywając, nie była już od dawna.
– Stało się coś? – wydukał. Krwawy, jakże on śmiesznie brzmiał.
– Zaczekajmy.
Zaczekajmy? Na co? Na moją kolejną śmierć?! Był demonem, demony nie grzeszą cierpliwością. Ba, demony nie uznają czekania jako jednego ze swoich ulubionych zajęć.
– Dlaczego?
– Nie czuję się dziś na siłach.
Zmierzył ją wzrokiem. Faktycznie. Nie wyglądała kwitnąco. Był zbyt zajęty podziwianiem oczu, aby dostrzec to co było pod nimi. Sine cienie. Oto co wymalowane zostało zmęczeniem, poniżej linii rzęs. Do tego bladość. Zawsze była blada. Nie lubiła prażyć twarzy na słońcu. Dziś jednak świeciła jak księżyc w pełni. Ślepiec... Zadufany w sobie ślepiec. Dla niej rytuał zdawał się być bardziej wyczerpującym.
– Przepraszam... – wyszeptał. Naprawdę żałował jej i swego zachowania.
Przytulił ją za to mocniej, gładząc przez materiał twarde plecy. Czy on wyczuł kręgosłup? Przesunął niby od niechcenia rękę. I żebra. Uderzyła w niego bolesna prawda.
– Połóżmy się – zaproponował.
Kiwnęła głową, muskając delikatnymi kosmykami jego gładko ogoloną żuchwę.
Ułożył ją pod miękkim kocem, na co ona tylko pokręciła głową. Zrzuciła nakrycie i wlazła pod pierzynę.
– Jasno jest – zauważył demon.
Kobieta uderzyła się w głowę płaską dłonią.
– Tam – wskazała palcem – jest wyłącznik. Trzeba go wcisnąć. Wtedy lampa zgaśnie.
Dziwna magia. Postąpił tak jak poinstruowała. Podszedł do „wyłącznika", po czym dźgnął w niego jednym z paliczków. Nic się nie stało.
– W ta wystającą część... – mruknęła.
Tym razem podziałało. Magia! Kliknął po raz kolejny. Światło rozbłysło. I po raz kolejny. I jeszcze raz.
– Donnik!
– Dobra... – zostawił ciemność w pokoju.
Wpakował się do łóżka. Wyczuł jej nagość. Nie próżnowała, gdy on się zabawiał w boga, maga, władcę światła i pogromcę mroku.
– Rozbierz się – rozkazała.
Ściągnął przez głowę białą koszulę o krótkich rękawach. Napotkał problem podczas zsuwania spodni. Utknęły.
– Jak z małym dzieckiem – westchnęła Heksana i usiadła, aby pomóc.
Satysfakcja wypełniła każdą komórkę ciała Donnika, gdy zobaczył w wątłym świetle sączącym się z balkonu sylwetkę nosicielki. Pomijając widoczną chudość, wyglądała wspaniale, a tatuaże skrzyły się zachęcająco.
– Nie mogę się doczekać... – mruknął zadowolony.
– Czego?
– Aż wydobrzejesz – odparł całkiem serio.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro