Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

– Anka?

Kobieta powiodła wzrokiem za źródłem dźwięku. Emilia zatrzymała się na środku pokoju.

– Cześć – przywitała się łagodnie. Spokój napełniał jej ciało, wypełniając każdą komórkę.

***

Pojawił się w jej domu po kolacji. Przestraszyła się, gdy nagle zmaterializował się w kuchni, podczas, gdy ona zmywała talerze.

– Chodź, przygotujesz się – zmierzył ją wzrokiem – tylko najpierw ubierz coś czego nie będzie szkoda ci zniszczyć.

***

Miała też w sobie energię, której nie doświadczyła dawno; od czasu ostatniego morderstwa, a było to wieki temu.

***

Pojawili się w ciemnym, wilgotnym mieście. Mżawka osiadała na okryciu.

***

– Vlad mówi, że już wszystko gotowe – poinformowała demonica – wszystko w porządku?

– Jak najlepszym. – Anka uśmiechnęła się. Uśmiechu tego, nie powinno zaliczać się do tych naturalnych.

***

Nie czekali długo. Zza rogu sklepu spożywczego, o tej porze już zamkniętego, wyszła młoda para. Twarze mieli ukryte pod kapturami, ale na to, iż jedno z nich jest kobietą wskazywały długie włosy opadające na ortalionową kurtkę.

***

Emilia przyglądnęła się podejrzliwie.

– Jak wyglądały przygotowania? – w jej głosie usłyszeć można było strach. Przeczuwała, że jedynym sposobem, aby do syta nakarmić demona jest morderstwo. Anka o tym wiedziała.

– To moja sprawa... wybacz – ostatnie słowo dodała po zastanowieniu. Ostatnio była niemiła dla przyjaciółki, czego srogo żałowała.

***

Ruszyli za mieszkańcami Pekinu.

***

– Jak chcesz – zrezygnowała czarnowłosa – Oni czekają.

Opuściła pokój.

Heksana zacisnęła pięść. Uraziła ją. Znowu. Jakże podłą przyjaciółką była.

***

– Pójdziecie za mną – rozkazał Vladimir głosem przesiąkniętym magią.

Młodzi Chińczycy posłusznie wykonali polecenie.

Demon, nosicielka i Azjaci ukryli się w jednej z ślepych uliczek.

***

Nie zabijała. Donnik był wyrozumiały, pozwalał jej napełniać się samym cierpieniem.

Przez lata odwiedzała umieralnie, szpitale, czasem walczyła w wojnach (zawsze po słuszniejszej stronie). Czerpała z tego co wykrzesali inni.

W swoim życiu była pielęgniarką, uzdrowicielką. Doskonale się do tego nadawała. Pierwszym rodzajem magii, który pojęła była magia lecznicza. Nie zawsze jednak chciała pomagać. Czasem pustka boleśnie wołała o wypełnienie.

Brała udział w bojach. Wtedy czuła przypływ największej energii. Niewidoczne iskry unosiły się z każdego zakrwawionego ciała. Rzadziej używała magii krwi. Unoszące się mgiełki juchy wyglądałyby nader podejrzanie.

Ostatnio nie musiała szukać miejsc, gdzie gromadziło się cierpienie. Ludzie w tych czasach, aż promieniowali złą energią.

***

Wręczył jej nóż. Gdy go odbierała błysk ostrza odbił się na jej siatkówce.

Odstąpił o krok. Splótł zaklęcie i ściągnął okowy z umysłów ofiarnej dwójki.

Pierwsza była dezorientacja. Azjaci spoglądnęli na siebie.

Ulga. Mieli przecież siebie.

Podejrzliwość. Zauważyli przyglądających im się ludzi.

Szok. Kobieta wskazała na nóż w dłoni Heksany.

Nieme przerażenie. Vladimir musiał uciszyć ich zaklęciem.

Strach. Łzy płynące po policzkach. Desperacki uścisk kochanków.

Dość tego. Heksana ruszyła, aby napełnić swe ciało energią.

***

Zabijała wielokrotnie, ale po tylu latach, uczucie towarzyszące przeciąganiu ostrzem po gardle, było czymś niesamowitym. Powoli uwalniana dusza oddawała część swojej aury. Przyjemne ciepło rozchodziło się po ciele.

Uczucie nieporównywalne z niczym innym.

Potrzebowała energii dwóch dusz. Vladimir zaś napoił się jeszcze ciepłym, krwawym płynem. On także potrzebował siły do przeprowadzenia rytuału. Jak sam mówił – miał być on bardzo skomplikowany.

Odepchnęła się od barierki. Dłuższe czekanie niczego nie zmieni. Powinna stawić czoła przyszłości. Nie było czasu na zastanawianie się. Decyzję podjęła dawno. Coś jednak nie dawało jej spokoju. Jakby głos wewnątrz, mówiący, że o czymś zapomniała.

Odpędziła natrętne myśli. Niech się dzieje, co dziać się ma.

***

Salka do oprawiania rytuałów była niewielka, aczkolwiek wystarczająca do ustawienia dwóch kozetek. W kolorze czarnym naturalnie. Vladimir chyba by nie zniósł, gdyby miał odprawiać czary nad szpitalnymi łóżkami. Kompletny brak stylu, a demon uwielbiał styl.

Wszystko było gotowe. Pentagramy z inskrypcjami namalowane na podłodze. Trzeci został dodany tego dnia, gdyż po raz pierwszy Vladimir przeprowadzał rytuał na trzech osobach. Mortis był pod wrażeniem zdolności artystycznych czarnowłosego. Sam nie narysowałby tak pięknie zaokrąglonego koła i tak równych gwiazd.

Donnik leżał jak szmaciana lalka. Żadnych ruchów gałkami ocznymi, żadnych skurczy mięśni, tylko rytmiczne wdechy i wydechy. Pusta skorupa, opakowanie czekające na wypełnienie. Bez duszy był tylko kawałem mięsa. Przystojnym kawałem mięsa. Musiał przyznać. Właściwie pamięć rysów jego twarzy zatarła się z biegiem czasu. Ciemnoskóry humanoelf z elfich przodków miał tylko lekko szpiczaste uszy, na szczęście niezbyt długie. Dające się wytłumaczyć mutacją genetyczną. W innym wypadku musiałby przejść korektę estetyczną. Nie było blizny. Kiedyś jego czoło i policzek przecinała brzydka blizna, podobna do dzisiejszych skaryfikacji. Nawet ona nie szpeciła tego idealnego oblicza. Gdzie on, zwykły Kapłan, o przeciętnej urodzie miałby się równać z taką istotą?

Enzo Lucania spoczywał na podłodze. Śpiączka sprawiła, iż nie świadom był czekających go nowości. Sporo ich będzie. Kapłan przykląkł, aby zbadać puls. Prawidłowy. Ale już za chwilę...

Heksana wreszcie się pojawiła. Już miał nadzieje, że stchórzy. Złudne nadzieje. Ona? Jedna z najodważniejszych osób jakie miał okazję poznać.

– Nareszcie – cicho odezwał się Vlad.

I on się niecierpliwił. Zapewne posądzał biednego sługę Krwawego o zamach na miłość Heksany do Donnika. Nic z tych rzeczy. Mortis nie pocałował jej, nie dotknął w sposób jednoznaczny, a już na pewno nie kochał się z nią. Kapłan wiedział co wypada, a co nie.

Po pamiętnej nocy podziękowała za towarzystwo, a on mógł zadzwonić do Vlada, żeby zabrał go do domu. Przyjaciel nie odezwał się nawet słowem do niego.

– Nie ma pewności, że przeżyję rytuał – wzruszyła ramionami Heksana. Fakt, ryzyko zawsze istniało. Nawet przy wycinaniu migdałków można skończyć jako zimny trup. – Chciałam nacieszyć się chłodnym wieczorem.

Emilia zaśmiała się, po czym przytuliła nosicielkę. Szepnęła coś na ucho. Mortis żałował, że z wszystkich zgromadzonych on ma najgorszy słuch.

– Połóż się, proszę, na wolnym miejscu – Vladimir wskazał jej stylową czarną kozetkę.

Nadzwyczaj posłuszna nosicielka wykonała zadanie.

Czarnowłosy pochylił się nad jej twarzą, szepcząc inkantacje. Heksana nie walczyła, poddała się, pozwalając powiekom opaść, aby srebrne oczy mogły pójść spać. Napięta dłoń rozluźniła się, po czym spadła z skórzanego podłoża.

Kapłan podszedł, ujął rękę, aby ułożyć wzdłuż ciała kobiety. Skrzyżował z Vladimirem spojrzenie. Zrozumiał wszystko.

– Emi – zwrócił się do demonicy – Będziemy musieli cię poprosić, abyś opuściła pokój – skłamał nie patrząc w jej oczy. Wolał pochłaniać spokojną twarz ukochanej.

– Dlaczego? – zapytała zmieszana.

– Rytuały są niebezpieczne. Im mniej osób bierze w nich udział, tym łatwiej zapanować nad mocą. Nie chciałabyś chyba, aby któreś zaklęcie wyrwało twą duszę? – wagę ostatniego zdania podkreślił krótki, ostrym spojrzeniem. Kiwnęła głową.

– Poczekam za drzwiami.

– Rób co masz robić, Markus... – usłyszał przy swoim uchu.

Skinął. Ujął drobną twarz między dłonie, kciukami wpijając się w skronie. Przymknął oczy.

– Taa'a me ie lion – pokaż mi swoje wspomnienia.

Wybuchły w jego głowie. Przeszukał je. Cofnął się w czasie. Znalazł to czego potrzebował.

***

Zobaczył siebie. Tego czarnowłosego o bujnej brodzie. Dotknął jej ust, równocześnie odczuwając szorstkość palców na swoich wargach.

– Atariel... – westchnęła.

– Leila...

– Proszę...

– Tego chcesz?

– Chcę ciebie... Oddałabym ci wszystko...

***

Odsunął ręce.

– I co? – czarnowłosy wgapiał się wyczekująco.

– To ona.

– Cholera.

Trudno się nie zgodzić. Wszystko się skomplikowało. Wiedział, ale gdy dostał potwierdzenie... To wiele zmieniało. Właściwie wszystko.

Jak z tą wiedzą miał oddać ją w ramiona innego?

– Markus – demon sprowadził go na ziemię – musimy to zrobić. Jak jej to wytłumaczysz? Ożywimy go, a ty postarasz się ją odbić. Nie może być inaczej.

– Myślałem, że jesteś przeciwny... – nie ma co, zdziwił się propozycją przyjaciela.

– Świetnie do ciebie pasuje. Oboje jesteście tak samo niereformowalni. Tak samo popieprzeni.

– Róbmy swoje – uciął.

Trzy rytuały. Tyle im pozostało.

Kapłan ukląkł przy Enzo. W pogotowiu przyszykował nóż.

Język demoni nie pojętym jest dla zwykłego śmiertelnika. Markus nie miał nic wspólnego z przeciętnością, a mimo to nie był w stanie wychwycić nawet pojedynczych słów. Zlepek sylab, samogłosek, spółgłosek... W całym tym chaosie rozróżnił tylko imię Enzo i nazwisko Lucania.

Czekał na sygnał. Patrzył na czarnowłosego i czekał. Formuła była długa, skomplikowana. Włoch zadrżał. Dostał ataku padaczki, a Mortis dostał swój upragniony znak.

Prosto w serce.

Sztylet uniósł wysoko nad głowę, aby spuścić go z całym impetem. Krew napędzana mięsistą pompą trysnęła na ponad metr, zalewając oczy oprawcy. W tym momencie pożałował, iż nie założył maseczki, przyłbicy... czegokolwiek. Nie, nie chodziło o choroby, w końcu magia sprawiała, iż uodpornił się na wszelakie bakterie i wirusy. Chodziło o sam fakt bycia obryzganym gorącym płynem, który po zaschnięciu wcale niełatwo schodził. Podkoszulek będzie do wyrzucenia. Na szczęście zapobiegawczo włożył jeden z tych mniej lubianych.

Ciało Enzo przestało podrygiwać. Zobaczył mgiełkę, która poszybowała ku Donnikowi. Osiadła w głowie. Jak dotąd luźne ciało naprężyło się.

Vladimir rozpoczął kolejny monolog. Kapłan podbiegł do Heksany, która nagle wygięła się w łuk. Jej twarz wyrażała cierpienie. Oddech stał się szybki, wdechy głębokie, na twarzy sperliły się krople potu. Ponoć ból podczas wyrywania części duszy z ciała jest nie do wytrzymania. Wolałby, aby tego nie pamiętała.

Oparł się na jej ramionach, unieruchamiając wyrywające się ciało.

Powinien ją uspokoić. Zrobić cokolwiek, aby nie przeżyła traumy.

Vladimir pozwolił mu w razie potrzeby użyć czarów, to też w myślach ułożył litanie.

Oblicze kobiety złagodniało. Przyniósł jej ulgę.

Ciągle słyszał przejmujący głos. Głos demona.

Rozwarła szeroko oczy, z nich zaś niczym smużka brudnego dymu uniosła się demonia dusza. Demony w niematerialnej formie są cieniem, najczęściej widywanym w odbiciu luster. Tylko doświadczeni Kapłani, jednocześnie będący magami, mogli zobaczyć je w wszechotaczającym wymiarze.

Teraz należało wezwać Aselleva. Szybko. Każda sekunda przybliżała nosicielkę do śmierci.

Vladimir podszedł do kozetki. Rozpoczął kolejny rytuał. Odebrał od Mortisa ostrze, aby przeciąć przedramię kobiety. Oddanie swojej krwi było dla demona wezwaniem.

Nagle zrobiło się zimno. Z ust wszystkich zgromadzonych (prócz Enza, który już nie żył) poczęła wydobywać się para. Stopnie spadały, a Kapłan miał wrażenie, że zatrzymały się dopiero na zerze.

Heksana ponownie wygięła się w łuk. Dobry znak. Asellev wrócił.

Przeżyła. Jej oddech się uspokoił, uspokajając sumienie Mortisa. Pogładził jej policzek zapominając o okolicznościach.

Otworzyła oczy. Na początku trochę je mrużyła, z czasem pojęła na co patrzy. Uśmiechnęła się. Zmarszczki w kącikach oczu i dołeczki w policzkach wskazywały na szczerość jej radości.

Wtuliła kość policzkową w zagłębienie dłoni Kapłana, przymykając słodko powieki.

Dziękuję ci Krwawy. Nie mogło się obyć bez wyrazów wdzięczności. Jego Bóg czuwał nad wszystkim. Dał słudze kolejną szansę.

– Markus! – ciszę rozdarł wrzask Vladimira.

Wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie, mimo, iż w rzeczywistości całe zdarzenie trwało sekundy.

Kapłan odwrócił się do Vladimira, zarejestrował, że arystokrata nie patrzy na niego, a gdzieś w głąb pokoju. Przekręcił się bardziej.

Donnik wstał. Właściwie już nawet nie siedział na kozetce. On biegł. Pędził prosto na Kapłana. Co do cholery?!

Mortis nie zdążył poskładać faktów w całość, bo stalowy uścisk rąk, pozbawił go dostępu do tlenu.

Uderzył plecami o podłogę. Usłyszał chrzęst pękającej kości. Dokładnie paru żeber. Reszta powietrza została wytłoczona z płuc.

Przed oczami miał dwoje czarnych demonich ślepi. Ślepi niewątpliwie złych, pełnych pretensji. Ślepi należących do sadysty, który upodobał sobie biednego Kapłana na swoją ofiarę. Wściekłość Donnika aż parzyła ciało w miejscach, w których stykał się z Mortisem. Uda, biodra, część brzucha oraz szyja paliły żywym ogniem.

Pojawiła się ciemność, zaczęła pożerać wizję Kapłana od zewnątrz do środka. W końcu nie widział nic, a uczucie opadania dojmująco przypominało mu to, którego doświadczał dziesiątki razy. Odpływał w objęcia śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro