Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

– Jeśli lubisz swojego ptaszka, to radzę ci tego nie robić – warknęła kobieta, nagle odzyskując zdolność logicznego myślenia i oceny sytuacji.

Vladimir ostatkiem sił zdusił śmiech w zarodku. Nie pochylił się niżej, za to zgrabnie wyprostował.

– Mój ptak – tutaj Emilia przewróciła oczami, dając do zrozumienia, że nie rozumie mężczyzn i ich obsesji na punkcie rozmiaru – jeszcze będzie nam potrzebny – dokończył demon.

– Nam? – złapała go za słowo.

– Dokładnie. Masz glona na włosach. O, tu – ściągnął zielone zielsko znad czoła sukuba.

Za tą minę oddałby pół swojej rezydencji. Mieszanina niezrozumienia, zdumienia i chęci mordu odbijała się na oświetlonej blaskiem księżyca twarzy demonicy. Mogła grać jak chciała, on wiedział swoje. Pragnęła go, a on działał na jej zmysły.

Nie był zdesperowany, aby ją pocałować. Tak właściwie, to był taki mały teścik. Fakt faktem, gdyby pozwoliła mu na zbadanie swoich warg, głębi ust... nie miałby nic przeciwko, ale nie o to chodziło w tej grze. Potrzebował informacji i właśnie ją dostał.

Czegokolwiek Emilia by nie mówiła, nie insynuowała, on miał pewność, że fizycznie podoba się jej. Wystarczyło jeszcze sprawić, aby polubiła jego psyche. A nawet jeśli nie polubi, to wciąż była duża szansa, że wyląduje z nim w łóżku. Sukuby już takie są: rozwiązłe, ulegające emocjom.

Zamachnął się i rzucił zbłąkanym zielonym zlepkiem w dal.

– To co? Randki ciąg dalszy? – zapytał z góry. Była dość niska.

– W przemoczonych ubraniach? – zapytała sceptycznie.

– U mnie, nie będziesz potrzebowała ubrań. Mam ochotę na deser...

Ruszył w stronę brzegu.

– Deser? – powtórzyła kobieta jak echo.

– Ta... lody – zerknął przez ramie, wreszcie się ruszyła.

Ubrał tylko skarpetki i buty, resztę odzienia przewiesił sobie przez ramię, w dłoń ujął szpilki demonicy.

– No, chodź, chodź – otworzył szeroko ramiona, aby objąć przemoczoną Emilie.

Miała dość naburmuszoną minę, zapewne pokutował fakt, iż jest jej zimno, a on po raz kolejny porywa ją, tym razem do swojego lokum. Kobiety, im nigdy nie dogodzi.

Nie czekając dłużej niż powinien teleportował się. Szybko znalazł włącznik lampy sufitowej. Blask żarówki odbił się od szmaragdowych kafelków.

– Czy my jesteśmy... – Emilia rozejrzała się skonsternowana – w łazience przylegającej do mojej sypialni?

– Tak – odparł niezrażony.

– A gdzie czerń?

– Myślisz, że zaklęcia maskujące działają wiecznie?

Zastanowiła się chwilę, po czym pokręcił głową. Jakoś dziwnie nie spieszyło jej się do opuszczenia ramion Vladimira.

– Dlaczego akurat łazienka? – wyraził swoją wątpliwość.

– Ponieważ płytki da się wytrzeć, gorzej z dywanami, wartymi parę tysięcy dolarów – zaśmiał się, po czym sam się odsunął uwalniając kobietę.

– Faktycznie – spojrzała na stale powiększającą się kałuże u swych stóp.

– Twój bagaż dalej jest w pokoju. Wiesz, gdzie jest łazienka z prysznicem. I zmyj makijaż, bo strasznie się rozmazałaś.

Rzuciła się do lustra, aby ocenić straty. Kto by pomyślał, że tak przejmuje się wyglądem.

Vladimir uwielbiał brać kobiety na pierwszą randkę na basen. W tym przypadku jezioro. Ciekawiło go zawsze, jak bardzo naprawiają kosmetykami naturę. Oczywiście, demonice, jak to demonice, zawsze były naturalnie piękne, a makijaż jeszcze urodę mocniej podkreślał.

– Ubierz coś wygodnego. Już nie musisz starać się zrobić wrażenia na innych. A już na pewno nie musisz tego robić dla mnie. Na mnie nawet w dresie robiłabyś piorunujące wrażenie. Widzimy się w kuchni za piętnaście minut – poinformował ją, po czym opuścił toaletkę, a następnie pokój. Teleportował się zaraz za progiem.

Pojawił się w łazience na najwyższym piętrze. Rzucił ciuchy na podłogę. Ściągnął bokserki. Wlazł pod prysznic. Zdusił w sobie jęk rozkoszy, gdy ciepła woda rozlała się po jego zziębniętym ciele.

Czysty i pachnący, wytarł energicznie włosy, nie trudząc się ich suszeniem. Użył antyperspirantu pod pachami. Nagi przeniósł się do sypialni.

Znalazł na dnie szafy jeansy oraz podkoszulkę. Całkowicie ubrany przeczesał palcami wilgotne strąki.

W kuchni wylądował tuż przed lodówką. Wykaraskał z zamrażarki lody. Coś mu nie pasowało w ich wadze. Podejrzewał co.

Otwarł wieczko. Cholerny palant. Złorzeczył na Markusa. Czasem jego przyjaciel czuł się zbyt swobodnie w rezydencji.

Gdy zamknął drzwi od lodówki, w pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Siłą woli przełączył włącznik, zapalając światła. Jego elegancka kuchnia, w kolorach czerni, czerwieni i bieli ożyła. Znalazł w szafce dwie miseczki, za pomocą kulkownicy uformował sześć średniej wielkości kulek lodu, i rozłożył po równo do ceramiki. Sięgnął na półkę, po ajerkoniak. Wcale go nie żałował. Pokroił truskawki na ćwiartki, tak samo jak banana, posypał jeszcze borówkami. Wszystko udekorował bita śmietaną oraz posypką czekoladową.

Później stał z trzy minuty i podziwiał swoje dzieło, jak dumny kucharz, dopóki nie przyszła Emilia. Ubrała się w dresowe spodnie aladynki oraz top na ramiączkach, w odcieniach brązowych i kremowych. Dekolt bluzeczki ładnie eksponował dość duże piersi. Co jak co, ale musiał przyznać, że miała czym oddychać. Był ciekaw, czy mógłby objąć dłonią całą pierś. Przymierzał się do tego w duchu. Stwierdził, że chyba zabrakło by mu paru centymetrów. Aż westchnąłby sobie ze szczęścia, ale powstrzymał się. Dziwnym byłoby, gdyby wzdychał z bliżej nie znanego Emilii powodu, czyż nie? Mogłaby to jeszcze źle odebrać i cały jego szatański plan poszedł by się pieprzyć z innymi demonicami.

– Częstuj się – rzucił, kładąc miseczkę demonicy tuż pod nosem, sam zaś poszedł do piwnicy. Może chłodne powietrze ostudzi jego krew i sprawi, że spodnie przestaną go uwierać.

Mężczyzna może być naprawdę stary, nawet mieć dziesięć tysięcy lat, ale jego penis zostaje wiecznym szczeniakiem, który macha ogonem na każdą przechodzącą panią, w oczekiwaniu na głaskanie.

Powinien chwilę dłużej pokontemplować te butelki, gdyż wciąż przed oczami miał kuszącą szparkę między piersiami sukuba. Ach, ta nielitościwa Emilia. Zapewne doskonale wiedziała jak działa na mężczyzn.

Uspokoił się wreszcie i sięgnął po dwudziestoletnie wino.

Oparł się o framugę, badawczo obserwując demonice. Wyglądała jakby zaraz miała dostać orgazmu. Biedulka, że też nigdy nie poznała smaku jedzenia. Uśmiechnięta wkładała każdy owoc pojedynczo do buzi, zatrzymując się na dłuższą chwilę nad smakiem. Miała przy tym zamknięte oczy, jakby to miało pomóc dostrzec jego głębie. Wyglądała całkiem nieźle bez makijażu. Zjawiskowo, rzekłby nawet.

Naturalnym kolorem jej ust była malina, dość intensywna. Rzęsy miała naturalnie czarne. Zauważył też słodki pieprzyk a la Marilyn Monroe, zazwyczaj zakryty babskimi mazidłami. W czasach wyzwolenia elfów była moda na takie znamiona. A więc była niewiele młodsza od niego.

Zauważyła go. Speszyła się i utkwiła fiołkowe oczy w miseczce z deserem.

Odstawił butelkę na blat. Rozsiadł się i zaczął pałaszować swoją porcję, raz za czas zerkając na towarzyszkę. Już nie wczuwała się tak w jedzenie, a szkoda, niezłe to było widowisko.

– Co teraz chciałbyś robić? – zapytała odkładając brudną miseczkę do zlewu. Zalała ją wodą. Grzeczna dziewczynka. Pawel nie będzie marudził o przyschniętych resztkach.

– Chcę pokazać ci, jakie mam hobby – mruknął mieszając z lekka roztopiony już deser.

– A jakie masz hobby? – przekrzywiła głowę, a wilgotne długie pasma, opadły na jej pierś. Czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jak kusząca jest w swojej nieporadności?

– Zobaczysz – uśmiechnął się tajemniczo kończąc deser.

Wyciągnął z szafki dwa kieliszki. Do każdego nalał dość, aby można było powiedzieć, że nie żałował sobie, ani jej. Wylewitował butelkę w powietrze, tak by podążała za nimi. Tej sztuczki akurat nauczył się od Mortisa, uwielbiającego randki zakrapiane dużą ilością alkoholu. Czasem znajomość z kapłanem na coś się zdawała.

Przeszli przez hol. Przystanęli przed czarnymi drzwiami, na których wisiało ostrzeżenie w języku rosyjskim.

– Co tu piszę? – zapytała Emilia, nie mogąc rozszyfrować napisu.

– Prośba o zamykanie drzwi – wyjaśnił pobieżnie.

Śmiało nacisnął klamkę, a nagrzane powietrze, szukając ujścia prześlizgnęło się po ich ciałach. Przytrzymał drzwi, przepuszczając kobietę przodem. Trochę się zawahała, widząc co znajduje się w pokoju. Znów poczuł tą dziwną satysfakcję, gdy zamiast skomentować jego hobby szyderczo, ona tylko zaciekawiona weszła głębiej.

Zamknął za sobą, aby nie wypuszczać więcej ciepła.

Znaleźli się w egzotarium. Pokój miał dwadzieścia metrów kwadratowych z czego połowę zajmowały terraria, tak, że zostawał tylko półtorametrowy korytarz między półkami.

Ona nie była ciekawa. Jej oblicze wyrażało szczere zafascynowanie. Pogratulował sobie w duchu pomysłu z pokazaniem jej tego pomieszczenia.

– Ile tego tu jest? – zapytała podchodząc do podzielonej na trzy szafy z terrariami dla agam. Przesunęła uzbrojonym w długie paznokcie palcem po szybie, przyglądając się niewielkiemu stadku.

– Jaszczurek? Ponad sto pięćdziesiąt. Terrariów? Trzydzieści – aż rozpierała go duma ze swojej kolekcji, z pewnością jego poczucie własnej wartości nie było by tak wywindowane, gdyby reakcja Emilii była mniej entuzjastyczna.

Przeszła dalej, uważnie przyglądając się każdemu zwierzątku. Szedł tuż za nią.

– Tu jest cudownie – zachwyciła się, zapominając o swojej niechęci do Vladimira – sam je karmisz?

– Czasem. Najczęściej robi to Pawel. Jest wyjątkowo... zaangażowany.

Nie chciał wspominać, że pięćdziesiąt lat temu, gdy zakupił pierwszego gada, kamerdyner zapragnął złożyć rezygnację, która następnie została podarta przez pracodawcę i wrzucona do kominka. Za każde terrarium, którym zajmował się, staruszek otrzymywał dolara więcej. Dostawał więc miesięcznie dziewięćset dolarów za samo karmienie zimnokrwistej gromadki. Do tego jeszcze pięćset za sprzątanie i kąpiel raz na dwa dni. Doglądał też hodowli drewnojadów, świerszczy, szarańczy, mączników oraz karaczanów. Pawel otrzymywał więc na czysto pięć tysięcy dolarów miesięcznie, co w przeliczeniu na ruble wynosiło ponad trzysta trzydzieści tysięcy. Nie mógł więc narzekać. Z czasem nawet polubił egzotycznych pupilów demona.

– Niestety, odkąd moja klinika rozsławiła się na cały świat, przerastają mnie obowiązki. Nie mam zbyt wiele czasu. Tak właściwie, nie mam dnia wolnego. W niedzielę pracuję trochę krócej i nie mam spotkań biznesowych – wytłumaczył, dlaczego to Pawel zajmuje się całym tałatajstwem.

– Przykro mi. Dlaczego nie zatrudnisz większej ilości pracowników?

– Pracowników jest dość. Sęk w tym, że nie zostało wielu magów, prócz mnie, nikt nie przeprowadza rytuałów.

– Zatrudnij Markusa – uśmiechnęła się do biczogona.

– To nie jest takie proste... jest za słaby...

Spojrzała na niego smutno. Czy rzeczywiście go żałowała?

– Poświęcaj na to mniej godzin i zrezygnuj z spotkań biznesowych.

– Lubię pomagać, Emilio. To moje drugie hobby zaraz po zwierzętach egzotycznych.

– I twierdzisz, że miałbyś czas, aby mieć dziewczynę? – uśmiechnęła się krzywo i podeszła do ulubionego zwierzęcia Vladimira.

Prychnął. Przecież miał czas. Właśnie spotykał się z kobietą, czyż nie?

– Pokazać ci? – zapytał, widząc, że zielona jaszczurka schowała się zbyt wysoko, aby demonica mogła ją dojrzeć.

Kiwnęła głową, nie wspominając o nagłej zmianie tematu.

Odłożył kieliszek na jedno z niższych terrariów. Otworzył szklane drzwi największego, jakie posiadał. Musiał się odrobinę wyciągnąć, aby pochwycić pięciokilogramowego smoka. Złapał go pewnie i wyciągnął. Opierał się dość mocno, ale Vladimir wiedział co zrobić, aby gad mu nie zwiał z powrotem do swojego azylu. Po krótkiej walce ułożył samice legwana zielonego na ramieniu.

– Mogę dotknąć? – zapytała czarnowłosa, praktycznie już wyciągając rękę.

– Nie zrobi ci krzywdy – uspokoił Emilię, gdyby jeszcze miała jakieś wątpliwości.

Patrzył jak wypielęgnowana dłoń głaszcze szorstkie łuski jaszczurki. Później spojrzał na właścicielkę smukłych palców, nadzwyczaj spokojną, skupioną na zadaniu. Kąciki ust miała nieznacznie podniesione. Jakże piękna była, gdy nie przywdziewała maski jędzy. Z opanowaniem było jej do twarzy. To w tym momencie zrozumiał, że w spotkaniach z nią, nie będzie mu chodzić tylko o dziecko, od którego wszystko się zaczęło.

***

– Chyba już pora na mnie – Emilia odgarnęła niesforne kosmyki z oczu, gdy po raz kolejny pochyliła się do stolika, aby odłożyć, tym razem pusty kieliszek. Wypili dwie butelki czerwonego wina. Vladimir już żałował następnego poranka.

– Masz rację – póki jeszcze mógł teleportować się do jej mieszkania, nie więznąc przez przypadek w ścianie.

Dwie godziny przeleciały szybko, dla demona zbyt szybko. Wiele by dał, żeby spędzić chociaż jeszcze godzinę w tym bądź, co bądź niecodziennym towarzystwie. Ta kobieta była inna, niż wszystkie, z którymi spotkał się do tej pory. Demony zazwyczaj zadzierały nosa, emanowały wyższością, były aroganckie i egocentryczne. Emilia nie okazała żadnej z tych cech. Ewentualnie, on był zbyt przyćmiony alkoholem, aby to zauważyć. Jednak obstawiał tą pierwszą, milszą mu opcję.

Po wizycie w egzotarium postanowił, że pora się odrobinę lepiej poznać. Zaciągnął ją do salonu i ugościł kolejnymi porcjami alkoholu. Wypytywał o jej dawne życie oraz to obecne. Zainteresował się działalnością przezeń prowadzoną. Nie zapomniał też o Karolinie. Demonica początkowo opierała się rozmowie na temat córki, ale po odpowiedniej ilości alkoholu uległa. Okazało się, że przez całe swoje życie posiadła dziesiątki dzieci. Co ciekawe, opiekowała się nimi od narodzin po śmierć, wpajając elementy religii ku czci Krwawego.

On też odpowiadał na jej pytania, głównie o aspekty jego pracy w szpitalu, znajomość z Markusem i rzekome pokrewieństwo z Vladem Palownikiem, znanym w popkulturze jako Dracula. Ciekawiło go skąd w ogóle wytrzasnęła tę relację. Wampira Transylwańskiego owszem znał osobiście, ale żeby pokrewieństwo?

Podał jej rękę, aby mogła stanąć chociaż odrobinę bardziej prosto podczas podróży. Otoczył ją ramionami.

Ciemność ich pochłonęła. Pijany Vladimir dziwił się dlaczego na tak długo, ale w końcu dotarło do niego, że przecież wylądowali na całkowicie nieoświetlonej klatce schodowej. Skapnął się, gdy wyczuł w powietrzu aromat Krakowskiego żula.

Wyczarował kulę ognia, bardziej niż zwykle uważając, żeby nie znalazła się za blisko. Głupio byłoby podpalić przyszłą narzeczoną. Jakby się później z tego wyłgał?

Kobieta znalazła wreszcie odpowiedni kluczyk i wcisnęła go w zamek, za bodajże czwartym razem. Drzwi stanęły otworem, a Emilia, spoglądnęła na Vladimira z dołu.

– Nie sądziłam, że będę bawić się tak dobrze w twoim towarzystwie – przyznała w końcu, zarumieniona, bardziej od alkoholu, niż ze wstydu. Człowiek pijany wszak wstydu nie odczuwa.

– Myślę, że jeszcze nie raz cię zadziwię – uśmiechnął się zawadiacko.

Spochmurniała z lekka.

– Powinniśmy być tylko przyjaciółmi – szepnęła, uciekając wzrokiem, jakby bała się reakcji Vlada.

– Nie jestem Markusem, żeby ktoś mnie wpychał do strefy przyjaźni.

Przewrócił oczami i zrobił to co w tej sytuacji wydawało mu się być najodpowiedniejsze – nie bacząc na sprzeciw pocałował ją krótko, lecz namiętnie, nie pozwalając dojść do głosu. Po szybkim, niespełna sekundowym pocałunku (w który nawet, gdyby nie był lekko zawiany, nie miałby czasu się rozsmakować) poinformował:

– Widzimy się w sobotę o tej samej porze. Ubierz się tak jak na co dzień – mrugnął do niej, po czym rozpłynął się w powietrzu, żeby przypadkiem nie ośmieliła się zaprotestować, a tak właściwie to chodziło o to, aby nie zdążyła nawet otworzyć buzi, ponieważ słowa są czasem zbędnym balastem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro