Rozdział 11
Schodzili w dół. Obiecał jej niezłą zabawę, to też stwierdził, że należałoby się wywiązać z obietnicy. Przystanął na ostatnim stopniu nasłuchując. Tuż za nim zatrzymała się roześmiana kobieta.
Na parterze panowały egipskie ciemności. Znał je z autopsji, więc wiedział, że jest to dla takiego stopnia braku światła świetne określenie W Egipcie był kapłanem samego Ramzesa. Gość był niski i zadzierał nosa.
Skoncentrował się. Z jego palców wystrzeliły iskry. Przed oczami ukazała mu się kula ognia. Przypomniał sobie pewną sytuacje, gdy wraz z Heksaną wchodził do liściasto–igłowego lasu, a potem... potem uświadomił sobie, że była tym, czego potrzebował od wcieleń. Cholera, jak on wtedy to spierdolił.
– Chodź – mruknął cicho, zagarniając ręką, aby z nim poszła.
Przeszli przez przepastny hol do kuchni. Zawiesił ognik pośrodku pomieszczenia. W wątłym blasku zobaczył jej roześmianą twarz, a tym co przykuło najbardziej jego uwagę były oczy. Srebrzyste oczy, które kiedyś pożerały go z pożądaniem. Znów wspominał. Znów musiał poprawić spodnie.
Otworzył lodówkę, a światło wypełniło kuchnie. Przyglądnął się asortymentowi. Mięso, mięso, jeszcze więcej mięsa... O nie, w tej części nic nie znajdzie. Zaglądnął do zamrażarki. Rozchmurzył się. Lody. Czekoladowo–śmietankowe. Ulubione Vladimira. Ulubione Mortisa, może Heksanie też zasmakują? Postawił zmarznięte pudełko na blacie.
– To lody Pawla, czy Vladimira? – zapytała, podążając wzrokiem za kapłanem szukającym talerzyków.
– Vladimira – mruknął otwierając szufladę, aby wygrzebać łyżeczki.
– Emilia nie je takiego jedzenia – przyznała rozglądając się po bogatej kuchni.
– Zapewne nie chce – wzruszył ramionami. Rozdzielił lody na dwa talerzyki. Wygrzebał z lodówki jeszcze bitą śmietanę i z syknięciem pokrył oba desery.
– Czujesz się tu całkiem swobodnie – zagadnęła go.
– Od trzech wcieleń mam od czasu do czasu zaszczyt, aby przebywać w tej rezydencji.
Od kilkudziesięciu wcieleń przeżywał też na nowo narodziny, dzieciństwo, dojrzewanie, dorosłość i starość. To stawało się nudne. Zawsze wiedział czego się spodziewać.
Wyciągnął do niej dłoń. Ujęła ją i ruszyła za nim. Kula ognia wesoło dyndała nad ich głowami, gdy schodzili do piwniczki.
Kapłan przystanął przed ścianą, na której niczym w plastrach miodu gnieździły się butelki wina. Niektóre miały nawet i setkę lat. Pochodziły z całego świata. Vladimir był zawsze wściekły, gdy Mortis się częstował, jednakże mężczyzna olał tym razem zakaz przyjaciela. Miał zamiar spędzić z Heksaną wieczór w taki sposób, jak robił to dziesięć tysięcy lat temu, z tą różnicą, że raczej nie rozpali ogniska na środku pokoju. Nie miał zamiaru też lądować z nią w łóżku. To było by co najmniej głupie.
Jego spojrzenie padło na bardzo wytworne wino, rocznik 1939. Wino przesiąknięte wojną. Doskonałe. Wcisnął litrową butelkę w ramiona kobiety. Zaraz dobrał druga butelkę czerwonego trunku, tym razem młodszego o dziesięć lat.
– A w tych beczkach co jest? – usłyszał za sobą, gdy kontemplował trzecią butelkę, z której ostatecznie zrezygnował. Spojrzał na towarzyszkę.
– Vladimirowskie wino, czeka na przelanie do butelek. Wybacz, ale oszczędzę ci tej trucizny – uśmiechnął się pod nosem. Raz próbował wyrobu przyjaciela, nie skończyło się to dobrze. Demony lubiły mocne alkohole. Za mocne, jak na głowę zwykłego śmiertelnika.
Wyszedł z piwniczki, a ona wraz z nim. Czuł jej perfumy. Musiały być niebywale drogie. Musiała być wyjątkowo bogata, skoro stać ją było na usługi Vladimira. Od początku jej ubiór, fryzura, kosmetyki, których używała mówiły o luksusie do jakiego przywykła. Z dawnych czasów też pamiętał, jak lubiła pieniądze. On nie był, aż tak zamożny. Skrzywił się.
Porwał z stołu desery i ruszył na górę, do jej pokoju. Prawie czuł na karku jej oddech. Jak on dawno nie czuł słodkiego ciepła jej ciała. Pod palcami chciałby znów poczuć gładkość jej skóry. Och idioto! Skup się na drodze! Ochrzanił się, gdy jeden z lodów prawie ześlizgnął się z talerzyka.
Siłą woli otwarł drzwi, łokciem zaświecił światło.
– Chodź tam – przebiegła obok niego i otwarła przed nim balkon. Pokiwał jej z wdzięcznością.
Na balkoniku znajdowała się podkowiasta ławka i niewielki okrągły stolik. Heksana wyszła, aby przygasić światła w sypialni.
Widok zapierał dech w piersi. Gwiazdy świeciły, tak że obyło by się bez światła, jednak Mortis stwierdził, że wisząca kula nada trochę romantycznego nastroju.
Opadł obok Heksany.
– Jak mam w końcu do ciebie mówić? – zapytała dobierając się do deseru.
– Jak chcesz, Heksano – mruknął, idąc za jej przykładem.
– Markus? Mortis?
Pewnie, że Mortis. Przypomniało mu się, jak w ekstazie wypowiadała jego imię. Gdy zaciskała piąstki, urywał jej się oddech, a cała postać drżała. Byłem głupi, znów wyrzucił sobie.
– Markus – przełknął zimny lód. Powinien ostudzić swoje zamiary. Jakie zamiary? Nie miał żadnych zamiarów. To tylko ułudne pragnienia. Wolałby mieć z dziewięćdziesiąt lat i żeby spodnie go tak nie uwierały w jej towarzystwie. To było zaprawdę irytujące.
– Dobrze, Markusie – uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła. Nie wiedziała, jaki ból sprawia mu tym spojrzeniem. Chyba źle zrobił zgadzając się na wspólny wieczór.
Wyciągnął z kieszeni korkociąg, otworzył pierwszą butelkę.
– Nie wzięliśmy kieliszków – zauważył blondynka.
– Będziemy pić tak jak kiedyś – oznajmił, pociągając porządny łyk prosto z butelki. Bardzo tego potrzebował. Widok Heksany w gabinecie Vladimira zburzył jego krew. Podał jej butelkę. Nie odstawała od niego. Niegdyś nie lubił, gdy piła.
– Jak to jest, rodzić się wciąż na nowo? Jesteś jak feniks – zaśmiała się.
– Kady rodzi się na nowo – mruknął.
– Nie każdy pamięta poprzednie życia.
Zmarszczył czoło. Jak to było? Nieprzyjemnie.
Rodził się, żył z jakąś rodziną. Kochał ich. W dniu piątych urodzin, lub później przychodził Kapłan Krwawego Boga i zabierał go od rodziców. Podawano mu narkotyki, mające otworzyć pamięć. Aż do momentu całkowitego powrotu to co przeżywał było koszmarem. Rozpamiętywanie bolało, wywoływało migreny, koszmary, halucynacje. Później jakoś żył. Samotnie. Spełniał swoje obowiązki związane z zakonem. Starzał się. Jako staruszek załatwiał pod siebie potrzeby, ledwo zipał i tylko błagał Krwawego, aby zesłał nań śmierć. Nie wolno było popełnić samobójstwa.
– Przynajmniej nie boję się śmierci – odrzekł dyplomatycznie. Poczuł suchość w gardle, którą zaraz zaspokoił.
Zadrżała. Czyżby było jej zimno? Podpalił nieco mocniej kulę i przytulił ja do siebie. Od razu uderzył go zapach jej włosów. Rumianek? Tak, z pewnością to właśnie rumianek. Teraz miała je krótkie. Gdy poprzednio ją znał były wycięte w długiego irokeza, takiego jakiego najczęściej robiły sobie elfy. Podczas chwil sam na sam, czasem owijał jej włosy wokół nadgarstka...
– Byłeś jednym z moich najlepszych przyjaciół – westchnęła – miałeś rację mówiąc, że moje życie będzie ciężkie. Jak mógłbyś jej nie mieć, skoro masz tyle doświadczenia?
Mówiła tak mądrze. Cholera jasna, to nie jest już dziewka. Heksana wydoroślała. Spoważniała Stała się kobietą..
– Tak, Heksano, ja zawsze miałem rację...
– Tak właściwie, byłeś jedyną osobą, której w tamtym czasie ufałam.
Zaśmiał się cierpko.
– Mówiłem, że masz mi nie ufać – wypomniał jej, przypominając sobie, gdy wyznała mu to po raz pierwszy. Znów powrócił myślami do tamtego lasu.
– Komuś tak mądremu jak ty, nie wolno nie ufać.
Połowa butelki jakimś cudem wyparowała. Chciał się upić.
Stwierdził, że temu wieczorowi daleko do dobrej zabawy. Przynajmniej miał takie wrażenie. Jego nastrój był dość melancholijny.
– Jak ci się układało życie, Heksano? – zapytał, starając się przerwać niezręczną ciszę.
– Samotnie. Nigdzie nie zagrzałam miejsca dłużej niż dwa wieki – podniosła nań oczy – boję się... – powiedziała ledwo otwierając usta.
– Czego?
– Tego co się stanie, gdy Donnik powróci do życia. Co, jeśli mnie już nie kocha? – jej ton wyrażał obawę. Czyżby już zbyt dużo wypiła?
– Pokocha cię na nowo. Takiej osoby jak ty nie da się nie kochać – wiedział to z doświadczenia – Zresztą – machnął ręką – postaramy się, żeby to był tamten Donnik...
– Dziękuję, że to właśnie ty tego dopilnujesz... – wtuliła się mocniej.
Westchnął, ściągnął swoją skórzaną kurtkę i okrył drobne ciałko. Jeszcze tego brakowało, żeby przeziębiła się przez jego pomysły. Wyczarował kolejne dwie kulę ognia.
Nie cieszył się wcale z tego, że to on odpowiadał za wskrzeszenie demona. Gdyby spotkał ją wcześniej, zanim możliwym stało się klonowanie, budowanie od nowa ciał... Na pewno nie pozwoliłby jej nawet pomyśleć o odzyskaniu ukochanego.
Odłożył pustą butelkę na posadzkę balkonu. Zwinnie otworzył kolejną.
– Śpiąca jesteś? – zapytał blond czuprynę.
– Tak trochę – odmruknęła.
Aha. Upił ją. Kiedyś nie miała tak słabej głowy. Usprawiedliwiał się. Wszak potrafiła równo z nim pić Ryżówkę. Wyciągnął ścierpniętą rękę spod jej karku.
– Chodź śliczna, idziemy do łóżka... – podźwignął ją. Wylewitował butelkę w powietrze, aby podążała za nimi.
Skulona w jego ramionach postać zachichotała.
Zostawione same sobie ogniki zgasły. Światło wyłączyła wcześniej Heksana, to też ciemno było jak w dupie. Oczywiście, tam Mortis nigdy nie był, ale podejrzewał jak mogło by być.
– Cholera jasna! – wrzasnął i wyłożyłby się jak długi, gdyby nie to, że natrafił na łóżko.
Jakiś pieprzony... but? Kapłan próbował w ciemności dojrzeć sabotażystę.
Drzwi się otworzyły, wpuszczając z korytarza światło.
Mortis wiedział jak to musiało wyglądać z perspektywy Vladimira, który właśnie stanął na progu. On, pochylony, jakby miał pocałować Heksanę, z jednym kolanem na łóżku. Pech chciał, że akurat ta noga trafiła pomiędzy uda kobiety. Roześmiana blondynka, trzymająca go za szyję, no prawie, bo jedną rękę wplecioną miała w jego włosy. Z pewnością, wyglądał jakby napastował tą biedną, pijaną dorosłą kobietę, a ona się mu jeszcze odwdzięczała.
– Markus! – demon wycelował palcem w kapłana – pamiętasz może jeszcze, po co tu przybyłeś?!
– Taak... – próbował wyplątać się z objęć dawnej kochanki. Nie było to proste. Tak samo jak łatwym nie było zapomnienie o celu jego wizyty w posiadłości przyjaciela.
– Spokojnie! – jęknęła Anna, jakby przytomniejąc – my nic...
– Wracasz do domu? – warknął Vladimir.
– Co? Nie! Daj spokój, przekimam się u ciebie – stanął wreszcie prosto, a butelka wina walnęła go w głowę – ała – jęknął i roztarł guza, uspokajając lewitujący przedmiot.
Światło wypełniło pokój. To demon przełączył włącznik. Jego oczy rozszerzyły się ze złości.
– Czy to? To... moje wino? – wyrzucił z siebie z wyrzutem.
– Ekhem – chrząknął zawstydzony Mortis – odkupię ci? – zaoferował się.
– Obawiam się, że musiałbyś sprzedać swoje rozpadające się mieszkanie – fuknął i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Ktoś będzie miał kłopoty – zaśmiała się Heksana – przepraszam... to przeze mnie.
– Nic się nie stało – starał się ją uspokoić. W sumie, ona była spokojna, tak więc robił to bardziej dla siebie.
Przejdzie mu, pocieszał się. Nie raz grzebał w zapasach wina bez pozwolenia przyjaciela. Tak, ale zazwyczaj brał te tańsze trunki. Chyba jednak miał przeje...
– Pomóż mi wstać – kobieta podała mu rękę.
– Po co? – podniósł brew.
– Muszę do łazienki – uśmiechnęła się przepraszająco.
Ujął jej dłoń, a ona, jak to pijana kobieta zachwiała się, lądując w jego ramionach.
Nim zapach całkiem odebrał mu zdolność do myślenia, drzwi ponownie się rozwarły. Tym razem wparowała Emilia.
– Jak dobrze, że nie śpisz... Nawet nie wyobrażasz sobie co ten... – ucięła, gdyż jej spojrzenie wreszcie ujęło całą scenę rozgrywającą się obok łóżka.
Na Krwawego, niech, że się to już skończy, jęknął w duchu.
Obie ręce trzymał na plecach Heksany. Nie było by w tym może nic gorszącego, gdyby nie to, że nieopatrznie podniósł w górę jej bluzkę, odsłaniając srebrzyste tatuaże biegnące od kręgosłupa. Włosy miała już w nieładzie, a między ich ustami, było może dziesięć centymetrów odległości. Jak też później zauważył Anna nie miała butów, a jego kurtka walała się gdzieś po podłodze.
– Anna! – zapowietrzyła się czarnowłosa.
Wspomniana kobieta podniosła oczy na Mortisa, do niej też dotarła niedorzeczność tej sceny. Na usta przywołała przymilny, niewinny uśmieszek i zbyt gwałtownie odwróciła się do Emilii. Oczywiście musiał ją podtrzymać. Pieprzone odruchy! Teraz przytulał ją do swojego torsu, tym razem odsłaniając co nieco brzucha nosicielki.
– Emi! – wychrypiała przyjaźnie blondynka, starając się utrzymać równowagę. Przestępując z nogi na nogę ocierała się pupą o miejsce, o które nie powinna się ocierać. Pewnie nawet nie zauważyła. Kapłan zacisnął szczęki.
– Anka, do jasnej cholery, czy ty pamiętasz jeszcze po co tu przyleciałyśmy?! – przyjaciółka robiła jej wyrzuty. Zabrzmiała jakoś tak znajomo.
– Oczywiście, że pamiętam – odburknęła Heksana.
– Opowiem ci rano, po co tu przyszłam – Emilia przewróciła oczami, po czym opuściła pokój, bynajmniej nie zamykając drzwi cicho. Najpewniej obudziła właśnie połowę rezydencji.
– Śmiesznie było – przyznała nagle ściskana przez Mortisa kobieta.
– Zależy dla kogo... – westchnął zabierając dłonie z jedwabistej skóry.
– Jak oni mogli pomyśleć, że my... – zaśmiała się histerycznie – cholera! Kąpiel i do spania. Ty też powinieneś – obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem.
– Jak rozkażesz – przeciągnął się i złapał uciekająca butelkę.
Podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę.
– Jeszcze raz, dziękuję – usłyszał za swoimi plecami – cieszę się, że to właśnie ty mi pomożesz.
– Niewątpliwie, los bywa nieprzewidywalny – wzruszył, niby od niechcenia ramionami. Opuścił pokój.
Szybkim krokiem udał się do zazwyczaj zajmowanej przez siebie sypialni.
Zaraz po przekroczeniu progu uderzył pięściami w ścianę. Zacisnął zęby. Pociągnął szybko z butelki, osuszając ją. Los, nie dość, że nieprzewidywalny, to bywał też okrutny.
Wiedział, że to co czuł do Heksany powinno zostać tylko z nim. Rozumiał to doskonale. Wciąż ją kochał i dlatego nie powinien stać na drodze jej szczęściu. Będzie profesjonalistą, ożywi Donnika i będzie cieszył się z ich miłości. Jako kapłan nie powinien się z nikim wiązać. Kogo on oszukiwał? Nigdy nie będzie potrafił przejść obok niej obojętnie.
Krwawy?! Wzniósł oczy ku sufitowi. Dlaczego mi to robisz?! Nie, nie, nie! To nosicielka, dlatego tak działa na ciebie! Stary idiota! I ty dałeś się nabrać, kapłanie? To uczucie to ułuda! Ale nawet takimi słowami, nie potrafił przekonać sam siebie, że do Heksany nic nie czuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro