Rozdział 6
Słońce już jakiś czas wdzierało się, mimo półprzezroczystych firanek, przez okna do sypialni Vladimira. Jak dotąd starał się je ignorować. Naglącego brzdęku budzika w najnowszym iphonie niestety nie mógł już olać. Wymruczał przekleństwa w poduszkę. Ściągnął z głowy kołdrę i spojrzał w bok, wcześniej stukając na oślep w dotykowy ekran. Piosenka umilkła.
– No, no... – wychrypiał – zobaczmy kogo tu mamy – jednym sprawnym ruchem zerwał pościel z towarzyszki – wstawaj śpiochu.
Półprzytomna kobieta próbowała złapać rąbek ciepłego okrycia, ale jej nie wyszło. Zacisnęła palce na powietrzu.
Demon uśmiechnął się pod nosem, mając tak zachwycające widoki przed oczami. Szczupła, naga, długowłosa blondynka zerknęła na mężczyznę, spod rozmazanych powiek. Ile razy ci mówiłem? Nie śpij w makijażu, bo nie lubię budzić się przy pandzie. Zatrzymał tą uwagę dla siebie, nie chciał wszak urazić swojej aktualnie jedynej przyjaciółki, a zarazem asystentki. Poklepał ją po pośladku, po czym usiadł na skraju łóżka, przecierając oczy. Zerknął na zegarek, było po dziewiątej.
– Na cholerę ustawiłem ten budzik tak wcześnie... – pokręcił głową nad swoją głupotą – przecież Aleksis się odwołał... – ziewnął przeciągle. Przez głowę przeleciała mu pewna myśl – a może zostaniemy jeszcze chwilę? – spojrzał na kobietę zapinającą stanik – powtórzymy wczorajszy sukces?
Irina prychnęła. Schyliła się po majteczki, a Vladimir cudem powstrzymał się przed szczeniackim gwizdnięciem. Było na co popatrzeć.
– Jako twoja asystentka, z przykrością muszę poinformować, że wcisnęłam niejaką panią Emilie Kot na miejsce po Aleksisie – wykrzywiła usta w grymasie niby–zawodu.
No to tyle zostało z wolnej godziny. Przełknął jakoś zawód. Był strasznie zapracowany.
Codziennie trzy godziny od dziesiątej spędzał na spotkaniach prywatnych, po czym już od trzynastej trzydzieści odwiedzał swoich pacjentów w V Health Clinic, szpitalu, do którego wstępu nie miał żaden ze śmiertelników. Zazwyczaj o godzinie 18.00 pojawiał się w laboratorium, aby dopilnować rozwoju komórek i zanotować wyniki obserwacji.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi wczoraj? – miał za złe asystentce, że poinformowała go dopiero teraz.
– Nie zdążyłam nawet otworzyć ust, aby powiedzieć ci cześć – parsknęła śmiechem.
Wrócił pamięcią do wczorajszego wieczora. Faktycznie. Zamknął jej usta zaraz po tym jak przekroczyła próg posiadłości, po czym teleportował się z nią do sypialni. Niedopatrzenie. Ale było warto. Podniósł kąciki ust, wspominając poprzednią noc.
– Pierwszy raz słyszę to nazwisko. Co o niej wiemy?
Podszedł do szafy pełnej garniturów. Wybrał jeden, dobrał doń szarą koszulę i bordowy krawat. Przewiesił sobie ubrania przez ramię, przykucnął i otworzył szufladę z bielizną.
– Raport leży na biurku... – ośmieliła się zauważyć asystentka, spoglądając w tamtą stronę.
Zerknął na wcześniej wspomniane miejsce. Faktycznie, coś leżało na blacie. Wybrał skarpetki oraz bokserki. Ściągnął z wieszaka jeden z pasków.
– Chodź, przeczytasz mi go – wskazał ręką, aby poszła za nim.
Przeszli do dużej łazienki na końcu korytarza, którego ściany zdobiły tapety o kolorze burgundu w klasyczne wzory. Świetnie pasowały do szarego chodnika, ciągnącego się przez cały hol, częściowo zakrywającego mahoniowe panele. Wszelkie detale wystroju wyszły spod ręki najznamienitszego projektanta wnętrz Francisa Moora.
Przepastna łazienka kryła w sobie wielką wannę z hydro masażem (w której na raz zmieściły by się cztery osoby), prysznic o przezroczystych ściankach i drzwiach, umywalkę z kranem ze szczerego srebra, kibelek oraz szafki i dość dużą ilość luster.
Irina spuściła deskę klozetową i usiadła na tronie, bacznie przyglądając się szefowi. Nie raz zdawała mu raporty w ten sposób. Mężczyzna mył się najczęściej dwa razy dziennie, a poranny prysznic był wręcz obowiązkiem.
Ściągnął bokserki, po czym wyrzucił do kosza na brudne ubrania. Odkręcił kurek czekając, aż bojler się zagrzeje. Jak większość mężczyzn nie miał odwagi stanąć pod lodowatą wodą. Wszedł do kabiny, zamykając za sobą szklane drzwiczki, aby podłogi zbytnio nie zalać.
– Słucham – powiedział wyciskając granatowy żel na dłoń.
Asystentka odchrząknęła i rozpoczęła sprawozdanie.
– Emilia Kot, zamieszkała w Polsce, mieście Kraków. Daty urodzenia nie znamy, ale wszystko wskazuje na to, że żyła jeszcze w czasach trójpodziału rasy.
– Leciwa – pokiwał głową, rozprowadził szampon po długich włosach – dalej.
– Ma własny sklep „Bajeczne gniazdko". W asortymencie znajdują się akcesoria erotyczne, filmy porno...
Wybuchnął śmiechem.
– Nie żartujesz? – zerknął przez ramie na zniesmaczoną Irinę – prowadzi Sex Shop?!
– Do takich informacji dotarłam – wzruszyła ramionami i znów skupiła się na raporcie – jest sukubem, z kartą VIPowską w barze „Hell Yeach". Zamieszkuje kawalerkę na ulicy Łobzowskiej. Płaci siedemset złotych za miesiąc plus media...
Vladimir nie mógł uwierzyć w to co słyszał. Spłukał resztki piany i teleportował się wprost do Iriny. Błyskawicznie odebrał jej kartkę, mocząc brzegi. Wzdrygnęła się, gdy krople wody z czarnych pasm skapnęły na jej uniform.
– Czego ona ode mnie chce?! – równocześnie był rozbawiony i zażenowany – jest spłukana – postukał w linijkę, w której widniał stan konta – za taką kasę nawet palca jej nie doprawię. Irina, kogoś ty ze mną umówiła? – spojrzał jej prosto w oczy.
***
Asystentka już dawno opuściła rezydencję. Vladimir dokończył toaletę goląc się, czesząc, myjąc zęby oraz wylewając na siebie trochę perfum.
O 9.45 postanowił udać się do gabinetu, gdzie przyjmował interesantów. Zawsze wolał mieć drobny zapas czasu, aby zrobić odpowiednie wrażenie podczas przybycia gości. Najbardziej lubił czekać za biurkiem, odwrócony przodem do drzwi od tarasu, a tyłem do wejścia. Dawało mu to poczucie władzy. Takim zachowaniem mówił: owszem, czekam na ciebie, ale daj mi pooglądać jeszcze trochę widoków – nie jesteś, aż tak ważny.
Schodził właśnie po schodach z piętra, gdy zobaczył poruszenie przy drzwiach wejściowych. Co jest? Przyspieszył kroku i przystanął na jednym z ostatnich stopni. W holu panoszyły się dwie kobiety.
Pierwszą, na którą zwrócił swą uwagę była blondynka o krótkich włosach, w eleganckiej marynarce opinającej talię i ołówkowej spódnicy przylegającej do szczupłych bioder, a wszystko to w drapieżnym czerwonym kolorze. Kiwała się na wysokich czarnych szpilkach. Potrafił docenić dobry gust. Krótkowłosa miała styl i potrafiła podkreślić atuty swojej urody. Później przeniósł uwagę na drugą niewiastę. Cudem powstrzymał się od wrednego uśmieszku. Czarne, długie, lekko skręcone włosy pod kapeluszem w typie pork pie w odcieniu śliwki. Gorset podkreślający wąską talię i duże piersi, a do tego skórzane czarne spodnie, będące opakowaniem dla dość dużego tyłka i dorównującym mu udom. Nie twierdził, że była ubrana źle. Raczej jej strój nie wydawał mu się odpowiedni do tego miejsca. Westchnął i przywołał gestem Pawla tłumaczącego coś obu paniom w ożywieniu.
Kamerdyner skinął głową i w te pędy znalazł się przy pracodawcy, odprowadzany przez dwie pary oczu.
– Pawle – zaczął Vladimir przechodząc na rosyjski – ileż to razy wspominałem, że tu nie Transylwania i zabrania się turystom zaglądania do mojej rezydencji? Jeśli panie zgubiły drogę, po prostu im ją wskaż, a nie rozgaduj się.
– Panie mój... – staruszek spoglądał spode łba – to nie są turystki.
Demon zmarszczył brwi. Nie turystki? Uciszył dalsze słowa pracownika gestem i zszedł niżej. Poczuł ich zapach. Demonica i śmiertelniczka... Nie, złapał ulotną nutę – nosicielka.
Obie wlepiły w niego spojrzenia. Powinien coś powiedzieć, ale niecodzienny wygląd kobiet wytrącił go z monotonnego rytmu.
– Pan Vladimir Iwanow? – zapytała blondynka po angielsku śmiałym głosem.
Od razu pojął, że ma do czynienia z charyzmatyczną osóbką.
– Ma pani rację. Jestem Vladimir Iwanow – przytaknął – Pani Emilia Kot? – upewnił się.
– To ja jestem Emilia Kot – warknęła brunetka.
Uniósł brew. Wyraźnie go nie lubiła. Ale dlaczego? Nigdy jej nie spotkał, a o istnieniu dowiedział się dopiero tego poranka.
– Miło mi panią poznać – podszedł czekając, aż wyciągnie rękę. Nie doczekał się, a nie wypadało, aby to on, jako mężczyzna uczynił to pierwszy. Bardzo ciekawe – a pani to? – zwrócił się do milszej mu osoby.
– Anna Szosta – pokazała równe białe zęby w szerokim uśmiechu. Takich ludzi lubił, otwartych i pewnych siebie.
Potrząsnął wyciągniętą ku niemu dłonią, Uścisk też miała niczego sobie.
– Zapraszam panie do mojego gabinetu. Nie powinniśmy omawiać interesów prawie że w progu. Proszę za mną.
Ruszył, a kobiety za nim, wcześniej zostawiając walizki pod pieczą Pawla.
Zatrzymał się dopiero przy drzwiach, otwierając je i pozwalając (jak to dżentelmen powinien zrobić) wejść kobietom jako pierwszym. Anna wyraźnie ucieszyła się postawą demona, ale Emilia naburmuszona przeszła udając, że nie widzi uprzejmego gestu. Jeśli pani Kot będzie dłużej zachowywać się w taki, a nie inny sposób, obawiał się, że straci cierpliwość. Nie lubił, gdy ktoś jawnie go olewał, czy potępiał, nie mając dobrego powodu.
Już wiedział, że zapowiadała się ciężka godzina, która zaważy o jego humorze do końca dnia. Oby się mylił.
Wskazał dwa fotele w kącie gabinetu, zapraszając do rozgoszczenia się. Sam zasiadł na trzecim. Otaczali niewielki stolik do kawy, na którym jeszcze nic nie było, gdyż kobiety pojawiły się kwadrans za wcześnie. Miał nadzieję, że Pawel domyśli się i przyniesie przekąski i napoje.
– W czym mogę paniom pomóc? – zapytał przybierając profesjonalny wyraz twarzy.
– To Anna ma do ciebie interes. Nie ja.
Z rozdrażnieniem zauważył bezpośrednie przejście z formy grzecznościowej na prywatną. Zwrócił też uwagę na ostry ton.
– Pani Anno? – uśmiechnął się do blondynki.
– Potrzebuję usług, które pan świadczy...
– Usługi, które świadczę są ogólnie dostępne w V Health Clinic. Nie ma potrzeby zwracać się z tym do mnie bezpośrednio – poinformował. Czy zawracały mu tylko głowę? Pomyślał o tych wszystkich rzeczach, które mógłby zrobić, gdyby nie spotkanie.
– Wiem, ale kolejki w pańskim szpitalu są w wymiarze lat, a ja nie chcę już dłużej czekać.
Do pokoiku wszedł Pawel z tacą, na której stał imbryk z parującym napojem kubki oraz ciasteczka. Ustawił wszystko przed gośćmi, po czym skłonił się i wyszedł.
– Omijanie kolejki niesie za sobą dodatkowe koszty – demon nalał blondynce herbaty – duże koszty.
Rozciągnęła usta w tajemniczym uśmiechu, a srebrzyste oczy zalśniły.
– Stać mnie na to... Panie Iwanow... – zamruczała głębokim kobiecym tonem.
No, no... niewiele kobiet robiło na nim takie wrażenie. Zaintrygowała go.
– Czyżby? – odwzajemnił się.
Już otwierała usta, aby rzucić kolejne uwodzicielskie zdanie, gdy torebka gotki zaczęła śpiewać, nieznany Vladimirowy ostry punkowy kawałek. Westchnął, przyglądając się jak nieporadnie grzebie w torebce.
– Proszę sobie nie przeszkadzać – rzucił sarkastycznie – mamy całą godzinę. Spokojnie można odebrać.
Kobieta prychnęła i wreszcie złapała winowajcę.
– Wcale nie pytałam cię o zdanie – zgromiła go wzrokiem, aż zaniemówił. Odebrała wesołym głosem jak gdyby nigdy nic – Halo? – przeciągała samogłoski – Tak to ja... – mówiła po polsku. Znał ten język, właściwie niewiele było języków, których by nie poznał. Miał dość czasu na naukę.
Poderwała się słuchając w skupieniu. Zobaczył jak marszczy czoło i nosek. Ewidentnie to co słyszała nie było dobrymi wieściami. Kiwała głową, jakby rozmówca miał to zobaczyć.
– Ależ pani Zielińska...
A jednak umiała używać formy grzecznościowej. Nie odrywał od niej wzroku. Motała się niczym tygrysica w klatce.
– Nie mogę wrócić... Na razie nie wiem... Jest bardzo źle?
Znów słuchała chwilę. W śmieszny sposób wydymała usta, czekając na swoja kolej, by coś powiedzieć.
– Od jak dawna ma biegunkę?
Dość. To był ten moment, w którym powinien przerwać wsłuchiwanie się. Powrócił do Anny, a ta tylko przyłożyła palec do ust. W kącikach oczu miała drobne zmarszczki od śmiechu. Bawiła się w najlepsze.
– O cholera! Zielona?! – wybuchła Emilia – Nie no, wczoraj nie jadła nic co mogło by zabarwić na ten sposób... chyba...
Może jednak powinien wyjść? Ogarnij się, Vlad. Jesteś profesjonalistą. Upomniał się w duchu.
– Lidka wie, który lekarz przyjmuje Karolinkę... – poczerwieniała na twarzy – Do cholery! Jestem w Rosji! Tu psy szczekają dupami, a niedźwiedzie to zwierzątka domowe! Nie załatwię transportu w ciągu najbliższych paru godzin, więc musi wam wystarczyć to co macie! – wrzeszczała do słuchawki.
Vladimir wiedział, że tak właściwie, to pani Emilia mogłaby pojawić się w swoim „cywilizowanym" Krakowie w ciągu minuty, ale uraził go sposób w jaki przedstawiła Rosję. Nie miał zamiaru jej pomóc. Uznał to za nic nie szkodzącą zemstę, bo gotka się nie dowie, a on będzie miał satysfakcję.
– Okej... zadzwońcie, jak coś będziecie wiedzieć. Do usłyszenia – zakończyła rozmowę i najwidoczniej dopiero teraz uświadomiła sobie, że cały czas była podsłuchiwana.
– Stało się coś? – zapytał uprzejmie Vlad po polsku z silnym prastarym akcentem.
Rozdziawiła usta. Napawał się tym widokiem.
– A teraz – odezwał się już po angielsku – czy moglibyśmy przejść do interesów? Czas ucieka, a my nie młodniejemy.
– Jak mogłaś mi nie pokazać, że rozumie, co mówię? – brunetka przyczepiła się do blondynki.
– To było nawet zabawne – tamta wzruszyła ramionami.
– Zabawne? – odcięła się gotka – właśnie się dowiedział, że mam córkę! Jeden z najgorszych krwiopijców!
– Córkę? – wypalił zanim zdążył ugryźć się w język.
Demonice nie miewały dzieci. Praktyczniej było dla nich w ogóle nie wykształcić macicy, dzięki czemu nie musiały obawiać się wpadki. Sukub, który miał potomstwo był w równym stopniu nie spotykany co wielkanocny zajączek. Nie gap się tak! Ale nie mógł oderwać zaszokowanego wzroku. To był istny cud. Od jakiegoś czasu zastanawiał się nad potomkiem, a tu nagle zjawia się demonicą, która może się rozmnażać. Los bywa przewrotny, a przy tym niebywale zaskakujący.
Nadeszła pora, aby przeszedł do interesów i to nie tylko tych oficjalnych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro