8. Birthday gift/imysgg
Autor: imysgg
Gatunek: fluff; angst;
Liczba słów: 2771
Uwagi: -
Jikook/Kookmin
Od samego rana z nieba lało się jak z cebra, jakby cały świat płakał. A on miał ochotę płakać razem z nim, na samą myśl o nadchodzącym dniu.
Piątek, koniec tygodnia pracy, zwieńczony wizją weekendu, a to znaczy dwóch dni całkowitego odpoczynku. Na dodatek dzień jego urodzin.
Poprzedzony jednak obowiązkiem stawienia się w pracy, co skutecznie grubą kreską niweczyło wszystkie optymistyczne plany i nadzieje. Październik miał to do siebie, że jeszcze kilka lat temu należało opatulać się zimowymi szalami i grubymi kurtkami, a człowiek przynajmniej wiedział na czym stoi i że zbliża się zima. Teraz za to pogoda pogrywała sobie z nim w otwarte karty, które uwielbiała podmieniać w ostatniej chwili i zdecydowanie zbyt często na jego solenną niekorzyść.
Zeszły tydzień ku jego zdziwieniu należał jeszcze do tych ciepłych i o poranku spokojnie wystarczała jeansowa kurtka zarzucona w pędzie na grzbiet. Od początku ubiegającego tygodnia zaś, Park uosabiać zaczął się z malutką cebulką, odzianą w co najmniej kilka warstw, choć i mimo nich potrafił trząść się z zimna, podkradając ciepło z obejmowanego kubka parującej jeszcze kawy.
Co wieczór nim zasnął szacował ilość bluz i bluzek jakie zdoła na siebie włożyć byle tylko nie marznąć. Dzisiejszy poranek wcale nie był wyjątkiem. Na luźny sweterek ubrał najgrubszą z bluz, jakie miał w zestawieniu z jednolitymi jeansami, wyjątkowo bez przetarć. Lubił ten design, ale chyba by zamarzł na samą myśl. Kubek kawy, wychylony na szybko zaraz po odprawieniu porannej toalety i zapanowaniu nad własnym wyglądem, jakkolwiek zdołał doprowadzić go do przytomności. Bo gdy mimo wszystko wyjątkowo niechętnie wyplątał się z cieplutkiego posłania zsunął okrycie z głowy ㅡ jasne kosmyki zdawały się w zupełności żyć własnym życiem, co najlepsze ㅡ absolutnie niezależnym od właściciela. Porcelanowe naczynie po chwili jednak, bez żadnego już śladu ciemnego napoju, wylądowało opłukane na suszarce do naczyń, Park popatrzył nań smętnie i z uśmieszkiem o pewnej dozie niezrozumianego szaleństwa. Momentami nawet w przypadkowych naczyniach widział metaforę samego siebie, a chwilowo brak kawy równał się brakowi jakichkolwiek śladowych resztek chęci do życia, o ile takowe w ogóle jeszcze istniały. Fakt, że owy kubek ze wszystkich stron zdobyły podobizny małych uroczych szczeniaczków pomińmy, chociaż i z tym by się pewnie zgodził, a przynajmniej tak odkąd pamiętał wmawiał mu pewien ciemnowłosy osobnik o niewymiernych jedynkach. Och, okay, uwielbiał te królicze ząbki, ale zawsze w odwecie za docinki, odgryzał się, jakoby były idealnym otwieraczem do puszek piwa i młodszy powinien to opatentować, a ten iloczyn pierwiastkowany jeszcze tego nie zrobił.
Jimin zgarnął do torby jeszcze kilka niezbędnych drobiazgów i założywszy płaszcz, przerzucił jej pasek przez ramię. Zakładając trapery przez myśl mu nawet przeszło, czy aby nie przesadził i nie ubrał się aż nazbyt ciepło, ale te słowa kategorycznie odwołał równo z chwilą zatrzaśnięcia za sobą drzwi mieszkania. Kolokwializując do żołnierskich słów: piździło złem i zimnem.
W drodze na przystanek parasolką chronił się od deszczu, dłonie ukryte miał w rękawiczkach, a niemal połowę buzi w szalu. W pamięci rozpatrywał ostatni projekt okładki, który dziś będzie kończył i który też przedstawi szefowi na spotkaniu.
Ten dzień zdecydowanie będzie długi i męczący, a mimo tej myśli na ustach Parka gościł się drobny uśmieszek, bo szarą rzeczywistość rozjaśniał jego mały króliczy promyk, z którym ma spędzić ten wieczór.
Młody student już na samym początku tego tygodnia zapobiegawczo napadł na Parka, i to niemal dosłownie, bo bez zapowiedzi wskoczył mu na plecy, a gdy pod ciężarem mięśni kolana blondyna zaczęły się uginać, młodszy podniósł go na barana i w takim ułożeniu ruszył do ich ulubionej kawiarni. Zanim otrzymali swoje zamówienie; dwie gorące czekolady, w tym białą z piankami dla Jimina i mleczną z karmelem dla Jeona, obwieszczone bez przewidzenia miejsca na sprzeciw, zostały plany na nadchodzący piątek.
Jeongguk, wedle ich wspólnej już od lat tradycji, postanowił zaprosić przyjaciela do siebie i jak za szczenięcych lat do białego rana oglądać filmy, grać na konsoli i rzucać w siebie przekąskami, które swoją drogą dzięki temu Park nauczył się celnie łapać i przechwytywać w locie.
Obaj nigdy nie byli fanami głośnych imprez, upijania się do nieprzytomności i pokazywania, że przepustowość ich łóżek potrafi być większa, niż obrotowych drzwi centrum handlowego w dniu największych promocji.
A Jeongguk zobaczywszy wtedy uśmiech na umorusanych delikatnie czekoladą ustach blondyna, był pewien, że z propozycją trafił idealnie.
× × ×
Godziny w wydawnictwie dłużyły mu się niesamowicie, a podczas zebrania ciągnącego się w nieskończoność, choć myślał, że jej to akurat już sięgnął ładnych kilkadziesiąt minut wcześniej, niewiele brakowało, aby zaczął liczyć krople spływające od zewnątrz po szybie. Jego część projektu na całe szczęście została omówiona już na samym początku, jednak nadmienianie kolejnych punktów przedsięwzięcia końca nie miało. Finalnie nie wiedział, czy zakończenie pracy na dziś mu się przyśniło, czy to jednak prawda, ale poderwał się z miejsca zaraz po tym, jak dostrzegł, że inni ospale również zbierają swoje rzeczy i ruszają w stronę wyjścia. Wystrzelił w tamtym kierunku jako pierwszy i średnio obchodziły go te wszystkie dziwne spojrzenia współpracowników. Dziś on już po prostu b a r d z o nie chciał tu być.
Kiepska pogoda dała w kość również, jeśli mówiono o ruchu ulicznym, bo po dodaniu do tego godzin powrotów i pomnożeniu przez nadchodzący weekend, łatwo otrzymało się korki, jako wisienkę na torcie (...urodzinowym). Na dodatek młodszy mieszkał odrobinę dalej, a różnica w czasie dojazdu zupełnie wystarczyła, aby blondyn zdążył przysnąć w autobusie... na stojąco, głową opartą na dłoni zaciskającej poręcz.
Gdy tylko Jeon zobaczył go w progu swojego mieszkania, niewiele brakowało, aby nie rozpoznał przyjaciela. Młodszy był w pierwszej chwili przekonany, że Parka coś w drodze przynajmniej mocno przetrąciło i niemal natychmiast przeskoczył na tryb opieki nad tym szczeniakiem.
Wprowadził zmarzniętego i zaspanego blondyna do środka, zamknął za nim drzwi i zabrał jego torbę, stawiając ją obok na komodzie. Przytrzymał go mocno za ramię, gdy ten zdejmował buty i nie chciał sobie nawet wyobrażać upadku z zachwiania w wykonaniu jasnowłosego. On był do tego zdolny nawet w pełni przytomny, a co dopiero w takim stanie. W (przed)ostatniej kolejności zabrał się za pokonanie zbroi przeciwko pogodzie, utworzonej z wieczornego okrycia, a już sekundę później po odwieszeniu go na haczyk, pognał do salonu łączonego z kuchnią po puchaty koc, którym szczelnie owinął blondyna. W dalszym planie miał przetransportowanie tak utworzonego naleśnika na kanapę, nie uwzględnił jednak, że nogi chłopaka również ciasno opatulił. Nie wiele więc się zastanawiając, chwycił go jak pannę młodą i przeniósł do celu, układając wygodnie na meblu.
W podziękowaniu dostał najpierw jedynie ciche mruknięcie i mocniejsze wtulenie się noska Jimina w materiał koca. Jeongguk uśmiechnął się na ten widok. Sam dziś skończył zajęcia wyjątkowo wcześnie z racji przeziębionego wykładowcy i odwołanych kilku ostatnich godzin, zdawał sobie za to sprawę z tego, że starszy wróci padnięty i był na to w pełni przygotowany. Zestaw awaryjny na takie wypadki niezmiennie czekał gotowy do użycia. Dał Jiminowi moment na odsapnięcie, samemu kierując swoje kroki do kuchni, aby przystąpić do działania.
× × ×
Od paru minut siedział już na podłokietniku kanapy, bawiąc się złotymi kosmykami, owijał pasemka wokół palców, nie mogąc nacieszyć się ich miękkością i obserwował, jak blondyn powoli się wybudza, a jego uroczy mały nosek wychwytuje słodki zapach parującego w kubkach na stoliku obok, kakao. Dwa spore naczynka w otoczeniu miseczek z piankami, żelkami, herbatnikami czy innego rodzaju multumem słodkości, stały na przyniesionej tacy i tylko czekały, aż włączony zostanie film. Dopóki blondyn nie przetarł oczu piąstkami i nie przeciągnął się z cichym pomrukiem, Jeongguk korzystał ile tylko mógł, wpatrując się w niego i chłonąc każdy, najdrobniejszy szczegół. W jego oczach nawet te ciężko dostrzegalne niedoskonałości, jakich czasem się dopatrzył, tylko dodawały starszemu uroku i czyniły go jeszcze atrakcyjniejszym, jakby ten niedościgniony ideał we własnej osobie obecnie, jeszcze odrobinkę, przysypiał na jego kanapie.
ㅡ Ciężki dzień? ㅡ zagadnął retorycznie, podając Jiminowi do rąk jeden z kubków. Zsunął się na siedzenie tuż obok Parka. Stykali się udami i niemal leżeli na sobie, a blondyn cichutko podziękował, układając ociężałą głowę na ramieniu studenta. Ten za to nieświadomie i jakby automatycznie zetknął usta ze złotymi kosmykami, zaciągając się także ich zapachem.
ㅡ Zgadza się ㅡ przytaknął. ㅡ Nawet nie tak fizycznie, bo tylko trochę zmarzłem, chociaż ubrałem się ciepło. Ostatnimi czasy i tak ciągle mi zimno ㅡ mruknął, popijając łyk gorącego i przez to zbawiennego w chwili obecnej, napoju.
ㅡ Jesz normalnie? ㅡ zapytał niemal natychmiast. Znał dobrze przeszłość starszego, pamiętał doskonale stan do jakiego doprowadził się głodówkami i wymiotami, to jak w ukryciu zdecydował się wyniszczyć i na samo wspomnienie tego za każdym razem na nowo pękało mu serce. Pamiętał też z jakimi konsekwencjami musiał wtedy borykać się starszy, a w nie właśnie wliczało się odczuwanie chłodu niemal przez calutki czas. Dlatego w jego umyśle pojawiła się rażąco czerwona lampeczka. Może i był przewrażliwiony, ale w tej kwestii wolał zdecydowanie nie ryzykować. ㅡ Minnie, musisz ładnie jeść i dostarczać swojemu organizmowi witamin, rozumiemy się? ㅡ powiedział, jednak nie dostał oczekiwanej odpowiedzi. ㅡ Hej, Jiminnie? ㅡ pochylił się, aby spojrzeć na buzię mniejszego i ujrzeć jego usta zaciśnięte w wąską linię.
ㅡ Wiem o tym ㅡ mruknął niepewnie.
ㅡ Ale?
ㅡ Musi być zawsze jakieś „ale"? ㅡ ściągnął lekko brwi, wgryzając się jednocześnie w piankę.
ㅡ Nie musi ㅡ odpowiedział, patrząc mu prosto w oczy, by w razie wypadku od razu dojrzeć kłamstwo. ㅡ Ale znam cię już trochę i pragnę usłyszeć prawdę.
Ton jego głosu wciąż był ciepły i delikatny, jednak też i stanowczy, a dzięki tym nutom Jimin jasno rozumiał, ze tak łatwo się nie wywinie i pora rozpocząć spowiedź.
ㅡ Nie czuję się ostatnio zbyt dobrze. Tak psychicznie ㅡ dodał niepewnie, sam nie potrafił sobie tego poukładać, a co dopiero gdy miał o tym mówić.
Reakcji młodszego nie przewidział, ale mógł się jej spodziewać. Jeongguk momentalnie zrównał ich twarze, by spojrzeć Jiminowi prosto w tęczówki, z których poznikały te radosne iskierki. Serce studenta ścisnęło się boleśnie, a jego duża dłoń powędrowała na prawe udo Parka i nie było w tym nawet cienia erotyzmu. On teraz był po prostu niesamowicie zmartwiony i przestraszony tym, że znów mógł coś przeoczyć, że na jego oczach dochodziło znów do tragedii, a on tego nie widział.
ㅡ Nie ㅡ Jimin ułożył swoją rączkę na tej jego. ㅡ jest w porządku, nie robię żadnych głupstw ㅡ zapewnił. Obaj wiedzieli dlaczego Jeon wykonał ten gest i na czym tak właściwie trzymał dłoń. Obaj wiedzieli, że pod materiałem jeansów kryją się dawne blizny.
ㅡ Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Jiminnie, ja nie chcę żebyś znów się krzywdził. Pęknie mi serce.
Zabrał starszemu kubek z rąk, by zaraz ukryć jego drobne ciałko w swoich ramionach. Gdy byli młodsi to do Parka należało przytulanie i pocieszanie dorastającego króliczka, teraz, gdy udało mu się dobitnie przerosnąć blondyna role się odwróciły.
ㅡ Rozumiem – wtulił się mocniej. ㅡ Ja właściwie... nie chciałbym mieć śladów po czymś takim. Lubię je, zostaną zemną na naprawdę długo, niektóre na zawsze, chociaż wiem, że nie powinienem. Ale taka jest prawda. Jeśli on wybrał kogoś innego, niech będzie szczęśliwy. Odetnę wspomnienia, przestanę go z czasem pamiętać... I ja tego wszystkiego chyba sam przed sobą nie potrafię w pełni wytłumaczyć...
ㅡ Spróbuj mimo to. Dla mnie. Mamy czas... ciepły kocyk i dobre jedzenie, nie musisz się spieszyć ㅡ zachęcał go, chcąc poznać myśli skłębione głowie jasnowłosego szczeniaka, którego nie chciał już puszczać z objęć.
ㅡ Wiesz, że to trudne? Ja nawet nie jestem pewny, czy on wie, że mnie rzucił. Naprawdę byłem w nim zakochany, pierwszy raz czułem się tak wyjątkowo, pierwszy raz zrozumiałem, że miłość istnieje, choć wcześniej w nią nawet nie wierzyłem. Teraz... ta relacja rozsypała się zbyt mocno. Nie da się jej pozbierać, ani naprawić. Już nie. Długo czekałem z otwartymi ramionami, by przyjąć jakikolwiek najdrobniejszy gest, ale to przestało mieć sens. Ja... ja już nie mam siły, by to ratować. Nie chcę. A wiem, że on sam tego nie zrobi, nie potrafiłby. Wiedział, jak trudno było mi powiedzieć to pierwsze „kocham cię" ㅡprzerwał na moment, zagryzając mokre od spływających w ciszy łez, usta. ㅡ Podobny zwrot słyszałem od niego wyłącznie w formie odpowiedzi na moje słowa i tylko wtedy. To takie dziwne, ze ludzie, którzy się kochają mówią to sobie? Był moim pierwszym, i... nie wiem, boję się kolejnego związku ㅡ wyznał, biorąc głębszy, niespokojny wdech.ㅡBoję się, że znowu będzie tak samo, że oddam komuś serce, a on się nim pobawi i wyrzuci, a ja zostanę z pustką. To tak cholernie boli.
Młodszy za to słuchając Jimina swoje serce czuł aż zanadto. Czuł to jak pęka, rozbija się na tysiące ostrych elementów, rani jego duszę i rwie ją na strzępy.
ㅡ Co w takim razie boli bardziej? ㅡ zaczął, zwracając na siebie całą uwagę starszego. ㅡMiłość nieodwzajemniona czy jednostronna?
ㅡ One nie są jednakie?
ㅡ Nie. W jednostronnej tylko jedna osoba jest w stanie darować drugiej wszystkie gwiazdy z nieba. W nieodwzajemnionej ta druga osoba nawet nie wie, że wszystkie te gwiazdy już do niej należą ㅡ wyjaśnił.
ㅡ Miłość sama w sobie boli. To pasmo wyrzeczeń, obowiązków, nieraz kłótni i nieprzespanych nocy, adaptacja i wieczne pokonywanie niekończących się przeszkód. Ale...
ㅡ Hm?
ㅡ Gdy masz przy swoim boku tą jedną wyjątkową osobę, to wszystko nie ma znaczenia, nie liczy się. Ona daje ci siłę, by przezwyciężać wszystkie trudności. Jej spojrzenie, jej uśmiech, jej bliskość. To jak taki piękny kwiat. Trujący. Albo róża. Wiem, są niesamowicie oklepane, ale nadal je uwielbiam. Pozwolą na sobie oprzeć metaforę niemal wszystkiego. Uczuć również. Im piękniejszy jest kwiat, tym większe kolce zdobią jego łodygę. A bez jakiegokolwiek pojęcia o obcowaniu z nimi bardzo łatwo i dotkliwie można się zranić. Aby rósł piękny ponad opiekę wymaga także wody i światła. Dostępu do słońca, by moc w jego promieniach lśnić. To jak przeciwieństwa: woda i ogień, bo przecież takie jest słońce, ognista kula. Charaktery się popełniają, jeden uzupełnia drugi, a razem tworzą spójną całość. Ale gdy zabraknie któregoś z tych dwóch czynników... obumiera. Usycha i niszczeje na naszych oczach, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Poi się trucizną uważoną z żalu, zupełnie jakby ten beztrosko spływał po ostrych krawędziach pękającego serca. Miesza się z krwią, przyjmuje miano najokrutniejszego z trunków i doprowadza na skraj stanu jednakiego tracącej płatki róży.
ㅡ Hyung, a co jeśli spotkałbyś kogoś zupełnie innego? ㅡ rozumiał słowa starszego. Przez cały ten czas błądził dłonią wzdłuż jego kręgosłupa w uspokajającym geście, starał się tłumić przechodzące go dreszcze. Sam też nie wierzył w związki z bajek, ufał za to, że możliwym jest stworzenie silnej relacji, która zdoła przetrwać wiele, jeśli tylko serce powierzy się odpowiedniej osobie.
ㅡ To znaczy?
ㅡ Kogoś innego niż on. Kogoś, kto pierwszy powiedziałby „kocham cię" i traktował jak najpiękniejszą z wszystkich tych róż? Darowałby ci ją i przysiągł opiekę, nad nią i nad Tobą ㅡ wymieniał w słowa obracając wszystkie myśli rozbijające się w jego głowie. ㅡ Oddał wszystko, aby zapełnić pustkę w miejscu zranionego serca, żeby w tym czasie pozbierać to Twoje z najdrobniejszych odłamków, nie bacząc na to czy porani sobie dłonie, po to aby ułożyć je w całość na nowo? I ukryć w różanych płatkach, by te spoiły wszystkie pęknięcia?
ㅡ Jeonggukie, ja... ja się po prostu boję. Samego siebie, swoich myśli. Wciąż widzę w nich jego twarz, choć wiem, że z tego już nic nie będzie. Nie uratujemy tego, bo ja już nie chcę tej relacji. Zaczynam mieć wrażenie, że to wszystko moja wina, że to ja nie byłem wystarczająco dobry-
ㅡ Chociaż to nieprawda.
ㅡ Skąd możesz to-
ㅡ Wiem ㅡ przerwał mu ponownie, nie mogąc zgodzić się na takie przeznaczenie prawdy. ㅡ Po prostu to wiem i jestem tego pewien bardziej niż czegokolwiek. Znam cię dłużej niż on, chwilami nawet lepiej niż ty sam.
Nie otrzymał w zamian nic ponad niewyartykułowane mruknięcie, będące efektem nazbyt mocnego wtulania się blondyna w jego klatkę piersiową.
ㅡ Nie odpowiedziałeś na moje pytanie ㅡ nie chciał odpuścić.
ㅡ Bo nie znam na nie odpowiedzi ㅡ przyznał.
Młodszy wywołał w jego myślach prawdziwą burzę, a na domiar fale sztormu spowodowane jego nieugiętością, zaczęły rozbijać resztki murów rzeczywistości, którą żył w ostatnim czasie. Nie potrafił jeszcze przyjąć do wiadomości tego, że mogły one w zupełności ją zakłamywać, jak złudzenie optyczne.
ㅡ Hyung?
Mrukliwy, obniżony ton wywołał przyjemne wibracje, które blondyn dokładnie poczuł, z racji przytknięcia policzka do twardego mostka ciemnowłosego chłopaka. Przerwał jednak nieświadomą pieszczotę i oderwał się od Jeongguka, chcąc spojrzeć mu w tęczówki niezmiennie wypełnione ciepłą barwą i złotymi iskierkami, nie wiedział tylko, że każda z nich lśni tylko dla niego.
ㅡ Tak?
I lśnić będzie do samego końca. Nawet jeśli róża, na płatkach której osiądą połyskujące drobiny, obumrze. Zatrzaśnie się w pętli czasu i odda tchnienie, czerwień tętniącej krwi oddając za długowieczną, zastygłą formę. Bo z dniem, w którym zgasnąć będzie miał jej żywot, zgasną drobiny spajające dwa serca, to z uleczonymi ranami i to, które wszystkie rany przyjęło na siebie. Kwiat natomiast już zawsze będzie odmierzał tą ostatnią sekundę, odwlekając ją w wieczność.
ㅡ Kocham cię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro